Relacje z podróży i wędrówek do 1000 km

Szlaki długodystansowe

Sprzęt i porady

YouTube & Instagram

Festiwale, spotkania, prasa

środa, 10 sierpnia 2022

Norge på langs: Røyrvik - Umbukta (Børgefjell, Okstindan; Nordlandsruta)

W Røyrviku udalo mi sie przeczekac caly deszcz, a bloga udalo sie uzupelnic w hotelu, ktory serdecznie pozdrawiam :-) O 17:25 udalo mi sie ruszyc w dalsza droge. Wialo i byly bardzo zimno,ale najwazniejsze, ze nie padalo!





Kilkanascie km asfaltu dzielilo mnie od przystani, skad odplywa lodz, dowozaca turystow na druga strone zbiornika zaporowego Namsvatnet, za ktorym zaczyna sie Børgefjell, bezszlakowa dzicz, park narodowy, ktorego nazwa budzi lek u wedrowcow. Czy slusznie? Nie bardzo! W kazdym razie nie na mojej trasie - ale tego jeszcze wtedy nie wiedzialam i rowniez mialam pewne obawy, aczkolwiek tym razem niezbyt wielkie, bo trasa wygladala tak, ze nawet gdyby jakies problemy byly, zawsze mozna bylo je obejsc. 

Dotarlszy na przystan zauwazylam obszerna grillowa wiate, z ktorej dachu jeszcze kapalo po deszczu. Miejsca bylo dosc zebym mogla rozbic namiot. Pozniej odkrylam takze WC i ciepla poczekalnie, te jednak obklejone byly informacjami o tym, ze za korzystanie nalezy sie oplata i wolalam nie ryzykowac zeby ktos mial mnie tam nakryc lub wygonic. Pod wiata bylo wystarczajaco przytulnie.







Rano pogoda robila sie coraz lepsza, obserwowalam jak gory oczyszczaja sie z chmur w oczekiwaniu na lodz o 11:30. Odplynelismy jeszcze przez czasem, bo bylam jedynym pasazerem. Dopiero z drugiego brzegu pan Torgeir mial zabrac cala rodzine. Dzieki temu zaplacilam 400 NOK (tylko).





Mialo byc dziko, a zaczelo sie bardzo cywilizowanie - doskonala wiata, wc, kosze na smieci i tabliczki. Wszystkie dystanse byly wyjete z kosmosu, pokazywaly raczej odleglosci w linii prostej. 





Pozegnanie z udogodnieniami oznaczal jedyny most na Virmaelvie. Zaraz za mostem musialam odbic z drewnianych kladek w nieoznakowana sciezke, ktora miala mnie prowadzic dalsze 5 km wzdluz rzeki. Z poczatku sciezka gubila sie, ale po pierwszym kilometrze stala sie wyrazna i bardzo dobra, choc oczywiscie bardzo podmokla.





Po drodze zauwazylam slady w terenie po dawniej stojacych tam kåtach jak i nowsze ruiny. Obecnie nieliczni Laponczycy, maja tam letnie domki.







Sciezka skonczyla sie przed rzeka Sapmanelva. Tu nalezalo poszukac brodu. Rzeka byla niespodziewanie duza i miala dosc szybki prad, jednak w jednym miejscu rowny i rowne dno. Na brzegu widzialam slady butow. Nie wygladalo to zle, wiec podwinelam nogawki i weszlam do wody. Bez problemu przedostalam sie na druga strone, woda siegnela mi do kolan. Niestety zdazyla sie wsaczyc do srodka moich wodoodpornych skarpet.





Kontynuowalam wzdluz Virmaelvy, ktora byla bardzo bystra i spora. Teren byl nadspodziewanie latwy, a poruszanie sie ulatwialy zwierzece (reniferowe i losie) sciezki, po ktorych chodza tez turysci. Turysci to glownie wedkarze, bo Børgefjell to raj jezeli chodzi o wedkarstwo. 







Rozwazalam wariant dolinny, z obejsciem masywu Gævenåsen, ale ten wymagalby przekroczenia Virmaelvy w dolnym biegu. Jesli ktos jest wysoki i postawny da rade, ale jak dla mnie nie wygladalo to zachecajaco i pozostalam przy wariancie prowadzacym w gore rzeki. Az do tego miejsca, w ktorym do Virmaelvy wpada doplyw od strony Sore Børgefjellet Virmaelva plynie w kanionie. Powyzej ujscia strumienia jest wyspa, przy ktorej jest doskonaly brod. Gdyby tutaj nie dalo sie przejsc, trzeba byloby obejsc jezioro Virmavatnet, wiec bardzo mi ulzylo, ze brod byl taki dobry. Stapajac po kamieniach mialam wode tylko do pol lydki i juz wiecej wody nie nalalo sie do skarpet.






Doszlam do Virmavatnet i zrobilam tam sobie przerwe na piaszczystej plazy. Widac bylo, ze wiele osob tam biwakuje. Nic dziwnego, bo bylo tam przeslicznie. Gdyby kiedykolwiek bylo tam naprawde cieplo, milo byloby sie wykapac.







Dolozylam staran zeby nie niesc za duzo na grzbiecie i spakowalam sie rygorystycznie w 12 kg. Zwykle mam na starcie troche wiecej, bo kupuje ciezsze jedzenie albo cos mi zostaje. Jednak wedrujac bez szlaku czlowiek sie bardziej meczy (hmm, w Norwegii wcale niekoniecznie tak jest ze wzgledu na zly stan szlakow). 




Od jeziora odbilam na polnocny zachod i weszlam na latwa przelecz. Praktycznie nie bylo juz na niej sniegu, byl za to widok, tak zachwycajacy, ze wyrwalo mi sie na glos "o kurde!". Polnocna czesc Børgefjell byla jeszcze w sniegu, a doline oswietlalo niskie slonce. W dole blyszczalo milion jezior i snieznych platow, wila sie rzeka. Co za fenomenalna panorama! Od razu nabralam checi zeby kiedys tu wrocic i przejsc jakas trudniejsza trasa, zobaczyc wiecej jezior i moze wspiac sie gdzies wyzej. Ale to innym razem. Dlugie dystanse rzadza sie swoimi prawami - tutaj sprawdza sie trasa mozliwie najprostsza i najlatwiejsza. Kazdy planuje inaczej, o czym przekonalam sie ogladajac relacje pozostalych wedrowcow. Wiekszosc wybiera to, co proponuje E1, trase nieco dluzsza, z wiekszymi rzekami, piargami i wieksza iloscia sniegu. Pisze szczegolowa relacje dla tych, ktorzy szukaja prostszej alternatywy, bo trudno w intenecie w ogole znalezc jakiekolwiek relacje w Børgefjell.











Z przeleczy widzialam juz jezioro Store Kjukkelvatnet, nad ktorym planowalam biwak. Scielam trase po poziomicy, do poczatku jeziora. Wyzej znajduje sie wiele malych dolinek i polodowcowych form terenu, natomiast nad samym jeziorem jest plasko i sa sciezki reniferow. Okolo 21 znalazlam idealny biwak na trawie w kotlince, w poblizu ujscia strumienia. Zachodzace slonce zabarwilo chmury i dobre pol godziny biegalam z aparatem. Wial wiatr, ale niezbyt silny, ot taki zeby przegonic komary.









Dobra pogoda nigdy nie trwa tu dlugo. Rano niebo zasnuly chmury, ktore pozaczepialy sie na wyzszych szczytach. Wyruszylam jak zwykle po 8. Nie spotkalam w Børgefjell fizycznie zadnych ludzi, jednak poprzedniego wieczora widzialam namiot nad rzeka, a teraz kilometr powyzej mojego biwaku drugi. Staly obok niego cztery wedki. Szlam wzdluz jeziora, potem na przelecz i wzdluz Gapsfjella, mniej wiecej po poziomicy nie tracac wysokosci. Kluczylam troche, bo bylo wiele malych strumieni, bagienek i nieco wyzsza roslinnosc, ale wierzba laponska ledwo siegala kolan, podobnie karlowata brzoza, wiec nie byly to jakies wybitne chaszcze. Dopiero po paru km pojawilo sie wiecej torfowisk i wiecej krzakow, zaczelam wtedy isc bardziej w gore, az dotarlam do wyzszego biegu strumienia Hundelva, wzdluz ktorego szlam kierujac sie na wyrazny pagorek. Minelam go po lewej stronie, majac widok na oddalajaca sie polnoca czesc parku i na doline Tiplinelvy z jeziorem Vestre Tiplingen, do ktorej mialam ostatecznie zejsc.










Lisia nora - byl przy niej monitoring, co wskazuje, ze to lis polarny.






Hundelva




Zamarzajaca gleba zachowuje sie w ten sposob, ze tworzy takie pagorki - gromadza sie w nich wypelzajace z lodu kamienie.






Z tego masywu, w zasadzie plaskowyzu, zeszlam lagodna przelecza w szeroka doline gornej Simlelvy, ktora chcialam tu przekroczyc. Nie bylam pewna czy latwo przekracza sie ja w dolinie, a zreszta tez wariant gorski dawal lepsze widoki, mniej bagien i mniej krzakow - czysty zysk. Simlelve najlatwiej przekroczyc powyzej ciagu jezior, jednak nie chcialam tak daleko isc. Stwierdzialam, ze nie ma takiej potrzeby, a gonil mnie tez nadchodzacy deszcz. Doline konczy ciag polodowcowych pagorkow najezonych piargiem, ale nie jest tego duzo. Wlasnie tam latwo mozna bylo rzeke przejsc. Znow po kamieniach, nie moczac nog powyzej konca skarpet. 







Ponizej mojego brodu byl jeszcze doplyw (od wschodu) dosc sporych rozmiarow. Bez problemu, ale przy wiekszej wodzie moze byc problem. Jednak jeszcze ponizej tego doplywu jest niezly brod.




Na tym wlasciwie konczyly sie wyzwania - schodzilam w dol wzdluz Simlelvy. Nadal bez szlaku, ale wzdluz oczywistej formy terenu (zawsze trasy bezszlakowe planuje z oczywistymi formami terenu...). Byly i tam reniferowe sciezki, prowadzily tez nizej w lesie. Bylo troche przeciskania sie przez krzaki, ale niewiele.






Bylam ciekawa jak Simlelva wyglada na dole - tak, tam tez da sie ja przejsc.




Park Narodowy konczy sie na rzece Tiplingelva. Jest tam most, z ktory z radoscia przywitalam. Przeszlam most, wybralam uzywane miejsce biwakowe (sa jeszcze dwa przed mostem, ale gorsze), nabralam wody i zaczelam rozbijac namiot. Zdazylam wbic dwa sledzie i... zaczelo padac. Idelnie wymierzylam czas - o 17:20 dobilam do celu, a o 17:35 przyszedl deszcz. Padalo intensywnie i wieczorem i w nocy, jednak zapowiadanej burzy ani nawalnicy nie bylo - zdaje sie, ze byla gdzies indziej.






Nastepnego dnia szlam juz starym szlakiem. Nie jest znakowany, ale bardzo dobrze, az za dobrze wydeptany. Sa nawet deski czasami i most w fazie budowy. Duzo ludzi, wiec i duzo blota, torfowiska strasznie rozdeptane. Ale ladne widoki...













Na koncu przeszlam jeszcze jeden most i trafilam na droge gruntowa, ktora doprowadzila mnie na poczatek szlaku Nordlandsruta. Ten kilkusetkilometrowy szlak, prowadzacy jakby wzdluz Kungsleden nie jest prawie wcale znany ani uczeszczany. Sciezka byla wyrazna tylko do pierwszego jeziora, potem czesto znikala, a oznakowanie miejscami bylo watpliwe.




Jest bardzo duzo kwiczolow i malutkie gencjany, kwiaty sa wilkosci polowy paznokcia malego palca.






Na mapie przez jezioro prowadzil most, ale w rzeczywistosci byla tam lodz z kablem i kolowrotkiem. Nie przepadam za tym sposobem przeprawy, bo czesto sa z nim problemy. Takich lodzi jest duzo w Finlandii. Tym razem tez okazalo sie, ze byl problem. Na drugim brzegu lina wisiala wyzej i na srodku jeziora okazalo sie, ze nie moge jej siegnac. Musialam wrocic, na plytkiej wodzie sprobowac czy bede w stanie stac na poprzeczce. Bylam w stanie, rozwazalam jeszcze stanie na plecaku. Stojac wyzej koncami palcow siegalam liny. Ciezko bylo tak ciagnac, pod zadnym pozorem nie moglam tez puscic. Meczylam sie z ta przeprawa 40 minut. Wreszcie dociagnelam lodz, ktora tylem dotknela brzegu i po chwili wahania przeskoczylam na brzeg. Wtedy moglam juz bez problemu siegnac drugiej liny, ktora sluzy do przyciagania lodzi z brzegu. Uff! Norwegowie najwyrazniej nie biora pod uwage, ze istnieja ludzie o wzroscie ponizej 180 cm. Poczulam sie dyskryminowana ze swoimi 160-ma. Co maja zrobic ludzie ponizej 160? Pozniej dowiedzialam sie, ze wiele kobiet ma problem z ta przeprawa i szlak ma miec zmieniony przebieg. Ale po co zmieniac ladny przebieg szlaku, kiedy wystarczy nizej powiesic line?




Niebo straszylo deszczem, wiec tym bardziej bylam zla, ze stracilam tyle czasu. Na szczescie deszcz poszedl bokiem i zostala po nim tylko tecza. Spotkalam faceta, ktory szedl fragmentem E1 i zmierzal w Børgefjell. Byl mily, pogadalismy troche, ostrzegal mnie przed zlym oznakowaniem.







Nordlandsruta bardzo mi sie spodobala, okoliczne gory przypominaly Szwecje, ktora zreszta wciaz byla blisko. Kwitly pelniki, teren byl urozmaicony, strumienie, skaly, jeziora...







Pod przelecza 1600 km! Bylo pieknie, wiec szlam dalej, chcialam zabiwakowac w ladnym miejscu i zobaczyc co jest po drugiej stronie.





Kiedy stanelam na przeleczy wyrwalo mi sie kolejne "o kurde". Widok zachwycal totalnie, znad Atlantyku pelzly chmury, od spodu swiecilo slonce, w dali lsnil snieg na szczytach trudnych do zidentyfikowania gor. Przelotny deszcz nabral pomaranczowego koloru, kiedy slonce jeszcze sie obnizylo. Stalam tam dobre pol godziny.










Przegonil mnie nagly, a uporczywy opad. Juz myslalam, ze deszcz poszedl bokiem, kiedy nagle wypelzla wielka szara chmura. Teraz naprawde nalezalo szukac biwaku. Jak na zlosc nic nie bylo. Jak plasko to podmoklo i w najbardziej odslonietym miejscu! Szlam jeszcze ze dwa kilometry, a za mna ta okropna chmura... Jak juz zaczelo solidnie lac dalam za wygrana i rozbilam sie za mikroskopijnym pagorkiem. To byla najgorsza dotychczasowa pogoda biwakowa - cala noc wialo, targalo namiotem, deszcz bebnil mi nad glowa. Mimo to zasnelam, skupiwszy sie na odglosach padajacego deszczu, to zawsze mnie usypia. Przed zasnieciem poprawilam jeden sledz, ktory wiatr obluzowal. Plex Solo nie jest najlepsza konstrukcja, robi bardzo duzo halasu, no ale w kazdym razie przezyl sztorm. Dzieki zapieciu w drzwiach, ktore dorobilam ani kropla nie dostala sie do przedsionka. Rano chmury juz sie rozwiewaly, ale bylo lodowato i nadal wialo. Cieszylam sie, ze schodze w doline. Tam zacisznie, cieplo i las...






Po deszczu jeszcze bardziej blotniscie niz zwykle. Ale byly i ladne suche odcinki... Tylko bardzo krotkie.







Dzien tez byl krotki, tylko 23 km i doszlam do Tverelvnes, prywatnego schroniska. Wlasciciele byli bardzo mili, on rozpalil dla mnie w piecyku, a ona zaprosila na podwieczorek. Mialam dla siebie caly dom (zdaje sie, ze dlatego ze zalezalo mi na kuchni, normalnie hikerzy spia w czerwonym mniejszym), a skoro zostawalam na noc, zakupy spozywcze mialam za darmo (w sensie ich dostarczenie). Podwieczorek zagarnal caly moj czas wolny... Tak to juz bywa. Ledwo ogarnelam kolacje i kapiel, a juz zrobilo sie bardzo pozno. Powiedzialam, ze wychodze o 8, wiec jeszcze sie rano stresowalam, ze zaspie... A chcialam wyjsc wczesnie, zeby zdazyc przed kolejnym deszczem.








Deszcz wisial w powietrzu i pokrapywal, ale cos sie wstrzymywal. Nad jeziorem niespodziewanie trafilam na nieoznaczona na mapach chatke. Za nia byl plytki i szeroki brod.








Blekitne pagorki to Szwecja. W tej okolicy nie ma prawie wcale norweskiego zasiegu, trafia sie czesciej szwedzki roaming, ale nie korzystam z niego, bo mialam juz problemy z wyczerpaniem danych.







Tego dnia tez nie planowalam dlugiego dystansu, choc jaki to tak naprawde dystans, nie wiadomo. Rozne zrodla podaja najrozniejsze dane. Wymierzone na mapie 27, na tabliczce 18...  Tabliczki jak i przewodnik na pewno prawdy nie mowia. W kazdym razie o 16:15 bylam u celu.






Celem byla chatka, wyjatkowa, bo oficjalna, ale darmowa - chatka norweskich lasow panstwowych. Warunki zupelnie jak w DNT, drewno, gaz, koldry. A wiec mozna cos zrobic z podatkow, jak w Finlandii!





Zostalo mi troche pasternaku z poprzedniego dnia, wiec znowu byla pyszna kolacja z patelni. Jesli zastanawiacie sie dlaczego ciagle jem pasternak, to jest tak dlatego, ze sprzedaja go w niewielkich opakowaniach. Chetnie zjadlabym np. marchewke, ale nie mam ochoty kupowac od razu kilograma.




Bylam w chatce sama i spedzilam ogromnie mily wieczor. Na zewnatrz wialo, cialo przenikal chlod, a tu ogien, herbata, cukierki... Deszcz zaczal padac o 19, rano wciaz siapil.







Wyszlam dopiero o 11, sadzac ze opad ustal na dobre. Jeszcze przygnalo kilka drobnych deszczy, ale nie bylo zle. Zatrzymalam sie na chwile pod wiata (rarytas).








Jakos mi nie szla wedrowka, rozleniwilam sie, a szlak nie rozpieszczal ze swoimi blotami. Nizej znalazlam duze skupisko malin moroszek, niektore byly juz dojrzale. Zwykle mozna juz w lipcu znalezc dojrzale, ale w tym roku bylo zbyt zimno.





Chcialam troche nadrobic to, czego nie przeszlam rano, wiec szlam do pozna. W dolinie jeziora Famvatnet zlapal mnie mocniejszy deszcz, padal dwie godziny, a za nim przyszedl wiatr tak zimny, ze juz sie zastanawialam czy idzie zima. Caly dzien w krotkich getrach (jak sie ciesze, ze je mam), teraz powerstrech, czapka, rekawiczki... Z przeleczy powinnam zobaczyc masyw Okstindan z lodowcami, ale zobaczylam tylko dol. W zlym nastroju schodzilam z przeleczy, chcac sie schowac w jakims lasku. Lasek byl zgryziony przez jakies owady, rachityczny, ale na dole nie wialo. O 21 rozlozylam sie nad malym stawkiem.





Rano nic nowego, niezmierzona ilosc blota i torfowisk na zmiane ze strumieniami. Byl tez jednak ladny las objety rezerwatem i ogromna sosna, najwyrazniej relikt cieplejszych czasow.






W Nordbukcie udalo mi sie zlapac jedna kreske zasiegu. Zapowiadano caly dzien bez deszczu! Na szczytach gor widac bylo swiezy snieg.






Szlak byl dalej bardziej wydeptany, widocznie okazala gora zacheca troche wiecej osob do odwiedzenia tego dalekiego zakatka Norwegii. Nikt nie zbiera tu grzybow, mowia ze sie boja. Nawet taki piekny borowik rosl tuz przy sciezce nieruszony. Nie moglam sie powstrzymac, wrzucilam go do streczowki z przeznaczeniem na kolacje. Wiele grzybow dorasta tu do ogromnych rozmiarow.






Na sciezce zauwazylam slady Altr, tez Lone Peakow jak moje, ale innego modelu, bo wzorek na podeszwie troche sie rozni. Slady prowadzily w odwrotnym kierunku, najwyrazniej minelismy sie bez spotkania, pewnie ta osoba poszla do prywatnego schroniska, ktore ominelam.




To byl cudowny dzien, z przepieknymi widokami, jak milo ze wlasnie wtedy bylo slonecznie. Okstindan robi wrazenie. Na szczycie jest cale pole lodowe i jezory lodowcowe splywaja w doline. Kiedys oczywiscie lodu bylo o wiele wiecej, widac to po misach dolin, ktore sa teraz prawie puste.











Nie moglam trafic na lepsze okolicznosci osiagniecia 1700-go kilometra :-) Dystans, ktory przyjdzie mi pokonac w trakcie tego przejscia coraz bardziej sie powieksza... Malo prawdopodobne, zeby udalo mi sie zakonczyc na 2800 km, mozliwe ze dobije do 3000, ale zobaczymy.




Oczywiscie do chatki bylo o wiele dalej niz napisano. Zawsze jezeli pisza 10, jest 12 km. I straszne bagna... Brodzilam w wodzie caly wieczor. Wiedzialam, ze Gory Skandynawskie sa mokre, ale to juz jest przesada, tu sie po prostu caly czas idzie w wodzie. Ten rok jest wyjatkowy, bo duzo opadow i pozne roztopy, ale zwykle lata sa niewiele lepsze. Jezeli wybieracie sie na krotszy dystans, wskazane sa kalosze.






Po drodze byly dwie kåty, jedna ozaczona jako miejsce schronienia, ale obie byly w zlym stanie technicznym. Lepsza miala dziurawe drzwi.








Doczekalam sie widoku na Vindelfjallen, jedne z moich ulubionych szwedzkich gor. Mozna stad w nie pojsc i bylaby to niezla wycieczka - polecam rozwazyc.





Kiedy dotarlam do chatki, okazalo sie ze jest ona zamknieta z powodu remontu. W drugim budynku mozna nocowac, zarezerwowawszy lozko. Jedna para juz tam byla, a niedaleko stal namiot. Zrobilam rekonesans i stwierdzilam, ze najlepiej bedzie rozlozyc sie na werandzie. Remont sie odbywal, ale nie teraz, bo na drzwiach byla klodka. Rozbilam namiot jak pajeczyne! Idzie mi to coraz lepiej :-) Liczylam na chatkowa patelnie, ale musialam sie zadowolic borowikiem duszonym w tytanowym kubku. Dobre i to!








Noca siapil drobny deszcz, rano bylo to samo. Bylo cieplo i parno, nie moglam sie zdecydowac czy isc w kurtce czy bez ani czy isc w prawo czy w lewo. Ostatecznie poszlam w lewo, wyzszym wariantem szlaku z widokiem na jezor lodowca. Widoki byly zamglone, ale przejasnilo sie na chwile i widzialam szczeliny w blekitnym lodzie. Imponujace! Nie szlam po skalach dotknac lodu, bo zaczelo wiac i intensywniej padac. Zejscie bylo strome, ale nie trudne.




Nie mam pojecia dokad 20 km.












Znow nieoznaczona na mapie wiata, ustawiona tak ze pada do srodka, a zreszta dach przecieka.




Kiedy podchodzilam na nastepna przelecz przejasnilo sie na dluzej, jak na zlosc. Z daleka widac bylo ogrom lodowca.





Stara kåta z kamienia, jeszcze takiej nie widzialam.








Za przelecza zlapalam az trzy kreski zasiegu i przypielam sie do telefonu. Potem zaczelo padac... Nie zawsze mam usmiech na twarzy, co chcialam pokazac na ponizszym zdjeciu. Potem aparat poszedl do plecaka.




Wpadlam na chwile do skromnej chatki lasow panstwowych. Byl tam caly tlum, ale ostatecznie zostaly tylko dwie osoby (para realizuje projekt spedzenia 100 dni na lonie natury). Prognoza pogody zachecala raczej do tego, zeby dojsc do asfaltu i schroniska. Yr.no serwowalo ostrzezenia o gwaltownych opadach, powodzi i potencjalnych osuwiskach. Deszcz mial padac 3 dni... Ostatnie 12 km szlaku dalo mi w kosc, bylo mnostwo wielkich skal, malych podejsc i skokow w torfowisko. O brodzeniu nie wspominam. O 20:30 zameldowalam sie w schronisku w Umbukcie. To bardzo fajne miejsce, dla wedrujacych NPL jeden nocleg jest za darmo, drugi jest w schroniskowej cenie 275 NOK. Tutaj tez zrobili dla mnie zakupy spozywcze.








Postanowilam skorzystac z tej calej oferty i nie wedrowac w ulewnym deszczu, tylko zrobic sobie dzien zero. Troche sie tym gryzlam, bo nie lubie robic przerw w wedrowce, ale obserwujac to co sie dzieje za oknem, wyperswadowalam sobie, ze nic sie nie stanie, jesli troche odpoczne. Moge tez napisac cos na bloga :-)

Wlasciciel schroniska sam przeszedl Norge på langs, pieszo w 77, na nartach ponizej 70 i  przejechal w 12 dni na rowerze. Mowi, ze ktos przejechal na nartorolkach w 10 dni! Ja mam dzis dzien 61... Mam nadzieje, ze rzeki beda do przejscia i jutro wyrusze dalej po tym, jak deszcz troche sie uspokoi... Ciastka to prezent od kuchni :-)





Mam tez w drodze wyjatku swoj wlasny pokoj z lazienka - jest naprawde komfortowo.



Mam czas posiedziec nad mapami i trasa. Doszlam wlasnie do wniosku, ze zostawac na sile w Norwegii i isc glowna droga asfaltem, majac do pokonania az 16 wielokilometrowych tuneli nie ma sensu, lepiej bedzie przejsc kawalek wiecej przez Szwecje. Tak wiec najprawdopodobniej za Sulitjelma skrece do Parku Narodowego Padjelanta, zamiast do Fauske. Nie wiem kiedy bedzie znow okazja cos tutaj napisac, ale w koncu cos sie pewnie trafi :-)

Trzymajcie kciuki za trase i poprawe pogody! Pozdrawiam!