Relacje z podróży i wędrówek do 1000 km

Szlaki długodystansowe

Sprzęt i porady

YouTube & Instagram

Festiwale, spotkania, prasa

środa, 22 kwietnia 2020

Kwiaty Śląska Cieszyńskiego wczesną wiosną

Zmuszona do zmiany planów eksplorowałam ostatnimi czasy swoje najbliższe okolice - niewątpliwie bardzo bliskie memu sercu. Ostatnie kilka wiosen spędziłam pakując się na wyprawy albo już na nich będąc i nie miałam okazji przyglądać się jak wiosna nastaje na Śląsku Cieszyńskim.

Mieszkam tutaj od urodzenia, każde drzewo rosnące w promieniu 3 km znam z imienia, do każdego strumyka rzucałam patyki w dzieciństwie. Miło było te wszystkie miejsca odwiedzić na nowo tej wiosny.

Wyżej w Beskidach królują buki z jodłami, zastąpione nierzadko cherlawą świerczyną. Na pogórzu, noszącym tutaj miano Pogórza Śląskiego, a ściślej rzecz biorąc Pogórza Cieszyńskiego, lasy są z natury liściaste, odrobinę mieszane - spotkać można modrzewie i świerki. Lasów nie ma jednak zbyt wiele. Większe skrawki, będące własnością Lasów Państwowych nie przypominają pradawnej puszczy, gospodarka zmieniła skład gatunkowy, niewiele też pozostało w runie. Jest trochę podmokłych olsów, niezbyt często użytkowanych. Prawdziwym skarbem są maleńkie skrawki dzikich lasów łęgowych nad strumieniami, w niedostępnych jarach, jakie się znajdują w okolicach źródlisk, wśród pól.

Takie właśnie zakątki są moimi ulubionymi. Szczególnie pięknie prezentują się wiosną, w marcu i kwietniu. Pierwsze kwiaty, przebiśniegi, pojawiają się najczęściej w końcu lutego, później ku słońcu wychylają się wszystkie gatunki na raz i kończą kwitnienie w momencie, kiedy na drzewach rozwijają się liście - czyli właśnie teraz.

30 lat temu kwiatów było znacznie więcej, zwłaszcza niektórych wrażliwszych gatunków (pierwiosnków, lepiężników). Kwitły też nie tylko po lasach, ale także na skraju pól i łąk - niestety te niemalże zupełnie wyginęły na skutek nawożenia i oprysków. Równie fatalny wpływ na rośliny mają wiosenne susze, które ostatnio zdarzają się co roku, a tej wiosny susza jest naprawdę katastrofalna. W ciągu sześciu tygodni, które minęły odkąd wróciłam z wojaży deszcz spadł zaledwie dwa razy. Ciągle wieje suchy, północny wiatr - w dawnych czasach wielka rzadkość, bo wiatr u na zawsze wiał albo z zachodu albo z południa, halny. Strumyki ledwo się sączą, są brudne, bo czasem w nich więcej ścieków niż wody (choć mamy kanalizację...). Nie ma już prawie pszczół, widziałam jedną żabę - rozjechaną. 30 lat temu kałuże pełne były skrzeku, a w wiosenne wieczory rozbrzmiewał chór kumkających płazów.

Przed Wami to, co udało mi się tej wiosny znaleźć, chronologicznie.

Pierwsze kwiaty, jakie się pojawiają w marcu to miodunki, intensywnie pachnące fiołki, które przez ponad miesiąc wcale nie przekwitają oraz najpospolitsze podbiały. Fiołki rosną też w ogrodach, rozsiewają się same, jeśli nie kosi się zbyt często trawnika.






Zaraz po nich wypełza ze zwiędłych liści kokorycz pusta, występuje też u nas odmiana biała (będzie za chwilę).




W wilgotnych miejscach również dosyć wcześnie pojawia się lepiężnik różowy, lubi miejsca wilgotne nad strumieniami.




Z pierwiosnków występuje tylko jeden gatunek - górski pierwiosnek wyniosły. Ma bladożółte kwiaty z pomarańczową gardzielą. Kiedyś było go mnóstwo, obecnie znacznie mniej, w związku z czym nie zbieramy go już na zioła (a aromat takiej pierwiosnkowej herbatki był niezrównany). 






Najbardziej cieszyłam się, wypatrzywszy w ściółce cieszyniankę wiosenną, kwiatek będący symbolem Śląska Cieszyńskiego i nie występujący nigdzie indziej w naszym kraju. Cieszynianka to relikt sprzed epoki lodowcowej, który naszym kraju uchował się tylko u nas (bardzo odosobnione stanowiska występują też na dalszych pogórzach) i jest pod ścisłą ochroną. Drugie jego miejsce występowania to południowe Alpy.  Istnieje legenda, która mówi, że nasiona cieszynianki przyniósł tu w czasie wojny trzydziestoletniej szwedzki żołnierz: ciężko ranny, przed śmiercią prosił by woreczek z ziemią, który matka mu zawiesiła u szyi, wysypać na jego grobie. Pierwsze roślinki nowego gatunku miały zakwitnąć właśnie na jego mogile.







Jednocześnie pojawiły się zawilce. Zacznijmy od żółtych - zawsze ogromnie je lubiłam, bo są nieco rzadsze od białych, gajowych.






Zawilców gajowych nie brakuje - świetliste lasy liściaste są ich pełne. W tym roku delikatne płatki zważył trochę przymrozek (pod koniec marca spadł śnieg).









Najbardziej interesujący (oprócz cieszynianki) był dla mnie zawsze poniższy gatunek - gatunek, którego długo nie mogłam zidentyfikować. Nie było go w żadnym polskim atlasie ani nie ma go w czeskim, który sobie kupiłam dość niedawno, jako że cieszyńska flora ma z czeską wiele wspólnego. Wygląda jak zawilec o rozgałęzionej łodydze. Zakwita w tym samym czasie co inne zawilce i jest go sporo w mojej ulubionej dolince, porośniętej lasem łęgowym. Czytelnicy naprowadzili mnie na właściwy trop i wiem już, że jest to zdrojówka rutewkowata, bardzo rzadka w zachodniej części Polski. 





Podstawową rolę w różnorodności gatunkowej danego terenu odgrywa podłoże, gleba i skały pod nią występujące, mające wpływ na kwasowość gleby. Tym tłumaczy się to, że w jednych miejscach jakiś kwiatek występuje, a w innych przenigdy. Takim kwiatkiem jest przylaszczka pospolita, przypuszczam, że woli obecność piaskowców ponad łupek, a jeszcze bardziej wapienie - od zawsze było jej mnóstwo w okolicach Dzięgielowa, na zboczach Jasieniowej. W mojej okolicy pojawiła się dość chyba niedawno i jest trudna do znalezienia, niemniej udało mi się.







Rośliny cebulowe mają się najlepiej - czosnku niedźwiedziego jest tu i ówdzie bardzo dużo (zakwitnie dopiero późną wiosną, ale ma już pączki), złoć żółta o drobnych kwiatach przypominających lilie rośnie na skraju pól pomimo nawożenia. Przebiśniegów jest też dużo i odradzają się w miejscach zdegradowanych (katastrofalne było przekopanie terenu pod rury kanalizacyjne, które ku mojej rozpaczy poprowadzono właśnie w najcenniejszym przyrodniczo "nieużytku". Nie fotografowałam przebiśniegów w lutym, ale ostatnie jeszcze znalazłam w marcu.





Terenów podmokłych, jak to w górach, nie jest wiele, a te które były, przeważnie przeznaczono na stawy rybne. Są jednak źródliska i odrobina olsów w obniżeniach terenu. Tam można znaleźć typowe dla tych siedlisk rośliny, np. knieć błotną, po naszemu kaczeniec.




Podczas spaceru, na którym znalazłam pierwsze w tym roku kaczeńce, natknęłam się też na stanowisko kokoryczy, gdzie jednocześnie występowała odmiana fioletowa i biała.





Natrafiłam też na gatunek, o występowaniu którego u nas nie miałam wcześniej pojęcia - widziałam go w Beskidach, ale nie na Pogórzu. Jest to żywiec gruczołowaty (też go z jakiegoś powodu nie ma w żadnym z moich atlasów). Występuje najczęściej w buczynach i w takiej właśnie soczystej buczynie karpackiej, znajdującej się na zboczach Zebrzydki widziałam go wielkie łany, schodząc ostatnio do Górek Wielkich.





Pominęłam gdzieś po drodze bardzo pospolity ziarnopłon wiosenny (rośnie nawet u mnie w ogrodzie) i barwinek - coś, czego sobie nie przypominam z przeszłości, a co tej wiosny coraz częściej widuję (wcześniej tylko w Appalachach!). 





Ostatnie kwiaty, jakie pojawiły się w tym miesiącu to kwiaty szczawiku zajęczego. Niepozorna roślina ma delikatne jasnozielone listki, przypominające trochę koniczynę i białe, prążkowane płatki.





Fiołki są nieśmiertelne - właśnie zbladły, co oznacza, że niebawem zakończą kwitnienie i zajmą się produkcją nasion...




Liście na drzewach się rozwijają, zwłaszcza graby (na lipy, dęby i jawory przyjdzie jeszcze pora). Kwitną czeremchy; nawet buczyna już się w górach zaczyna rozwijać (poniżej 600 m n.p.m.). Teraz przyroda nabiera oddechu, a do kwitnienia szykują się rośliny, które dobrze czują się w cieniu.  Nadchodzi też pora kwitnienia storczyków - mam nadzieję, że uda mi się je również wytropić.


czwartek, 9 kwietnia 2020

Test: Plecak OnMyWay Triple Crown

Z całego sprzętu, jaki znalazł się na mojej liście ekwipunku zabranego na Pacific Crest Trail największe zainteresowanie wzbudził plecak - prototyp plecaka Triple Crown polskiej firmy On My Way. Nic dziwnego - Polska nie jest krajem, w którym styl fast&light jest wiodący; zazwyczaj prostych, ultralekkich plecaków szukamy za granicą. A w nurt tej właśnie filozofii wędrowania - na lekko - wpisuje się Triple Crown. Pisałam już o nim przy okazji podsumowania sprzętowego po PCT, to jednak był prototyp. Ostatnio weszła do sprzedaży ostateczna wersja, którą miałam jeszcze okazję przetestować, więc myślę, że to doskonały moment na recenzję.




Oprócz recenzji na blogu powstał też krótki film 





Projekt


Półtora roku temu, kiedy siedziałam nad listą sprzętu, który planowałam zabrać na Pacific Crest Trail i nie mogłam się zdecydować na to, jaki plecak zabrać (ZPacks Arc Blast rozpadł się po Continental Divide Trail, Northern Ultralight Sundown nie był ani dość duży, ani dość wygodny) zgłosił się do mnie jeden z właścicieli On My Way z zapytaniem czy nie przetestowałabym ich plecaka.

Przez moje ręce przeszedł zarówno OMW Liteskin One City, jak i XPack One Hiker, który nabrał dzięki tej współpracy bardziej thru-hikerskiego charakteru - m.in. zadbaliśmy o większe i łatwiej dostępne kieszenie. Jego litraż nie był jednak odpowiedni na naprawdę długi dystans, jaki czekał mnie na PCT. Dlatego poprosiłam chłopaków o zaprojektowanie nowego, dużego plecaka długodystansowego, który miałby wszystko to, co w tego typu plecaku uważam za niezbędne i który byłby pozbawiony wszystkiego tego, co zbędne. Tak własnie powstał ideał: Triple Crown. Plecak, w którym przeszłam ostatni etap Triple Crown of Hiking.


Na początku tego roku otrzymałam poprawioną wersję i zdążyłam ją jeszcze przetestować w czasie ostatniej przed epidemią zagranicznej podróży - w Irlandii.






Waga


Waga ostatecznej wersji wynosi na mojej wadze 726 g. Waga prototypu była nieco niższa i wynosiła 678 g prototyp (oba ważone z linkami po bokach). Plecak zdecydowanie mieści się w przedziale ultralight, czyli poniżej 1 kg.



Pojemność


Oficjalnie Triple Crown ma pojemność 42 litrów - w takim przypadku pozwala na zrolowanie. Wciąż da się do niego wcisnąć więcej, nie można tylko całkiem zrolować, a jedynie zetknąć brzegi komory i zapiąć główną taśmę kompresyjną. Wtedy pojemność plecaka to 45 litrów. Można iść jeszcze dalej i załadować 47 litrów. Wtedy komora pozostanie otwarta, ale wciąż będzie można zabezpieczyć zawartość przed wypadnięciem spinając plecak taśmą. Na tą okoliczność wszyliśmy szczególnie długą taśmę. W ostatecznej wersji jest ona odrobinę krótsza, ale wciąż pozwala na taki manewr.




OMW Triple Crown jest jedynym na świecie modelem plecaka UL, który mieści w środku w pozycji horyzontalnej bear canister - popularny model Bear Vault 500. Jest to niedźwiedzioodporna beczka z grubego plastiku, wymagana w niektórych rejonach turystycznych USA, m.in. na 300-milowym odcinku Pacific Crest Trail. Dla wszystkich wybierających się na ten szlak lub w inne uczęszczane przez niedźwiedzie okolice jest to kwestia kluczowa, mimo to, o ile mi wiadomo, żaden amerykański plecak nie posiada tej cechy. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest wygląd - małe, szczupłe plecaki wyglądają bardziej atrakcyjnie niż obszerny worek mieszczący wszystko co potrzeba. Troczenie beczki na zewnątrz plecaka zaburza równowagę (beczka sama w sobie waży ponad kilogram, a wewnątrz znajduje się kolejne kilka kilogramów jedzenia), trzymanie jej w środku pionowo utrudnia pakowanie się i jest niewygodne ze względu na kształt beczki, która wbija się w plecy. 




Materiał


Materiał, z którego Triple Crown jest wykonany to nylonowy XPac o gramaturze 186 g/m² ze wzmocnieniami z nitek dyneemy tworzących na powierzchni mateiału charakterystyczny deseń w romby. Użyty materiał jest jedną z grubszych wersji XPaca, więc ma też bardzo dużą wytrzymałość. W czasie całej wędrówki pojawiło się tylko jedno drobne przetarcie, powstałe na skutek kontaktu z kolczastą rośliną. Materiał nie jest całkiem wodoodporny, choć mija sporo czasu zanim zacznie przesiakać. Szwy nie są podklejone i to jest główną przyczyną pojawiania się w pewnym momencie wody wewnątrz. Jest to standardem w przypadku tego materiałach, obecnie najpopularniejszego w tego typu plecakach. Materiał nie nasiąka i dzięki temu waga plecaka nie zwiększa się w czasie deszczu.





Konstrukcja


Konstrukcja jest bardzo prosta: rolowany worek z dostępem wyłącznie od góry. Bez stelaża czy jakiegokolwiek usztywnienia. Podejrzewałam, że dojrzałam już do tego typu plecaka i miałam rację; w ogóle nie brakowało mi stelaża. Nic mnie nie uwierało przy odpowiednim rozkładzie rzeczy, a plecak nawet samoistnie układał się w łuk, tak że nie przylegał do pleców na całej powierzchni. Rozważaliśmy lekkie usztywnienie z pianki w plecach, ale słusznie się go pozbyliśmy - jest zbędne przy umiejętnym pakowaniu.








Komorę roluje się w różnym stopniu, w zależności od ilości bagażu w środku i zapina za pomocą klamry. Brzegi komory pozostawiliśmy bez dodatkowego zamknięcia. Niektórzy producenci zabezpieczają je dodatkowo rzepami lub napami, ale z rzepami miałam już złe doświadczenia - niszczą ubrania, drapią, a w końcu są pełne śmieci i tracą swoją funkcję. Nap byłby dobry, ale nie jest niezbędny. Ostateczna wersja posiada w tym miejscu taśmę, która usztywnia brzegi komory.

Jak w każdym plecaku mamy też pętlę transportową. Jest też pętla na czekan i gumka mocująca - tego elementu nie miałam okazji przetestować, wędrując bez czekanu.





Dodatkowe możliwości troczenia mamy na obu bokach plecaka, gdzie wszyte są pętelki, w które według własnego uznania wsuwa się sznurek lub gumosznurek. Do mojego plecaka dołączony był sznurek, użyłam krótkich kawałków aby mieć możliwość suszenia bielizny i przymocowania kijków na czas transportu w bocznej kieszeni.







Pas biodrowy jest wyściełany tylko w luźnej części (nie na plecach). Wykończony jest miękką siateczką. Pianka (EVA) jest dość cienka, ale miękka i wygodna, a pas biodrowy okazał się jeszcze wygodniejszy niż ten, który tak chwaliłam w ArcBlaście. 


Plecy są zrobione tylko z materiału, bez żadnych pianek. To była jedna z pierwszych zmian, jakich dokonaliśmy - plecaki nie powinny chłonąć wody i potu, gdyż powoduje to odparzenia i powstawanie odrażającego zapachu. Jest to szczególnie ważne na długich dystansach, gdzie dzień w dzień używamy plecaka i nie mamy możliwości jego suszenia.

Szelki mają taką samą grubość jak pas biodrowy, również posiadają od spodu siateczkę. Na szczęście nie chłoną zbytnio potu i szybko wysychają. Szelki są szerokie i nie są wykończone żadną taśmą, która mogłaby uwierać. Ich ułożenie jest neutralne - nie są ani szeroko ani wąsko rozstawione. Moim zdaniem w sam raz (często mam problem ze zbyt wąsko wszytymi szelkami, zwłaszcza w tzw. damskich plecakach, których z wielu względów wolę unikać). Plecak posiada także odciągi, tzw. load liftery, mające za zadanie dociągnąć plecak do ramion użytkownika. Ponieważ są położone w niewielkiej odległości od szelek spełniają raczej symboliczną rolę.



Konfiguracja kieszeni


Z kieszeni w tym plecaku jestem szczególnie dumna, gdyż ich koncepcja jest mojego autorstwa. Plecak ma pięć kieszeni: streczową na froncie, dwie boczne wykonane z tego samego materiału co plecak (nieelastyczne ze względu na wytrzymałość i wygodę - łatwa obsługa kieszeni bez zdejmowania plecaka to priorytet), mieszczące po dwie litrowe butelki, łatwo dostępne bez zdejmowania plecaka oraz dwie na pasie biodrowym, bardzo duże i wygodne. Strecz jest bardzo mocny, ale nie przesadnie rozciągliwy, dlatego w ostatecznej wersji zwiększymy jej objętość dodając zakładki.




Takie same kieszenie na pasie biodrowym znajdują się w modelu XPac One Hiker. Małe kieszonki to coś, na co najczęściej narzekają właściciele plecaków ultralight (z wyjątkiem użytkowników ArcBlastów), wzięłam to więc pod uwagę. Kieszenie mieszczą naprawdę bardzo dużo - w jednej swobodnie mieści się jednocześnie smartfona i aparat fotograficzny. Wersja oficjalna posiada czarne zamki.





Rozmiarówka

W ostatecznej wersji przede wszystkim zmieniła się rozmiarówka, bo oryginalna była niestandardowa - stosunkowo krótkie plecy (noszę większy rozmiar plecaka niż mogłoby się wydawać przy moim niskim wzroście 160 cm) przy zbyt szerokim pasie biodrowym.  Obecnie odległość pomiędzy środkiem pasa biodrowego a miejscem wszycia szelek wynosi 46 cm, co przekłada się na rozmiar M, a pas został zwężony. Pamiętacie pewnie, że pod koniec wędrówki PCT schudłam na tyle, że mogłam plecak zsunąć z bioder bez rozpinania pasa biodrowego i ratowałam sytuację przypinając kawałek karimaty do pleców. Obecnie wyściełana część pasa biodrowego ma taką długość, że nie jest za długa dla osób noszących rozmiar S, a i dla osób noszących L nie kończy się ona na plecach. Długość tego fragmentu z jednej strony wynosi dokładnie 22 cm. Najwęższy obwód jak można osiągnąć to 75 cm. Najszerszego zależy od stopnia wydłużenia taśm.








Wygoda



Jeszcze kilka lat temu opowiadałam się przeciwko plecakom bez stelaża i dopiero przekonawszy się na własnej skórze o tym, że brak stelaża nie wpływa na wygodę, zmieniłam zdanie. Teraz noszenie na plecach drutów czy rurek w plecaku o litrażu poniżej 50 l wydaje mi się absurdalnym pomysłem.

Po latach doświadczeń z ultralekkim Arc Blastem wiedziałam, wiedziałam też, że klucz do wygody plecaka nie leży w grubości ani sztywności pianek znajdujących się w szelkach i pasie biodrowym. Wręcz przeciwnie - cenię sobie miękkość i brak chłonięcia wilgoci. Ciężar plecaka spoczywa na dolnej części pleców, nie powinien on ciągnąć plecaka do tyłu, a co za tym idzie wisieć na wystających części miednicy. Są różne szkoły prawidłowego zakładania plecaka, sugeruję Wam znaleźć swoją własną metodę. Z grubsza wygląda to jednak tak, że choć producenci zalecają zakładanie pasa biodrowego tak, aby jego środek wypadał właśnie na owych kościach, to ten wariant niesie ze sobą największe ryzyko otarć i siniaków. Większość mężczyzn woli nosić pas biodrowy wyżej, natomiast większość kobiet poniżej. Ja również noszę plecak nisko. Stąd też wynikają różne potrzeby w zakresie długości pleców plecaka (jego rozmiaru), u mężczyzn często krótsze niż by to wynikało ze wzrostu czy bardziej wymiernej długości pleców, u kobiet dłuższe.





Wygoda plecaka, oprócz wygody elementów nośnych, to przede wszystkim zdolność przenoszenia ciężaru. W przypadku plecaków ultralekkich nie ma mowy o wielkich ciężarach - nie do tego zostały stworzone i nie tego szukają ich użytkownicy. W Triple Crown'ie, podobnie jak w innych tego typu plecakach nosi się najlepiej bagaż do 12-14 kg, 15-17 wciąż jest ok, choć nie jest to ideał wygody, od 18 kg w górę wydaje mi się trudne do zaakceptowania, aczkolwiek nigdy nie osiągnęłam takiej wagi.

Wiem, że zwracaliście uwagę na to jak na zdjęciach było widać że plecak niezgrabnie wisi mi na plecach. To typowe zjawisko wśród plecaków bezstelażowych - pozwalamy obsunąć się im nisko na plecy, a szelkom stawiać opór na wysokości obojczyków. Samo w sobie nie jest to wcale nie wygodne natomiast, jeśli plecy są krótkie, a szelki zbyt nisko wszyte przy dużym obciążeniu plecak zaczyna wisieć na ramionach. Wyeliminowaliśmy ten problem wydłużając plecy. Teraz plecak zgrabnie spoczywa na swoim miejscu, a pomiędzy ramionami a wszyciem szelek nie ma dużej odległości, co implikuje brak owego zwisania.

Na zdjęciu widoczny mocno obciążony prototyp z krótkimi plecami.



Funkcjonalność

Funkcjonalność plecaka zależy de facto od użytkownika. Albo ktoś umie/lubi pakować się do prostego plecaka albo nie. Dla jednych brak wielu kieszeni i zakamarków będzie stanowił uwolnienie się od wiecznych poszukiwań, inni będą czuli się zagubieni mając wszystko w tym samym miejscu. Naturalną rzeczą jest, że po tego typu plecaki sięgają osoby poszukujące sprzętu minimalistycznego.

Użytkowanie jednokomorowego plecaka pozbawionego dostępu od frontu czy dołu, klapy, taśm, troków nie oznacza wcale, że wszystko wrzuca się hurtem do tej jednej jedynej komory. Są wszak jeszcze kieszenie na pasie biodrowym, mieszczące wiele drobiazgów czy wielka kieszeń streczowa. To tam znajdują się rzeczy, po które będziemy często sięgać w ciągu dnia. Bagaż pakujemy do plecaka tak aby na dole znajdowały się rzeczy, których w ciągu dnia nie będziemy potrzebować wcale, np. śpiwór i większość jedzenia, zaś na samym wierzchu rzeczy po które sięgniemy raz czy dwa, np. lunch czy kurtka puchowa.









Wytrzymałość




Wytrzymałość Triple Crown'a jest naprawdę dobra. Pokonanie 4300 km nie pozostawiło na nim śladu, wyjąwszy małe zadrapanie materiału od kolczastej rośliny. Kolor zbladł nieco - to dzieło promieni UV. Na jesieni puścił szew w streczowej kieszeni, co jest łatwe do naprawienia. Streczówka okazała się bardzo mocna - nie pojawiła się żadna dziura (mój XPack One Hiker ma jednak małą dziurkę, powstałą w czasie transportu w luku bagażowym samolotu. W prototypie Triple Crown'a był problem z przesuwaniem się pianki w pasie biodrowym, ale został już wyeliminowany - jest wszyta.





Podsumowanie


W obecnej formie plecak nie wymaga już żadnych zmian - w mojej opinii jest idealny. Nic dziwnego, skoro spełnił wszystkie moje zachcianki. Oczywiście chciałabym żeby był lżejszy - wagę można by było obniżyć wymieniając materiał na lżejszy kosztem nieco mniejszej wytrzymałości. Także taśmy mogłyby być nieco węższe, co z kolei umożliwiłoby użycie mniejszej klamry.

Dziękuję firmie On My Way za zaufanie - wiem, że nie jest łatwo sprostać moim wymaganiom :-)