Relacje z podróży i wędrówek do 1000 km

Szlaki długodystansowe

Sprzęt i porady

YouTube & Instagram

Festiwale, spotkania, prasa

czwartek, 12 lutego 2015

Zima nad Bałtykiem

Z początkiem lutego wybrałam się na kilka dni do Gdyni, mając w planie kilka jednodniowych wypadów w teren. Pogoda trafiła się niezbyt sprzyjająca, ale co zrobić, słowo się rzekło…Podróż trwała dziewięć i pół godziny, a za oknami snuły się takie oto widoki.
 
Plażą z Gdyni do Sopotu
Pierwszego dnia wybrałam się na spacer plażą z Gdyni do Sopotu. Pogoda dopisała, morze było raczej spokojne, sporo osób przechadzało się po plaży. Żeby dojść na plażę zeszłam ścieżką prowadzącą przez rezerwat Kępa Redłowska. Kępa to zespół morenowych wzgórz, które przecinają głębokie wąwozy, a od strony morza są nieustannie podmywane przez fale i urywają się znanym orłowskim klifem.
 
 
 
 
 
Osady to głównie piaski i gliny, zawierające także drobne i większe kamyki, a nawet głazy. Wędrowiec trafia na błoto nawet tuż nad samym morzem :-)Trafiają się też ciemne smugi węgla brunatnego. U stóp klifu szukają szczęścia wędkarze.
 
 
 
 
 
 
 
 
Kolejną atrakcją jest molo w Orłowie, nie tak okazałe jak to w Sopocie, za to o wiele mniej zatłoczone, skromniejsze i emanujące atmosferą nadmorskiego kurortu.
 
 
Dalej wędrowałam piaszczystą plażą, na której pożywiały się mewy. W delikatnej mgle widać było zabudowania Sopotu. Po drodze znajduje się ujście Kamiennego Potoku, który można przeskoczyć albo przejść przez mostek. Brzegi potoku były zamarznięte, a piasek na plaży także stężały, dzięki czemu spacer nie był wcale męczący.
 
 
 
Wreszcie osiągnęłam Grand Hotel i zaraz potem molo, na które zimą wstęp jest bezpłatny. Słońce już zachodziło, a na molo wiał mroźny wiatr.
 
 
 
 
Szlak Nadmorski (Władysławowo - Jurata)
Następnego dnia, zaopatrzona w weekendowy bilet turystyczny na Przewozy Regionalne jeszcze po ciemku wybrałam się do Władysławowa celem przejścia niebieskim Szlakiem Nadmorskim do Juraty. Szlak ma dwa etapy, druga część prowadzi do Władysławowa z Krokowej. Dystans jaki miałam do pokonania to 26 km. Szlak jest przyzwoicie oznakowany i w zasadzie tylko w jednym miejscu miałam wątpliwości, ponieważ w Chałupach zmieniono jego przebieg i zamiast wzdłuż torów wiedzie teraz przez miejscowość, jednak nie wiem którędy, bo znaków nie było. Trasa w zasadzie jest dość monotonna, bo trzyma się leśnych dróżek, a morze widać tylko przy zejściach na plażę, bo zasłaniają je ciągnące się wydmy. Tylko od strony Zatoki Puckiej wodę widać częściej. Nic jednak nie przeszkadza pokonywać Półwyspu Helskiego wzdłuż plaży, sama często na nią schodziłam, ale nie zdecydowałam się na dłuższy marsz plażą, bo po pierwsze chciałam trzymać się szlaku, a po drugie miałam szczęście trafić na sztorm, co prawda wiatr wiał w plecy, ale był dość zimny i nieprzyjemny.
Marsz rozpoczęłam na dworcu we Władysławowie, przeszłam przez dość opustoszałe miasteczko, leniwie płynącą strugę i niepostrzeżenie znalazłam się na Półwyspie Helskim.
 
 
 
 
 
 
Szlak prowadził nadmorskim borem sosnowym, który przyjemnie szumiał na wietrze. Etap do Chałup trochę mi się dłużył, a dla urozmaicenia schodziłam czasem na oprószoną śniegiem plażę.
 
 
 
 
 
 
 
Dochodząc do Chałup nuciłam sobie pod nosem Chałupy welcome to, a na skraju lasu spotkała mnie miła niespodzianka - ławeczka.
 
 
 
Z Chałup do Kuźnicy było dosyć blisko, po drodze znów trochę plażowania i ciekawy głaz upamiętniający przerwanie półwyspu w 1939 roku.
 
 
 
 
 
 
Przez Kuźnicę przemknęłam szybko gnana wichurą. Szlak wyprowadzający z miasta szedł wyjątkowo mało atrakcyjną drogą bez żadnych widoków, na szczęście po kilometrze krajobraz się zmienił, las rozwidnił. Kolejną atrakcją była wysoka wydma, z której roztaczał się widok na wzburzone morze.
 
 
 
 
 
Im bliżej Jastarni tym więcej pojawiało się ławeczek, a ten element krajobrazu jak wiadomo szczególnie sobie cenię :-). Na tym etapie wycieczki korzystałam już z każdej ławki jaka się trafiła. W porównaniu z pierwszym odcinkiem do Chałup prawdziwe bogactwo. Las także się zmienił, nie był to już bór sosnowy, ale las mieszany o urozmaiconym składzie. W lesie znajdowało się sporo umocnień i różnych elementów uzbrojenia, w tym trzy odmalowane bunkry z II wojny światowej. Jeden z nich w sezonie letnim jest udostępniany do zwiedzania. Nawet teraz, w środku zimy, kilka osób oglądało masywne betonowe konstrukcje.
 
 
 
 
 
 
 
Szlak wyłonił się z lasu i oto dotarłam do Jastarni. To moja ulubiona miejscowość na Półwyspie Helskim, a niebieski szlak wiedzie najładniejszą drogą, mijając kościół i zabytkowe ceglane domy. Po obu stronach opustoszałej o tej porze roku głównej ulicy rozlokowane są małe schludne domki. W sezonie przechadzają się tu tłumy, a repertuar dań barowych i plażowych jest bardzo bogaty. Liczyłam chociaż na gofra, ale niestety wszystko było pozamykane. Pognałam więc dalej w nadziei na to, że zdążę na wcześniejszy pociąg.

 
 
 




 
Do Juraty zostało już tylko z 5 km, a najładniejszy na całym szlaku był ostatni kilometr. Leśna ścieżka po raz pierwszy znalazła się po prawej stronie szlaku komunikacyjnego - drogi asfaltowej i torów kolejowych i trzymała się brzegu Zatoki Gdańskiej aż do zabudowań Juraty. Co chwilę pośród drzew pojawiała się nowa dzika plaża, osłonięta sosnami, z płytką wodą, która latem mocno się nagrzewa i można się w niej taplać godzinami. Wiem to stąd, że kiedyś przejechałam z Helu do Władysławowa rowerem, często zanurzając się w morzu w różnych punktach półwyspu. Teraz w wodzie pływał lód, a suche trzciny targał wiatr.

 
 




 
Na stację kolejową w Juracie dotarłam 10 minut przed odjazdem pociągu, w sam raz żeby zdążyć jeszcze strzelić sobie fotkę ze szlakową kropką.
 
 
 
 
Jar Raduni - na Szlaku Kartuskim
 
Nazajutrz także wsiadłam w pociąg o świcie, ale udałam się w odwrotnym kierunku - pociągiem relacji Gdynia - Kościerzyna dojechałam do Borkowa żeby przejść krótki, ale niezwykle malowniczy fragment Szlaku Kartuskiego Jarem Raduni do stacji Babi Dół. Byłam już w tym miejscu w kwietniu 2014 (tu można obejrzeć film) i tak ogromnie mi się spodobało, że mimo paskudnej pogody, wichru i śnieżnych zadymek właśnie tam się wybrałam.
 
Wędrówkę rozpoczęłam przy zaporze, w miejscu gdzie przenosi się kajaki. Nie jestem pewna jak to wygląda z pływaniem Radunią na terenie rezerwatu - z jednej strony informacje o tym, że nie wolno, z drugiej oficjalne tablice wskazujące miejsce przenoszenia kajaków. 
 
 
Wody Raduni płyną bystro meandrując na dnie głębokiego jaru. Jego zbocza porasta wspaniały las grądowy, dno zaś łęg. Sprawia wrażenie pradawnej puszczy, bo drzewa ostały się wyrębowi z powodu trudnego terenu. Jar objęty jest rezerwatem chroniącym fragment rzeki i las, które zasiedla wiele bardzo rzadkich gatunków roślin i zwierząt, a także grzybów, które znajdują znakomite warunki w gnijącym drewnie nie usuwanych pni drzew.
 
 
 
 
 
 
Zgodna z przebiegiem Szlaku Kartuskiego jest też Pomorska Droga Świętego Jakuba, z tym że znaków jakubowej muszli w jarze nie spotkałam, przypuszczam że nie został wyznakowany ze względu na swoją trudność. Szlak jest miejscami bardzo trudny, charakteryzuje się zalegającymi w poprzek ścieżki w ogromnych ilościach wiatrołomami, prowadzi stromym zboczem, które bywa śliskie, często także na samym brzegu rzeki.
 
 
 
 
Obawiałam się, że na skutek zalodzenia będzie jeszcze trudniej, ale o dziwo było łatwiej niż wiosną, bo można było wbijać buty krawędziami w zbitą warstwę śniegu, który nadtopił się, znów zamarzł, a teraz był przysypywany kolejną warstwą. Przywitał mnie opad śniegu w postaci krup śnieżnych, potem by błyskało słońce by zaraz znów zniknąć za śniegowym tumanem.
 
 
Wycieczkę zakończyłam dwugodzinnym oczekiwaniem na pociąg, ponieważ pomyliłam coś odczytując niedzielny rozkład jazdy. Żeby nie zmarznąć przeszłam się do następnej wsi kontynuując wędrówkę niebieskim szlakiem. W głębi lasu czmychnął mi sprzed nosa rudy lis w zimowym, płowym futrze.
 
 
Kępa Redłowska
 
Ostatni dzień pobytu nad morzem okazał się najpiękniejszy. Słońce tak przygrzewało, że cały śnieg stopniał, wiatr również ustał. Nie miałam już ochoty wybierać się nigdzie daleko, pozostałam więc w Gdyni i udałam się na eksplorację Kępy Redłowskiej. Najpierw lasem doszłam do Orłowa, spędziłam trochę czasu na molo, a później wspięłam się spowrotem na morenowe wzniesienie i szłam cały czas skrajem klifu aż do gdyńskiego betonowego bulwaru.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Na koniec jak zwykle filmik: http://youtu.be/Dg8dGUcukDk
 
 

2 komentarze:

  1. Leśna, masz niezłe oko do zdjęć, trzeba pomyśleć o jakimś bezlusterkowcu z szerokim kątem. Wagowo bardzo nie stracisz, jakość zyska mocno, no i koszt niestety spory..?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, trzeba będzie faktycznie pomyśleć, choć przywiązałam się do swojego 150-gramowego Nikona. Ostatnio ugrzęzło w nim strasznie dużo paprochów :-)

    OdpowiedzUsuń