Relacje z podróży i wędrówek do 1000 km

Szlaki długodystansowe

Sprzęt i porady

YouTube & Instagram

Festiwale, spotkania, prasa

niedziela, 7 października 2018

Kanada: w drodze na Wyspe Vancouver

Nadejscie zimy kompletnie pokrzyzowalo zarowno moje (ambitne trekkingowe) jak i Annette (rowniez gorskie) plany, postanowilysmy zatem zrobic cos nietypowego, nietypowego dla nas, a mianowicie wyruszyc w podroz samochodem i dotrzec do najcieplejszego miejsca w zachodniej Kanadzie - na Wyspe Vancouver.

Rozwazalysmy rozne mozliwosci - autostop, komunikacje publiczna, wreszcie wynajety samochod. Odleglosci w Kanadzie sa gigantyczne, transport publiczny ogranicza sie do jednego pociagu, autostop dziala swietnie, ale zajmuje duzo czasu, a wakacje wbrew pozorom nie trwaja wiecznie. Zapadla wiec decyzja o wypozyczeniu auta, ktore na dwa tygodnie mialo stac sie naszym domem. Poszukiwania wehikulu trwaly jakis czas, w najblizszej okolicy ceny wynajmu byly wziete z kosmosu, ale w oddalonym o blisko 400 km Prince George znalazlysmy swietna okazje i postanowilysmy wlasnie tam wypozyczyc auto, a do wypozyczalni dojechac autostopem.

Dwutygodniowa podroz, w czasie ktorej pokonalysmy 3700 km drogami i ponad 100 km pieszo rozpoczelysmy w niedzielny poranek 16 wrzesnia, na pokrytym szronem poboczu drogi numer 16.



Kierowcow mialysmy swietnych, byla nawet okazja wyskoczenia nad gleboki kanion rzeki Fraser, wielkiej rzeki, ktora stanowi linie rozwoju cywilizacyjnego, ze sie tak wyraze, tej czesci Kanady. Fraser jest ponoc najbardziej urodzajna rzeka lososiowa swiata, a my wlasnie trafilysmy na okres tarla, ale cos nie bylo widac ryb.




Miasto Prince George okazalo sie okropnie brzydkim miastem przemyslowym, ale czulysmy wyraznie zmiane klimatu. Chmury sunely po niebie gladko, prosto znad oceanu, a na murach mozna bylo zauwazyc akcenty folkloru, rzecz jasna indianskiego, typowego dla wybrzeza Pacyfiku, nad ktore zmierzalysmy.



Nasz samochod okazal sie wielkim potworem z automatyczna skrzynia biegow. Nazwalysmy go White Horse. Kierowca zostala Annette, mnie przypadla rola nawigatora, gdyz nie posiadam prawa jazdy.


Naszym pierwszym celem podrozniczym zostal Walmart. W hipermarkecie spedzilysmy dwie godziny, robiac zapasy na cala podroz, tak jakbysmy mialy wlasnie wyruszyc na tratwie przez Kongo.


Wzdluz coraz szerszej rzeki Fraser jechalysmy prosto na poludnie. Nocleg przewidziany byl w Lake Williams, miescie polozonym nad jeziorem o tej samej nazwie.

Kwestia noclegow byla rozwiazana od poczatku - zaopatrzylam sie w aplikacje IOverlander, ktora pozwalala nam znajdowac darmowe miejsca parkingowe, z ktorych korzystalysmy bez wyjatku kazdego dnia, oszczedzajac przy tym na noclegach.




Juz pierwszej nocy docenilysmy obecnosc blaszanego dachu nad glowa, lalo bowiem intensywnie az do rana.

Plan mialysmy raczej ogolny, kilka konkretow do zrealizowania i spora przestrzen na improwizacje. Nie mialysmy i nie zamierzalysmy miec zadnego przewodnika, postanowilysmy raczej zdarzac tam gdzie oczy poniosa. W ten sposob mialysmy poczucie, ze cos odkrywamy i eksplorujemy... Wktotce jednak okazalo sie, ze trasa ktora wybralysmy na mapie google nie jest wcale zadnym odkryciem - szosa numer 99, w ktora odbilysmy to widokowa trasa turystyczna, ktora jechalysmy w sznurze camperow. No coz, mialysmy w kazdym razie wyczucie.



Pierwszy przystanek to Marble Canyon.



Dalej Sea to Sky Highway schodzila wglab kanionu, a po jakims czasie opuscila sie nad rzeke Frazer, ktora tym razem wciskala sie miedzy sciany skalne przywolujace na mysl raczej poludniowo-zachodnie Stany Zjednoczone anizeli Kanade. Zrobilo sie sucho, pojawily sie sosny i znienawidzone przeze mnie na CDT krzewy sage.




Niedlugo krajobraz znow sie zmienil - wjechalysmy pomiedzy gory i lodowce.







Dluga jazda samochodem jest meczaca, chetnie wiec wyskoczylysmy z auta na widok niebieskiej tabliczki z wedrowcem na obrazku, oznaczajacej szlak turystyczny. Okazal sie on nie lada atrakcja - 5-kilometrowy szlak prowadzi nad trzy polodowcowe jeziorka, Joffre Lakes, z ktorych ostatnie polozone jest tuz pod jezorem lodowca. Tutaj po raz pierwszy zetknelysmy sie z lasem deszczowym, pelnym mchow i paproci, ociekajacym wilgocia.













Aplikacja w telefonie niezawodnie doprowadzila nas pod wieczor w przyjemne miejsce postoju, osloniete krzakami i z widokiem nad rzeke (i linie wysokiego napiecia).



Dzien trzeci byl dniem wodospadow. Wzdluz drogi czesto zdarzaly sie znaki z wedrowcem, wysiadalysmy przy kazdym. Jak to w Kanadzie, zaden szlak nie byl dlugi, a wszystkie prowadzily do miejsc widokowych, glownie wodospadow.

Pierwszy wodospad byl polozony w kanionie, mial ciekawy skalny przesmyk, pod ktorym przeplywala rzeka.




Nastepny przystanek to Brandywine Falls oraz punkt widokowy na wulkaniczny szczyt Black Tusk, bedacy wedlug wierzen plemienia Squamish, rdzennych mieszkancow tych gor, pamiatka po uderzeniu pioruna, wywolanego przez mitycznego ptaka Thunderbirda.




Inna legenda dotyczyla pokrytego lodowcami lancucha na zachodnim widnokregu - mieli to byc zakleci wojownicy, ktorzy wyruszyli polowac na gorskie kozy.



Wodospad numer trzy, Shannon Falls,  najwyzszy, z asfaltowa sciezka.



Przy pierwszej okazji zatrzymalysmy sie nad fiordem. Woda byla slona, a plaze odslanial odplyw - bylysmy nad Oceanem Spokojnym!





Na samym koncu fiordu, wsrod wysp i polwyspow, znajdowalo sie miasto Vancouver. Nie spedzilysmy tam wiele czasu - zaledwie pol dnia. Przeprawa przez zatloczone ulice, stresujace komendy samochodowej nawigacji, milion skrzyzowan... Miasto wydawalo sie ladne, pelno w nim co prawda molochow, ale czystych i jasnych, sporo zieleni, wielki Stanley Park, wysokie mosty nad blekitnym oceanem - moze byc. Nie chcialysmy jednak zbytnio zaglebiac sie w miasto, zaparkowalysmy i udalysmy sie do muzeum.


Uniwersyteckie Muzeum Antorpologiczne polozone jest na terenie rezerwatu Indian Musqueam. Rezerwatow w Kanadzie jest mnostwo, przewaznie sa niewielkie, ale przynajmniej sa i swiadcza o istnieniu ich mieszkancow, zwanych w Kanadzie First Nations. Maja oni duzo lepsze warunki egzystencji niz w USA i nieco mniej krwawa historie.

Kultura materialna pierwotnych mieszkancow wybrzeza jest niezwykle bogata. Kazde z plemion wytworzylo z czasem odrebny styl, ktory latwo rozpoznac. Swoje przetrwanie, pomimo epidemii ospy przywleczonej przez europejskich eksploratorow, zawdzieczaja po czesci temu, ze ich terytoria byly zbyt odlegle - zbyt dalekie zarowno dla Hiszpanow jak i dla Rosjan. Niegoscinne skaliste wybrzerze nie stanowilo tak smakowitego kaska jak na przyklad prerie.

Sztuka Indian wybrzeza Pacyfiku rozni sie wyraznie od wyrobow sasiadujacych plemion z glebi ladu. Najbardziej rozpoznawalne sa rzezby i fantazyjne malowidla przedstawiajace zwierzeta. Charakterystyczne monumentalne totemy to rzezbione slupy z drewna tuji, zwanej tutaj czerwonym cedrem. Z tego samego materialu robiono najrozmiaitsze maski, skrzynie, z korzeni pleciono kosze i wierzchnie okrycia.

Muzeum jest ogromne, ma w swoich zbiorach 48 000 przedmiotow, a na ogladanie ich wszstkich mozna by poswiecic tydzien.










Ochlonawszy po sporej dawce rodzimego piekna ruszylysmy na poszukiwania miejsca noclegowego. Miejska dzungla w porze wieczornych korkow byla prawdziwym koszmarem, ale udalo nam sie z niej wydostac. Zabiwakowalysmy przy wspanialym punkcie widokowym, z ktorego mozna podziwiac panorame miasta - w ciagu dnia tonaca w blekicie oceanu, noca lsniaca milionem swiatel. Daleko na horyzoncie wystaje szczyt Mt Baker w USA.






Nie my jedne uzywalysmy tramperskiej aplikacji - obok zaparkowala para zdazajaca na Alaske.








Od Wyspy Vancouver dzielilo nas juz niewiele - jedynie przeprawa promem do Nanaimo. Starym zwyczajem nie sprawdzilysmy co nas czeka z godzina odjazdu wlacznie, ale prom stal i oczekiwal na sygnal wyplyniecia, ktory nastapil niedlugo po tym, jak sie na niego zaladowalysmy. Idealnie!


Przy pieknej pogodzie widoki byly cudowne. Wyspy i wysepki, ciesniny, przesmyki, w wodzie pluskaly sie delfiny, od czasu do czasu przeplywala zaglowka.



Wkrotce za nami zostaly fiordy, a na horyzoncie coraz wyrazniej rysowal sie jednolity masyw gorski, zajmujacy wieksza czesc Wyspy Vancouver.




Po poltoragodzinnym rejsie wyladowalysmy w Nanaimo.

CDN

2 komentarze:

  1. ...czekamy grzecznie aż się Szanowna Autorka wygrzebie z jetlaga....


    czekamy na dalszy ciąg Szanowna Autorko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygrzebuje sie... Jest wczesne popoludnie, choc jakos tak ciemno jest i prawie polnoc :-) ide poogladac polskie niebo!

      Usuń