Relacje z podróży i wędrówek do 1000 km

Szlaki długodystansowe

Sprzęt i porady

YouTube & Instagram

Festiwale, spotkania, prasa

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Norge på langs: Alvdal - Røyrvik (na zachód od od Femunden, Sylan, Blåfjella - Skækerfjella, Roktdalen, Lurudalen, Sanddødalen, Skorovatn)

 Po wizycie w bibliotece w Alvdal udalam sie do supermarketu, a takze do sklepu turystycznego po gaz, gdzie dowiedzialam sie,  ze niedaleko jest wiata nad jeziorem. Postanowilam tam pojsc z zamiarem noclegu, ale sytuacja rozwinela sie w zupelnie inna strone. Otoz Ruth, moja znajoma z Instagrama napisala do mnie, ze ma w okolicy znajomych - i tak wyladowalam u Anne-Thei. To bylo wspaniale spotkanie i niezwykle komfortowy pobyt - dziekuje za zaproszenie i wspaniala goscine! Zjadlysmy razem kolacje, wzielam prysznic i nawet zrobilam pranie, ktore sie juz naprawde moim ubraniom nalezalo! Dostalam tez kilka dobrych porad i ocene zaplanowanej trasy - byla dobra!



Przeze mnie Anne-Thea byla troche spozniona, a ja wystartowalam tego dnia okolo 10. Plan trasy byl inny niz wiekszosci wedrowcow. Okazuje sie, ze wiekszosc z Alvdal idzie asfaltem do Tynset, ja natomiast skrecalam teraz na wschod. Najpierw szlam malo uczeszczanym szlakiem do Tylldalen, stracilam troche czasu zle skreciwszy na narciarski szlak, ale potem juz bylo dobrze.




W dolinie byl otwarty zabytkowy kosciol z pieknym wyposazeniem i malowidlami. Dawniej staal tutaj sredniowieczna rzezba sw. Olafa, do ktorej pielgrzymowano. Obecnie znajduje sie w Muzeum Narodowym w Kopenhadze, a ze bylam tam jakis czas temu, pewnie ja widzialam.






Przez kolejne pasmo gor szlam po czesci szlakiem pielgrzymkowym. Nie widac zeby sie cieszyl powodzeniem, glownie chodza nim wedkarze. Ale to jakas starozytna trasa zwiazana z transportem ryb.





Nameczylams ie troche, ale udalo mi sie odplatac drut, ktorym ktos skrepowal pien pieknej sosny.



Pozniej na mapie mialam fajny skrot zapomniana droga, na szczescie istnial i sprawnie pokonalam kolejne kilometry do kolejnej doliny. Pogoda byla niezbyt fajna, bylo bardzo zimno i wial silny wiatr. Stwierdzilam, ze pojde do chatki kolejne 12 km - razem mialo byc 38. Dotarlam o 22:30 i bardzo sie cieszylam, wicher byl okropny, a wewnatrz tak przytulnie!






Nastepnego dnia nadal okropnie wialo. Najgorzej na grzbiecie, a oczywiscie na grzbiet prowadzil wlasnie szlak. Z czasem zszedl nizej i schowal sie za wzgorza i bylo juz lepiej, ale caly dzien chodzilam poubierana w powerstrech, wiatrowke i czapke. W lipcu! W dolinie (na H) wypadlo 1000 km!





A dalej jeszcze jedno wzniesienie - okolica jest poprzecinana dolinami, pomiedzy sa masywy gorskie, a idac na wchod musialam je wszystkie przejsc. Zwierzeta chronily sie przed wiatrem...na szlaku!



Cos mi sie tu zdjecia nie wgraly, ale to bylo bardzo meczace popoludnie, bo gory byly kamieniste. Po kolejnych 38 km dotarlam do malutkiej i smierdzacej stechlizna chatki, w ktorej przenocowalam. Rano pogoda sie troche popsula, mialo nie padac, a znowu padalo. Zajrzalam do kosciola, ale potem juz trzeba bylo isc dalej, oczywiscie w gore, ale tym razem bylo warto, bo naprawde piekny odcinek. Specjalnie tedy chcialam isc zeby zobaczyc jezioro Femund (bylo daleko, ale widzialam). Teraz juz mialam isc caly czas na polnoc.





Przeszlam przelecz i tam dopiero zrobilo sie cudownie. Wroce jeszcze w ta okolice - po drugiej stronie granicy, w Szwecji, jest Rogen, tam tez ogromnie mi sie podobalo. Skaly, samotne drzewa i wiele jezior - cudownie.





Wieczorem pierwsze renifery na trasie! i znowu 38 km do chatki. Ta byla wyjatkowa, bo to stare letnie gospodarstwo. Norwegowie przez dlugi czas koegzystowali tu z Laponczykami. Laponczycy mieli renifery, a Norwegowie owce, krowy itp. Zwierzeta pasly sie na lakach, a potem jadly siatno az do Bozego Narodzenia i wtedy sprowadzano je nizej po zamarznietym jeziorze. Kiedy bylo duzo sniegu laponskie renifery go udeptywaly,t ak zeby krowom bylo latwiej isc. Teraz nie ma juz krow, ale mozna sie przespac wsrod zabytkow, jak w skansenie. Spalam w lozku z XIX w.! A na kolacje pyszny makaron z kielbasa, cebula i znalezionymi po drodze grzybami.









Nastepnego dnia szlam kawalek jeszcze szlakiem do Feragen, a potem asfaltem do Brekken, gdzie zrobilam duze zakupy. Piekna pogoda, ale juz kolejny deszcz - fronty potrafia przechodzic tu dwa razy dziennie!







Potem znow wymyslilam skrot z mapy, udal sie doskonale. Bylo znow paskudnie zimno, choc widoki letnie. Skrecilam na prywatna droge gruntowa i tam tez spedzilam noc by nazajutrz ruszyc dalej asfaltem do Stugudalen.





To u Anne-Thei posmakowalam tlustej gortskiej kwasnej smietany - teraz nosze ja czasem ze soba! Potrawa z parowek, puree ziemniaczenego i tej smietany jest naprawde dobra.



Wszedzie sa tutaj owce, nikt sie temu nie dziwi, a samochody grzecznie je omijaja.




Na asfalcie, ale z jakim widokiem wypadlo 1100 km!



Przy kosciele w Stugudalen byla laweczka dla pielgrzymow... Przysiadlam na chwile. A potem ruszylam pod gore, w kierunku Sylan.



Kto moze isc gruntowa droga o 20 wieczorem? Tylko dlugodystansowcy! Spotkalam Liz i Benjamina, z ktorymi niesamowicie fajnie sie rozmawialo. Tez zaczeli w Lindesnes i zmierzaja na Nordkapp. Maja dosc wolne tempo, kilkanascie km dziennie i niestety nie zdaza w tym roku skonczyc, ale planuja wrocic w nastepnym sezonie zeby dokonczyc. Towarzystwo bylo tak fajne, ze postanowilismy razem zabiwakowac. Znalezlismy fajne miejsce wsrod drzew w zaglebieniu terenu. Noca padalo i rano padalo, choc nie bylo tego w prognozie. Rano wystartowalam pierwsza, a deszcz szybko ustal.




Po szwedzkiej stronie Helags, na granicy Sylarna. To bardzo popularna okolica nie tylko w Szwecji, ale i w Norwegii, a szlak byl niesamowicie zadbany. Byly schodki przeciwerozyjne i kladki, tylko mostow nie bylo, wiec i tak mokre buty. Ale to ewenement - Norwegowie chyba chca uchodzic za twardzieli (w przeciwienstwie do Szwedow, ktorych pozostali Skandynawowie uwazaja za mieczakow :-)) i dlatego nie ma tu prawie zadnych kladek ani innych takich nowoczesnych wymyslow. Jak jest bagno to sie w nim brodzi, nie zwazajac na niszczenie terenu ani nic takiego. A bagien nie brakuje - o tym za chwile.








Na nastepny dzien zapowiadano burze i wielki deszcz, wiec chcialam przenocowac w schronisku. Niestety wizyta w Storerikvollen byla kolejna nieprzyjemna konfrontacja z DNT. Otoz nie moglam przenocowac, bo nie mialam wkladki do spiwora. W spiworze spac w schronisku nie wolno. Czy to z powodu paranoi higienicznej (wkladke latwiej wyprac) czy pieniedzy (wkladki wynajmuja, ale za 150 koron, wiec odmowilam), nie wiem. Pytalam czy moge spac na podlodze, bo przeciez nie potrzebuje lozka, chce tylko miec dach nad glowa w czasie burzy, ale odmowili. Poszlam sobie. Przeszlam jeszcze 7 km i znalazlam dobre osloniete miejsce akurat jak zaczelo padac. Mialam wielu gosci... Komary zlecialy sie do mojego przedsionka. Ale burzy ostatecznie nie bylo, choc padalo cala noc, a rano chmury wisialy bardzo nisko.





Za schroniskiem juz kladek prawie nie bylo, a szlak malo uczeszczany. Nastknelam sie na troche przerazajace pozostalosci porzuconego sprzetu biwakowego. Juz byl zmurszaly. Pozniej sie dowiedzialam, ze ktos byl stamtad ewakuowany zima, ale sprzet po nim pozostal.



Slynne bagna Trøndelagu zaczely sie! Mialo tego byc jeszcze dobre 200 km... Nie bylo najgorzej, ale bagna zawsze spowalniaja. Pojawila sie tez mzawka i tylko czekolada mogla mnie podniesc na duchu.







Wloklam sie cale popoludnie, teren byl bardzo urozmaicony i zejscie w dol do Teveldalen zajelo mase czasu. Dopiero o 19:30 bylam przy drodze do Storlien w Szwecji. Zaczelam lapac stopa, ale nikt sie nie zatrzymal i ostatecznie poszlam 5 km asfaltem pieszo. Ale warto bylo - nocowalam na cieplutkiej i suchutkiej stacji kolejowej. Umylam wlosy w lazience, ulozylam sie na materacu i bylo super!






A rano odwiedzilam supermarket. Szwedzkie ceny i to jeszcze obnizone dla zachety - super. Norwegowie sa w wiekoszsci klientami tego sklepu, dzial slodyczy byl ogromny, mieli wszystkie moje ulubione przysmaki. W Szwecji jest o wiele wiekszy wybor produktow, w Norwegii nie ma takiego. Wielu rzeczy bardzo brakuje, chocby blyskawicznego makaronu czy mleka w proszku.



Na kartonie po makaronie napisalam , ze chce przejechac tylko 5 km i tym razem stopa zlapalam w 5 minut. Mozna przejsc na skroty przez Szwecje i dolaczyc do norweskiego szlaku (bylam tam w 2016), ale nie chcialam tego robic, wolalam isc caly czas przez Norwegie, dopoki to mozliwe. Wielkie zakupy bylo czuc na plecach... Ciezko sie szlo. Teren skalisty, male kaniony, bagna. I bardzo zimno. Muisialam stanac i zalozyc krotkie getry.






1200 km z widokiem na Szwecje! Idac przez Szwecje nie szlam tutaj gorami, tylko gruntowymi drogami. Widac bylo teraz dlaczego Szwedzi nie maja szlakow pieszych - nie sa to nawet gory tylko wzgorza, cale w torfowiskach.




W Norwegii w zasadzie tez tylko torf, rezerwaty torfowisk, ktore schodza w doline tarasami. Nie ma co marzyc o rozbiciu sie z namiotem, wszedzie stoi woda. Nocleg w chatce polozonej na malym cypelku. Spotkalam tam kolejna osobe wedrujaca NPL, Hubertusa z Niemiec. Bardzo sympatyczny facet, milo nam sie rozmawialo. Niestety ma kontuzje achillesa, noga mu spuchla i nie wie co dalej robic.






Dalsza trasa zapowiadala sie bardzo mokro i faktycznie sucha nie byla. Odpowiada to rosiczkom i welniankom. Dziwnie tak bylo isc i deptac rosiczki. W Polsce kilka rosiczek w rezerwacie przyrody do swietosc!




Jeszcze przed poludniem pojawilo sie niebieskie niebo i widoki na jeziora - cos pieknego!






W Ferslii spotkalam Mattsa, tym razem Norwega, ktory tez zmierza na Norkapp. Mial lekki rozstroj zoladka i rozbil sie wczesniej, a ja poszlam dalej. Przez bagna... Naprawde zle, te mialy byc najgorsze.










Luk halo odbity w lustrze torfowego jeziorka!




Poszukiwania biwaku to tutaj wyzwanie. Znalazlam nad strumykiem miejsce, gdzie ktos juz spal. Bylo tam sucho, tzn. woda gruntowa byla na glebokosci 3 cm... Wystarczylo przycisnac podeszwe buta i slychac bylo jak woda jest wyciskana z torfu.



Grzybowa.




I nastepny etap byl bardzo mokry. Choc na mapie wygladalo to plasko, teren byl znow urozmaicony jeziorkami, kanionami, skalami. Tempo dosc powolne.




Kiedy juz zblizalam sie do parkingu w Sandvice szlak sie bardzo pogorszyl - zawsze tak jest. Ludzie przyjezdzaja, wybieraja sie na wycieczke i rozdeptuja szlak. Mial szerokosc kilkunastu metrow, a wszystko w blocie. Ale buty biegowe nie zapadaja sie tak bardzo jak trekkingi, wiec nie nurkowalam glebiej niz do kostek. Lekki plecak i lekki uzytkownik tez maja znaczenie.




Dalej bylo kilka kilometrow asfaltu i niespodzianka, na nastepnym szlaku troche kladek. Widac bylo ze sa nowe, wybudowane w tym roku lub w zeszlym. Niestety nie trwaly dlugo... Ale to byl sliczny odcinek, szczegolnie ze bylo slonecznie i niebo odbijalo sie w jeziorkach. Niestety po poludniu znow przyszedl front i uciekalam przed burza.







Nocleg w chatce otwartej w 2017 roku w miejscowosci Vera. Byl prad i elektryczny czajnik.






W porze pierwszego lunchu nad strumykiem spotkalam Kevina z Kolonii, ktory zapalnowal sobie trase liczaca 1200 km glownie wzdluz E1. Byl bardzo mily, fajnie sie nam gadalo. Potem poszedl przodem, ale wymienilismy sie numerami. I wyobrazcie sobie, ze pare dni pozniej zrezygnowal, mial dosc bagien i pojechal do Szwecji. Mam nadzieje, ze Sarek bedzie sie Kevinowi podobac bardziej niz Trøndelag. Mi sie podobal bardziej :-)






Nie zeby bylo zle... Park Narodowy Blåfjella Skækerfjella byl calkiem ladny. Nie zeby wybitnie, ale bylo kilka ladnych miejsc, w tym widok na rzeke i doline Skærkaelvy.




Nie dokonczono oznakowania i porzucono slupki, ktore bezuzytecznie gnily w bagnie. Zrobilam z nich kladke. Dlugo pewnie nie wytrzymala, bo juz pode mna dwie belki pekly, ale zawsze to cos.






Nie myslcie sobie, ze kapie sie w blocie calymi dniami - uzywam wodoodpornych skarpet Rocky, recenzja jest na blogu. Raz puscily kilka kropel, ale chyba gora, bo nastepnego dnia byly suche. Wewnetrzne skarpetki sa oczywiscie wilgotne od potu, ale to nie to samo co zimne bloto!



Most byl lekko zardzewialy...



Zziajana, bo na podejsciu, osiagnelam 1300 km. A potem mylslam, ze juz tylko plaski grzbiet i w dol... A czekal mnie skalny labirynt i mnostwo malych podejsc. Na horyzoncie deszcz...




Minelam geograficzny srodek Norwegii.





I zdazylam rozbic sie przed deszczem. Uff! Zejscie do Gaulstad bylo mega bagniste, a strumien byl wodospadem. Musialam poprosic o wode w pobliskim domu, ale nie bylo problemu. Padalo cala noc, ale pod gestymi drzewami nie mialam nawet kondensacji.



Niektorzy ida dalej bagnami bez szlaku, ale istnieje latwiejsza trasa i ta wybralam. Poszlam gruntowymi drogami przez Roktdalen. Trasa zawierala tylko 2 km bagiennego lacznika, wiec byla bardzo dobra.






Zanosilo sie na gigantyczny deszcz i bardzo chcialam spac pod dachem. Szczesliwie spotkalam lesniczego, ktory wskazal mi szope przy opuszczonym domku letniskowym. Powiedzial, ze nikomu to nie bedzie przeszkadzalo, jesli sie tam przespie. Lokal byl swietny, mial na podlodze palety (woda stala na ziemi). Cala noc deszcz bebnil o blache, a ja spalam sobie smacznie - super. 




Szwedzka kawa, to jest to co lubie na szlaku! Z mlekiem i lukrecja na deser!




Reszta gruntowki byla super, deszcz juz tylko padal przelotnie. Dalej byl asfalt, wzdluz wezbranej rzeki i znowu kawalek gruntowki w terenie rolniczym.








W Snasie zaliczylam monument postanowiony z okazji rocznicy ustanowienia norweskiej konstytucji - to pierwszy taki monument w kraju.





W tej miejscowosci jednak najbardziej (oprocz sklepu) interesowal mnie dworzec kolejowy. Iwona, moja Trail Angleka z Oslo obczaila, ze drzwi zamkna sie automatycznie o 20, ale czemu by nie mialy sie zamknac ze mna w srodku? Zeby nikt mnie z zewnatrz nie widzial ulozylam sie w damskim WC. O 1:30 przejezdzal pociag i wtedy drzwi otwierano. O 2 ktos korzystal z meskiego WC, ale poza tym byl spokoj. Nie musze dodawac, ze tej nocy padalo.






Dalsza trasa prowadzila przez Agle, skad gruntowa droga ruszylam dolina rzeki Luru. Nie spodziewalam sie hald smieci w Norwegii, ale taka wlasnie zobaczylam. Glownie skaladala sie z niechcianych zabawek... Zal mi bylo lalek i pluszowych rybek...




Droga wiodla wzdluz linii kolejowej.




Jeden odcinek byl nawet szlakowy, prowadzil droga, ktorej uzywano w czasie budowy kolei w latach 1923-1929.




Wieczorem zamotalam sie z biwakiem, bo nie bylo nic ciekawego pod wzgledem biwakowym i pomyslalam, ze pojde na nastepna stacje, ale okazalo sie ze to nieczynna stacja. Woda w okolicy byla obrzydliwa, pelnia kolonii zelazofilnych glonow. Ale w koncu znalazlam nienajgorszy biwak i jakos sie to wszystko ulozylo.



Skrecilam na droge prowadzaca do Szwecji, wzdluz rzeki Sanddøla. Rzeka wygladala jak dzika rzeka na Alasce, wyobrazalam sobie jak musialo tam byc, zanim zjwili sie ludzie.




1400 km!




W tej okolicy bylo mnostwo opuszczonych domow. I poziomek :-)







Zeszlam z asfaltu, gruntowka szlam do starego gospodarstwa, a dalej zaczynal sie szlak. Szlakowskaz pokazywal 38 km, a mapy.cz 25. Podejrzane... Oczywiscie od razu zrobilo sie bagiennie, ale keidy wyszlam ponad granice lasu bylo plaskie i suche miejsce, wiec bez problemu rozbilam namiot. Warunki byly idealne, akurat sie ocieplilo, lekki wiaterek i zero kondensacji.









Ten masyw byl juz bardziej suchy, okazal sie tez bardzo piekny. Znacznie piekniejszy niz park narodowy. Poltorej godziny za biwakiem trafilam na chatke-kontener. Nie bylo jej na zadnej mapie. Niestety darmowe miejsca noclegowie jak takie chatki lub wiaty nie sa umieszczane na norweskich mapach. Nie wiem dlaczego, podejrzewam ze dlatego ze nikt nie zarabia na tym, ze ktos ich uzywa.







Choc widoki super, to nikt tamtedy nie chodzi. Oznakowanie bylo fatalne i nie bylo sciezki. Dopiero nad jeziorem gdzie byla chatka do wynajmu sie poprawilo. Byl tam tez most wiszacy tylko z jedna porecza. Musialam spakowac kijki do plecaka, zeby moc sie trzymac obiema rekami tej jednej poreczy.






Popoludnie bylo cudowne, sciezka, oznakowanie i widoki - brak uwag! To byl moj 50. dzien na szlaku i byl bardzo udany ostatecznie.





Z wysokiej przeleczy zobaczylam na horyzoncie Børgefjell po raz pierwszy. Tam wlasnie teraz zmierzam, to dzikie gory bez szlakow i mostow, jeszcze osniezone.






Schodzac do Skorovatn spotkalam trzy Polki, ale to bylo ile spotkanie. Uslyszalam polski jezyk i od razu sie przywitalam. Pozdrawiam Panie :-)



Nocleg zaplanowalam w chatce, ktora byla przeznaczonym na schronisko starym domem robotnikow pracujacych dawniej w kopalni miedzi, juz nieczynnej. Piekne byly te pietrowe domy. Nadeszly chmury deszczowe i na niebie pojawila sie potrojna tecza, a aja naszczescie nie zmoklam. Chatka byla super, normalny dom z kuchnia i lazienka, byl prysznic! Nie bylam sama, byl jeden facet, mily gosc. Zostawil mi kartke zeby wziela sobie cos z jego jedzenia - przyjechal autem. Wzielam jajka i zrobilam sobie jajecznice. 







Wczorajszy dzien zapowiadal sie nudno, bo caly asfaltowy, w dodatku parna pogoda zapowiadajaca deszcz sprawiala, ze strasznie chcialo mi sie spac. Ale rozbudzilo mnie kolejne mile spotkanie. Szwajcar, Johannes, idzie NPL w odwrotna strone, zaczal na Nordkinnie. To pierwsza osoba jaka spotykam, ktora ma sprzet UL i idzie na lekko. Zdaje sie ze baseweight lepszy niz moj! 




Tak mi to spotkanie dodalo energii, ze nie rozbilam sie w Gjerviku, ale poszlam dalej i o 21 moglam jeszcze zrobic znak oznaczajacy, ze przeszlam 1500 km :-)



Nie wiedzialam gdzie spac, a zapowiadano silne opady - mialo zaczac o 3 nad ranem i przestac o 15. Przed samym Røyrvikiem zauwazylam tabliczke szlaku z napisem "Samisk boplass", czyli laponska osade. Prowadzila tam wyzwirowana sciezka - obiecujace. Postanowilam sprawdzic, przeszlam 600 m i bingo! Byla tam kåta i spichlerz na palach. W kåcie wilgoc, ale w domku drewniana podloga i moglam zamknac drzwi - idealnie. Spedzilam tam deszczowa noc i nawet nie bylo komarow - na tej wysokosci mnie nie wyczuwaly. A mogly wleciec, bo w podlodze byly szpary. Po zamknieciu drzwi zrobilo sie ciemno i spalam do 8.





Wyszlam pozno, o 10 myslalam ze otworza biblioteke i siade do bloga. A tu sie okazalo, ze info z googla bylo tym razem prawdziwe i w wakacje biblioteka jest czynna tylko w srody. A dzis poniedzialek... Poszlam do sklepu, na stacje beznynowa - maja tam informacje turystyczna i myslalam, ze kupie mape Børgefjell taka pelnoprawna, ale byly wykupione. Tam mi jednak poradzili zeby poszla do hotelu, tam moze pozwola mi uzyc komputera. I faktycznie, bardzo sympatyczna pani w recepcji pozwolila mi tu siedziec i pisac :-)

Na zdjeciu jest muzeum przy informacji-stacji. Duzo ludzi sie tu kreci. Børgefjell sa popularne wsrod wedkarzy. Zeby sie tam dostac bede plynac lodzia, ale to dopiero jutro. Dzis mam jeszcze 15 km do przejscia na przystan. 




Trzymajcie kciuki za nastepny odcinek, to jedno z najwiekszych wyzwan na szlaku. Zaplnowalam latwa trase, jakies 30 km jest bez sciezki, calosc nie powinna przekroczyc 60. Po drodze mam dwie wieksze rzeki, niestety bedzie duzo padalo. Mam nadzieje, ze spotkam innych wedrowcow i teren okaze sie latwy. Zobaczymy!





11 komentarzy:

  1. Trzymam jak wiesz cały czas. Uważaj na siebie w tych większych rzekach, poza tym na pewno sobie świetnie poradzisz. Powodzenia Agnieszko!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle podziwiam Twoją wytrwałość. Mam nadzieję że droga sprawia CI radość. Pozdrawiam i czekam na następną relację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, teraz kiedy dotarłam na północ jest naprawdę fajnie. Szkoda, że wiele osób rezygnuje, ale rozumiem, to trudna trasa i ciągle bagna. Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Pięknie się czytało, czekam na kolejną część i powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nieustająco trzymam kciuki za powodzenie tej wyprawy - Maria Bo

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam atak wścibskość i: czy używa Pani kompasu ? Albo busolki ? Czy wszystko mówi smartfon ? Powodzenia, pozdrawiam i całuję łapy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Używam papierowych map i smartfona, coraz częściej tylko smartfona, choć czasem jako mapy, bez lokalizacji i innych funkcji. Mam dobry zmysł orientacji w terenie, więc o ile jest dobra widoczność to nawet idąc bez szlaku nie mam specjalnych problemów z nawigacją (wybieram trasy łatwiejsze nawigacyjnie). Nie używam kompasu, ale mam go na wszelki wypadek gdzieś na dnie streczówki. Użycie kompasu oznaczałoby że się zgubiłam :-) Kiedyś upierałam się żeby nie używać telefonu, ale z czasem przekonałam się do tego, jest po prostu szybciej i prościej, a to też ludzki wynalazek jak kompas.

      Usuń
  6. Dzień - noc - dzień i tak leci... czyta się jak powieść pana Verne'a, tylko mam wrażenie, że on nieco zmyślał. A ta relacja to czysty dokument, gratulacje. G

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmyślał ewidentnie, podobnie jak Curwood, u którego bohaterowie przebiegali po 30 mil (50 km) w rakietach śnieżnych w czasie nocy polarnej :-) Dzięki!

      Usuń