Kiedy w Hestra zamknieto biblioteke udalam sie nad najblizsze jezioro zabiwakowac. Bylo miejsce piknikowe z plaza, ale zbyt wielkie tlumy jak na moj gust, znalazlam bardziej ustronne miejsce.
Nazajutrz rano przekroczylam granice kolejnego regionu: Västra Götaland. Za zaraz potem osiagnelam 500 przebytych kilometrow. Odcinek drogowy, ktory troche przerazal okazal sie krotszy niz myslalam i nie w calosci asfaltowy. W srodku zamienil sie w wiejska gruntowke i mial tylko 48 km, a nie 60 tak jak wczesniej liczylam. Zwykle moje obliczenia odbiegaja od rzeczywistosci w druga strone, wiec bardzo sie ucieszylam.
Po drodze lasy, czasem pola i wioski, a tam zabytkowe koscioly, a nawet prastare nagrobki. Na cmentarzu zawsze mozna liczyc na ujecie wody.
Powodow do radosci bylo na tym odcinku wiecej. Otoz spotkalam swoja pierwsza Trail Angelke w Szwecji. Miala na imie Tarja i pochodzila z Finlandii, ale jako dziecko przeprowadzila sie do Szwecji. Dawniej duzo podrozowala autostopem, wiec poczula we mnie bratnia dusze i zaprosila najpierw na herbate, a potem na nocleg z prysznicem. Poszlysmy tez na pastwisko sasiada, ktorego krowa dzien wczesniej urodzila cielaczka. Maly mial tylko 24 godziny, glownie spal, ale umial stanac na nogi, jesli sie go zachecilo. Wazyl 40 kg - jego ojciec to wielki byk, tak z duma powiedzial wlasciciel.
Nocowalam na tarasie i tak wygladalo moje legowisko :-)
Jesli zastanawiacie sie, co w Szwecji beda wam chcieli ofiarowac na droge chcac sprawic wam ´mozliwie najwieksza przyjemnosc to jest to jasne: rabarbar! Na polnocy niezwykle ceni sie ta rosline. Podobny zachwyt budza owoce porzeczek i jablka jesli zechca wyrosc w surowym klimacie. Rozmawialysmy sporo o kulinariach, dostalam przepis na pianke z brusznic i kaszy manny. Powinnam tez sprobowac zupy rabarbarowej.
Dalsza wedrowka droga szla gladko, w nocy popadal deszcz i bylo przyjemnie chlodno i pochmurno. Droga prowadzila przez kompletne odludzie, minelam tez fajny bagienny rezerwat.
Bardzo ciekawie skonstruowane sa stodoly, do ktorych mozna wjechac traktorem od razu na pietro.
Ostatni odcinek byl ruchliwy, ale krotki i w Bottnaryd dobilam do szlaku Södra Vätterleden. Zeszlam z niego na chwile chcac pozyskac jakas wode pitna, co usalo mi sie na osiedlu letnich domkow - niestety nie kazda woda w Szwecji jest pitna i jest to czasem spory klopot.
Kamienny krag z poczatkow naszej ery.
Opuscilam Smålandie. Zdaje mi sie, ze przemknelam tylko jej skrajem - trzeba bedzie kiedys wrocic.
Wiata tamtego dnia trafila sie kiepska, a na dodatek nieoznakowana i najpierw ja minelam, a potem musialam wracac. Lezala w bagnistej kotlince i bylo to jak na razie jedyne miejsce z ogromna iloscia komarow, przed ktorymi musialam sie schowac pod moskitiera.
Tuz przed Mullsjö spotkalam pierwszy i jak dotad jedyny znak E1. To jedyny Europejski Szlak Dlugodystansowy, ktory cieszy sie jakas popularnoscia. W ksiegach gosci odnalazlam wpisy kilku dlugodystansowcow przemierzajacych go w poprzednich latach, glownie Niemcow.
Miasteczko bylo spore. Wlasnie nadchodzil najwazniejszy weekend lata, Midsommar - swieto przesilenia letniego. Ludzie stali w kolejkach po truskawki, ktore sa obowiazkowym elementem menu z tej okazji oraz naturalnie po alkohol. Sprzedaz alkoholu jest w Szwecji ograniczona do jednej tylko sieci sklepow System Bolaget i tam wlasnie kolejka byla najdluzsza.
Ja poprzestalam na sokach owocowych i jogurcie... Upal byl ogromny, ponoc zwykle takich nie ma, dopiero w licu - sierpniu i nie tak dlug - w sumie caly miesiac upalow. Temperatura co dzien przekraczala 30 stopni, ewentualnie do 30 dobijala, ale szlak nierzadko prowadzil przez miejsca mocno naslonecznione, wiec pot lal sie ze mnie strumieniami.
Zakwitlo bagno zwyczajne! Nigdy jeszcze nie widzialam jego kwitnienia. Liscie maja intensywny ziolowy aromat, a jak sie okazuje i kwiaty pachna przepieknie, bardziej slodko. Zapach bagna nie ma sobie rownych, swiezy, mocny, kwasny... Uwielbiam go.
Nie wszystkie wiaty sa zlokalizowane przy jeziorach, a i nie wszystkie jeziora maja fajne plaze, ale kilka bylo naprawde wspanialych. Ta ponizej najlepsza - plywalam z godzine. Woda nagrzala sie tak, ze nie ma nawet tego momentu zawahania, zanim czlowiek sie zanurzy.
Uratowalam plywajaca po powierzchni wody wazke.
Rabarbar Tarji podzielilam na dwa dni. Nie wiedzialam jak go zjesc, ale wymyslilam, ze podgotuje go i wrzuce do zupy borowkowej, ktora codziennie robie sobie na deser (sprzedawana jest w pudelkach, wystarczy proszek zalac wrzatkiem). Wyszlo bajecznie :-)
600 km stuknelo w slonecznym lesie :-)
Odcinek Södra Vätterleden, jakim szlam nie byl dlugi, za to Västra Vätterleden mialam pokonac w calosci. Szlak ten okazal sie bardzo przyjemny - nie bylo meczacych odcinkow drogowych, malo tlucznia, teren rzadko stromy no i jeziorka - polecam.
Na jeziorach mozna uslyszec nury, ktore zawodza nieco inaczej niz amerykanskie. Czasem mozna je tez zobaczyc, lubia duze jeziora. Tam byl akurat caly ciag przepieknych jezior, a okolica objeta byla rezerwatem.
W kazdym jeziorze rosna lilie wodne. Myslalam, ze potrzebuja glebokiej wody, ale okazuje sie, ze wystarcza im pol metra. Przepiekne sa. Takze i inne rosliny wodne wystepuja w obfitosci.
Drugi lunch :-)
Im dalej na polnoc tym bardziej robi sie gorzyscie. Tereny na zachod od Jeziora Vättern to obszar z mnostwem utowor polodowcowych - mamy kemy, drumliny, pociete wawozami lachy piachu. Projektanci szlaku zrobili z tego uzytek i poprowadzili go tak, zeby wedrowiec odczul trudnosci terenu w jak najwiekszym stopniu. Pech chcial, ze musialam pokonac ten odcinek dwa razy - kilka wowozow rozjezdzonych przez rowerzystow. Szlaki sa znakowane na pomaranczowo, rowniez obejscia, ktore jak sie okazuje istnieja. Zrobilam zatem zbedna petle...
Na mniejszych akwenach w rezerwatach obowiazuje zakaz wedkowania, niestety nie wszyscy go respektuja.
Midsommarafton, czyli wigilia najdluzszego dnia w roku byla ogromnie goracym wieczorem. Okolica byla wyjatkowo jalowa - tylko polodowcowe piachy, sosny i brusznice. W Szwecji jest taki zwyczaj, ze dziewczyny zbieraja kwiaty 7 roznych gatunkow zeby wlozyc je pod poduszke tego wieczoru. Ma to zaowocowac snem o milosci zycia :-) Wyjatkowo trudno bylo znalezc tyle kwiatow, choc zwykle wszedzie rosna setki, ale udalo mi sie. Zastosowalam sie do tradycji i w kazdym razie spalam znakomicie :-)
Na tym szlaku nie ma juz tylu wiosek, tylko czasem zagubione osiedla lesne.
Od czasu do czasu nadchodza burzowe chmury, ale jak dotad mam ogromne szczescie unikac wedrowania w deszczu. Oto pewnego popoludnia dopadlam wc na parkingu nad jeziorem - spedzilam tam godzine, sluchajac jak deszcz wali o dach. Bardzo przyjemny lokal, pachnacy sosnowym drewnem :-)
Dalej okazjonalnie poletko, lasy, jeziora... Dzikie roze maja jaskrawy rozowy kolor.
Nabierajac raz wody z jeziora nabralam tez i wielkich wyrosnietych kijanek.
Czerwiec to czas kwitnienia storczykow. Jest kilka gatunkow i nie sa bardzo rzadkie.
Mialam zamiar z Mölltorp udac sie do mieszkajacej w tej okolicy Polki, Trail Angelki ktora zglosila sie z oferta noclegu, ale okazalo sie ze mieszka daleko, a po drodze sa dwa miasta i dwie autostrady do autostopowania, wiec z zalem zrezygnowalam. Przy okazji dziekuje wszystkim, ktorzy zlozyli mi podobne oferty! Niestety nikt z Was nie mieszka po drodze :-(
W Mölltorp zrobilam jak dotad najwieksze zakupy i nioslam prowiant w sumie na 7 dni. Szlaki szwedzkie sa zaprojektowane bardziej do przejscia odcinkami i nikt nie pomyslal o logistyce i tym jak po drodze odnowic zapasy. Przeciwnie, prawie kazda miejscowosc sie omija.
Przyznaje, ze nie chcialo mi sie wspinac na Gore Vaberget. Poprzestalam na punkcie widokowym Klinten, ponizej szczytu. Widok na Vättern byl bajeczny, najlepszy widok jak dotad. Choc nazwa szlakow wskazuje, ze biegna nad tym jeziorem, to jednak samego jeziora nie widuje sie czesto. To drugie co do wielkosci jezioro Szwecji i szoste w Europie.
Klif, na ktorym byl punkt widokowy to granitowe urwisko. Przypominalo mi amerykanska Acadie. Zejscie tez bylo dosc karkolomne, byla nawet lina.
Na noc osiadlam pod wiata, pieknie polozona w lesie nad jeziorem. Bylo to swietne miejsce, woda z kranu byla w narciarskiej chatce, a na scianie bylo gniazdko elektryczne. Sprawdzilam wczesniej prognoze pogoody, ktora zapowiadala calodniowy deszcz i postanowilam, ze jesli bedzie rzeczywiscie tak zle to zostane tam caly nastepny dzien. Dlatego mialam jedzenie na 7 a nie 6 dni. Noc byla pogodna, a kiedy ocknelam sie o 3 nad ranem poszlam zrobic zdjecia kolorow wschodzacego slonca. Dwie godziny pozniej zaczelo padac.
Zostalam pod wiata i mialam shelter zero day! Bylo to ciekawe doswiadczenie, ale postanowilam naprawde na tej trasie sie troche zrelaksowac. Spalam i jadlam, sluchalam deszczu. Dach odrobine przeciekal, ale nie bardzo. Dokonalam przegladu jedzenia i ocenilam ile moge zjesc.
Przestalo padac o 17, wyszlam wiec na spacer wzdluz brzegu.
Nastepnego dnia powrocilo slonce i upalna pogoda. Widuje kwiatnace lilie, nie jestem pewna czy to pozostalosc po dawnych farmach czy dzika roslina.
Po deszczu trawy oczywiscie kompletnie mokre... Dlugie spodnie to nie byl dobry pomysl, jest mi w nich zdecydowanie za goraco, a jak przemakaja, to przemakaja... Na szczescie szybko schna.
W miejscowosci Forsvik przekroczylam Göta Kanal, kanal laczacy Jezioro Mälaren (czyli Sztokholm) z Jeziorem Wenner, za ktorym zaczyna sie jeszcze drugi kanal, finalnie prowadzacy do Göteborga, a wiec mozna przeplynac przez caly kraj wszerz. Akurat mialam okazje obserwowac jak wypelnia sie woda sluze zeby mogla przeplynac zaglowka.
Obok bylo muzeum starej huty. Cala bowiem srodkowa Szwecja, mozna powiedziec, to tereny po wydobyciu surowcow, glownie zelaza. Wydobycie zakonczylo sie w XIX wieku. Danwiej byly to ludne tereny, wszyscy pracowali w kopalniach, huty byly co kawalek. Pozniej wszystko zaroslo lasem. To co zostalo mozna zwiedzac.
700 km wypadalo wlasnie nad kanalem, ale zle to obliczylam i zrobilam znak nieco dalej, na szczyie wzgorza.
Nastepny odcinek, ktory zblizal sie bardzo do Vätteru byl bardzo ambitny. Szlak zmaienil sie w skalisty labirynt, trzeba sie bylo wspinac, a potem mozolnie schodzic. Za to widok na jezioro byl przecudny.
Nagroda za trudy :-)
Tego wieczora dosc pozno dotarlam do wiaty. Niedaleko biwakowaly dwie grupy, ale wiata byla wolna - z powodu owadow. Jednak jak tylko zaczelam sie rozpakowywac nadjechali motocyklisci. Chcieli sobie zrobic grilla... Odjechali stwierdziwszy, ze wiata jest juz zajeta.
Po kapieli zrobilo mi sie na chwile chlodniej, ale tak naprawde nie mialam dotad zbyt czesto okazji uzywac nowej kurtki, a i w spiworze spie tylko w 1/3.
Rozprawiwszy sie z Västra Vätterleden stanelam na poczatku kolejnego szlaku: Bergslagsleden. Ten jest wspanialej jakosci - glownie sciezka, ale nie jest wcale latwy. Prowadzi przez teren dosc gorzysty. Jest uczeszczany, wiec na szlaku sa korzenie i glazy. Jest na nim duzo do zwiedzania z okresu industrializacji, wiec dla kazdego bedzie cos ciekawego - bardzo polecam.
Szlak ten ma wiecej wiat i co jakis czas ujecie wody z kranu. Trafiaja sie nawet wiejskie kafejki z bardziej popularnych miejscahc, jak np. w Parku Narodowym Tiveden. To bardzo maly park, obejmuje kawalek lasu, troche glazow i pare jeziorek. Bylo tam mnostwo ludzi, spotkalam lacznie 23 hikerow.
W kafejce bylo wifi, a potem w stodole, ktora udostepniala wode byl tez prad... Pozwolilam sobie podladowac baterie.
Stara kaplica.
Wedrujac w samotnosci zatesknilam za towarzystwem, wiec wdawalam sie w pogawedki ze spotkanymi wedrowcami. Ci ponizej jako jedyni robili Bergslagsleden w calosci. On byl pielegniarzem, a ona nauczycielka. Mowili ze mieli mase pracy w tym roku z powodu koronawirusa, ale teraz maja dlugie wakacje: 5 i 7 tygodni.
Przy mojej wiacie biwakowalo 5 osob, 3 chlopakow poszlo nad jezioro sie kapac, a dwie dziewczyny, Martha i Amanda, doswiadczaly swojej pierwszej wedrowki. W tym roku nie ma zbyt wielu opcji wakacyjnych, wiec Szwedzi ruszyli eksplorowac Szwecje. Niektorzy narzekaja, ze nie moga poleciec do Hiszpanii...
Pod tym wielkim glazem narzutowym w sredniowieczu pielgrzymujacy mnisi odprawiali nabozenstwa. Najpewniej bylo to i wczesniej miejsce kultu. Okolice te dlugo byly niezamieszkale, porosniete przez puszcze odwiedzane byly tylko przez rozbojnikow. Mialy tu tez miejsce bitwy pomiedzy dwoma plemionami, ktore pozniej zostaly zjednoczone: Svea i Göta. Svealand to czesc srodkowa dzisiejszej Szwecji, mozna powiedziec ze Szwecja wlasciwa, natomiast Göta to czesc poludniowa, majaca sporo wspolnego z Dania (Nazwa Polwyspu Jutlandzkiego brzmi podejrzanie identycznie - ostatecznie w epoce brazu Dania i Götaland byly jednym regionem zamieszkanym przez etnicznie jednolita ludnosc po obu stronach ciesnin - ale na ten temat musze jeszcze poczytac). Cala reszta to Norrland - tereny Laponczykow.
Zawsze lubialm przechodzic przez drogi prowadzace do miast i miec swiadomosc, ze wlasnie je mijam - tutaj Sztokholm. Przy glownej drodze byl parking, na parkingu wc, a w wc ciepla woda! Skorzystalam w calej rozciaglosci, umylam wlosy, wzielam prysznic z butelek (byla kratka sciekowa w podlodze) i zrobilam pranie. Wspaniale doswiadczenie!
A to ruiny sredniowiecznego klasztoru.
Nigdy nie wiadomo ktory odcinek szlaku bedzie popularny - za stacja kolejowa nagle opustoszalo. Lesna wiate mialam dla siebie... Obok byla zrekonstruowana torfowa chatka wypalacza wegla drzewnego. Dawniej byly ich setki. Wypalacz mieszkal w takiej w sezonie i dogladal procesu wypalania. Wegiel byl potrzebny do opalania w hutach.
W terenie jest tez mnostwo wyrobisk pokopalnianych. Zelazo wydobywano od XIII wieku (lub wczesniej, ale nie ma na to dowodow archeologicznych) do XIX, kiedy wyczerpaly sie zloza. W najbardziej intensywnym okresie region Bergslagen byl odpowiedzalny za 1/3 clalego europejskiego wydobycia zelaza.
W poblizu okazalego palacu wypadlo moje 800 km. Ogromnie parna pogoda byla i milo bylo odpoczac tam w cieniu nad jeziorem.
Lasy swego czasu zueplnie przetrzebiono, wycinajac drzewa na wegiel drzewny, ale takie jak to ponizej zawsze oszczedzano. To drzewo chorob, drzewo bolu. Magiczne drzewo, w ktorym drazono otwory zeby wlozyc w nie rzecz nalezaca do chorego albo patyk ktory wciskano najpierw pod ropiejacy zab. Takie praktyki mialy wygnac chorobe...
Przyjemniej bylo jednak patrzec na jeziora i lilie wodne.
Wszedzie w terenie mozna spotkac haldy po wstepnym wypalaniu zelaza, po ktorym zostawala szara skala i blekitne albo zielone szkliwo, z ktorego teraz wyrabia sie bizuterie (zgarnelam kilka mniejszych do kieszeni).
Raz z mojego "rozkladu" wynikalo, ze musze zrobic 40 km, a wypadlo to na najabrdziej skalistym i powolnym odcinku, wiec wedrowalam do zachodu slonca... Ktory nastapil o 22. Zwykle robie pomiedzy 30 a 40 i nie jest to bardzo duzy wysilek, ale tego dnia mialam juz dosyc, a tu wiata nad jeziorem oblegana przez halasliwa grupe. Trzeba bylo jeszcze podejsc do nastepnej, na szczescie tylko kwadrans.
Poranny upal to cos, czego nie znosze. Tylko widok lilii jest w stanie poprawic mi wtedy nastroj.
Wzniesienia osiagaja 300 m, najwyzsze ponad 400 m, podczas gdy doliny to troche powyzej 100 m n.p.m.
Oslo!
Ten prastary mur to ogrodzenie grodziska z poczatkow naszej ery. Takich obwarowanych osad jest w calej Szwecji 1000. Widok piekny.
Tak prezentuje sie oznakowanie Bergslagsleden.
Szlak przeszedl przez jeszcze jeden park narodowy, jego nazwa zaczynala sie na G, ale byl tak niepozorny, ze zapomnialam co dalej :-) Tylko taki widok byl wart uwiecznienia...
Wieczorem cos lepszego - skalny klif, po ktorym mozna sie wspinac. Byla sobota i wszedzie mnostwo ludzi. Na plazach dzikie tlumy. Balam sie co bedzie pod moja wiata, ale spotkalam tam tylko bardzo sympatyczna rodzine z 9-miesiaczna coreczka, dla ktorej byl to pierwszy biwak. Poczestowali mnie pieczonym kurczakiem, z ktorego zrobilam wrapa. Pycha!
Kolejny odcinek znow z zabytkami kultury. Resztki starych osad w lesie sa do ogladania, ktos zrobil na pamiatke taka rzezbe z dzwonkami dla krow. A potem natknelam sie na glaz z wyrytymi znakami, ale przypuszczam, ze to nasladownictwo z XIX wieku z czasow fascynacji starozytnoscia.
Ominelam fragment oficjalnego szlaku, wspinajac sie na ladna gore, zamiast isc na koniec odcinka, znajdujacy sie na przystanku autobusowym. Blue blazing, ale jakze oplacalny. Nie byl to zreszta jedyny raz, pare razy zdarzylo mi sie ominac zbyt dlugie petle. Tym razem nie wedruje szlakiem i nie musze podazac wyznaczona trasa. Jeszcze do tego nie przywyklam i jest mi z tym dziwnie. Ale widze jakie to o wiele latwiejsze, nie musiec scisle podazac z gory ustalona trasa. Przejscie szlaku to wyzwanie samo w sobie, koniecznie trzeba robic petle, koniecznie sie gdzies wspinac, nie mozna zejsc do miasta - trzeba pojechac ze szlaku i wrocic. To jednak inna kategoria.
Tymczasem pogoda zaczela sie zmieniac i od rana niebo straszylo frontem. Pokropilo kilka razy, ale gigantyczna nawalnica nadeszla po poludniu. Dokladnie w momencie kiedy dotarlam do wsi Pershyttan, a tam byla huta i muzeum (jesli nazwa zawiera "hyttan" to znaczy, ze to osada hutnicza, u nas tez sa rozne "huty"). Schronilam sie tam na 50 minut i lalo niesamowicie. Pioruny walily, a ja bylam sucha. Niewiarygodne mam sczescie jesli chodzi o pogode tym razem!
Mimo przeczekiwania deszczu udalo mi sie jeszcze pojsc do miasta Nora do sklepu i wrocic na miejsce biwakowe. Tym razem pod wiata mialam konkurencje - rozlozyly pod nia namiot dwie Finki zamieszkale w Szwecji, Hanna i Johanna. Hanna przeszla Camino i wspominala o zamiarze przejscia PCT. W nocy przeszla jeszcze jedna ulewa.
Rano oczywiscie przemoczylam buty i w takiej kondycji dotarlam do 900-ego kilometra.
Nastepnego dnia dosc musialam naciagac nogi, bo bardzo chcialam spac tego wieczora jakz wykle w wiacie, a akurat byly dziwnie rozstawione. Rozpogodzilo sie i bylo naprawde przyjemnie.
Wreszcie udalo mi sie dopasc lilii wodnych rosnacych naprawde blisko brzegu - cudo!
A ten torfowy stawek to juz w ogole... Gdyby nie to ze bylo dopiero wczesne popoludnie zostalabym tam na noc, tak mi sie podobal. Pewnie nie widzicie w nim nic niezwyklego, ale byl na odludziu, byla nad nim fajna skala z miejscem na ognisko, a woda miala czysty szafirowy kolor, odbijajac niebo. Taki stawki najbardziej lubie.
W tej okolicy tez pojawili sie wedrowcy w ilosci kilku sztuk. A takze ruiny na dawnym szlaku pielgrzymkowym i w miejscu wydobycia miedzi.
Otwarl sie z poreby widok na duze jezioro, wokol ktorego potem szlam, posiedziawszy chwile pod restauracja i campingiem (woda, prad...). Okolica byla bardzo letniskowa, na plazy grupa mlodziezy na koloniach.
Za to moja wiatka nad jeziorem pusciusienka. Tylko rano przyszedl wedkarz. Na platach torfu byly polozone kladki, takze mozna bylo przejsc na druga strone jeziora. Choc bylam zmeczona to sie przeszlam, nie przepuszcza sie takiej okazji.
Tez wyrobisko. A wszystkie jeziora sa tu spietrzone, bo wymagal tego przemysl wydobywczy - energia byla potrzebna w kopalniach i hutach.
Pogoda znow zaczela sie psuc, deszcz wisial w powietrzu i troche popadalo. Wkroczylam do rezerwatu Kindla, dosc duzego i bardzo ladnego. Wybitne granitowe wzniesienia, porosniete naturalnym lasem (naturalnym od 200 lat). Bardzo ladnie, chetnie bym odwiedzila ponownie.
Te storczyki sa bardzo pospolite. Rosna na bagnach i we wszytkich wilgotnych miejscach, nawet w rowach przy drogach.
Bergslagsleden to glownie sciezki i niemeczace drogi lesne, ale i takie cos sie znalazalo... Wrrr.
Na wzgorzach sa gospodarstwa, zalozone w XVII wieku przez Finow, ktorzy byli zachecani zeby sie tam osiedlac. Pola byly na wzgorzach, bo wyzej byla mniejsza szansa, ze przymrozki zniszcza zasiewy.
Trafila sie tez wieza widokowa z absolutnie wspanialym widokiem. Troche jak Vermont, ale to Vermont byl torche jak Szwecja, a nie odwrotnie! Musze powiedziec, ze czuje sie tu bardzo na miejscu, wszystko jest tym czym byc powinno i nie marze o niczym innym - jesli wiecie o co chodzi. Wokol rozciagaly sie wzgorza, jak okiem siegnac las, a na srednim planie jeziora. Nad jednym z nich planowalam nocleg. Dlugo stalam i podziwialam, nie chcac sie stamtad ruszyc.
A gory na horyzoncie to juz Dalarna!
Wieczorem zjawilam sie nad jeziorem. Chmury, ktore magicznym sposobem rozwialy sie kiedy bylam na wiezy powrocily, niosac przelotne opady deszczu. Ale mialam juz blaszany dach nad glowa i drewniane sciany - to byla moja ostatnia noc na Bergslagsleden. Swiatlo bylo niezwykle, chmury niesamowitych ksztaltow, ulozone w warstwy.
Dzis rano rozstalam sie z Bergslagsleden i poszlam droga do miasta Kopparberg, przekraczajac rzeke w Stjärnforsen i wyjadajac po drodze poziomki, ktore wlasnie dojrzaly.
Kopparberg (nazwa wskazuje, ze wydobywano tu miedz, a nad miastem goruje szyb kopalniany) jest uroczym miasteczkiem. Na mapie wyglada na wiekszy niz jest w rzeczywistosci. Ma kilka ulic, kosciol, ratusz i sklep. No i biblioteke :-)
Teraz czeka mnie kolejny drogowy odcinek lacznikowy, przede mna 60 km do Dala Floda. Jesli sie pospiesze, jeszcze dzis przekrocze granice Dalarny, co oznacza, ze zakoncze wedrowke przez poludniowa Szwecje. Dalarna to juz polnoc, pierwszy region ktory skolonizowali w sredniowieczu Szwedzi, powiekszajac swoje terytorium, zabierajac go Laponczykom. Wszystko co dalej na polnoc bylo niegdys Laponia. O historii jednak innym razem. Teraz powoli sie zbieram, a najpewniej jutro rano dopadne 1000-ego kilometra.
Ciśniesz dziołcha, ciśniesz!
OdpowiedzUsuńŚwietnie się Ciebie czyta do porannej / południowej kawy :)
Pozdro z Bielska
DZA
Miło mi :-) Coś pogoda przestała sprzyjać, ale cisnę dalej. Tzn. jak wypełznę z łóżka... Tak, łóżka, ale o tym następnym razem :-)
UsuńNo! Nareszcie! Już mi się mapa on-line kurzem pokrywała :P Fajnie Ci się idzie przez ten kawałek kraju. Bardzo ciekawe klimaty opisujesz. I myślę zarówno o tej leśno-jeziornej przyrodzie/krajobrazach, ale też tych zabytkach postindustrialnych - sam lubię zwiedzać i takie rzeczy, oprócz łażenia po krzakach ;) Z lektury przewodników akurat wiem,że w Szwecji takich nieźle zachowanych pamiątek inżynierii pełno (nawet na północy).
OdpowiedzUsuńKolejny tydzień-dwa i pomału dotrzesz już w góry...
Pozdrawiam i powodzenia!
-J.
Tak, bardzo ciekawa okolica, i dzikie zakątki i kawałek historii. Góry czekają, a dystans do nich się zwiększa, tak to jest jak się mierzy palcem po mapie :-)
UsuńPozdrawiam i dzięki!
Such a nice read! I read it twice now just to experience a little bit of swedish nature in my mind and heart! Happy trails! Speedy feet! Cheers, Talvi
OdpowiedzUsuńNice that you're reading! I'm afraid google translator doesn't work so great when I'm writing in polish but without polish characters which don't exist on swedish, english and all the other keybords. I'm glad it still makes sense :-) Sweden is so nice, I think my trip reports will be "oversweetened". But I'm resupplying on finnish candy still :-P So good and available! Thanks and take care!
UsuńWow, niesamowity ten odcinek. Piękna przyroda, słynne drewniane domki...jak również pozostałości historii. Z wielką przyjemnością przeczytałam tą foto relację. Trzymam dalej kciuki, no jesteś twardzielką w marszu dziennym km, zazdroszczę pozytywnie. Trzymaj się zdrowo Agnieszko. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDzięki, następny odcinek też ładny, a do tego niedługi - następna relacja już na horyzoncie :-) Pozdrawiam!
Usuńśniadanko podane na talerzu z mchu - mniam, mniam!
OdpowiedzUsuńTeż trzymam kciuki i czekam na pierwszy tysiąc. G.
Prawda? Ładnie się komponowało. Siedzę właśnie na 1100-ym kilometrze :-)
UsuńTroszkę przez przypadek (chociaż Twoja znana osoba Leśna przewijała mi się gdzieś w odmętach neta :))trafiłem na Twojego bloga i bardzo się cieszę.Powoli,na spokojnie przeczytam wszystkie posty.Bardzo fajnie opisujesz testy sprzętu. Powodzenia w dalszej wyprawie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Tycjan.
Witam nowego czytelnika zatem :-) Dzięki i też pozdrawiam.
Usuńoooj kusisz tą Szwecją. fajna relacja lubię tu zaglądać. powodzenia, ciesz się pogodą, widokami i przygodą. pozdrawiam maciej
OdpowiedzUsuńDzieki, pogoda na razie przestala dopisywac, ale mam nadzieje, ze sie odmieni :-)
UsuńCo do alkoholu w Szwecji to, mam pacjentkę, której ciocia mieszka w Sztokholmie. Ciocia jest już na emeryturze i łata budżet wytwarzając wodę ognistą i nielegalnie nią handlując. głównymi klijętami cioci jest socjeta miasta pod postacią artystów, prawników, lekarzy czy biznesmenów.
OdpowiedzUsuńŻeby było ciekawiej tradycja wytwarzania smacznej gorzałki w rodzie ma kilkadziesiąt lat. Już w międzywojniu na dawnych kresach wschodnich dziadek pacjentki był zarządcą gorzelni w dobrach jakowegoś dziedzica. no jednak wtedy była to gorzelnia pełną gębą a nie to co w Szwecji zabunkrowany w lesie baniak z bimbrem...
Interesująca historia! Woda ognista jest nie do przecenienia :-)
UsuńA i owszem, ładnie.
OdpowiedzUsuń