sobota, 25 marca 2017

Appalachian Trail - przygotowania

Przede mną kolejne wyzwanie - przejście Appalachian Trail, najsłynniejszego spośród wszystkich szlaków długodystansowych świata. 3523-kilometrowy  szlak biegnie grzbietem Appalachów, gór znajdujących się na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, przez 14 stanów. Jego południowy koniec to Springer Mountain w Georgii, natomiast północny Mount Katahdin w Maine.
 
 
Appalachian Trail to bardzo znany i popularny szlak, w tym roku wędrówkę nim rozpocznie co najmniej 4000 osób. Według statystyk do końca dociera co czwarty wędrowiec. Nie jest to jednak wyłącznie kwestia trudności, ale raczej wina popularności szlaku, która sprawia, że wybiera się na niego mnóstwo nieprzygotowanych osób.
 
Wybrałam wariant klasyczny, czyli idę na północ jako northbounder, NOBO, z Georgii do Maine. Przedłużę sobie wędrówkę o szlak dojściowy na Springer Mountain - Approach Trail. Z tego samego miejsca startuje jeszcze 1360 zarejestrowanych osób, drugie tyle zaczyna na parkingu obok szczytu, a jeszcze wszyscy ci, którzy pójdą na południe i ci, którzy zaczną gdzieś w środku wędrówkę w stylu "flip-flop", czyli kombinowaną.
 
 
Czeka mnie wędrówka przez raczej niskie góry, porośnięte gęstą puszczą, znaną między innymi z wspaniałych powieści Jamesa Fenimore Coopera Ostatnim Mohikanin i Pogromca Zwierząt. Czytałam je milion razy :-) Ekranizacja Ostatniego Mohikanina z 1992 roku też jest całkiem niezła, a krajobrazy Appalachów stanowią w niej wspaniałe tło przygód Sokolego Oka i Chingachgooka.
 
 
W 2013 to właśnie zafascynowana Appalachian Trail wybrałam się na Główny Szlak Beskidzki - wtedy 3500 km brzmiało zupełnie abstrakcyjnie, teraz, po Te Araroa, zupełnie realnie.
 
Na niekończących się pustynnych pastwiskach zatęskniłam za lasami północnej półkuli i będąc jeszcze w Nowej Zelandii postanowiłam, że moim następnym celem będą Appalachy.
 
 
Appalachy to stare, niezbyt wysokie góry. Najwyższy szczyt Appalachian Trail, Clingmans Dome, ma 2025 m n.p.m. Wydawałoby się, że ta trasa to łatwizna, ładnie wydeptana ścieżka, po drodze wiaty, dość częste okazje do uzupełniania prowiantu. Czeka mnie jednak 156 km podejść i zejść, na północy sporo skalistych szczytów. Appalachian Trail jako jedyny z trzech głównych szlaków długodystansowych USA jest wyłącznie szlakiem pieszym, a nie pieszym i konnym jednocześnie. To oznacza, że jest stromy. Będą też oczywiście czarne niedźwiedzie :-)
 
 
Obawy są takie same jak zwykle - boję się kontuzji. Na co się cieszę? Znów na to miłe uczucie stawiania jednej nogi za drugą i niepostrzeżenie mijające kilometry. Ciekawa jestem życia towarzyskiego na szlaku, choć przeczuwam, że tłumy zwariowanych thru-hikerów zaczną mi działać na nerwy. Na pewno spotkam też Europejczyków, ciekawe czy znów będziemy trzymać się osobno? Tłumy będą wyzwaniem - lubię chodzić sama i biwakować sama, a to będzie trudne, zwłaszcza na początku, bo większość zaczyna wędrówkę mniej więcej w tym samym czasie.

Aktualne warunki nie są sprzyjające - od jesieni w całych Appalachach panuje susza, szczególnie dotkliwa na południu. Wiele źródeł wyschło, a duża część szlaku została zniszczona przez pożary. Możliwe, że utrzyma się susza, a co za tym idzie zagrożenie pożarowe. Póki co jednak jest zimno, ciągle pada śnieg, a wiosna się opóźnia.
 
Sprzęt
 
Sprzęt jaki zabieram ze sobą niewiele różni się od tego zabranego na Te Araroa, włożyłam jednak sporo wysiłku w odchudzenie plecaka i udało mi się zmniejszyć jego wagę. Na liście jest ładowarka i przewodnik, które jednak kupię dopiero na miejscu.


 
Tym razem będę mieć ze sobą dwa zestawy sprzętu: zimowy i letni. Wymienię śpiwór zimowy na letni, Powerstrech na Power Dry i spodnie przeciwdeszczowe na spódniczkę, którą sama zrobiłam (z pomocą mamy - dzięki!). Marzec i kwiecień to jeszcze warunki zimowe, zimne noce, opady śniegu, potrzebuję więc nieco więcej rzeczy i mój zimowy plecak waży 5979 g. To wciąż mniej niż na Te Araroa (6200 g), więc jestem zadowolona. Brakuje mi jeszcze odrobinę do prawdziwego ultralight, bo mój letni bagaż to 5209 g. Byłoby 120 g mniej, gdyby plecak ważył tyle samo co w zeszłym roku, ale odesłałam go do naprawy i ZPacks nakleił mu dodatkową warstwę cubenu, dzięki czemu odzyskał (czasowo) wodoodporność, nie ma już dziur, ale przybrał na wadze.Te 100 gramów ujęłabym z łatwością wyrzucając poduszkę czy butelkę Nalgene, ale nie mogę się przemóc.

 

Poważne zmiany to:
1. wymieniłam zestaw przeciwdeszczowy na lżejszy
2. nie zabieram filtra do wody, w górach raczej nie będzie mi potrzebny
3. smartfon zamiast telefonu - nie chcę, ale muszę, ze względu na amerykańskie częstotliwości
4. w apteczce pojawił się antybiotyk na wypadek kolejnej anginy
 
Mam trzy pary butów Altra Lone Peak 2.5, które udało mi się kupić przed wprowadzeniem wersji 3.0 (mam wersję "zimową" mid z membraną i potwierdzam same zmiany na gorsze: wbijające się w stopę wspomaganie łuku stopy, obudowane gumą na wszystkie strony i węższe, zwłaszcza damskie (dali się wrobić w modę na to, że ładne stopy to zgniecione stopy), wszyscy narzekają, więc mam nadzieję, że w wersji 3.5 pójdą po rozum do głowy).
 
Na liście znajduje się kilka rzeczy, które dostałam do testów, wszystkie customowe:
 
Sandały MonkSandals - przez całą zimę opracowywałam sposoby na ulepszenie wiązania, wreszcie jest już produkt prawie finalny
 
Bielizna z Polartec Power Dry Kwarka - pomarańczowe getry widywaliście na mnie latem, teraz mam koszulkę z krótkim zamkiem do kompletu
 
Ultralekka wiatrówka Robertsa - testom poddana będzie wytrzymałość ultralekkiego materiału 20g/m2, krój jest kopią Squamisha Arc'teryxa z moimi modyfikacjami
 
 
 
Thru-hikerzy publikują na YouTube swoje listy sprzętowe, więc i ja to zrobiłam, uznałam że film będzie dostępny dla szerszego grona widzów jeśli będę mówić po angielsku. Oto mój Film sprzętowy
 
 
 
Lecę do Nowego Jorku już w poniedziałek, 27 marca, potem przemieszczę się pociągiem do Gainesville i jeśli się uda autostopem do początku szlaku.
 
Muszę się nauczyć wieszać worek z jedzeniem na drzewie dla ochrony przed niedźwiedziami, myśleć w milach, uncjach i stopniach Fahrenheita. To będzie wyzwanie!

2190 mil przede mną, to wspaniałe uczucie. Czeka mnie kolejna przygoda, w której będziecie mogli mi towarzyszyć - mam w planie pisać relacje na bieżąco, więc możecie już czekać na pierwszą :-)

poniedziałek, 20 marca 2017

Jak skrócić szczoteczkę do zębów

Jeszcze rok temu mówiłam, że nigdy nie posunę się do skrajności w pogoni za obniżeniem wagi plecaka i nie obetnę rączki od szczoteczki do zębów. W międzyczasie dojrzałam jednak do wielu tego typu zmian i szczoteczka nie dawała mi spokoju. Po zakupie nowej szczoteczki Elmex, która na końcu była wyczuwalnie cięższa decyzja zapadła.
 
Nie wiedziałam jednak jak się za to zabrać, w internecie wcale nie było wielu instrukcji. Coś jednak znalazłam, wypróbowałam i udało się, więc pomyślałam, że przyda się krótki poradnik.
 
Potrzebne będą:
szczoteczka
piła do metalu
pilnik do metalu
 
Zaczynamy od odmierzenia miejsca przecięcia. Zostawiłam sobie spory margines i wciąż mogę trzymać szczoteczkę całą dłonią jak zwykle, odcięłam tylko to, co wystawało, ale można posunąć się dalej i odciąć więcej. Według uznania.
 
Następnie układamy szczoteczkę na drewnianej podkładce żeby nie przepiłować stołu. U mnie jednocześnie kuchenna stolnica i kawałek drewna. Można też użyć imadła, ale stwierdziłam, że to przesada.
 
 
Piłowanie jest dość żmudne, plastik bardzo twardy i idzie powoli. O pomoc zostaje poproszony tata. W końcu się udaje.
 
 
Na koniec pozostaje jeszcze przeszlifować ostry koniec szczoteczki, który pozostał w miejscu przecięcia. Piła do metalu radzi sobie z tym doskonale, koniec robi się gładki.
 
 
 
Cała szczoteczka ważyła 18 g, po całym zabiegu skrócona waży 10 g, a odcięta część 8 g.
 
 
Cała operacja jest bardzo prosta i warto ją wykonać - nic nie tracimy, tylko zbędne gramy.

środa, 1 marca 2017

Te Araroa - Kolosy

Zostałam nominowana do Kolosów za przejście Te Araroa - zapraszam Was wszystkich na prelekcję 10go marca w hali Arena w Gdyni o 14:20. Trzymajcie kciuki :-)
 
Edit pofestiwalowy: nagrody co prawda nie dostałam, ale na osłodę wywiad w TVP Gdańsk
 
 
 
 
W programie można przeczytać:
 
Te Araroa. Pieszo przez Nową Zelandię
 
Długodystansowy szlak pieszy Te Araroa liczy ponad 3000 km i prowadzi przez obie wyspy Nowej Zelandii. Agnieszka Dziadek przeszła go samotnie i bez wsparcia z zewnątrz (pierwsze polskie przejście tego szlaku), wędrując przez 150 dni nowozelandzką późną wiosną, latem i wczesną jesienią. Startując z Cape Reinga na Wyspie Północnej, przemierzała wybrzeże Oceanu Spokojnego i Morza Tasmana, góry porośnięte gęstym buszem, okolice wulkanów, a po dotarciu na Wyspę Południową – wysokie góry, rozległe pustkowia i koryta rzek. Pokonanie różnorodnie ukształtowanego terenu było niezwykle wymagające, ale dało jej mnóstwo satysfakcji. Podczas wędrówki odwiedziła wiele miast i wsi, korzystając z gościnności mieszkańców. Szczególnie interesujący okazał się kontakt z ludnością maoryską i jej kulturą.
 
 
Do zobaczenia!