niedziela, 25 listopada 2018

Bounce box - poste restante na szlaku i w podróży

Poste restante (fr. "poczta pozostająca") to bardzo stary wynalazek, istniejący tak długo jak istnieje instytucja urzędów pocztowych. Używały go zawsze osoby będące w podróży i nie posiadające adresu.

Rolę adresu odgrywa bowiem adres urzędu pocztowego. Przesyłkę opatrzoną swoim (lub czyimś) nazwiskiem oraz adnotacją "poste restante", można wysłać na adres dowolnego urzędu pocztowego, gdzie będzie ona oczekiwała na odbiór.
"Bounce box" to z angielskiego pudełko do popychania, przerzucania z jednej poczty na drugą; przesyłka, którą się wiele razy wysyła i odbiera. W ten sposób można mieć ze sobą dodatkowy bagaż, nie musząc go nosić.
W trakcie wędrówek długodystansowych jak i wszelkiego rodzaju podróży głównym problemem okazuje się często nadmiar bagażu. Kiedy opowiadam o swoich podróżach, zawsze wspominam o niskiej wadze swojego plecaka, jednak nie jest to przecież cały mój bagaż - oprócz tego, co na wyprawie jest mi stale potrzebne, do samolotu zabieram też sporo innych rzeczy, które przydadzą mi się w pewnym momencie (np. raczki). których będę potrzebować co jakiś czas (np. mapy na kolejne etapy wędrówki). Potrzebuję też sprzętu, który zastąpi te elementy ekwipunku, które nieuchronnie się zużyją (np. buty i skarpety).

Cała logistyka na długich szlakach polega na jak największym uproszczeniu wszystkich aspektów życia. Jesteśmy zbyt zmęczeni i zbyt zaaferowani samym przejściem by jeszcze martwić się czymkolwiek innym. Zmieniające się warunki, zużywający się sprzęt, potrzeba zaopatrzenia się w jedzenie czy inne niezbędne rzeczy wymagają jakiejś możliwości ich pozyskania - możliwości jak najmniej absorbującej czas i energię.

Rozwiązaniem jest posiadanie całego zestawu rzeczy zapasowych w podorędziu, dostępnych prawie że na zawołanie - w pudełku na poczcie. Towarzyszy nam ono cały czas, porusza się równolegle do szlaku - od miasta do miasta, od poczty do poczty.


O istnieniu tej sprytnej metody dowiedziałam się w tym samym momencie, kiedy odkryłam istnienie szlaków długodystansowych, oglądając filmy z przejść amerykańskich szlaków. Było to w 2012 roku, a już w 2013 postanowiłam sama ją wypróbować w trakcie przejścia 2/3 Głównego Szlaku Beskidzkiego, czyli na mojej pierwszej dłuższej wędrówce. Na tak krótkim dystansie w terenie tak cywilizowanym jak Beskidy nie było to oczywiście konieczne, ale będąc zafascynowana ideą długich dystansów, chciałam zobaczyć jak to działa. Wysłałam wtedy trzy paczki: do Krynicy, Iwonicza i Cisnej, zawierały one żywność, jaką trudniej byłoby dostać na szlaku oraz mapy, których nie chciałam nieść przez całą drogę. Tak naprawdę tylko to ostatnie miało sens.


Kiedy już ogarnęłam ideę korzystania z usług pocztowych w podróży byłam gotowa użyć jej na poważnie. Z powodzeniem wysyłałam swoje paczki zarówno w Nowej Zelandii, jak i na obu wyprawach w USA.

Kiedy korzystać

Poste restante jest szczególnie ważne dla wędrowców długodystansowych, bo im najtrudniej dźwigać nadmiar bagażu; skorzystają też rowerzyści i podróżnicy, np. kiedy będą potrzebowali ważnej przesyłki ze swojego kraju, innego niż przez większość swojej podróży sprzętu albo po drodze wejdą w posiadanie większej ilości pamiątek.
Przesyłkę pocztową można wykorzystać i w trakcie krótszych podróży, kiedy nie chcemy czegoś przewozić samolotem, a np. kupić przez internet z dostawą do miejsca, z którego rozpoczniemy trekking.

Wiele rzeczy można kupić na miejscu i to może się wydać najprostszym rozwiązaniem. Trzeba jednak wziąć pod uwagę to, że będąc na szlaku nie będziemy mieć dostępu do sklepów, a zamawianie przez internet zajmie dużo czasu i obarczy ryzykiem, że tego, czego potrzebujemy akurat nie będzie.

Przed każdą wyprawą staram się jak najbardziej ograniczyć ilość spraw, które będę musiała załatwić w trakcie i uniknąć stresu. Wszelkie zakupy robię przed wyjazdem, a wszystkie mniej potrzebne rzeczy odsyłam paczką.


Co umieścić w pudełku

Bounce box pomieści najrozmaitsze rzeczy, ale ma ograniczoną objętość, dlatego należy dobrze się zastanowić nad tym, co w nim umieścić. Będą to przede wszystkim rzeczy na zmianę i rzeczy zapasowe, mające zastąpić zużyty sprzęt, a które mogą być trudno dostępne. Przede wszystkim chodzi o buty, które co prawda można zamówić w sklepie internetowym, jest to jednak zawsze kłopot (w sezonie letnich wędrówek popularne rozmiary są wyprzedane, trzeba znaleźć hostel lub inne miejsce które przyjmie naszą paczkę, bo większość sklepów nie chce wysyłać na poste restante). Poza tym dobrze mieć zapasowe skarpety, zwłaszcza jeżeli mamy swój ulubiony model.


W paczce możemy umieścić także kosmetyki w większych opakowaniach i mniejsze porcje pobierać co jakiś czas. Robię tak np. z szamponem czy dezodorantem.

Przydadzą się też rozmaite drobiazgi jak wyposażenie apteczki (nie potrzebujemy na raz całego opakowania magnezu), elementy zestawu naprawczego.

Jedną z podstawowych przyczyn, dla których będziemy chcieli wysłać do siebie przesyłkę może być potrzeba zaopatrzenia się w mapy. Rzadko można je dostać po drodze, a jeśli korzystamy z drukowanych samodzielnie arkuszy, drukowanie na miejscu będzie bardzo kłopotliwe i bardzo kosztowne. Mając je wszystkie w paczce będziemy tylko pobierać mapy na kolejne odcinki, oszczędzając przy tym na wadze (zestaw map na kilka miesięcy wędrówki do 1-2 kg).

Trzeba pamiętać o ograniczeniach  - w paczkach pocztowych nie wolno umieszczać rzeczy niebezpiecznych, w tym np. kartuszy z gazem (co nie znaczy, że nie da się tego zrobić, ale ryzykujemy konfiskatę), często płynów, baterii. Wszystko to przewoziłam, ale jest to zabronione. Przed nadaniem przesyłki składamy oświadczenie, że w naszej przesyłce niczego takiego nie ma.

Pod żadnym pozorem w paczce nie należy umieszczać ważnych dokumentów, w tym paszportu - paczki jednak czasem giną, a paszport jesteśmy zobowiązani mieć przy sobie, przebywając na terenie obcego kraju.
Od czasu do czasu dobrze jest dokonać selekcji tego co mamy w plecaku i zastanowić się czy w naszym ekwipunku nie ma czegoś, co można byłoby na jakiś czas odesłać. Jeśli np. nastaje lato możemy pozbyć się przeciwdeszczowych spodni, a kiedy idzie jesień kremu z filtrem UV. Po kieszeniach plecaka walają się często niepotrzebne drobiazgi - ich miejsce jest na poczcie.



Pakowanie

Myślę, że wszyscy wiemy czego potrzeba do zapakowania paczki, ale i tutaj są lepsze i gorsze rozwiązania.  Potrzebne jest przede wszystkim odpowiednie pudło. Możemy użyć każdego kartonu, ale nie zawsze jest to najlepsza i najbezpieczniejsza opcja. W przypadku wysyłania paczki kurierem to bez znaczenia, ale jeśli używamy poczty krajowej najlepiej wybrać firmowe opakowanie, wtedy w cenie jest też wysyłka z numerem do śledzenia przesyłki i taka paczka ma mniejsze szanse zaginąć. W przypadku amerykańskiej Priority Mail mamy do wyboru pudełka, z których największe nie mieści wiele rzeczy, ale za to mamy obietnicę nie zgubienia i taśmę klejącą w cenie. Samo pudełko jest darmowe, cena przesyłki nie ulega zmianie przy wymianie pudełka na nowe.

Musimy też pamiętać, że ograniczać nas będzie rozmiar pudełka. Rozmiary standardowych paczek pocztowych można sprawdzić na stronach internetowych poczt w poszczególnych krajach. W każdym wypadku dobrze jest mieć trochę rezerwy na rozmaite pamiątki. W ostateczności zawsze można mieć dwie takie paczki. Spotkałam raz rekordzistę, który paczek miał kilkanaście.
Taśma klejąca to też coś, o czym trzeba pomyśleć. Czasem będzie dostępna na poczcie, a czasem nie. Dobrze mieć swoją rolkę w pudełku, można w razie potrzeby odciąć kilka pasów i po zapakowaniu paczki wraz z rolką zakleić paczkę.
Potrzebujemy też narzędzia, którym paczkę otworzymy. Często na poczcie będą dostępne nożyczki, ale zawsze trzeba o nie poprosić z uśmiechem. Najlepiej mieć swoje nożyczki lub nóż w scyzoryku (Victorinox Classic posiada jedno i drugie). Osoby podróżujące w duchu super ultra light mogą wybrać żyletkę, której ostrze z jednej strony zabezpiecza się np. srebrną taśmą.



Potrzebna jest też lista odpowiednich adresów, którą najlepiej jest opracować przed wyjazdem, jeśli naszym celem jest długodystansowa wędrówka. W trakcie innego rodzaju podróży, szczególnie ze zmiennym celem możemy zaplanować wysyłki tylko na pierwszy etap.

Przepakowywanie

Paczkę pocztową można rozpakować od razu na poczcie, usuwając się w jakiś kąt tak żeby nie przeszkadzać. Można się przebrać, zmienić buty czy skarpety, nie zdarzyło mi się nigdy żeby ktoś mnie z poczty wyprosił. W czasie przepakowywania można jednocześnie np. naładować baterie powerbanku, bo poczty mają często kontakty elektryczne.



Nie trzeba się przejmować tym czy włożone do pudła rzeczy (np. buty) są suche, gdyż pudełko jest oddychające i wszystko i tak wyschnie.

Po przepakowaniu zaklejamy na nowo to samo pudło, w którym paczka przyszła i wypisujemy nowy adres. Możemy oczywiście za każdym razem wymieniać karton, ale używane jest już dostosowane do wymiarów naszego bagażu i łatwiej wszystko upchnąć.


Strategia

Posiadanie bounce box'u wymaga opracowania odpowiedniej strategii. Musimy się więc zastanowić gdzie wysyłać paczkę, jak często, biorąc pod uwagę przewidywany czas odbioru - tak aby nie wypadał on w weekend czy święto narodowe.

Znane są przypadki robienia podwójnych maratonów na szlaku, byleby tylko zdążyć na pocztę. W innych przypadkach trzeba odczekać np. niedzielę, tracąc cenny czas. Dlatego nie warto odbierać paczki zbyt często i martwić się nią zbyt dużo.

W Europie czasem trzeba poprzestać na wysłaniu "mail dropu", czyli tylko depozytu, i nie wysyłać paczki dalej, ze względu na krótki czas przechowywania przesyłek na poczcie (2 tygodnie). W innych krajach, gdzie paczkę przechowuje się miesiąc lub dłużej warto z tego skorzystać i oddać swoje dobra na jak najdłuższe przechowanie.
Optymalna częstotliwość wysyłania paczek to raz na dwa-trzy tygodnie, o ile pozwala na to okres przechowywania ich przez urzędy pocztowe. Od tempa naszego przemieszczania się będzie zależała odległość miedzy poszczególnymi urzędami. Dla przykładu na Continental Divide Trail wysłałam paczkę do 7 urzędów pocztowych, odległych od siebie o co najmniej 300 mil, czyli 500 km.
Odległość przelicza się na dni przejścia i należy tak wszystko obliczyć, żeby nie trafić na weekend ani święto, które uniemożliwi odebranie przesyłki. Żeby się przed tym zabezpieczyć dzielę odległości między kilkoma potencjalnymi lokalizacjami na dni przejścia przy najlepszej i najgorszej średniej dziennej, jaką mogę sobie wyobrazić i wysyłam paczkę na pocztę, na którą nie trafię w żadnym przypadku - np. jeśli będę iść szybko będę tam w poniedziałek lub wtorek, a jeśli wolno w środę lub czwartek.


Jeżeli terminy zupełnie nie pasują, jeśli w pobliżu miejsc, przez które będziemy przechodzić nie ma urzędu pocztowego, a jest np. hostel możemy wysłać paczkę właśnie tam. W takim przypadku upewnijmy się co do adresu i skontaktujmy się z właścicielem. Niektóre hostele przyjmują tylko zapowiedziane paczki.
W żargonie hikerskim paczka, która pozostaje w miejscu przeznaczenia i nie zostanie dalej odesłana nie jest przesyłana (np. zawiera tylko zapasy żywności) nazywa się "mail drop", czyli pocztowy depozyt. Korzystam z takiej możliwości tylko kiedy w danym miejscu nie ma urzędu pocztowego, tak było w Nowej Zelandii i na Appalachian Trail kiedy pilnie potrzebowałam nowego aparatu fotograficznego. Taka opcja jest wygodna, bo nie obowiązują godziny urzędowania poczty, a paczka nie zostanie odesłana po upływie terminu, jednak jest trochę zachodu z dowiadywaniem się o odpowiednim miejscu.


Zasady funkcjonowania

Zasady funkcjonowania poste restante w różnych krajach nieco się różnią, w związku z czym zawsze trzeba sprawdzić zasady panujące w kraju do którego się wybieramy. Różni się przede wszystkim czas przechowywania przesyłki (np. w Europie 2 tygodnie, w USA przeważnie 1 miesiąc, w Nowej Zelandii do 2 miesięcy). Nazwa tej usługi to przeważnie francuskie poste restante, choć np. w USA mamy General Delivery.
Różnie funkcjonuje też sama poczta - w Europie raczej rzadko się coś gubi, a poczta działa sprawnie. W USA paczki często giną, dlatego zawsze należy zachować numer przewozowy do śledzenia paczki, choć i on nie zawsze pomaga. W Kanadzie poczta pracuje bardzo powoli. Jak działa poste restante na innych kontynentach nie wiem, ale wiem że także istnieje.
Do odbioru paczki potrzebny jest dowód tożsamości - dowód osobisty (ID) lub np. prawo jazdy. Nie zdarzyło mi się nigdy żeby potrzebny był paszport.

Adresowanie

Adresowanie tego typu przesyłek w każdym kraju wygląda podobnie. Najpierw wpisujemy imię i nazwisko adresata, następnie adnotację "poste restante" lub "general delivery" w USA i kod pocztowy oraz miejscowość w której się poczta znajduje. Ja najczęściej wpisuję także adres poczty, ale nie trzeba tego robić o ile w mieście jest tylko jedna poczta lub paczki lądują na poczcie głównej - ale to zależy od zasad panujących w danym kraju. W niektórych przypadkach dodaje się na koniec ETA, estimated arrival time, czyli datę spodziewanego odbioru. Po upływie tego terminu paczka może zostać odesłana do nadawcy. Nigdy nie wpisywałam ETA i nie było z tym problemu, warto jednak wpisać te dane jeżeli paczkę wysyłamy gdzieś indziej niż na pocztę.
W adresie odbiorcy musi widnieć nasze prawdziwe imię i nazwisko, takie jakie mamy wpisane w dowodzie czy paszporcie. Nie może to być szlakowy pseudonim, trail name, czyli np. "Zebra". Amerykanie wpadali na taki pomysł, a potem nie mogli odebrać swojej przesyłki. Na popularnych szlakach warto jednak dodać swoje szlakowe imię gdzieś z boku pudełka wraz z informacją, że wędruje się szlakiem ("AT hiker Zebra"), w ten sposób urzędnicy na poczcie będą wiedzieli że możemy się spóźnić, a nasza paczka powinna czekać razem z innymi. Nasza paczka nie jest jedyna - zwyczaj wysyłania bounce box'ów jest tak powszechny, że w sezonie wędrówek urzędy pocztowe są zawalone całymi stosami pudełek.

Dla przykładu w Europie, w tym w Polsce adres odbiorcy powinien wyglądać tak:

Andrzej Nowak
Poste restante
33-380 Krynica-Zdrój

Jeśli wybierasz się na któryś z Amerykańskich szlaków będzie np. taki:

Andrzej Nowak
General Delivery
Damascus, VA 24236

c/o dodawane czasem przed General Delivery to skrót od "care of" i tak naprawdę nie jest niezbędny.

Najlepiej pisać drukowanymi literami.
Możesz dodać na końcu np. ETA 5/9/2019. Amerykanie wpisują najpierw cyfrę oznaczającą miesiąc, a później dzień, nie należy o tym zapominać wpisując ETA.
Istotną rzeczą jest też adres nadawcy, czyli adres pod jaki paczka zostanie odesłana w przypadku nieodebrania lub zgubienia. Warto, żeby adres ten znajdował się w tym samym kraju, co adres odbiorcy, nie chcemy przecież żeby odsyłano nasze rzeczy na inny kontynent. Najlepiej wykorzystać adres znajomych, znajomej instytucji, da się również użyć innego adresu poste restante, jeżeli nie dysponujemy żadnym konkretnym, przy czym najlepiej użyć przy tym swojego nazwiska, o ile przepisy w danym kraju pozwolą naszym znajomym odebrać taką paczkę (w USA tak, w Polsce nie).



Koszty

Przesłanie paczki na poste restante nie wymaga żadnej dopłaty. Na koszty wysyłki mają wpływ waga i rozmiar paczki - tak jak zawsze. W zależności od kraju różnią się zasady i koszty przechowywania - w większości poczt przechowywanie jest darmowe, choć np. w Nowej Zelandii w niektórych bardziej obleganych urzędach pocztowych po upływie tygodnia zaczynano naliczać opłaty za każdy dzień oczekiwania.
W USA obowiązuje zasada, że paczkę której się nie otworzy można przesłać dalej za darmo. Oznacza to, że jeśli niczego nie potrzebujemy, podajemy tylko nowy adres poczty i paczka będzie tam czekała kolejny miesiąc. Podać nowy adres możemy zarówno osobiście jak i przez telefon. Nazywa się to "forwarding".


niedziela, 18 listopada 2018

Puszcza Kampinoska - Szlak im. Aleksandra Janowskiego i wycieczka po Warszawie

Puszcza Kampinoska nie jest może miejscem, które większość z Was obrałaby jako cel pieszej wycieczki, zapewne będą to tylko mieszkańcy Warszawy lub osoby które akurat znalazły się tam przypadkiem i wybierają się przy okazji - a tak to było w naszym, moim i mojej mamy, przypadku. W Warszawie miałyśmy coś do załatwienia, a Kampinosu nigdy dotąd nie zwiedzałyśmy - na mojej parkowej liście w miejscu Kampinoskiego Parku Narodowego było puste miejsce.
 
Dolina Wisły na północ od Puszczy to dolina, którą spływały wody z topniejącego lodowca. Niosły one mnóstwo piachu, który osiadał na wielkiej powierzchni. Lodowca już nie ma, rzeka płynie w odwrotną stronę, pozostała jednak kotlina, piachy, wydmy, mokradła i rzadko penetrowane ostępy.
 
Przez całe tysiąclecia Puszcza była niezamieszkała i rzadko penetrowana przez ludzi. Niedostępne bagna broniły dostępu do mateczników Puszczy, a nieurodzajne piaszczyste podłoże nie kusiło potencjalnych osadników. Puszcza pozostała więc puszczą, pomimo prób melioracji, masowej wycinki drzew i powstaniu warszawskiej metropolii tuż obok.
 
Puszcza nadal pozostaje niedostępna, dostać się tam to prawdziwe wyzwanie. Większość szlaków zaczyna się w miejscowościach, do których nie dociera transport publiczny. Dlatego też nie zdecydowałyśmy się na przejście żadnego z dłuższych szlaków przecinających park ze wschodu na zachód, choć taki był pierwotny plan. Musiałyśmy skapitulować i wybrać szlak, na który zawiezie nas autobus. Wybrałyśmy 21-kilometrowy szlak żółty im. Aleksandra Janowskiego z Leoncina do Leszna, nazwany na pamiątkę pierwszej zorganizowanej wycieczki do Puszczy, którą prowadził właśnie Aleksander Janowski.

W Puszczy naprzemiennie występują pasy wydm i bagien o układzie równoleżnikowym, szlak żółty jest więc o tyle ciekawy, że przecinając Park na linii północ-południe, przechodzi przez wszystkie strefy, pozostałe po pobycie lodowca na obszarze dzisiejszego Parku Narodowego.

Wybrałyśmy się dosyć wcześnie, z Nowego Światu dojechałyśmy autobusem na Dworzec Gdański, skąd punktualnie o dziewiątej zabrał nas autobus do Leoncina.



Trzeba się było wpierw zorientować w topografii, ale prędko zlokalizowałyśmy odpowiednie skrzyżowanie, kościół, a obok niego słup i żółtą kropkę.




Pierwsze kilometry szlaku to dojście na skraj puszczy, okolica powoli się zabudowuje, ale w zarośli wyzierały dziksze widoki, zwiędłe badyle i bagnista struga. Wchodząc do lasu przekracza się od razu granicę parku narodowego




Szlak okazał się być perfekcyjnie oznakowany, nie stwierdziłam też zmian przebiegu w stosunku do tego, co było zaznaczone na mapie z początku lat 90., jedynej jaką mam w swoich zbiorach. Z mapy w ciągu całego dnia korzystałam tylko raz na dłużącym się, choć wcale nie długim odcinku asfaltowym.




Największe nasze obawy dotyczyły nawierzchni - bałyśmy się, że będziemy grzęznąć w głębokim piasku, ale tak nie było. Większość dróg jest ubita, jedynie pod koniec było kilka krótkich fragmentów piaszczystych.




Po drodze było kilka ciekawostek przyrodniczych, w tym paraboliczna wydma (taka klasyczna, księżycowata). Na tablicy widniała informacja, jakoby w okolicy grasowały wilki, lecz nie było nam dane przekonać się o tym naocznie.


W miejscowości Górki (to tutaj właśnie siegnęłam po mapę) był otwarty sklep, gdzie kupiłyśmy makaron na kolację. Pani sklepowa skojarzyła co chcemy kupić dopiero kiedy dodałam "świderki"  - zapomniałam, że w tym regionie kraju makaron nazywają kluskami.


Na skrzyżowaniu w Górkach było smutne miejsce pamięci - w czasie II wojny światowej wiele się tu działo. W wielu miejscach spotkać można stare kapliczki.



Ocalało trochę drewnianej zabudowy, jak to na Mazowszu raczej skromnej.





Po opuszczeniu wsi szlak poprowadził nas aleją olch - to rzadkość - przez łąki, osuszone dawniej bagna. Obecnie trwają prace nad przywróceniem bagnom dawnego wyglądu i funkcji, łąki kosi park narodowy. Na ich obrzeżach rosną wilgotne olsy.






Na końcu łąkowego odcinka postawiono kilka wiat, na nocleg się za bardzo nie nadają, ale były w sam raz na przerwę drugośniadaniową. Posiedziałyśmy na słońcu z godzinę, snułyśmy się trochę nad leniwą rzeczką, na której zrobiona była śluza i po łące. Szłyśmy raczej szybko, bo teren łatwy, więc miałyśmy mnóstwo czasu.








Opuściwszy łąki znów zagłębiłyśmy się w las, minęłyśmy jakieś uroczysko. Były skrzyżowania z innymi szlakami i jeszcze jedno miejsce odpoczynku.



Szlak nie zawsze prowadził drogami, czasem skręcał na dobrze wydeptaną ścieżkę i to była prawdziwa przyjemność tak sunąć po miękkim gruncie przez gęstwinę. Mama w pewnym momencie, kiedy ja byłam zajęta fotografowaniem kolejnego czerwonego listka dębowego, spostrzegła w mchu młodego podgrzybka. Chwila poszukiwań i już miałyśmy ich trzy, a później zebrało się w sumie pięć - w sam raz na jakąś jesienną zupę grzybową.




Trafiłyśmy na miejsce bitwy, a potem powoli robiło się mniej ciekawie, na skraju lasu zbudowano domy, były betonowe pozostałości nie wiadomo czego, ale raz jeszcze weszłyśmy w las i był tam śliczny czerwony domek z zielonymi oknami.







Długa prosta doprowadziła nas już do miejscowości Leszno, leżącej przy drodze z Sochaczewa, Żelazowej Woli i Kampinosu. Znaki wyraźnie wskazywały drogę. Przy niej stało kilka już nieco bardziej okazałych drewnianych willi, ale i biedniejszych domków z miłymi podwórkami, na które zaglądało popołudniowe słońce.







Ilość kropek w centrum Leszna całkowicie rekompensowała ich brak na innych znakowanych szlakach PTTK! Zdaje mi się, że samych żółtych było trzy, nie wspominając już o niebieskich.




Zlokalizowałyśmy szybko pętlę autobusową i miejskim autobusem z przesiadką na jakimś osiedlu wróciłyśmy do Warszawy. Było już ciemno i w Alejach Jerozolimskich świecił neon-globus, który bardzo mi się podobał, szkoda tylko, że jest wiecznie odwrócony Antarktydą.


Głównym punktem programu wycieczki następnego dnia było nadanie mojej mamie tytułu profesora nauk humanistycznych przez prezydenta RP :-)


Impreza nie trwała długo, więc po południu ruszyłyśmy na spacer po mieście. Dawno nie byłam w centrum Warszawy, już chyba 10 lat, więc ochoczo podeszłam do sprawy zwiedzania. Po kolei: Ogród Saski, Krakowskie Przedmieście, Kolumna Zygmunta i Zamek Królewski no i  rynek. Nic się tam nie zmieniło, Król Zygmunt stoi jak stał, szkoda tylko że nie ma żadnego szlaku turystycznego. Powinien być jakiś i zejść nad Wisłę. Wiślana skarpa była taka jak w innych położonych nad nią miastach, wysoka, nagrzana słońcem, z widokiem na niżej położone tereny zalewowe po drugiej stronie rzeki.










Godzina jeszcze była wczesna, więc na wieczorny spacer wybrałyśmy się do Łazienek. Chopin w otoczeniu tak dobrze mi znanych amerykańskich dębów, a pod nim przewodniczka opowiadająca coś znudzonym głosem szkolnej wycieczce, wiele osób się przechadzało, pary kryły się pod chińskimi pergolami. Pałac na wodzie odbijał się w spokojnej toni, tu i ówdzie jakieś rzeźby, tylko wiewiórek nigdzie nie było, a przecież zawsze były i kiedy wołało się do nich "Baśka" to przychodziły.







Przed odjazdem popołudniowego pociągu ostatniego dnia wycieczki wybrałyśmy się do Wilanowa. Pałac w Wilanowie z pewnością może się spodobać dzieciom (o ile zwiedzanie go nie jest przymusowym punktem programu wycieczki szkolnej) i turystom. Podobno we wczesnej młodości strasznie skrytykowałam kiczowaty wystrój wnętrz. Strusie pióra, złocenia i amorki śmieszą mnie nadal, ale w gruncie rzeczy Wilanów jest bardzo sympatyczny i zdecydowanie warto się tam wybrać.



Najciekawsza była kolekcja chińska, skompletowana w XIX wieku, pokoje były bardzo klimatycznie urządzone.



Reszta pałacu bez niespodzianek.




W cenie biletu był też wstęp do parku. Park był opustoszały, rzadko kto zapuszczał się wgłąb, my oczywiście zawędrowałyśmy w najdalsze chaszcze za "rzymskim mostem". Podobały mi się rabaty zrobione na naturalnie, takie usiłujemy mieć w ogrodzie, ale zawsze się zachwaszczają...








Park został "ozdobiony" oświetleniem, zafundowanym przez jakiegoś sponsora. Z lamp zwisają girlandy plastikowych kabli, żarówkami opleciono barierki ze złotego plastiku, powieszono je też na stelażach wzdłuż żywopłotów. Wygląda to koszmarnie i nie wiem jakim cudem ktoś wydał pozwolenie na takie zeszpecenie otoczenia pałacu.




Trzeba się było postarać, żeby wyciąć te okropności z kadru, a wtedy park ukazywał się taki jakim był dawniej...
Nadeszła pora powrotu do domu, zajrzałyśmy do restauracji, gdzie podawano przyzwoity "zestaw dnia" i udałyśmy się na dworzec centralny.