Sprzęt to sprawa kluczowa podczas każdej długiej wędrówki. Dobiera się go stosownie do spodziewanych warunków. Ja jednak nie do końca wiedziałam jakie warunki mnie czekają. Wiedziałam o gorącym i parnym lecie, o porze deszczowej i tajfunach, o tym, że wiosną bywa jeszcze zimno. Sądziłam, że nie powinnam mieć kłopotów ze zdobywaniem wody i jedzenia, pozwoliłam więc sobie na nieco więcej sprzętu, więcej komfortowych gadżetów, zwłaszcza w kuchni. Niosłam też dodatkową koszulkę. Pierwotna waga bazowa mojego plecaka wyniosła 6110 g, choć po drodze się zmieniała. Rzeczą, która ją znacznie podniosła był parasol. Przerobiłam dwa parasole, ale żadnego z nich już nie mam, żeby go zważyć. Dodałam więc do tabeli wagę parasola, który mam pod ręką. W tabeli widnieje więc waga 6330 g. Plecak był lekki, ale raczej nie ultralight. Niemniej, przetrwałam :-).
Japonia - Lista sprzętowa |
Waga bazowa - sprzęt podstawowy (bez wody, jedzenia, paliwa) |
Sprzęt |
Nazwa |
Waga (g) |
Plecak |
OnMyWay Triple Crown |
786 |
Worek na śmieci |
Nylofume |
29 |
Worek na śmieci |
Walmart 80 l |
56 |
Namiot |
MLD Solomid XL |
652 |
6 śledzi |
V Hilleberg DAC |
70 |
Sznurek |
Rep 1,5 mm 6 m |
8 |
Folia pod namiot |
Folia polycryo |
40 |
Materac dmuchany |
Thermarest NeoAir Xlite Women's |
354 |
Śpiwór |
Roberts Vagabond 325 custom |
592 |
Worek wodoszczelny na śpiwór |
Zpacks Medium Plus Dry Bag |
19 |
Garnek tytanowy |
Evernew ECA267 900ml |
100 |
Patelnia tytanowa |
Evernew Non Stick Frying Pan ECA442 18 cm |
139 |
Drewniana szpatułka |
|
8 |
Łyżka tytanowa |
Aliexpress |
18 |
Palnik alkoholowy |
Evernew Titanium Alcohol Stove |
37 |
Podstawka pod garnek |
Evernew cross stand |
13 |
Osłona przeciwwietrzna |
DIY aluminium |
15 |
Podkładka niepalna |
Koc gaśniczy 20x20 cm |
20 |
Zapalniczka |
BIC |
20 |
Butelka na paliwo |
PET 0,5 l |
18 |
Butelka |
Nalgene OTF, nakrętka klasyczna |
110 |
Butelka PET 1l |
Biedronka, woda Polaris alkaliczna |
38 |
Butelka PET 1l |
Biedronka, woda Polaris alkaliczna |
38 |
Butelka PET 1l |
Biedronka, woda Polaris alkaliczna |
38 |
Worek wodoszczelny na jedzenie |
Zpacks Large Food Bag |
35 |
Słoik plastikowy |
Po maśle orzechowym |
44 |
Gąbka do mycia patelni |
pół gąbki |
1 |
Filtr do wody |
Sawyer Mini (używany z wodą w środku) |
47 |
Strzykawka do backflushingu filtra |
Sawyer |
30 |
Kurtka puchowa |
Roberts custom 100 |
327 |
Kurtka przeciwdeszczowa |
AntiGravityGear Ultralight Rain Jacket |
206 |
Spodnie przeciwdeszczowe |
As Tucas Acher Pants |
81 |
Łapawice wodoodporne |
Enlightened Equipment |
19 |
Skarpety wodoodporne |
Rocky GTX Socks |
78 |
Koszulka z krótkim rękawem |
Icebreaker Sphere |
84 |
Bluza |
Kwark Polartec Power Dry |
134 |
Getry |
Kwark Polartec Power Dry |
116 |
Skarpety do spania |
Smartwool PhD Outdoor Light Mini |
52 |
Majtki |
Arc'teryx Phase SL Brief |
21 |
Top do pływania |
Sloggi |
25 |
Czapka |
OnMyWay Technostrech |
28 |
Chusta jedwabna |
Ze sklepu "indyjskiego" |
18 |
Rękawiczki |
Kwark Polartec Power Strech Pro |
33 |
Worek wodoszczelny na ubrania |
Zpacks Medium Plus Dry Bag |
26 |
Nakładki przeciwsłoneczne na okulary |
|
14 |
Moskitiera na głowę |
Elbe |
26 |
Piłeczka do masażu |
Easy Yoga, korek, 5 cm |
20 |
Kosmetyczka z zawartością (bez consumables) |
OnMyWay DCF |
112 |
Apteczka i zestaw naprawczy |
W torebce strunowej |
101 |
Taśma naprawcza |
Mała rolka |
22 |
Szmatka do okularów |
Ściereczka z mikrofibry, Biedronka |
2 |
Papier toaletowy |
W torebce strunowej |
8 |
Maska |
|
1 |
Portfel |
Zpacks Zip Pouch "Wallet" |
26 |
Paszport |
|
39 |
Notatnik |
|
49 |
Długopis |
|
5 |
Scyzoryk |
Victorinox Classic |
20 |
Czołówka |
Petzl e+Lite (stara wersja) |
23 |
Zapasowe baterie do czołówki |
CR2032 |
10 |
Smartfon w etui |
Motorola Moto G7 Power |
210 |
Torebka strunowa na telefon wodoodporna |
Loksak aLoksak |
7 |
Kabel USB do telefonu |
|
8 |
Ładowarka do telefonu |
|
53 |
Ładowarka 2 USB |
|
30 |
Adapter do wtyczek |
|
10 |
Aparat fotograficzny |
Sony RX100 VII |
306 |
Zapasowa bateria do aparatu |
|
31 |
Kabel USB do aparatu |
|
14 |
Uchwyt na aparat do kijka trekkingowego |
Stick Pic |
12 |
Statyw |
Pedco Ultrapod |
50 |
Mikrofon |
Rode Video Micro |
82 |
Szyna ze stopką |
Ulanzi PT-9 |
40 |
Powerbank |
Miller ML-102 |
32 |
2 ogniwa 18650 |
Panasonic |
92 |
Kabel USB do powerbanku |
|
14 |
Karty SD i adapter do kart SD |
SanDisk |
8 |
Torebka na elektronikę |
OnMyWay DCF |
10 |
Waga bazowa |
6110 |
Ubrania i rzeczy niesione na sobie |
1933 |
Koszulka z długim rękawem |
Kwark Pustynna |
99 |
Krótkie spodenki biegowe |
Arc'teryx Taema Short Women's |
233 |
Daszek |
Dynafit React Visor Band |
27 |
Biustonosz sportowy |
Panache Sports Bra |
112 |
Majtki |
Arc'teryx Phase SL Brief |
21 |
Rękawiczki rowerowe |
FOX |
43 |
Skarpety |
Injinji Toe Socks Micro |
30 |
Skarpety |
Smartwool PhD Outdoor Light Mini |
52 |
Buty do biegania |
Altra Lone Peak 6.0 (41) |
522 |
Stuptuty biegowe |
Dirty Girl Gaiters |
25 |
Stabilizatory na kolana (2) |
Cho Pat Knee Strap |
176 |
Zegarek |
Casio |
16 |
Chusteczka do nosa |
Bawełniana |
5 |
Kijki trekkingowe |
Leki Corklite |
572 |
PlecakNiezmiennie od 2019 używam plecaka Triple Crown
zaprojektowanego przeze mnie wspólnie z firmą OnMyWay. Jest o nim na blogu osobna recenzja, pisałam już o nim wielokrotnie. Tym razem towarzyszył mi egzemplarz w kolorze turkusowym, pasującym do mojego ubrania. Ze względu na intensywnie działające światło słoneczne kolor wyblakł, jak zwykle. Plecak nie miał uszkodzeń, z wyjątkiem małego zadrapania podczas podróży powrotnej samolotem (a w sumie musiał przeżyć 4 loty). Po powrocie, jesienią, po którymś z polskich szlaków zauważyłam wygięcie klamry na pasie biodrowym. Zdaje się, że utyłam :-DPlecak był na tę wyprawę nieco za duży, bo sprzęt raczej letni nie zajmował zbyt wiele miejsca, a zapasów jedzenia prawie nigdy nie dźwigałam wiele. Jednak na najdłuższym odcinku w Parku Narodowym Daisetsuzan nie byłabym w stanie spakować się w mniejszy - miałam ze sobą wodę na dwa dni i jedzenie na siedem.
Osoby, które nie próbowały najczęściej nie wierzą, że w takim prostym plecaku bez stelaża, usztywnień i masywnego pasa biodrowego można przenosić duży ciężar. A można, wystarczy dobrze, ciasno spakować zawartość, a wtedy ona staje się stelażem. Podczas tej wędrówki niosłam ciężar przekraczający 20 kg, myślę że było około 23 kg. I było mi o wiele wygodniej niż kiedy niosłam podobny ciężar w masywnym Deuterze, który wrzynał mi się w biodra i ramiona. Miękkie szelki i pas biodrowy nie wrzynają się, a plecy wypełnionego plecaka dostosowują się do kształtu pleców niosącego, stąd myślę wielka wygoda Triple Crowna i innych tego typu plecaków.
NamiotZabrałam bardzo stary namiot MLD Solomid XL (customową wersję z wejściem z prawej strony), którego używałam już na trzech długich dystansach: Te Araroa, Appalachian Trail i przejściu Szwecji. Cenię ten namiot ze względu na możliwość wypięcia sypialni z moskitiery i podwieszenia osobno. W Japonii spodziewałam się wielu noclegów pod wiatami, a wiedziałam o licznych komarach, więc to była jedyna opcja. Namiot jednak był już wysłużony. Podłoga była od dawna dziurawa, więc zabrałam większą folię polycryo (recenzja na moim kanale YT) o wymiarach odrobinę większych niż podłoga. Tropik zaczął przeciekać w połowie trasy podczas tajfunu, dość spektakularnie podczas burzy tropikalnej na Tajwanie, a pod koniec unikałam już starannie biwakowania w deszczu, bo drobne kropelki zawsze przepuszczał jako mikro mżawkę. Dało się spać będąc roszonym jeśli było ciepło, ale jeśli w grę wchodziło spanie w śpiworze nie było mowy o moczeniu go. W namiocie spędziłam w Japonii 51 nocy. Choć jest to konstrukcja stawiana na kijku trekkingowym i wymaga przyszpilenia, to nauczyłam się rozstawiać go w najdziwniejszych miejscach, na ławkach i betonowych podłogach. Dodatkowo zabrałam 6 metrów cienkiego repu.
Śpiwór i materac
Osoby, które podróżują po Japonii latem często nie zabierają śpiwora w ogóle, jednak jeśli wybieracie się wiosną, jesienią, albo planujecie trekking w górach śpiwór jest niezbędny. Wiosną doświadczyłam przymrozków, a latem ochłodzeń do 10 stopni wysoko w górach. Wysłużony
customowy śpiwór Roberts Outdoor Equipment Vagabond był już na wielu szlakach. Przeszłam z nim Te Araroa, Appalachian Trail, Chorwację i wiele krótszych szlaków. Przed Chorwacją pozbyłam się zamka, a puch poszedł do środka, dając 325 g puchu, które było w sam raz na tę wyprawę. Podczas przymrozków było mi chłodno, podczas upałów nie używałam go w ogóle, ale przez większą część czasu sprawdzał się świetnie. Gdyby nie przymrozki można byłoby wziąć nawet lżejszy śpiwór 250 g puchu. Często bywał zawilgocony, ale nie mokry. Tak było i na innych wędrówkach w wilgotnych rejonach świata i nie był to nigdy problem. Podczas tej wędrówki materiał spleśniał. Zresztą miał już kropki pleśni wcześniej, po Te Araroa i Appalachian Trail, na którym większość sprzętu pleśniała. Dzieje się tak dlatego, że materiał bywa brudny, a brud stanowi pożywkę dla pleśni. Resztę załatwia wilgoć. Pleśń nie wydziela zapachu i nie stanowi przeszkody w dalszym użytkowaniu.
Materac Thermarest NeoAir XLite Women's jest na mojej liście sprzętowej z każdej wyprawy. Nie jest to jednak wciąż ten sam egzemplarz. Ten, z którym zaczęłam był drugi, uzyskałam go po reklamacji pierwszego. Ten z kolei już na początku doznał tego samego uszkodzenia co pierwszy, czyli pękła w nim pierwsza, górna komora. To bardzo popularne uszkodzenie, bardzo często się w tych materacach zdarza. Miałam nadzieję, że będzie tak, jak za pierwszym razem, kiedy z balonem przeszłam cały Continental Divide Trail. Tym razem jednak balon zaczął się powiększać i sen nie był już możliwy. Musiałam kupić nowy. Nie było to łatwe, bo nie szłam przez miasta, w których byłyby sklepy outdoorowe. Wreszcie podjechałam pociągiem do Sendai i tam udało mi się kupić nową wersję tego samego materaca.
Nowy materac jest wyprodukowany w USA.
KuchniaW moim sprzęcie kuchennym zaszły duże zmiany. Wciąż towarzyszył mi stary garnek tytanowy, dla którego na rynku nadal nie ma konkurencji:
Evernew Titanium Ultralight 900 ECA267. Miałam starą łyżkę i starą butelkę Nalgene OTF z tradycyjną nakrętką, ale poza tym same nowości. Zamiast kuchenki gazowej, w obawie o brak możliwości zakupu kartuszy z gazem na prowincji i chęć zaoszczędzenia, zabrałam nową
kuchenkę alkoholową Evernew Titanium Alcohol Stove EBY254 wraz z blaszką pod garnek Evernew Trive Ti EBY258. Osłonę przeciwwietrzną wykonałam sama z aluminiowej formy na ciasto. Pod kuchenkę podkładałam kawałek koca gaśniczego, dzięki temu przypadkowo rozlany alkohol nie mógł podpalić powierzchni pod kuchenką. Alkohol transportowałam w półlitrowej butelce PET.
Kuchenki nie mają zbyt wielu zwolenników wśród długodystansowców, bo nieco wolniej się na nich gotuje i trudniej chronić ich płomień przed wiatrem, bo jest bardzo chwiejny. Płomień bywa spory, wychodzący poza garnek, wydziela się nieprzyjemny zapach, stąd problematyczne jest gotowanie w przedsionku namiotu przy zamkniętych drzwiach. Z wad można jeszcze wymienić brak możliwości regulacji płomienia, co jednak rozwiązywałam uniesieniem naczynia. Płomienia nie da się zgasić, chyba że używa się kuchenki z klapką lub się samemu klapkę wykonało. Poza tym kuchenka alkoholowa ma same zalety i obecnie korzystam głównie z niej. Potrzebowałam trochę czasu żeby się z nią oswoić, ale teraz wolę ją od gazowej, o ile nie zależy mi bardzo na czasie (a wtedy w ogóle mało gotuję).
Prawdziwym problemem okazała się dostępność paliwa alkoholowego. Tak zresztą jak i w Polsce. Z początku myślałam, że będę się musiała obyć bez gotowania, bo w drogeriach był tylko środek do dezynfekcji ze zbyt niską zawartością alkoholu. Później jednak okazało się, że można kupić 100% alkohol w niektórych sklepach przemysłowych (budowlano-ogrodniczo-ogólnych). Musiałam pokazywać zdjęcie opakowania, bo inaczej "do gotowania" chciano mi sprzedawać sake :-). Sprzedawano bardzo dobrej jakości alkohol, bodajże 80% etanolu i 20% metanolu. Raz był, a raz nie i było to nie do przewidzenia. Zużycie jednak nie było aż takie znowu duże, więc pół litra starczało mi na miesiąc. Nie codziennie też gotowałam.
Nie sprawiało mi nigdy trudności nalanie odpowiedniej ilości paliwa. Czasami nalewałam odrobinę za dużo i płomień utrzymywał się kilkadziesiąt sekund za długo, częściej nalewałam za mało i musiałam dolać (po wygaśnięciu, oczywiście), ale ogólnie szło mi to bardzo sprawnie.
Posiadanie patelni zupełnie odmieniło mój jadłospis. Już podczas przejścia Norwegii bardzo lubiłam potrawy smażone, zwłaszcza jajka, ale korzystałam z chatkowych patelni. Tym razem miałam swoją i było to genialne rozwiązanie. Potrawy z patelni są smaczniejsze, łatwiej o odpowiednią ilość kalorii, bo używa się tłuszczu. Zużycie paliwa jest znacznie mniejsze przy smażeniu niż przy gotowaniu - żeby przygotować potrawę zalewaną wodą trzeba długo gotować wodę. Żeby usmażyć jajka czy warzywa potrzeba tylko chwili. Patelnia również jest firmy Evernew, nazywa się Titanium Frying Pan ECA442 i jest to wariant o największej średnicy 18 cm, w którym mieści się cała potrawa jednogarnkowa. Rączki rozkładają się na boki, dzięki czemu nie ma ryzyka, że patelnia się przez przypadek złoży. Wnętrze jest pokryte warstwą przeciwdziałającą przywieraniu potrawy, nie zawierającą teflonu.
Odzież
Mój stały zestaw stanowiły lekkie i cienkie biegowe spodenki Arcteryxa Taema i Koszulka Pustynna Kwarka z długim rękawem. Taki zestaw stosuję zawsze w cieplejszym klimacie i w górach latem. Obie rzeczy świetnie oddychały, ale przy wielkich upałach oczywiście przesiąkały potem i to do tego stopnia, że je wykręcałam. Wilgotność w Japonii to duże wyzwanie, oprócz samego upału.
Dodatkowej koszulki Icebreaker Sphere używałam właściwie sporadycznie, głównie będąc gdzieś zapraszaną, podczas pobytu w Tokio i kiedy prałam Pustynną. Fajnie było ją mieć, ale w sumie był to zbędny luksus.
Nie zawsze było gorąco. Bluza z Power Dry Kwarka sprawdzała się jako druga warstwa i piżama (w upały spałam tylko w niej i getrach). Miałam zabrać getry do kompletu, jednak w ostatniej chwili zdecydowałam się zabrać nieco cieplejsze stare getry Arcteryxa z powerstrechu. Były już wyłysiałe i nie tak ciepłe jak nowy powerstrech, ale na Japonię w sam raz. Podczas upałów oczywiście były one za ciepłe i żałowałam, że nie zabrałam obu par. Drugą mogłam przecież przechować w Tokio.
Również kurtka puchowa, customowa kurtka Roberts Outdoor Equipment na 100 g puchu 850 cui była bardzo potrzebna. Więcej było takich wieczorów i poranków kiedy potrzebna nie była, ale wtedy kiedy była, była to autentyczna potrzeba. Potrzeba taka przypadała co jakiś czas, kiedy byłam wysoko w górach. Nie mogłam jej więc np. zostawić w Tokio na lato, bo chłody zdarzały się też latem.
W czapce prawie zawsze spałam, za to rękawiczek użyłam dwa razy.
Syntetyczne majtki nie były aż tak rewelacyjne w upały jak myślałam, i tak były mokre od potu, a ich gumki obcierały pachwiny.
Zawsze kiedy świeciło słońce nosiłam jedwabną chustkę, a daszek bez względu na zachmurzenie.
Top do pływania był potrzebny rzadko, ale był, bo Japończycy nie kąpią się nago.
Ochrona przed deszczemW moim stroju przeciwdeszczowym było trochę nowości. Wiedziałam, że będzie gorąco, parno, ale że będzie bardzo dużo padało też. Szykowałam się na porę deszczową, która okazała się nie tak straszna, jak ją opisywano. Noszenie hardshelli w wysokiej temperaturze to zawsze jest tortura, człowiek się poci i sam nie wie czy jest mokry od deszczu czy potu. Nie da się jednak chodzić bez żadnej ochrony, bo powoduje to liczne otarcia i odparzenia, a jeśli jest dajmy na to tylko 20 stopni to jednak robi się zimno jak się stanie. Żadna z kurtek przeciwdeszczowych z membraną nie chroniła mnie dotąd przed deszczem w zadowalającym stopniu przez dłuższy czas. Jedne zużywały się szybciej, inne wolniej, a ja marzyłam o takiej, która by nie przemakała. Spróbowałam więc tym razem kurtki bez membrany, po prostu wodoodpornej i nieoddychającej. Zakupiłam kurtkę Anti Gravity Gear Ultralight Rain Jacket. Nigdy nie zależało mi na oddychaniu kurtek, bo nie miałam kłopotu z odczuciem zapocenia. Rzeczywiście nie czułam zbyt wielkiej różnicy między tą a innymi kurtkami, które miały membranę. Kurtka też rzeczywiście nie oddychała i ekspresowo się w niej zaparowywałam, jednak trudno oczekiwać czegoś innego na ostrym, długim i męczącym podejściu podczas ulewnego deszczu. Byłam więc pod spodem spocona i byłam również mokra, ale nie dowiedziałam się czy kurtka przecieka, ponieważ próbowałam używać wywietrzników pod pachami, przez które lała się woda. Z tego powodu jestem przeciwniczką wywietrzników, ale skoro już były to próbowałam. Kaptur był kiepski, daszek miękki i po brzegach kaptura również ciekła woda. Przed powrotem do Polski kupiłam nową membranową kurtkę Montane, wzięłam ją w góry, przetestowałam w deszczu i wyszło na to, że spociłam się tak samo.
Kolor początkowo wydawał mi się jaskrawy i ekstrawagancki, co prawda lubię takie, ale jestem w mniejszości. Wędrując w deszczu i mgle drogami, na których nie było chodników doceniłam jaskrawy kolor w całej rozciągłości. Dzięki niemu kierowcy mnie widzieli, nawet kierowcy ciężarówek. Być może dzięki temu nie miałam wypadku. Chciałabym tych z Was, którym zdarza się chodzić drogami (a na polskich szlakach dróg nie brakuje) zachęcić do noszenia kolorowych kurtek przeciwdeszczowych, i to zwłaszcza pomarańczowych, gdyż jest to najbardziej widoczny kolor. Osoba w czarnej, szarej czy innej kamuflażowej kurtce nie jest w ogóle widoczna na drodze.
Miałam też spodnie przeciwdeszczowe i używałam ich też kiedy było ciepło, ponieważ potrzebuję utrzymać we względnej suchości stabilizatory na kolanach. Były to nowe spodnie As Tucas Acher Pants, które miałam mieć w Norwegii, ale paczka dotarła z wielkim opóźnieniem. Poprzednia wersja Acher Pants była rewelacyjna, używałam tych spodni na wszystkich trzech szlakach Potrójnej Korony. Myślałam więc, że nowe będą równie dobre, ale niestety tak nie było. Materiał został zmieniony i niestety bardzo przemakał i to wcale nie tylko w miejscach narażonych na tarcie, a po prostu wszędzie. Krój spodni (miałam damskie) też pozostawia wiele do życzenia. Spodnie niby szerokie w biodrach spadają z tyłka, bo są z tyłu bardzo płytkie. Z przodu z kolei jest nadmiar materiału. Poprzednie miałam customowe, też trochę spadały, ale nie aż tak. Szkoda.
Na zdjęciu: wszystko mokre.
Prawdziwą rewolucją na mojej liście sprzętowej był parasol. Nie planowałam wcześniej chodzić z parasolem, dlatego że muszę chodzić cały czas z kijkami ze względu na kolana. Wiedziałam oczywiście o możliwości przypinania parasola, ale nie miałam odpowiedniego klipsu, a zresztą chodzenie po lesie i górach z parasolem, który ciągle o coś zaczepia i jest szarpany przez wiatr wydawało mi się nonsensem. W Japonii jednak wszyscy używają parasoli, nie wyobrażają sobie że można parasola nie mieć. Parasole "do wzięcia" znajdują się przy stacjach kolejowych i w ogóle wszędzie na wypadek gdyby ktoś swojego zapomniał. I tak od razu pierwszy Japończyk, którego spotkałam, Nobi, od razu sprezentował mi parasol składany i nie chciał słyszeć odmowy. Wzięłam więc i postanowiłam spróbować. To było odkrycie. Przy bardzo intensywnym deszczu woda przebijała się przez materiał, musiałam i tak nosić spodnie przeciwdeszczowe, bo deszcz rozchlapywał się po ziemi, jednak miałam suche włosy! Z czasem koszulka przemakała, bo deszcz spływał na plecy po plecaku, ale przy mniej intensywnym deszczu długo byłam zupełnie sucha. Używałam więc parasola na wszystkich odcinkach drogowych. Nie przypinałam go, tylko trzymałam w ręce, a w drugiej miałam kijek. Po górach tak się chodzić nie dało, potrzebowałam dwóch kijków, ale zawsze mogłam użyć parasola w obozie. Nylonowy składany parasol z czasem się zniszczył, ostatecznie poległ podczas tajfunu na Nakasendo. Natychmiast zostałam obdarowana drugim, w informacji turystycznej dali mi model z plastikowej przezroczystej folii z zaokrągloną rączką. Jego szprychy się nie składały, więc był bardziej wytrzymały, ale był też cięższy i musiałam troczyć go na boku plecaka. Rączka w lesie zaczepiała o gałęzie. Był jednak szerszy i lepiej mnie chronił od deszczu, również dlatego, że woda przez folię się nie przedostawała. Następnym razem też wolałabym używać takiego parasola, choć pewnie jeszcze wypróbuję inne w przyszłości.
Buty, stuptuty, skarpetyNie będziecie zaskoczeni jeśli chodzi o wybór obuwia - zawsze chodzę w modelu Altra Lone Peak. Tym razem używałam modelu 6.0. Ma on i wady, i zalety. Jego wadą jest zmieniony kształt kopyta, które zostało zwężone w palcach o 6 mm. To bardzo dużo. Zwłaszcza dla kogoś o rozstawionych palcach. Jeszcze się mieściłam, ale duży palec tarł o krawędź buta i bolały mnie stawy od wyginania palca do środka, tak jak to ma miejsce na większą skalę w butach z czubem. Od strony małego palca też było ciasno, ratował sytuację miękki materiał, ale na skórze małego palca pojawiło się zgrubienie od uciskania. W nowych Lone Peakach (6.0 i 7.0 które mają identyczne wymiary) przestały się mieścić skarpety wodoodporne, dałam radę je założyć, ale było ciasno i niewygodnie. To bardzo przykre, że firma po sprzedaży wielkiemu koncernowi odwróciła się od idei, która towarzyszyła powstaniu tych butów, czyli idei naturalnego poruszania się i dopasowania do prawdziwego kształtu stopy.
Zaletą nowego modelu była nowa podeszwa, która była o wiele bardziej wytrzymała niż poprzednie. Byłam w stanie przejść w jednej parze 2200 km. Podczas całej wyprawy zużyłam tylko dwie pary. Trwała była guma (wytarłam gumę i śródpodeszwę pod śródstopiem i piętą), ale też śródpodeszwa, która nie zbiła się bardzo i nie powstały w niej doły, które zawsze miałam w butach ze względu na płaskostopie poprzeczne. Wydeptane doły były zawsze u mnie powodem wymiany butów na nowe, teraz ten problem w ogóle nie wystąpił.
Miałam tym razem stuptuty Dirty Girl Gaiters, a nie firmy Stuptut z tej prostej przyczyny, że za późno odkryłam, że potrzebuję nowych. DGG miałam po prostu w szafie. Nie są one tak wytrzymałe i tak dobrze dopasowane jak Stuptut, prędko zrobiła się w nich dziura i zaczęły puszczać nitki, ale ogółem przetrwały.
W skarpetach nie pojawiło się nic nowego. Używałam sprawdzonego zestawu dwóch pary na raz, linerów
Injinji i wierzchnich trekkingowych
Smartwooli pod kostkę. Smartwoole obecnie nazywają się Hike Light. Była to ta sama para, której używałam w Chorwacji. W sumie
przeszłam w tej jednej parze już 6200 km i zrobiły się tylko malutkie dziurki. Do spania miałam drugą parę Smartwooli, na wypadek konieczności wymiany, ale konieczność taka nie nastąpiła, a te skarpety są zbyt obcisłe do spania w moim odczuciu, lepiej mieć bardziej obszerne.
Używałam też skarpet wodoodpornych
Rocky GTX Socks, ale nie zawsze, bo było zbyt ciepło. Niemniej, wolałam mieć je ze sobą.
Elektronika, sprzęt fotograficzny, czołówkaW Japonii używa się wtyczek typu F, takich samych jak w USA. Jedną miałam, a drugą pożyczyłam od Michała. Tę od Michała rozbiłam na asfalcie, ale bez problemu kupiłam nową w dużym supermarkecie. Kable, chiński powerbank i ogniwa 18650 były jak zwykle. W przyszłości do Japonii na pewno zabiorę panel solarny ze względu na kłopoty ze znalezieniem gniazdka. Słońca nie brakuje.
Miałam wielkiego pecha jeśli chodzi o sprzęt fotograficzny. Po tym jak nie udało się naprawić aparatu Sony RX100 VII, który rozbiłam w Norwegii kupiłam nowy identyczny. Niestety od dawna nie wyprodukowano nowej wersji. Egzemplarz który zakupiłam tydzień przed wyjazdem okazał się wadliwy i uszkadzał zdjęcia i filmy po zapełnieniu 50 GB na karcie. Przez to straciłam wiele materiału, bo w serwisie nie udało się tego odzyskać. Udało się na szczęście odzyskać jedna całą kartę uszkodzoną, na której był cały materiał z Tajwanu i zdjęcie z obwodem Ziemi 40 075 km. Od połowy wyprawy używałam tylko małych kart 64 GB i z nich wszystko ocalało. Po powrocie oddałam aparat do naprawy w ramach reklamacji i został naprawiony. Przez tydzień, pomiędzy północną Honsiu a południową Hokkaido filmowałam tylko telefonem, ponieważ do obiektywu aparatu dostał się piasek i przestał on działać prawidłowo. Na naprawę nie było szans, ale po tygodniu na skutek wstrząsów piasek sam się wysypał w plecaku. Ostatnie ziarenka wyłuskiwałam igłą.
Czołówka Petzl e+Lite towarzyszy mi od wielu lat i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Ma mizerną moc i wspaniałą baterię (wersja z około 2014). Do wędrówek jest idealna, aczkolwiek na drogach, kiedy chciałam czerwonym migającym światłem sygnalizować swoją obecność na drodze, moc światła była zbyt mała.
PozostałeNajważniejszym oprócz może butów sprzętem były kijki trekkingowe, wysłużone Leki Corklite. Popełniłam błąd i nie zabrałam do Japonii akcesoriów do nich: ani grotów, ani gumek. Groty nie byłyby potrzebne, jednak gumki owszem. Pierwszą gumkę zgubiłam ósmego dnia wędrówki i potem aż do Tokio musiałam improwizować, ponieważ na mojej trasie nie było sklepów outdoorowych. Firmowe gumki kupiłam dopiero w Sendai, razem z materacem. 4000 km asfalt robią swoje: na Hokkaido starsza gumka totalnie się starła. Ale wtedy miałam już zapasową.
Scyzoryk Victorinox Classic towarzyszył mi niezmiennie jako najbardziej kompaktowe, a jednocześnie posiadający wszystkie niezbędne funkcje narzędzie. Miałam go na wszystkich swoich thruhike'ach. Ostrze noża powoli zaczyna się tępić i okładki się obluzowały.
Jak zwykle używałam małego starego zegarka Casio, z wymienionym po Norwegii paskiem. Kosmetyki i zestaw naprawczy były w zasadzie też takie jak zwykle, z tym że testowałam nowy dezodorant w kremie firmy Cztery Szpaki. Był bardzo dobry, ale w upały zaczął się rozwarstwiać i tłuszcz się oddzielał. Apteczkę i zestaw naprawczy opisałam na
filmie na YouTube. Miałam wersję rozbudowaną i niosłam ze sobą zarówno antybiotyk, jak i metronidazol. Nie było potrzeby ich używania. Użyłam za to maści antybiotykowej pożyczonej od znajomych w Tokio. Smarowałam nią zainfekowane rany po ugryzieniach pijawek. Ze względu na wilgotny i ciepły klimat wszelkie drobne ranki lubią się w Japonii jątrzyć i goją się wolniej niż zwykle.
Miałam repelent na komary, ale rzadko go używałam, bo komary nie były aż tak dokuczliwe w miejscach przez które szłam. Moskitiery też używałam rzadko, ale przydała się na dokuczliwe muszki na Hokkaido.
Niezbędna była chusta chroniąca przed słońcem, jak i magnetyczne nakładki przeciwsłoneczne na okulary. W Japonii słońce operuje bardzo intensywnie. Miałam też krem z filtrem, używałam go zwłaszcza na początku, a potem odesłałam, kiedy już się opaliłam.
Kluczowy był puder dla niemowląt, którym posypywałam pocące się latem ciało. Czasem co kilka minut, ale tylko to chroniło mnie przed straszliwymi odparzeniami i otarciami.