środa, 17 lipca 2019

Pacific Crest Trail: Castle Crags - Sierra City (California)

Witajcie! To moje drugie podejscie do tego wpisu, ciesze sie, ze w ogole sie udalo, a Wy bedziecie musieli wybaczyc braki - poludniowa polnocna California to jakies miejsce z epoki kamienia lupanego, gdzie jezeli biblioteka jest to czynna tylko dwa dni w tygodniu, a internet chodzi wolniej od zolwia...

Na poczatek wroce do Dunsmuir, z ktorego wydostalam sie dosc szybko, po ostatniej wizycie w bibliotece. Wrocilam na szlak I niedlugo zabiwakowalam. Dalszy odcinek nie byl zbyt ekscytujacy, a ze to wlasnie z niego, z osobnej karty pamieci, mam reszte zdjec ktorych juz teraz nie zdaze zaladowac, ogranicze sie tylko do kilku epizodow.

Niedzwiedzica z malym, czmyhnela do lasu, niedlugo po tym jak udalo mi sie ja dostrzec. To juz trzy niedzwiedzie na tym szlaku... Nie bardzo wyszla na zdjeciu. Reszta juz bardziej fotogeniczna :-)




1100 mil!


Na srodku miejsca namiotowego...








Tak w Ameryce robi sie rzeki :-)


Najwieksza atrakcja: wodospad Burney Falls, troche poza szlaku, ale przepiekny, warto odbic.


Upal byl ostatnimi czasy nieznosny, ulge dawal co jakis czas widok podejrzanego jeziorka, zapory, hodowli pstragow.


Czekal mnie bardzo dlugi odcinek bez wody, ale jak sie okazalo byl depozyt w postaci beczki. Odcinek ten zawieral przejscie pola lawowego.



Tego grzechotnika musialam obejsc bardzo szerokim lukiem, grzechotal bardzo agresywnie.


Wspomnienia z pola lawowego - glownie patrzylam pod nogi, bo na kawalkach lawy mozna sie bylo latwo potknac.






Pozniej nieznosnie dlugi docinek krawedzia uskoku I wtreszcie biwak przy wspomnianym depozycie.







A na hortyzoncie juz Park Narodowy Lassen z osniezonym Lassen Peak.




Mialam okazje obejrzec jak wypompowuje sie szambo...


Ale zeby zobaczyc cos naprawde ciekawego musialam zejsc ze szlaku - oto jaskinia lawowa, Subway Cave, pozostala po plynacej lawie. Skorupa powyzej zastygala szybciej, kiedy w tunelu lawa jeszcze plynela.







Krotka wizyta w Old Station - przyzwoite wifi, ladowanie baterii, zakupy I prysznic.







Section hikerka dala mi niepotrzebne jedzenie, zaopatrzenie mialam wiec prawie jak na miesiac.




Przejscie Parku Lassen trwalo tylko jeden dzien, ale z biwakiem na oficjalnym camping (tam nie trzeba bylo miec bear can'a).









Tu wlasnie wypadlo 1200 mil!






Idacy z przeciwnego kierunku straszyli sniegiem, ale sami widzicie ile tego bylo.




Mostu brak, ale odpowiedni konar I buty suche.





PCT jak zwykle omijal wszelkie atrakcje, byly tylko parujace gorace zrodla, a juz do bulgoczacego jeziorka musialam podejsc. Taka skromna wersja Yellowstone, ale za to brak tlumow. Brak ludzi w ogole - o 7 rano.











Za parkiem krajobraz zmarnial. Sosenki, bagienne zrodelko (na szczescie powyzej lepsze).




Spotkalam pierwszego z moich pustynnych znajomych, Shellac'a. Przeszedl Sierre I ma tak dosc, ze zamierza skonczyc szlak za miesiac.


Kolejne miasteczko to znane mi juz z autostopu Chester, do ktorego tym razem trudno bylo sie dostac, z innym hikerem lapalismy stopa 40 minut. W ten sposob nie udalo mi sie zaladowac zdjec na bloga...


Nie spalam tym razem w luteranskim kosciele, bo zaprosila mnie spotkana w sklepie kobieta. Pranie, prysznic I noc w lozku byly nie do pogardzenia :-)






Rano znow na szlak... A tam: sarenki, punkt polowy szlaku (ale nie moj) I kolega Rory ze skarpetkami, ktore rozpadly sie po jednym dniu.







Krajobrazy wciaz wulkaniczne, ale juz niedlugo.




Kolega Machine, z goraczka I pecherzem na piecie do kosci...







Coraz bardziej gorsko I coraz wiecej strumieni, widac ze Sierra coraz blizej.




Krociotka wizyta w Belden, jakiejs starej osadzie, teraz bardzo malutkiej. Na camping odbywal sie jakis festiwal muzyczny, wiec wieczorem ucieklam od halasu.














Szlak dalej wypieknial. Pojawily sie skaliste widoki I masa jezior - przepieknie. Bylo tez coraz wiecej sniegu, wiec przydaly sie raczki, ktore pozyskalam z hiker box'u (moje juz sa za male na nowe wieksze buty).







Kwiatow coraz mniej, ale wciaz sa - moje ulubione lilie.



Sporo zwalonych drzew, ktore spowalniaja wedrowke.



Stare ptasie gniazdo...


A to moja polowa drogi! Teraz juz blizej niz dalej do konca szlaku!



Jeszcze jedni znajomi - para z Francji.








Snieg topnieje, ale jest go ogromna ilosc... Kazdy dzien jednak sprawia, ze jest nieco lepiej.









Rosliny juz nie moga wytrzymac I kielkuja wprost do sniegu.



To dzisiejszy widok o poranku - odbicie w tafli jeziora.



Ketchup, znajomy z AT, ponowne spotkanie po Kennedy Meadows. Podobnie jak wszysyc nie bedzie juz nigdy mogl spokojnie spojrzec na snieg...


Sierra City, gdzie jestem teraz I skad Was pozdrawiam :-)


10 komentarzy:

  1. Jak zawsze paskudna zazdrość mnie zżera. Piękne zdjęcia i trasa że do pozazdroszczenia. Mam nadzieję że nie zrobi się z Ciebie typ samotniczki pożerającej szlaki tysiącami mil.

    Zaszokowany zdjęciem z nad baru (penis) wrzuciłem do tłumacza, Tłumacz Google ze wstydem odpowiedział ale tylko po angielsku "the male genital organ" służący do "for the elimination of urine." Agnieszko gdzie ty jadasz??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Caly napis glosil "same penis forever", caly camping byl obwieszony podobnymi haslami :-) Rzecz miala zwiazek ze swobodna atmosfera odbywajacego sie w Belden festiwalu. Jadam tam, gdzie daja hamburgery!

      Wydawalo mi sie, ze juz dawno zrobil sie ze mnie ten typ :-)

      Usuń
  2. Eh, Ty idziesz i idziesz, a łąki ciągle w kwiatach ;) Domyślam się, że oko kamery odzwierciedla Twoje upodobania. Nurtuje mnie też jedna sprawa: kto bardziej kogo lubi - Ty grzechotniki, czy one Ciebie ;) No i nadal nie zapominasz o jaszczurkach. Nie żebym coś miał przeciw sarenkom a jelonkom :P
    Widzę,że trochę więcej zwiedzasz "po bokach" niż do tej pory czy dawniej na CDT. To fajnie. Sprawdizłem opis tej Subway Cave, bo znam podobne formacje (lava tubes) z Islandii i współczytelnikom Twojego bloga mocno polecam podobne mijsca. Z tego co piszą, to podziemna trasa w tej S.C. ma 400-500m długości. To całkiem sporo. Takie kanały lawowe ciągna się wiele kilometrów, ale nie zawalone dostępne odcinki są sporo krótsze. W najbardziej znanej i chyba największej na Islandii Surtshellir/Stefanshellir przeszliśmy kiedyś w sumie też coś koło 500m pod ziemią, a cały system ma ponad 3km.
    Nie miałaś tam chyba okazji zajrzeć podczas swojej wizyty na IS, teraz już nie musisz żałować ;)
    Ciekaw jestem, czy zdążysz z nowym wpisem przed połową następnego tygodnia. Tak jak w zeszłym roku własny wyjazd lada moment oderwie mnie (tym razem na krótko) od lektury Twoich pasjonujących przygód. Mapa mówi mi, że niedługo znów zmierzysz się z Crater Lake, oby tym razem nie było już tam warunków narciarskich jedynie. Trzymaj się ciepło i niech słonce roztapia śniegi Sierry!
    Pozdrawiam
    -J.
    P.S. A i za nas trzymaj kciuki, żeby się białe niedźwiedzie trzymały z daleka :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aparat uwiecznia to, co podoba sie wlascicielce. Zawsze mowie, ze gory wszedzie sa takie same i nie ma co sie na nich skupiac :-) Ja bardzo lubie grzechotniki, w ogole gady, ale nie zebym miala cos przeciwko ssakom, szczegolnie niedzwiedziom, ale i sarenki sa ok. Ostatni odcinek obfitowal za to w homo sapiens...

      I tak nie osiagne jakiegos rewelacyjnego wyniku czasowego ze wzgledu na 12 dni przerwy na giardie i flip-flop, wiec co mi tam - zwiedzam sobie. W okolicy bylo jeszcze wiecej takich jaskin, mozna znalezc i zwiedzic na dziko, ale ta byla najdluzsza i udostepniona turystom. Nie wiedzialam o tej islandzkiej, jak sie jeszcze wybiore to zajrze :-)

      Z nowym wpisem mialam zamiar zdarzyc, ale okazuje sie ze sa i komputery bez gniazd usb... Wrrr!

      Biale niedzwiedzie? Gdzie sie ich spodziewac? Udanych wakacji! Trzymam kciuki.

      Usuń
    2. Najliżej domu to oczywiście Zakopane czy Szczawnica ;) ale tym razem serio kurs na Longyearbyen. Rzeczywistość nie jest pluszowa :) To już tylko godziny, czas się zbierać, jeszcze nie wierzę,że to się dzieje naprawdę...
      Ciekawostka, że po amerykańskiej stronie sadzawki białe misie występują "najniżej" aż nad Zat. Jamesa, czyli południowym cypelkiem Zat. Hudsona. Toż to szerokość geograficzna północnej Polski czy Anglii. Gdyby nie Golfsztrom, straż miejska musiałaby je czasem ganiać z mola w Sopocie :)))
      Powodzenia na szlaku!
      -J.

      Usuń
    3. Tak dokladnie myslalam :-) Ano tak, w Kanadzie maja same zimne prady morskie, u nas to raczej tygrysy i malpy niedlugo beda, predzej niz biale niedzwiedzie... A szkoda, bo bialego jeszcze nie mam na koncie! Mam nadzieje, ze Tobie sie jakis trafi (z daleka :-))

      Usuń
  3. Historic Moon Cheese ! Nearly right day.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lilie złotogłów jak w naszych Tatrach (były). Piękne. Gek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myslalam, ze bardzo podobne do naszych lilii zlotoglow. Jeszcze gdzies powinny wystepowac moze, niekoniecznie w Tatrach.

      Usuń