niedziela, 10 stycznia 2016

Te Araroa: Wanganui - Palmerston North - Wellington (duzo asfaltu i Tararua Range)

Wskutek plywania w rzece z aparatem dokumentacja fotograficzna z ostatniego odcinka nie jest najlepsza. Aparat ocalal, dziala, ale w obiektywie jest osad z wody i wszystkie zdjecia maja bloto na pierwszym planie. Wlasnie kupilam nowy aparat, ale jeszcze nie wiem jakie robi zdjecia :-)

Dodalam zdjecia ze splywu Wanganui do poprzedniego, posta, polecam zajrzec :-)

Wanganui bylo slicznym miasteczkiem w angielskim stylu, potem bylo piec dni chodzenia po drogach, duza czesc trasy przeszlismy z Lukaszem z Czech. 1400 km! Zdjecie podwojne, bo na plazy ladniej :-)








Biwakowalismy z Lukasem w tych samych miejscach, spotykalismy sie tez po drodze - tutaj lunch homeless style w Bulls, takze przyjemnym miasteczku.



Sylwester spedzilismy w Palmerston, w domu Czecha, ktorego mama jest z Czeskiego Cieszyna :-) Nie udalo mi sie dotrwac do polnocy...




  
Opusciwszy rejon Palmerston szlak poprowadzil w gory. Na poczatku Tararua  Range osiagnelam 1500 km - polowa trasty! 




Spotkalam kilka osob naprawde fast - niestety zeby chodzic po 50 km dziennie trzeba nosic ze soba sloik ibuprofenu...


W lesie dopadly mnie deszcze, ale bylo zbyt cieplo zeby zakladac gtx. Niestety wlosy schly potem dwa dni.




Wlasciwa trasa przez gory Tararua obfitowala w chatki w odleglosci pol dnia jedna od drugiej, bardzo przyjemne, tylko jedna byla malutka, w niej przypadl mi w udziale nocleg na podlodze. Gory naprawde piekne, przypominaly troche Tatry Zachodnie. Najwieksza dzdzownica jaka w zyciu widzialam :-)






Ze szczytow widac juz bylo Wyspe Poludniowa!







W chatkach oczywiscie nie bylam sama.




Na parkingu konczacym przejscie gor stuknelo 1600 km.


Za gorami jeszcze troche cywilizacji, przerwa w Waikanae, gdzie za 10$ mozna bylo schronic sie w specyficznym hostelu i odcinek ladnego wybrzeza, glownie przez miasta, ale szlak zgrabnie je omijal, kluczac po parkach i plazy.








A to juz ostatnie wzgorza i Wellington, gdzie dotarlam wczoraj. Na szczyt Kaukau wdrapalismy sie z Lucasem, potem juz kontynuowalam szlak sama az do centrum, gdzie tez spotkalam Annette, dziewczyne z ktora splywalam Wanganui.




 

Do konca szlaku na Wyspie Polnocnej zostalo mi jeszcze kilkanascie kilometrow, wiekszosc wedrowcow tam nie dochodzi, ale to wielka szkoda, ja oczywiscie mam zamiar dojsc do konca i zrobic zdjecie z 1700km. Ale to jutro, dzis ogarniam Wyspe Poludniowa, musze kupic jedzenie na dwa miesiace i wyslac paczki do hosteli, bo nie ma po drodze zadnej poczty ani zadnego sklepu. Ciezka sprawa!

1 komentarz:

  1. Tak trzymaj ! Z tym aparatem to faktycznie przykra sprawa , ale nic się nie przejmuj się coś widać , a jak nie będzie widać to opowiesz o widokach po powrocie ;) Najważniejsza jest przygoda ! Pozdrowienia w nowym roku Andrzej

    OdpowiedzUsuń