Czas leci, a ja przemieszczam sie coraz bardziej na poludnie i zaczynam odliczac dni do konca. W Twizel spedzilismy bardzo przyjemny dzien, spotykajac mnostwo innych dlugodystansowcow, ktorzy ulatwiali sobie zycie przemierzeniem stukilometrowego odcinka szlaku na rowerach. I dalej w droge... Kolejne lodowcowe jezioro i kolejny gorski odcinek. Po drodze zolte sliwki :-)
Na tym odcinku 2500 km, coraz blizej do konca :-)
Przekroczenie Ahuriri, najwieksze rzeki, ktora oficjalnie jest do przejscia na szlaku nie sprawilo wiekszych problemow, trzeba bylo tylko znalzc wlasciwe miejsce. Na drugim brzegu przywitalam Otago, kolejny region administracyjny. Biwakowalismy z dawno nie widziana Roos (patrz splyw Wanganui) i Annette, ktora dojechala autostopem zeby przejsc kolejny fragment szlaku. Bylo delikatnie mowiac wietrznie... Moja piramidka stala jednak dzielnie, w wprzeciwienstwie do tuneli, ktore po tym jak wiatr zmienil kierunek zaczely sie klasc. Na szczescie dalej juz byly chatki... W pierwszej obchodzilismy 30 urodziny Annette. Przytargala ze soba ciasto :-)
Dalej jeden z paskudniejszych (jak dla mnie) odcinkow TA, bardzo stromo, przez caly dzien trawersowanie zboczy nad rzeka. Mozna bylo isc rzeka, ale tam znow wodospady i strome kaniony. No, ale udalo sie, a dalej juz bez komplikacji, ladne widoki, przyjemna chatka, mile towarzystwo (do pozna gralismy w karty z Liz).
Jezioro widziane z gory to Lake Hawea, a wzdluz niego bardzo przyjemna sciezka, okolica bardzo turystyczna, wiec i szlaki zadbane. Szczegolnie podobal mi sie ten wzdluz Clutha River, najwiekszej pod wzgledem ilosci niesionej wody rzeki Nowej Zelandii.
Clutha wyplywa z Lake Wanaka, nastepego jeziora, nad ktorym polozona jest Wanaka, miasteczko pelne turystow, bo przy glownej drodze. Doslownie kazdy tutaj w koncu trafia... Takze wedrowcy, ktorych latwo rozpoznac na ulicy po znoszonym wygladzie i malym plecaku. Wczoraj mielismy uczte, a wieczorem wyszlismy potanczyc, zanim zmorzyl nas sen. Dzis sie rozstajemy i kazdy rudza w swoja strone, w swoim tempie. Za kilka dni powinnam zjawic sie w Queenstown, a jeszcze dzisiaj 2600 km.
Ciasto i prawdziwe gorące obiady prawie jak w domu wczasowym ;) rozumiem ,że uwiecznianie na fotkach dobrego jedzonka wynika z tego iż nie jadacie tak codziennie . Pozdrawiam Ciebie oraz ludzi z dalekiego świata Andrzej P.S. Filmuj i filmuj :)
OdpowiedzUsuńHehe, prawdziwe jedzenie to cos o czym wszyscy tylko marza i kiedy wreszcie na talerzu pojawia sie ziemniak, pomidor, wolowina z promocji po prostu trzeba to uwiecznic :-)
UsuńDo końca zostało już naprawdę niewiele:-) Mniej niż całe GSB!!! Jak ten czas leci. Śledzę Twoją wędrówkę od samego początku i nawet nie wiem kiedy upłynęło ponad cztery miesiące:-)
OdpowiedzUsuńNancy - sympatyczna amerykanka, którą spotkałaś jeszcze na Wyspie Północnej - jutro kończy cały szlak. Aktualnie jest już w Invercargill.
To teraz już tylko "spacerek" do mety, czy może jeszcze jakieś nowe wyzwania przy okazji szlaku? Fiordland za niedługo będziesz mieć na wyciągnięcie ręki:-)
Pozdrawiam
Paweł
Ja tez nie mam pojecia jak to moglo tak szybko minac. Juz tylko nieco ponad 300 km, dwa tygodnie i po wszystkim. Troche szkoda, wszyscy zwolnili pod koniec, bo jak to tak mozna, nagle nie zakladac plecaka i nie isc...
UsuńO, bylam przekonana ze Nancy juz skonczyla, no to sie ciesze ze wyprzedzila mnie tylko o dwa tygodnie :-) Mark (10Speed), Izraelczycy, wielu juz dotarlo do konca.
Jeszcze nie zdecydowalam co po zakonczeniu, pewnie Steward Island, a potem... Okaze sie :-)
Tego ciepła i krótkich spodenek chyba zazdroszczę najbardziej... :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia na szlaku!
Przeciez Ty nawet jak masz okazje zalozyc krotkie i tak chodzisz w dlugich spodniach :-)
OdpowiedzUsuńPrzymrozki juz byly, ale znow sie ocieplilo, ech.
Zastanawia mnie jedno-czy takie samoobsługowe chatki przyjęłyby się u nas, czy nie ma ich dlatego, że wandale niszczą wszystko, klatki schodowe, wiaty przystankowe, słupki, ławki w parku itp.
OdpowiedzUsuńMyślę, że u nas nie ma na to szans. Przecież nawet biwakowanie nie jest legalne, myślę że po części z powodu braku kultury użytkowników, choć jest to też kwestia wysokiego zaludnienia i niewielkiej ilości przestrzeni naturalnej. W Nowej Zelandii góry są dzikie i jest w nie daleko, nie da się podjechać samochodem. U nas takich miejsc, do których byłoby daleko po prostu nie ma, więc dostęp mają wszyscy, niezależnie od intencji.
Usuń