Pomimo malowniczego położenia na skraju Beskidów, licznych zabytków i ogólnej urody Cieszyn nie posiada żadnego znakowanego szlaku pieszego. Sytuację ratują Czesi - z Czeskiego Cieszyna, miasta powstałego z lewobrzeżnej części Cieszyna po ustanowieniu nowych granic państwowych w 1920 roku wzgórzami Pogórza Cieszyńskiego (Těšínská Pahorkatina) prowadzi na południe szlak znakowany kolorem niebieskim. Ma on około 62 km długości, z czego 30 km biegnie przez Śląsk Cieszyński z Czeskiego Cieszyna do Frydka-Mistka. Jest to jednocześnie odcinek Beskidzkiej Drogi św. Jakuba. Ten właśnie fragment trawersujący Zaolzie pokonałam w ramach jednodniowej wiosennej wycieczki.
Żeby dostać się na czeską stronę trzeba przejść przez most na rzece Olzie. Wybrałam ten mniej widokowy z racji mniejszej odległości od przystanku miejskiego autobusu :-)
Olza ma charakter górskiego strumienia, a jej dno jest kamieniste.
Czeskie szlaki piesze są bardzo liczne i dobrze oznakowane, przechodzenie ich w całości nie jest jednak popularne. Szlaki nie mają też kropek symbolizujących ich początek i koniec. Mnóstwo jest za to szlakowskazów. Taki właśnie szlakowskaz znajduje się przy cesarsko-królewskim dworcu kolejowym, który po wspomnianym ustanowieniu granic znalazł się po czeskiej stronie miasta. Na dworcu tym bywam dość często - główna linia kolejowa wybudowana za panowania Habsburgów biegnie ze słowackich Koszyc do Bohumina i dalej na zachód. To właśnie linia kolejowa, a także zagłębie węglowe były przyczyną zajęcia Zaolzia przez Czechosłowację.
Pomimo dobrego oznakowania udało mi się zabłądzić. Po drodze odnotowałam, że słynne cieszyńskie magnolie właśnie zaczęły rozwijać pąki.
Na końcu miasta minęłam kapliczkę, o ile wiem najstarszy zabytek Czeskiego Cieszyna, który sam w sobie jest bardzo młody, bo na terenach zalewowych Olzy przez całe stulecia były tylko pastwiska i dopiero w XIX wieku zaczęto rozbudowę miasta w tamtą stronę.
Niebawem wyszłam na pofalowane wzgórza z widokiem na góry, ale pod słońce. W niewielkich dolinkach, tak charakterystycznych dla tych okolic królowała już wiosna. Drzewa puszczały pąki, runo leśne zazieleniło się, a ptaszki ćwierkały.
Wkrótce zobaczyłam pierwsze zabudowania Kocobędza. W pobliskiej Podoborze znajduje się grodzisko (Stary Cieszyn), które było siedzibą plemienia Gołęszyców (z którego, jak sądzę, się wywodzę :-)) dopóki wojska Państwa Wielkomorawskiego nie zniszczyły go doszczętnie. Wtedy osadę przeniesniono na Wzgórze Zamkowe w Cieszynie (które zresztą zamieszkiwano już dużo wcześniej, znaleziono nawet resztki paleolitycznego obozowiska).
Na Zaolziu mieszka wciąż liczna polska mniejszość narodowa, stąd dwujęzyczne nazwy ulic i miejscowości. Dlatego też tak swobodnie używam w niniejszej relacji polskich nazw.
W centrum Kocobędza znajduje się stara posiadłość, niestety od dawna nie remontowana.
Widoki po obu stronach granicy są bardzo podobne. Cała okolica to dość wysokie wzgórza sięgające przeważnie około 350 m n.p.m., pocięte dolinami niewielkich strumieni. O ile Beskid Śląski od Beskidu Śląsko-Morawskiego oddziela dość wyraźnie Przełęcz Jabłonkowska, to Pogórze stanowi jedność, a Olza jest tylko jedną z wielu rzek je przecinających. Na najdalszym planie widać było najwybitniejsze wzniesienie Beskidu Śląsko-Morawskiego Łysą Górę (Lysá hora) – 1323 m n.p.m.
W jednym z licznych wąwozów, jakie można spotkać w tej okolicy, porośniętym lasem grądowym postanowiłam zrobić sobie przerwę śniadaniową. Wyszłam z domu bez śniadania, planując spożyć je w przyjemnych okolicznościach przyrody. I rzeczywiście, w pobliżu rosły fiołki, pierwiosnki i zawilce, z gałęzi na gałąź skakała wiewiórka, było cicho i ciepło.
W położonym pod lasem przysiółku w trawie rósł zestaw wiosennych kwiatów ogrodowych.
Zdobyłam wzniesienie we wsi Kostelec, obejrzałam kościół tak typowy dla tego regionu i przekroczywszy główną drogę zatoczyłam pętlę na następne wzgórze.
Przy drodze, na łąkach i w zagajnikach mnóstwo było kwiatów, a w powietrzu unosił się słodki zapach, tak jakby ktoś otworzył słoik miodu.
Z grzebietu widać było doskonale jak na wschodzie teren się wypłaszcza, tworząc Bramę Morawską - obniżenie pomiędzy Karpatami a Sudetami. Na zachodzie prezentowała się linia wzniesień Beskidu Śląsko-Morawskiego. Przy drodze stała kapliczka, a wyryta modlitwa była jeszcze w języku polskim.
Zeszłam prosto w dolinę Stonawy, którą obecnie zajmuje wybudowany w okresie czeskiego komunizmu, czyli sociality, zbiornika wodnego w Cierlicku. Kiedy byłam dzieckiem zdarzało mi się przyjeżdżać tam z rodzicami nad wodę, ale niezbyt często, bo woda była mulista. Jest taka nadal... Przy zaporze kłębiły się w niej ryby.
Kilkukilometrowy odcinek wiejskiej drogi dzielił mnie od kolejnej zapory w Żermanicach. Po drodze napotkałam całe łany kokoryczy, nie tylko fioletowej, ale także białej.
Dawniej wszystkie drogi były obsadzane drzewami owocowymi, a Czesi nadal kultywują tą tradycję. Przy drogach rosną śliwy, czereśnie czy jabłonie. U nas, po polskiej stronie, niestety nie ma już po nich śladu.
Schodząc do Żermanic zobaczyłam już zalew. Na krawędzi wzniesienia, przy starej dróżce odrestaurowano stary krzyż.
Szlak poprowadził mnie koroną zapory, z której był piękny widok na Beskidy. To tutaj Łuk Karpat wykręca ku południowi i doskonale to widać. Po drugiej stronie zapory można było zobaczyć jak wyglądałaby wieś, gdyby jej nie zalano.
Następny odcinek prowadził szutrówką, na której spotkałam rowerzystów i pasące się konie. Pogłaskałam siwka, a on chciał mi wyciągnąć mapę z kieszeni :-)
Rowerowy szlak biegł dalej prosto, a pieszy skręcił w malowniczą aleję, obsadzoną wiekowymi kasztanowcami. W niewielkim wąwozie było małe bajorko, a przy nim świeżo rozkwitłe kaczeńce.
Na rozstajach zajrzałam do kapliczki, wewnątrz był obraz wyglądający na stary, a dekoracja przypominała mi wystrój naszego starego kościoła.
Natknęłam się na jeszcze inne ciekawe zabudowania, typowe dla całego Śląska Cieszyńskiego. Takich domów jak te poniżej, wybudowanych po I wojnie światowej, murowanych, pobielonych i po polskiej stronie trochę zostało, ale po czeskiej jest ich zdecydowanie więcej. Drewnianych za to już prawie nigdzie nie ma, a właśnie taką XIX wieczną chatę zauważyłam w starym sadzie.
Bruzowice to kolejna typowa wieś na Zaolziu - kościół, gospoda, trochę domów. Rzut oka na szlakowskaz, grzeczne dobrý den w odpowiedzi na uprzejme powitanie przechodzącego chłopca i dalej w drogę. Szlak zbliżył się do grzbietu Beskidów i było widać także polskie góry: Czantorię, Równicę i Błatnią w oddali.
Po drodze widziałam wiele gospodarstw, w których hodowano konie i owce, a takie małe jagniątko przez chwilę biegło razem ze mną.
To śledzinnica, czasem mylona z cieszynianką, której niestety nie udało mi się tym razem znaleźć.
Zbliżałam się już do Frydka. Na horyzoncie ciągle pola i zagajniki, jeszcze jeden zabytek, a potem obejście, hm, wysypiska śmieci. Na szczęście pryzma była zarośnięta trawą...
A takie kwiatki oznaczają perspektywę obfitych zbiorów śliwek węgierek, co przekłada się na ładny zapas śliwowicy na następny sezon :-)
Dojście do Frydka to już tylko marsz przez miasto. Frydek-Mistek to spore miast powstałe z połączenia Frydka i Mistka. Na rzece Ostravicy, odzielającej Frydek od Mistka leży granica regionu Śląska Cieszyńskiego. Frydek jest ładny i ma zabytkowy rynek, czego nie można powiedzieć o Mistku...
Mieszkańcy Śląska Cieszyńskiego słyną z rozwiniętego poczucia tożsamości regionalnej, które rozciąga się na cały region, niezależnie od tego jak akurat przebiegają granice. Mam nadzieję, że Wam się podobało, bo dla mnie wciąż pozostaje najcudowniejszym miejscem na Ziemi :-)
Bardzo pięknie tam u Ciebie. A ten siwek to pewnie chciał zaplanować wiosennego giganta :)
OdpowiedzUsuńDzięki :-) Pewnie tak, grunt to dobra nawigacja!
Usuń