czwartek, 2 grudnia 2021

Szlak Swarzewski i Szlak Krawędzią Kępy Puckiej - E9 (2016 i 2021)

Zazwyczaj nie publikuję relacji z jednodniowych wędrówek, ale w przypadku jednodniówek nadmorskich owszem, ponieważ przechodzę je jako fragmenty Europejskiego Szlaku Długodystansowego E9 w Polsce. Mam już za sobą Szlak Nadmorski Bałtycki i Nadmorski Zatokowy w dwóch etapach (pierwszy jako jednodniówka, drugi wspólnie z Nadmorskim Bałtyckim), Szlak Kopernikowski (część pokrywa się z E9), a w 2016 pokonałam Szlak Swarzewski, z którego relację postanowiłam połączyć ze Szlakiem Krawędzią Kępy Puckiej, zaliczonym tej jesieni.


Szlak Swarzewski


Szlak ten ma tylko niecałe 12 km, ale przyszło mi go pokonywać w szczególnych okolicznościach - w momencie wystąpienia podtopień po wielkiej nawałnicy, jaka przeszła nad Trójmiastem w lipcu 2016 roku.

Wędrówkę rozpoczęłam w Pucku. Nie znalazłam początkowej kropki żółtego szlaku, na słupie była jakaś stara, zamalowana kropka... Obecnie znaki są odświeżone i po prawej stronie dworca jest i kropka, i szlakowskaz.






Szlak dość szybko opuścił miasto, mijając aleję ze starymi willami.





Później wyszedł na polną drogę wśród łąk. Prowadziła ona równolegle do jakiejś arterii, słychać było samochody, ale tutaj królowała natura. W stojącej wodzie przechadzały się obok siebie różne ptaki i brodziły w poszukiwaniu pożywienia. Obok siebie stały bociany, żurawie i czaple siwe.







Teren zaczął się obniżać, a wokół pojawiło się coraz więcej rozlewisk. Okolice Pucka są raczej równinne, jest tam wiele mokradeł, zmeliorowanych, ale niezupełnie zniszczonych. Przez obniżenie płynie rzeka Płutnica, wykopano też szereg kanałów. Kanały były wypełnione po brzegi. Nic dziwnego, poprzedniej nocy spadła ogromna ilość deszczu, Gdańsk był zalany, kilka skrzyżowań było nieprzejezdnych. Im dalej się posuwałam, tym bardziej robiło się mokro. Woda pojawiła się w koleinach i wyglądało na to, że zamoczę buty. Ale czy tylko buty...?







Byłam tego lata świeżo po przejściu Te Araroa, mojego pierwszego szlaku długodystansowego, który był nadzwyczaj trudny i stanowił swego rodzaju chrzest bojowy. Po tym, co tam przeszłam, żadne mokradła mnie nie przerażały. Szłam więc dalej. Woda sięgnęła najpierw kolan, a potem sięgnęła brzegu moich bardzo krótkich spodenek, choć próbowałam iść na palcach.

Tak, to droga.





To też droga...




Nie był to aż tak znowu długi odcinek, lustro wody w pewnym momencie zaczęło się obniżać. Za mostkiem z jazem już było wiadomo, że to koniec bagien. Żałowałam trochę, że nie idę w odwrotnym kierunku, zamoczyłabym wtedy buty na końcu, a nie na początku wycieczki.





To widok na Puck.




Skoro nie było bagien to i natura zniknęła. Jakiś czas szłam wyasfaltowaną ścieżką rowerową. Rosły przy niej piękne kwiaty, ale sznur aut nie budził zachwytu.






Szczęśliwie w końcu mogłam zejść z asfaltu, prosto na plażę. Była to typowa plaża Zatoki Puckiej, z niskim brzegiem i bardzo płytką wodą. Dzikie miejsce z trawą, fajne.





Zaraz potem pojawiły się zabudowania Swarzewa. Ta urocza miejscowość Pobrzeża Kaszubskiego ma długą i ciekawą historię. Jest położona na lekkim wyniesieniu terenu, zwanym Kępą Pucką. Wszystkie tego typu morenowe wyniesienia w okolicy noszą nazwę Kęp. Wyglądają jak wyspy, oddzielone od siebie zabagnionymi pradolinami. Swarzewska morena nie jest zbyt wysoka, ale posiada mały klif, w miejscu, gdzie podcina ją morze. Osadnictwo w okolicy Swarzewa rozwijało się już w epoce brązu. Obecnie można jeszcze natrafić na tradycyjne budownictwo, w tym krytą trzciną chatę. Podobne budynki widywałam w innych nadbałtyckich krajach i ta wspólnota kulturowa ludów nadbałtyckich zawsze mi się podobała. W centrum wsi znajduje się XIX-wieczne sanktuarium Matki Boskiej Królowej Polskiego Morza, w którym można podziwiać XV-wieczną figurę Matki Boskiej Opiekunki Rybaków. Według legendy miała ona przypłynąć na falach z rozbitego statku, a w rzeczywistości najpewniej ma związek z objawieniami, które miały nastąpić przy niedalekim cudownym źródełku. Najpewniej było to miejsce kultu już w czasach pogańskich.













W Swarzewie jest też niewielka, senna plaża i małe molo. 





Dalej na północ szlak prowadzi niskim wybrzeżem z mokradłami. Woda nie jest tu prawie wcale słona, tak bardzo Zatoka Pucka jest oddalona od pełnego morza. Nawet jeśli jest chłodno można zażyć kąpieli, bo woda jest cieplejsza. No i jest to też bardzo bezpieczne kąpielisko - jest bardzo płytko.




Wśród bagien utworzono ścieżkę przyrodniczą w postaci drewnianego pomostu. Jeśli ma się szczęście, można zobaczyć ciekawe ptactwo, posłuchać śpiewu trzciniaka.





Na horyzoncie widać już było Władysławowo. Jeszcze kawałek bagien i runda przez miasto, w wakacyjnej oprawie. Spośród straganów z plastikowymi zabawkami można wyłowić jeszcze stary domek lub kapliczkę.








A to już dworzec kolejowy.




Przejście zakończyłam we Władysławowie, gdzie E9 odbija na zachód, łącząc się ze Szlakiem Nadmorskim Zatokowym. Tu również nie znalazłam kropki, choć możliwe, że tym razem po prostu ją przegapiłam - kiedy pół roku później zaczynałam z Władysławowa wędrówkę do Świnoujścia zrobiłam sobie zdjęcie z niebieskim znakiem i żółtą kropką. Oba znaki były nowe.





Szlak Krawędzią Kępy Puckiej


Na Szlak Krawędzią Kępy Puckiej z Pucka do Wejherowa wybrałam się z początkiem października 2021, w towarzystwie Magdy Jończyk, przewodniczki himalajskiej, którą na tą wycieczkę zaprosiłam, korzystając z tego, że Magda akurat nie była w Nepalu, tylko w Gdańsku.

Nie chciało nam się wcześnie wstawać na pociąg, wybrałyśmy więc nieco późniejsze połączenie i wędrówkę rozpoczęłyśmy około 11 rano. Prawdę mówiąc sądziłam, że szlak jest krótszy, jakieś 25 km i spokojnie zdążymy przed nocą. A właściwie to miałam jakieś przeczucia, że może być dłuższy ale wolałam nie sprawdzać, bo nie chciałam Magdy zniechęcać. Szlak okazał się być odnowiony, mieć kropkę i szlakowskaz, na którym wszystko się wydało: do Wejherowa miałyśmy 33,5 km. Na szczęście obie zabrałyśmy czołówki i prowiant :-)




Miałyśmy zamiar iść żwawo, ale od razu pochłonęły nas zabytki Pucka. Puck to chyba moja ulubiona z niewielkich miejscowości nad Zatoką Gdańską. Osada rybacka istniała tu już w II-III w., jeszcze przed Wędrówką Ludów i przed pojawieniem się słowiańskich Pomorzan. Mieszkańcami tej osady była zapewne ludność kultury wielbarskiej, jakiegoś plemienia germańskiego, gockiego, choć nie było to plemię etnicznie jednolite.

Zabytkowe budynki pochodzą z XVIII, XIX i początku XX wieku, choć górujący nad miastem gotycki kościół św. Piotra i Pawła to jeszcze wiek XIII. Z zamku krzyżackiego pozostały jedynie fundamenty.











Puck w październiku był bardzo senny, ale plątali się jeszcze jacyś turyści i spacerowicze. Niestety coraz więcej jest agresywnej zabudowy. Apartamentowce buduje się nad samym morzem, sprzedawane są działki nad klifem, a przez ogrodzony teren nie można się przedostać. Do niedawna szlak wiódł aleją nad klifem, ale teraz musi omijać osiedle. A takich osiedli jest coraz więcej. Na szczęście dalej od miasta wybrzeże nabiera dzikiego charakteru.








Szlak sprowadził nas prosto na cudowną, opustoszałą plażę. Woda była czysta i spokojna, delikatne fale pluskały na kamieniach. Poziom wody był bardzo niski - często plaża jest tu bardzo wąska. Nad plażą piętrzy się podziurkowany przez jaskółki brzegówki klif nadgryzanej przez fale morskie Kępy Puckiej, kolejnego morenowego wzniesienia. Wszystkie osady, jakie są tu na powierzchni ziemi pochodzą z plejstocenu i są to po prostu osady lodowcowe. Lodowiec zmiótł z powierzchni ziemi niewiarygodnie wielką objętość Gór Skandynawskich i wszystko to przywlókł do nas - zawsze trudno mi sobie to wyobrazić.













Odcinek plaży miedzy Puckiem a Rzucewem był naprawdę cudowny. To najładniejszy etap szlaku. Jeszcze przed Rzucewem skręciłyśmy w las. Tam było też śliczne miejsce z trawą wśród sosen.






W lesie był park archeologiczny, prezentujący kulturę rzucewską - znacznie starszą od wielbarskiej, bo rozwijającą się na przełomie III i II tysiąclecia przed naszą erą. Był to jeszcze neolit, więc mieszkańcy tej osady posługiwali się wyłącznie krzemiennymi narzędziami, ale posiadali umiejętność wytwarzania glinianych naczyń. W Rzucewie odnaleziono pierwszą osadę tej kultury, dlatego została ona tak nazwana. Ludność tej kultury zajmowała się obróbką bursztynu na dużą skalę, więc pewnie miała szerokie kontakty handlowe.

Teraz w Rzucewie jest archeologiczny skansen i można zobaczyć kopie dawnych domostw, zbudowanych na podstawie tego, co znaleźli archeologowie. Wioska była usytuowana na tarasach na wysokim brzegu. Mieszkańcy mieli blisko do morza, z którego oprócz ryb pozyskiwali ssaki morskie, pewnie głównie foki. Zajmowali się też rolnictwem.







Można sobie tylko wyobrazić jak obfite w ryby i foki były wtedy wody Zatoki Puckiej. Teraz już niewiele tam jest... Choć widziałyśmy jeden samotny kuter, zarzucający sieci.







Za Rzucewem było już więcej asfaltu. Szukałyśmy ładnego miejsca na lunch, a wtedy właśnie ładne miejsca się skończyły. Dalej na południe wybrzeże już było płaskie i bagniste - wędrowałyśmy skrajem kępy, co chwilę schodząc już w pradolinę. Z kępy roztaczały się czasem piękne widoki. Próbowałyśmy sobie wyobrazić jak jęzory lodowca sięgały miejsca, w którym stałyśmy i jak woda spływała w dolinę i meandrowała wśród piasków.






Po południu, za Połchowem, wkroczyłyśmy w tereny leśne. Powoli mroczniało... Lasy ciągnęły się, a dzień miał się ku końcowi. My za to miałyśmy przed sobą jeszcze kawał drogi. Cały ten las, który się ciągnie nad Pradoliną Redy, między Redą a Wejherowem, pokonałyśmy po ciemku. Ale to było bardzo fajne - tak niedaleko miasta, a tak dziko, w takim pięknym bukowym lesie. O zmroku jeszcze minął nas rowerzysta, a potem byłyśmy już same, z sowami, które chętnie pohukiwały.





W Wejherowie była już czarna noc. W ciemności pluskała rzeka Reda, przeszłyśmy przez most i znalazłyśmy się w mieście. Ulice oświetlały latarnie, szlak niezupełnie zgadzał się z nawigacją, ale większych problemów nie było.





Wiedziałam, gdzie szukać kropki, więc łatwo ją znalazłyśmy. Zrobiłyśmy pamiątkowe zdjęcie i popędziłyśmy na SKM-kę, która wieczorami nie jeździ już tak często - akurat stała na peronie.





Teraz z polskiego E9 zostaje mi jeszcze Trójmiejski Park Krajobrazowy (przeszłam go już i przejechałam rowerem, ale przejdę jeszcze E9 porządnie), Wyspa Sobieszewska i Mierzeja Wiślana. Do zobaczenia na szlaku!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz