W Ahiparze pojawilo sie duzo cubenu do suszenia, kolezanka z pokoju miala namiot ZPacks w ladnym niebieskim kolorze i ten sam plecak co ja, tyle ze granatowy :-)
A potem zaczal sie busz... Wszystko co o nim mowia to prawda - masakra. Z poczatku nie bylo zle, Herekino Forest byl calkiem ok, ale zaczelo padac, a chaszcze zrobily sie coraz gestsze. Blotniste bajora wlasciwie sie nie konczyly, caly szlak to jedno blotniste bajoro... Malo przyjemne bylo dostawac z mokrego liscia po 500 razy dziennie!
Mily akcent to wielkie drzewa kauri i ladne strumyki. Mniej mily akcent to duza ilosc wiatrolomow. Roslinnosc tropikalna byla bardzo ciekawa, palmy, kauri, liany, paprocie. Widzialam kolorowe papugi kakariki.
Pierwszy biwak w buszu zaliczylam na szcycie jakiejs gory, wialo, a o 3 nad ranem na moj namiot wpadlo jakies zwierzątko, najprawdopodobniej opos.
Byl potem dzien przerwy w buszu i gruntowe drogi, ale na ostatnim zejsciu, wyjatkowo stromym, wlasciwie pionowym, probujac nie zjechac po blocie wsadzilam kijek pod kamien i zeslizgnawszy sie zlamalam dolny segment :-( Na razie da sie isc, ale licze ze w Auckland na poczcie odbiore nowy segment.
Spotkalam fajnych ludzi, z ktorymi biwakowalam, ale w okolicy dzialy sie rozne imprezy - byla sobota.
A potem Raetea Forest, straszne chaszcze ponownie. Poruszalam sie z predkoscia 2 km/h i to w porywach...
Czasem przeswity...
A na koniec kaluze tak glebokie, ze czepialam sie plotu zeby nie zanurzyc sie po pas.
Wyszedlszy z lasu podeszlam jeszcze troche i zalapalam sie na swietny nocleg w mieszkalnym garazu u bardzo sympatycznej pani. Jakies leftovers i jajecznice zawdzieczam chyba urokowi osobistemu :-)
Ostatni etap buszu, Omahuta i Puketi Forests juz nie byly takie zle. W Omahuta szlak szedl droga gruntowa, a nastepnie przez trzy kilometry korytem strumyka (!!), ale pogoda byla piekna, woda chlodna i tak tam bylo slicznie, ze jak dotad to chyba tam najbardziej mi sie podobalo. Dalej byl bardzo stromy trawers, a potem podejscie by zakonczyc wedrowke po buszu droga gruntowa na polu namiotowym, na ktorym spotkali sie wszyscy thru-hikerzy.
Biwakowalam nad taka oto urocza rzeka. Jedyne sensownie plaskie miejsce bylo wprost na szlaku. O kondensacji lepiej nie wspominac, Nowa Zelandia w ogole obfituje w wilgoc, a busz to juz calkiem.
Nastepnego dnia po malym bladzeniu osiagnelam 200-tny kilometr.
Dalej tereny rolnicze, az do Kerikeri, czasem droga, czasem pastwisko, czasem prosto przez pole, chwilami kiepsko oznakowane, ale ogolnie w porzadku. Do miasteczka szlak szedl wzdluz rzeki Kerikeri, na ktorej byl piekny wodospad. Osiedlismy biwakujac przy hostelu, ja, kolega z Czech i kolezanka z Niemiec. Ogolocilismy supermarket i zrobilismy uczte :-)
W nastepnych dniach obejde Bay of Islands i bede zdazac na poludnie wzdluz brzegu Oceanu Spokojnego. Do Whangarei nie chce wstepowac, bo to daleko od szlaku. Nie bede wiec w zadnej sensownej cywilizacji az do Auckland (400 km stad). Kontynuujcie trzymanie kciukow :-)
Trzymamy i śledzimy.
OdpowiedzUsuńBarsus
Dzieki!
UsuńKurde, te owce szablozębne wyglądały drapieżnie... ;-)
OdpowiedzUsuńWynika z tego, że w NZ głównym problemem jest wilgoć i błoto. Zatem suchości w butach życzę i dalszego sielskiego napierania.
Trzymam kciuki!
Dzieki. Na szszescie ludzie goscinni zupelnie jak nad Bugiem :-)
UsuńCzesc Agnieszka. Pozdrawiamy z Te Anau. Polnocna wyspa zdecydowanie piekniejsza. Warto zobaczyc fjordy. Czekamy na kolejne wpisy. 13 listopada lecimy do Australii. Patrycja i Marcin.
OdpowiedzUsuńCzesc! O kiedyz ja bede w Te Anau... Fajnie ze sie odezwaliscie, bawcie sie dobrze w Azji!
Usuń