Zgodnie z rpzewidywaniem nie udalo mi sie w miedzyczasie dorwac do bloga, wiec tym razem duzo atrakcji w jednym poscie.
Najpierw 42 Traverse - dosyc nudna trasa rowerowa, od ktorej szlak odbil w niezle chaszcze. Urozmaiceniem byly strumienie.
1100 km!
A Tongariro juz na horyzoncie!
Nocleg pod wulkanem i dalej duzo wulkanu :-) , wstalam wczesnie zeby zdazyc przejsc Tongariro Alpine Crossing przed nadejsciem zlej pogody, zalapalam sie na wschod slonca.
Pierwsze jezioro, a dalej dymiace otwory, wszedzie czuc bylo siarke. Chmury na chwile sie rozeszly i udalo mi sie zobaczyc Emerald Lakes.
Szczyt Red Crater 1886 m npm to najwyzszy punkt Te Araroa na Wyspie Polnocnej.
Lancuchy to nic specjalnego, po prostu Crossing to jeden ze szlakow Great Walks, zaprojektowanych dla niewprawnych turystow, wiec wspaniale przygotowanych, zwirek na sciezce, trawersy - najlatwiejszy szlak jaki dotad tu widzialam.
Akurat na zejsciu zklapaly mnie opady sniegu, a nizej deszczu. Przemarznieta przenocowalam w hostelu, a nastepnego dnia bylo pieknie. Niestety zapadlam w miedzyczasie na angine i kiepsko sie czulam. W National Park wzielam dzien zero, czulam sie naprawde nieciekawie. Spotkalam sie z Annette i pojechalysmy do Taumarunui autostopem po jedzenie i do apteki. Spotkalam tez Nica i Caro, bardzo sympatyczni ludzie.
Zarezerwowalysmy kajak, ale nad rzeke Wanganui (nastepny etap to 6-dniowy splyw) trzeba bylo jeszcze dojsc 50 km. W miedzyczasie minelo 1200 km. A nad rzeka niespodzianka - jedna z chatek DOC i druga niespodzianka - Lukas z Czech, ktorego nie widzialam 1000 km i Rose z Holandii. Wszyscy wyplynelismy nastepnego dnia, wraz z innymi ludzmi, ktorzy splywali rzeka (Wanganui Journey to takze Great Walk).
Niestety pierwszego dnia wywalilysmy sie w wode, wszystko szlo dobrze, tylko nagle pojawila sie skala, w ktora sie wpakwoalysmy. Aparat mialam w kieszeni, wysechl, ale pelno w nim osadu. Zdjecia beda kolezanki.
Pola namiotowe nie roznily sie niczym specjalnym od tych standardowych, ale widoki byly super. Na rzece takze pieknie - skaly, gleboki kanion, jaskinie i mostwo malych wodospadow.
Wigilie spedzilismy na rzece, mielismy ciasto w rodzaju piernika i cydr :-)
Downes Hut to jak dotad najbardziej klimatyczna chatka. Tam odbylo sie wielkie suszenie ekwipunku :-)
W rzeczywistosci 1300 km minelo troche wczesniej, ale przegapilam ten moment.
No i doplynelismy szczesliwie do Wanganui bez dalszych przykrosci :-)