Nastepny post mial byc z Hamilton, ale tam bede dopiero jutro (bardzo duze miasto jak na warunki nowozelandzkie, 130 tysiecy mieszkancow, myslalam ze jest mniejsze, ale sie mylilam), a juz dzis w Ngaruawahia trafil mi sie dostep do internetu.
Symboliczne zdjecie z 600ka wykonalam z koniecznosci kilka kilometrow dalej (przeszedlszy Coast to Coast Walkway przed oficjalnym rozpoczeciem wedrowki nie zrobilam zdjecia). Wyruszylam z Auckland poznym popoludniem, wiec wiele juz nie przeszlam. O zachodzie slonca znalazlam sie w parku regionalnym, a tam jakby specjalnie dla mnie wiata nad brzegiem morza. Wspanialy nocleg.
Nastepny odcinek byl chyba najbardziej nuzacy z dotychczas przebytych - bardzo duzo cywilizacji. Widac ze sie staraja i jesli tylko moga prowadza szlak poza miastem, ale nie zawsze da sie uniknac asfaltu. Przy okazji wskazowka - szlak prowadzi z centrum pod drzwi lotniska, jesli ktos ma ochote sie przejsc. Fajnie bylo ogladac ladujace samoloty.
Na campingu w Manukau spotkalam kilka nowych osob. Starsza pani to Nancy, zdobywczyni Triple Crown, w tym PCT dwukrotnie, rozpoczela kariere dlugodystansowca po przejsciu na emeryture. Niezle! Od tamtego czasu nie spotkalam zadnego wedrowca, pewnie dlatego ze unikalam platnych noclegow, bo swieze slady butow biegowych na lesnych sciezkach widuje regularnie.
Wyjsc z aglomeracji tez nie bylo takie proste, ale udalo sie i oto kawalek lasu Iigorka z pieknym widokiem - to jedyna okazja zeby zobaczyc Polwysep Coromandel.
W Clevedon nocowalam u znajomych panstwa z Helena Bay, zostalam prawdziwie ugoszczona... :-)
Zaraz potem zaglebilam sie w busz, dwudniowy odcinek przez Hunua Range pozwolil mi odetchnac. Las piekny, pogoda ladna i widoki na zapory (szlak mija dwie, ale sa cztery, zaopatruja Auckland w wode pitna). Nocleg pod wiata bardzo przyjemny, nie spodziewalam sie takiego wypasu ;-). A na sam koniec, jakby na deser minelo 700 km!
Po wyjsciu z buszu nie bardzo bylo sie gdzie podziac, ale znow trafilam na bardzo goscinnych ludzi, ktorzy widzac deszczowe chmury na horyzoncie zaprosili mnie do domu. Starsi panstwo byli bardzo sympatyczni i wyraznie czerpali przyjemnosc z konwersacji, wiec opowiedzialam im wszystko, co przyszlo mi do glowy :-)
Kolejne dwa dni spedzilam na rowninach otaczajacych doline rzeki Waikato. Plynie ona na polnoc i skreca do ujscia w miejscu w ktorym szlak dobija do jej brzegu. Najpierw podazalam wzdluz doplywu Mangatawhiri, a potem juz caly czas Waikato. Tutaj zmienilam wojewodztwo, juz nie Auckland, ale Waikato.
Wysokie trawy, cale mokre po deszczu daly mi w kosc... Zaliczylam nocleg na pastwisku I przyplyw adrenaliny kiedy tuz za mna przez jakis czas wedrowalo cale stado krow ;-)
Z daleka bylo widac elektrownie w Huntly. Tam tez zaopatrzylam sie w pozywienie i przenocowalam w Marae, maoryskim centrum weselno-pogrzebowym. Dostalam muffinki na sniadanie, a obok to moj ulubiony cytrynowy jogurt, ktory pochlaniam przy kazdej okazji.
Dzisiaj pokonalam Hakarimata Range, wzniesienia porosniete ladnym buszem. Szlak byl zadbany i nie tak zarosniety jak inne, czesc byla wyzwirowana i zaopatrzona w schodki. Widoki wspaniale! W polowie zlapal mnie deszcz, ale na zejsciu spotkalam dwie mile panie, ktore po chwili rozmowy zaprosily mnie do siebie. Cudownie nie musiec nocowac w ociekajacym woda lesie...
Jutro mam nadzieje dojsc do Hamilton i dobic do 800 km. Prognozy na nastepne dni wroza dalsza dzialalnosc cyklonu tropikalnego - bedzie zatem cieplo I deszczowo.