poniedziałek, 30 listopada 2015

Te Araroa: Auckland - Ngaruawahia (Hunua Range, Waikato River, Hakarimata Range)

Nastepny post mial byc z Hamilton, ale tam bede dopiero jutro (bardzo duze miasto jak na warunki nowozelandzkie, 130 tysiecy mieszkancow, myslalam ze jest mniejsze, ale sie mylilam), a juz dzis w Ngaruawahia trafil mi sie dostep do internetu.
Symboliczne zdjecie z 600ka wykonalam z koniecznosci kilka kilometrow dalej (przeszedlszy Coast to Coast Walkway przed oficjalnym rozpoczeciem wedrowki nie zrobilam zdjecia). Wyruszylam z Auckland poznym popoludniem, wiec wiele juz nie przeszlam. O zachodzie slonca znalazlam sie w parku regionalnym, a tam jakby specjalnie dla mnie wiata nad brzegiem morza. Wspanialy nocleg.






Nastepny odcinek byl chyba najbardziej nuzacy z dotychczas przebytych - bardzo duzo cywilizacji. Widac ze sie staraja i jesli tylko moga prowadza szlak poza miastem, ale nie zawsze da sie uniknac asfaltu. Przy okazji wskazowka - szlak prowadzi z centrum pod drzwi lotniska, jesli ktos ma ochote sie przejsc. Fajnie bylo ogladac ladujace samoloty.







Na campingu w Manukau spotkalam kilka nowych osob. Starsza pani to Nancy, zdobywczyni Triple Crown, w tym PCT dwukrotnie, rozpoczela kariere dlugodystansowca po przejsciu na emeryture. Niezle! Od tamtego czasu nie spotkalam zadnego wedrowca, pewnie dlatego ze unikalam platnych noclegow, bo swieze slady butow biegowych na lesnych sciezkach widuje regularnie.


Wyjsc z aglomeracji tez nie bylo takie proste, ale udalo sie i oto kawalek lasu Iigorka z pieknym widokiem - to jedyna okazja zeby zobaczyc Polwysep Coromandel.



W Clevedon nocowalam u znajomych panstwa z Helena Bay, zostalam prawdziwie ugoszczona... :-)



Zaraz potem zaglebilam sie w busz, dwudniowy odcinek przez Hunua Range pozwolil mi odetchnac. Las piekny, pogoda ladna i widoki na zapory (szlak mija dwie, ale sa cztery, zaopatruja Auckland w wode pitna). Nocleg pod wiata bardzo przyjemny, nie spodziewalam sie takiego wypasu ;-). A na sam koniec, jakby na deser minelo 700 km!






Po wyjsciu z buszu nie bardzo bylo sie gdzie podziac, ale znow trafilam na bardzo goscinnych ludzi, ktorzy widzac deszczowe chmury na horyzoncie zaprosili mnie do domu. Starsi panstwo byli bardzo sympatyczni i wyraznie czerpali przyjemnosc z konwersacji, wiec opowiedzialam im wszystko, co przyszlo mi do glowy :-)



Kolejne dwa dni spedzilam na rowninach otaczajacych doline rzeki Waikato. Plynie ona na polnoc i skreca do ujscia w miejscu w ktorym szlak dobija do jej brzegu. Najpierw podazalam wzdluz doplywu Mangatawhiri, a potem juz caly czas Waikato. Tutaj zmienilam wojewodztwo, juz nie Auckland, ale Waikato.






Wysokie trawy, cale mokre po deszczu daly mi w kosc... Zaliczylam nocleg na pastwisku I przyplyw adrenaliny kiedy tuz za mna przez jakis czas wedrowalo cale stado krow ;-)







Z daleka bylo widac elektrownie w Huntly. Tam tez zaopatrzylam sie w pozywienie i przenocowalam w Marae, maoryskim centrum weselno-pogrzebowym. Dostalam muffinki na sniadanie, a obok to moj ulubiony cytrynowy jogurt, ktory pochlaniam przy kazdej okazji.



Dzisiaj pokonalam Hakarimata Range, wzniesienia porosniete ladnym buszem. Szlak byl zadbany i nie tak zarosniety jak inne, czesc byla wyzwirowana i zaopatrzona w schodki. Widoki wspaniale! W polowie zlapal mnie deszcz, ale na zejsciu spotkalam dwie mile panie, ktore po chwili rozmowy zaprosily mnie do siebie. Cudownie nie musiec nocowac w ociekajacym woda lesie...







Jutro mam nadzieje dojsc do Hamilton i dobic do 800 km. Prognozy na nastepne dni wroza dalsza dzialalnosc cyklonu tropikalnego - bedzie zatem cieplo I deszczowo.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Te Araroa: Orewa - Auckland (Urban Tramping)

Ostatni odcinek nie byl dlugi - cywilizacja, wiec mam dostep do sieci nieco czesciej. Do jedzenia tez :-)




Wydostanie sie z Orewy nie bylo wcale takie proste, z poczatku szlak spacerowy wokol estuarium, ale dalej kiepskie oznakowanie i po raz pierwszy musialam uzyc kompasu. Przewodnik wskazywal zeby skrecic w ktoras z ulic na poludnie, ale gdzie tu cholera poludnie, kiedy dzien pochmurny... No ale udalo sie. Uwiecznilam po drodze jedna z ladniejszych toalet publicznych :-). Toaletom publicznym nalezaloby poswiecic osobny wpis... Jest ich mnostwo, w parkach, przy plazach, na dworcu, w znakomitej wiekszosci sa czyste no i zawsze za darmo. Tam tez przewaznie mozna sie zaopatrzyc w wode, choc zdazaja sie plaze, na ktorych woda nie ejst z wodociagu i trzeba ja przefiltrowac.





Nocleg wypad niedaleko, bo w Stillwater. Tam byl camping, w ktorym wedrujacym szlakiem Te Araroa udziela sie noclegu za darmo i to pod dachem. Zebrala sie cala ekipa... Najwyzszy chlopak to Daniel, Triple Crowner (zdobywca wszystkich trzech dlugodystansowych szlakow w USA: AT, PCT i CDT). Para po prawej dopiero ma zamiar zaczac przejscie w styczniu, beda szli na polnoc.




Na poczatku nastepnego szlaku najbardziej zaawansowany technologicznie aplikator srodka dezynfekujacego przeciwko chorobie, na ktora zapadaja drzewa kauri. Specyfik jest prawie przy kazdym szlaku, ale zwykle w postaci zwyklej butelki.



Potem byl trudny odcinek - estuarium rzeki Okura, poszlam ze znajomymi, bo sama sie balam, ale okazalo sie, ze rzeka jest nie do przejscia, mimo ze wyczekalismy na moment odplywu koledze wyzszemu ode mnie o glowe woda siegala po pachy juz na poczatku.  Zrezygnowalismy i zawrocilismy. Nadmorskie skaly byly bardzo sliskie. Obejscie zalecane rpzez przewodnik to ladnych pare kilometrow asfaltu.






Kolejny etap to juz dojscie do Auckland. Betonowe sciezki, ulice w willowych dzielnicach. Gdyby nie deszcz pewnie byloby przyjemniej, ale i tak niezle. W Takapuna nocleg na campingu kosztowal dwa razy tyle co hostel YHA (wedrowcy maja duza znizke za okazaniem zaswiadczenia), wiec pognalam do Devenport, skad odplywal prom do Auckland. 






Jako ze odcinek Coast to Coast pokonalam w pierwszym dniu pobytu w Nowej Zelandii to juz na przystani swietowalam pokonane 600 km szlaku - 20%. Wlasciwy punkt znajduje sie 6 km dalej, niestety nie pomyslalam wtedy o zdjeciu... Zrobie gdzies symbolicznie.





Po drodze byly ciekawe forty z bunkrami z okresu II wojny swiatowej.





W Auckland mialam pierwszy na trasie dzien zero - dzien odpoczynku i zero przebytych kilometrow szlaku. Co nie znaczy ze tylko odpoczywalam - na noc zamelinowalam sie w YHA, a nastepnego dnia wreszcie udalo mi sie upchnac walizke na przechowanie u rodzicow znajomych poznanych  w Helena Bay. Tam tez przenocowalam, w pieknym domu z widokiem na morze. Dowiedzialam sie, ze nowozelandczycy wlasnie wybieraja nowa flage, maja dosc obecnej, zbytnio przypominajacej australijska i powiazanej z Wielka Brytania.





Czas na male podsumowanie sprzetowe. Wychodzi na to, ze na takim dystansie wszystko sie bardzo zuzywa, a wypadki chodza po sprzecie. Wlasnie odebralam nowe kijki u kuriera (dziekuje!), zakleilam dziury w materacu (NeoAira przebilam na wylot kolcem jakiegos krzewu w buszu), wyrzucilam dziurawe skarpetki. Zepsula mi sie ladowarka, ale wciaz moge korzystac z powerbanku, wiec w zasadzie jej nie potrzebuje. Wysluzona juz kurtka przeciwdeszczowa zaczela puszczac wode. Koszulke z merino ceruje na biezaco - zabralam nici w odpowiednim kolorze, bo wiem, ze niedlugo bedzie jak sito. Moj plecak jest lekki, ale nie najlzejszy. Pare rzeczy okazalo sie niepotrzebnych - odeslalam spodnie przeciwdeszczowe (jest za cieplo, wystarcza spodniczka z worka na smieci) i okulary przeciwsloneczne (nie lubie ich uzywac). Zaopatrzylam sie w wieksza ilosc kremu z filtrem.

Ruszam dalej na poludnie.