To juz ostatnia relacja z wedrowki - wczoraj zakonczylam przejscie Te Araroa. Ostatni odcinek byl dlugi, odludny i bagnisty. Zanim przejde do tego, co dzialo sie po opuszczeniu milego Queenstown, jeszcze zdjecia z mojego dnia nic nie robienia :-)
Nastepnego dnia w ciagu 4 godzin udalo mi sie objechac autostopem jezioro Wakatipu do punktu, w ktorym Te Araroa kontynuuje sie na drugim brzegu. Ostatni odcinek obfitowal w ostrzezenia, bo turystow duzo. Greenstone Track to bardzo przyjemny szlak, ktorym TA podazal przez kilkanascie km. Tam tez przekroczylam 2700 km.
Po porannej burzy wkrotce sie przejasnilo i cieszylam sie ostatnim gorskim odcinkiem (wciaz gorskim, choc juz w bagnistej dolinie). Oczywiscie jak zwykle farmerzy utrudniali zycie tramperow - nie pierwszy raz drut kolczasty biegl w poprzek szlaku. Rejon jezior Mavora byl bardzo ladny, noc spedzilam w chatce nad jeziorem, a nastepnie podazalam lesnym szlakiem. Znow sie mocno ochlodzilo i wyzej spadl snieg, a przez dwa kolejne dni chodzilam w cieplych getrach.
Odcinek wzdluz Mararoa River lepiej przemilczec, caly dzien brodzenia w wysokich trawach i kolczastych krzakach. Wbrew temu co mowili szlakowi omijacze dalo się przejsc.
A dalej szybki wypad autostopem do Te Anau, wizyte w ktorym ograniczylam do odwiedzenia supermarketu i zaraz wrocilam na szlak. W pierwszej chatce spotkalam chlopaka z takim jak moj plecakiem w takim samym pomaranczowym kolorze :-)
Rozciagajace sie wokol pasmo gorskie mialo juz nieco inny charakter, chyba skaly sie zmienily, bo woda z gor nie splywala, tylko gromadzila sie na torfowiskach, ktorymi po opuszczeniu blotnistego lasu kluczyl szlak (wlasciciel terenu nie zyczyl sobie zeby TA mial wspolny przebieg starym szlakiem prowadzacym kolo prywatnego domku, zamiast tego przez dwa dni trzeba bylo brodzic w bagnach).
Na laczce wsrod bagien osiagnelam 2800 km :-)
A potem nocleg w chatce, w sporym towarzystwie: Zack, Amy, Gabriel, ja i Vanessa.
Po opuszczeniu laso-bagien dwa dni wedrowalam przez tereny rolnicze, zakaz biwakowania udalo sie ominac w eukaliptusowym lasku. Rzesisty, calodniowy deszcz przyniosl kolejne ochlodzenie, wiec znow szczekalam zebami o poranku.
Tak dobrnelam do ostatniego odcinka buszu - Longwood Forest. To dopiero byly bagna! Zawsze staram sie ominac kaluze blota i tylko z ciekawosci sprawdzilam jak sa glebokie. Kijek z latwoscia zaglebil sie po rekojesc, ale dna nie poczulam!
Ze szczytu Big Hill po raz pierwszy od prawie dwoch miesiecy zobaczylam ocean i majaczacy w oddali punkt koncowy szlaku - Bluff.
Jeszcze troche blota i ostatnia, zabytkowa, chatka z 1905 roku. Spalam w niej sama, nie liczac szarej myszki. Ostatni raz wpisalam sie do ksiazki, a kawalek dalej przypieczetowalam przejscie 2900 km.
Okolica zostala kompletnie zryta jakies 150 lat temu podczas wydobycia zlota. Pagorki pelne sa sztolni, wybudowano tez kanal do transporu wody potrzebnej do plukania zlota, wzdluz niego szedl szlak. Zabiwakowalam przy parkingu z pieknym widokiem :-D
Nad morze zostalo juz tylko kilka kilometrow, a we wsi zafundowalam sobie ogromnego hamburgera. Tawerne jak i hamburgera widzialam na filmie o Te Araroa (do znalezienia na youtube) i obiecalam sobie, ze jak uda mi sie tam dotrzec, to hamburger bedzie moj :-)
Milo bylo wreszcie znow byc na plazy! Kamienie, muszelki i rozgwiazdy.
W Riverton noc spedzilam na campingu, do ktorego zamierzam niedlugo wrocic. Budynek dawnej sali zabaw, podobnie jak kuchnia, mial oryginalne wyposazenie z lat 50., co bardzo mi przypadlo do gustu. Znizka dla thru-hikerow tez :-)
Musialam do popoludnia poczekac na odplyw, takze ponad 20 km plazy i 10 km asfaltu do Invercargill pokonywalam w niejakim pospiechu. Spotkalam northboundera i to nie pierwszego w ostatnich dniach, co jest dosyc dziwne, bo idac na polnoc teraz napotka sie na calkiem zimowe warunki i wysoki poziom wody w rzekach. Powodzenia...
W Invercargill spotkalam sie znow z Annette, kolezanka tego samego dnia pokonala ostatni odcinek szlaku. Niestety sciezka wzdluz estuarium zostala zamknieta z powodu uszkodzen mostow po sztormie i trzeba bylo pokonac dluzszy odcinek highwayu niz to bylo w planie. Caly dzien w towarzystwie pedzacych ciezarowek...
Na samym koncu asfaltu 3000 km! I Bluff! Koniec byl juz bardzo bliski, do pokonania ostatnie 8 km. Ostatni fragment prowadzil ladnym szlakiem nad brzegiem morza, az udalo mi sie wypatrzyc cypelek i zolty znak, na ktory czekalam tak dlugo - 150 dni, prawie 5 miesiecy. 21 marca 2016, 18:45 :-)
Pod znakiem czekala Annette z gratulacjami, pogratulowalam kolezance rowniez - tego dnia osiagnela 1500 km, polowe szlaku (wiekszosc z czego na Wyspie Polnocnej). Zaraz potem wrocila autostopem do Invercargill, a ja zostalam w Bluff. Zaczal padac deszcz, wiec rozejrzalam sie za noclegiem. Bardzo mily wlasiciel wypasionej restauracji z ostrygami pozwolil mi sie rozbic przy parkingu, a rano zostalam zaproszona na sniadanie :-)
Na tym konczy sie relacja z Te Araroa... Dziwnie tak rano wstac i nie byc juz na szlaku. Teraz pare dni odpoczynku, a potem moze Stewart Island. Mam jeszcze caly miesiac do powrotu do Polski, zdaze wiec jeszcze cos zwiedzic. Wszelkie podsumowania zrobie pewnie po powrocie. Prawdopodobnie jestem pierwsza Polka, ktorej udalo sie przejsc Te Araroa w calosci. Nigdzie nie znalazlam sladu nikogo innego z Polski, tylko przez Wyspe Poludniowa (w ksiegach gosci w chatkach widzialam Pawla, minelismy sie kolo Boyle Village nie spotkawszy sie, kiedy ja obsesyjnie podazalam wlasciwym szlakiem:-)). Jesli wiecie o kims innym, dajcie znac. Pozdrawiam i dziekuje wszystkim, ktorzy sledzili moja wedrowke :-)