czwartek, 25 maja 2017

Appalachian Trail: Waynesboro - Harper's Ferry (Virginia/Zachodnia Virginia)

Waynesboro milo wspominam, darmowy miejski prysznic i pole namiotowe, gdzie wszyscy sie spotkalismy. Wiecej zdjec robie kwiatkom niz ludziom, wiec postanowilam ze to nadrobie i uwiecznie swoich znajomych. Chlopaki na zdjeciach dosyc zasuwaja, wiec ida prawie w moim tempie :-) Aktualnie zostali z tylu, ale wierze ze mnie dogonia! Influx zaczal dwa dni przede mna, wiekszosc na poczatku lub w polowie marca i tylko Forrest 2 kwietnia, ale mial kilka dni zero, a ostatnio pojechal na Trail Days, szlakowy festiwal. 




Inna okazja do spotkania z ludzmi byla Trail Magic na jednym z parkingow. Parkingi to cos co sie nie kojarzy z parkami narodowymi, ale w USA jest inaczej. Par Narodowy Shenandoah nie byl zachwycajacy, bardzo zatloczony i szlak kluczyl caly czas wzdluz widokowej asfaltowki Skyline Drive. Bylo troche widokow dopoki trwaly upaly, pozniej panoramy skryly sie za chmurami.





900 mil nie udalo sie najlepiej, ale musialam sie spieszyc, bo szla burza. Lunelo jak tylko zrobilam zdjecie...


Teren byl latwy i mozna bylo przemierzyc wiele dni w ciagu jednego dnia. wykorzystalam ta okazje i pobilam swoj rekord - 28,6 mil to okolo 46 km! Wstalam wczesnie i w nagrode zobaczylam trzy niedzwiedzie - niedzwiedzice z dwoma malymi. Ale to nie koniec, tego samego dnia wieczorem spotkalam kolejne takie trio!





Bylo troche skal, piargi, calkiem niezle wiaty.






Tego najdluzszego dnia zobaczylam taki oto drogowskaz! Jesli zajrzycie do relacji z Glownego Szlaku Swietokrzyskiego przeczytacie o tym jak mijajac Kielce wyobrazalam sobie swoja radosc kiedy przemierzajac Appalachian Trail mine Nowy Jork. Co prawda to dopiero Waszyngton, ale powiem wam, ze satysfakcja nie zalezy od skali przedsiewziecia :-)






Opusciwszy park narodowy zeszlam w doline, ktora bardzo przypominala ta, ktora widuje na codzien. Zupelnie jak Chelm, Ogrodzona! Cywilizacja oznaczala tez drobne Trail Magic, ale las pozostal dziki - kolejne dwa misie, ale bez zdjecia, bo uciekly. Jedna z wiat miala zimny prysznic z beczki - super!





Tutejsze dzikie poziomki (te, z ktorych powstaly truskawki po skrzyzowaniu z europejskimi poziomkami) wygladaja apetycznie, ale sa kompletnie bez smaku :-(





Ten mur to pozostalosc jakiejs granicy z okrsu wojny secesyjnej. Zblizam sie powoli do granicy Poludnia i Polnocy, wiec ciekawostek historycznych powinno byc wiecej. Tymczasem Roller Coaster - 13,5 mili ciaglych podejsc i zejsc, a w srodku tego odcinka wyczekiwane 1000 mil! Jeszcze tylko 1190 :-)







Wczoraj wreszcie pozegnalam Virginie, cztery stany zaliczone, teraz Zachodnia Virginia, ale juz jutro Maryland.



Dzisiaj od rana lalo, woda na szlaku w takich ilosciach, ze szkoda gadac. Dolazlam jednak do celu tak jak zaplanowalam - przekroczylam rzeke Shenandoah i zameldowalam sie w siedzibie Appalachian Trail Conservancy w miescie Harpers Ferry. 





To tutaj zbieraja dane o wedrowcach, robia nam zdjecia i umieszczaja w segregatorach, gdzie zostaja na wieki wiekow :-)



Harpers Ferry to symboliczna polowa drogi! Dzis 58 dzien wedrowki, prawdziwa polowe powinnam osiagnac za trzy dni, co oznacza ze uda mi sie tego dokonac zanim mina dwa miesiace od rozpoczecia wedrowki :-). Podobno jestem czwarta najszybsza osoba i najszybsza kobieta jak na razie w tym roku :-) No ale ci naprawde szybcy startuja w polowie i pod koniec kwietnia, wiec pewnie nie uda mi sie tego miejsca utrzymac... :-)

Pozdrowienia dla wszystkich!

czwartek, 18 maja 2017

Appalachain Trail: Pearisburg - Waynesboro (Virginia)

Coraz rzadziej zdarza sie dostep do cywilizacji, w jednym miasteczku nie bylo biblioteki, a w drugim trafilam na sobote wieczor... Ale wreszcie jest :-)

Koscielny hostel w Pearisburgu wygladal jak stodola, ale za to moja kolacja zlozona z hot-dogow luksusowa :-)



W dzien po tym jak odeslalam wszystkie zimowe rzeczy przyszlo ochlodzenie, najwyrazniej tutaj tez maja Zimnych Ogrodnikow. Lalo, wialo, bylo lodowato i tak przez kilka dni...




Chodzilam poubierana we wszystko co mialam, ale mrozu nie bylo na szczescie.





Ciekawym miejscem noclegowym byl ogrod i weranda szlakowego weterana, The Captain's. Rozgoscilam sie na tej werandzie - unikam biwakowania jak ognia :-). Termometr wskazal 40 stopni Fahrenheita czyli cos kolo +5. Do ogrodu trzeba bylo przeprawic sie przez rzeke na zawieszonej nad nia laweczce.



Ludzi na szlaku juz nie tak duzo, pokwykruszali sie, a tlumy zostaly z tylu. Ciagle spotykam kogos nowego, ale bardzo rzadko dziewczyny.



Staram sie urozmaicis sobie diete, ostatnio targam ze soba musztarde :-) Niesamowiet sa te dlugie pasma gorskie charakterystyczne dla Virginii, ciagna sie w nieskonczonosc. Na krawedzi zawsze sa cieakwe formy skalne, a wedrowka miedzy poszarpanymi skalami bywa trudna.





Jedno z takich pasm stanowilo dzial wodny miedzy wodami splywajacymi bezposrednio na wschod do Atlantyku a tymi zmierzajacymi do Zatoki Meksykanskiej. To tez Atlantyk, ale niech im bedzie :-)


Na kolejne pasmo szlak wspial sie zeby odwiedzic pomnik najbardziej zasluzonego zolnieza USA.



Maj to czas kwitnienia storczykow, obuwikow jest wszedzie mnostwo, rosna tuz przy szlaku, nie wszedzie, ale czesto je widuje.







Jeden odcinek szlaku byl szczegolnie widowiskowy, bo w ciagu 20 mil zaliczylam az trzy bardzo znane skalne ciekawostki. Najpierw Dragon's Tooth, Zab Smoka:




Tuz pod Zebem zaliczone 700 mil szlaku, na trudnym odcinku, wymgajacym wspinaczki. Bardzo eksytujacy fragment!








Po krotkiej przerwie (tak, rododendrony zaczely kwitnac!) najbardziej znany widok na Appalachain Trail: McAffee Knob, skala wystajaca ponad przepascia, na ktorej koniecznie trzeba miec zdjecie. Bylam tam poznym wieczorem i w deszczu, wiec srednio to wyszlo... Wschody slonca sa stamtad cudne, ale z powodu mgiel nie bylo szans.



Wilgotny poranek skusil zolwia do wyjscia na szlak, chociaz raz bylam od kogos szybsza :-)




Przyszedl czas na trzeci punkt widokowy - Tinker Cliffs. Tutaj mgly dodaly uroku widokom i uwazam, ze to najlepszy widok jaki dotad mialam.Wszystkie pasma gorskie schodzace sie gdzies daleko na poludniu, wspaniala panorama.







Szlak biegl potem brzegiem klifu, a potem meandrowal kamienistymi grzebietami do miejscowosci Dalleville. W niedalekim Troutville dla hikerow przygotowano miejska wiate w parku, w ktorej pzrenocowalam.









Parna pogoda przyniosla kolejne deszcze, zaczely tez kwiatnac krzewy mountain laurel i coraz wiecej purpurowych rododendronow.










Jeden jedyny raz spotkalam zolta odmiane storczyka obuwika.




W mglach i deszczach bylo mokro i zimno... W takiej atmosferze przeszlam pod slynna Gilotyna, glazem zawieszonym nad szlakiem pomiedzy skalnymi scianami.





Ostatnie deszcze bardzo podniosly poziom w rzekach, ale James River zaopatrzona byla w most z prawdziwego zdarzenia, najdluzszy pieszy most na calym szlaku. W niedalekim Glasgow kolejna miejska wiata, bardzo fajna inicjatywa.






Tak James River wygladala z gory (podejscia i zejscia tutaj sa niesamowicie dlugie, ale juz sie przyzwyczailam). Juz drugi raz spotkalam taka zielona cme, czesciej trafiaja sie jelenie.




No i tymczasem kolejna setka mil - juz 800! Za nia kilka grzbietow z dalekimi widokami przy pieknej pogodzie. Wedrowka grzebitami ma jednak jeden minus - malo wody po drodze.





Wdrapalam sie na Spy Rock, przyopminala mi Piknik pod Wiszaca Skala, wspinaczka wcale nie byla latwa, ale widok super!







W Virginii jest mnostwo pieknych strumieni z kaskadami i malymi wodospadami, z reguly zatrzymuje sie nad takimi na lunch. Skal jest tyle co strumieni, nastepna to Hanging Rock, a potem Cedar Cliffs, ktore ogladalam wczoraj przed zachodem slonca pedzac na biwak.






Biwakowalismy z kolega Forrestem, chcac dzis w miare wczesniej dotrzec do miasta Waynesboro (kilka mil autostopem). Do naszego biwaku rano zajrzal niedzwiedz! Bylo jeszcze ciemnawo, wiec niestety zdjecia wyszly nieostre :-(. Mis byl niepokojaco oswojony, wcale nie mial ochoty odejsc, ale w koncu poczlapal w swoja strone.




Dzisiejszy poranek upalny, upaly zapowiadaja tez na nastepne dni. Cos okropnego, ale jakos przezyje... Upal lubia weze, wiewiorkom chyba tez nie przeszkadza. Nie chodza z plecakami...





Na koniec kilka sladow przeszlosci, cmentarz w lesie z plytami ze strumienia, data 1841 oraz pozostalosci starej chaty z kominkiem. Okoliczne lasy byly wycinane w XIX wieku i kolonizacja postepowala, ale potem osady zostaly porzucone, a gory zarosly lasem, przez ktory teraz mozemy wedrowac.



Virginia wcale mi sie nie dluzy, ale na pewno nie jest najlatwiejsza. Miala byc plaska, a wydaje mi sie najbardziej stroma. Od jutra Park Narodowy Shenandoah, a potem coraz blizej kolejnego stanu!