Zielony szlak z Bielska-Białej do Czechowic-Dziedzic (lub jak kto woli odwrotnie) jest jedynym szlakiem na Pogórzu Śląskim, który nie prowadzi w góry. Już samo to czyni go interesującym. Jest to też szlak, którym nikt nie chodzi i który nawet nikomu nie przychodzi do głowy, więc warto było go zbadać. Dlatego też, mimo że zwykle nie opisuję jednodniowych wycieczek, tym razem postanowiłam to zrobić. Długość 32 km (według szlakowskazu) jest w sam raz na sobotnią wycieczkę, na którą chciał się wybrać kolega w ramach pożegnania przed jego wyjazdem na drugą półkulę.
W sobotni poranek przemieściłam się busem z Cieszyna do Bielska, gdzie na dworcu mieliśmy się spotkać z Pawłem. Oczekiwałam początkowej kropki na dworcu PKP, tymczasem Paweł dojechał chwilę wcześniej i odnalazł ją na latarni przed PKS (przy ulicy). Robiąc sobie zdjęcia z latarnią wzbudziliśmy zainteresowanie przechodzącej pani :-)
Szlak prowadził nas do centrum Bielska, zahaczając o wszystkie architektoniczne atrakcje miasta: dworzec kolejowy, pałac Sułkowskich, rynek z pomnikiem Jana Nepomucena.
Idąc za zielonymi znakami, widocznymi i dobrze rozmieszczonymi, dotarliśmy do Starego Bielska. Zerknęliśmy na kościół ewangelicki, a ja zapuściłam żurawia do grodziska, jednego z największych w okolicy, pochodzącego z XII wieku. Widoczne są wały i fosa, okolone starymi drzewami. Moja rodzina pochodzi po części ze Starego Bielska, więc bywam tam często. Kilku członków rodziny jest pochowanych na cmentarzu przy kościele św. Stanisława - tam właśnie prowadził nas szlak. Gotycka świątynia jest najstarsza w Bielsku-Białej, a na ścianach można podziwiać zabytkowe freski, piękny jest też XVI-wieczny ołtarz. Niestety nie mogliśmy zajrzeć, bo kościół był zamknięty.
Dalej trzeba było wspiąć się na pagórek Trzy Lipki, zwieńczony wątpliwej urody metalowym krzyżem. Były też ławeczki, na których spoczęliśmy żeby zjeść drugie śniadanie i oglądać widoki na zamglone pasma Beskidu Małego i Śląskiego, a między nimi skrawek Żywieckiego (udało mi się rozpoznać Pilsko).
Po śniadaniu przekroczyliśmy po wiadukcie drogę krajową numer 1, stanowiącą przynajmniej w teorii część międzynarodowego szlaku komunikacyjnego E75, łączącego Helsinki z Atenami (na co dzień widzę ją z okien). Opuściliśmy tym samym granice Bielska-Białej i miałam nadzieję, że zrobi się wiejsko, ale niestety przybywa podmiejskiej zabudowy. Zaraz za granicą katastrofalnie pogorszyło się oznakowanie i tak już zostało do końca. Na mapach, które mieliśmy przebieg szlaku był inny, więc chcieliśmy się kierować tymi w terenie, te jednak były albo bardzo słabo widoczne, albo nie było ich wcale. Weszliśmy w ładny wąwóz, by przez ostrężyny wyjść znowu na drogę, gdzie szlak się znalazł. Potem znów traciliśmy go z oczu, pobłądziliśmy kilka razy, ale jakoś posuwaliśmy się do przodu. 90% szlaku to asfalt, więc nogi trochę się męczyły i od czasu do czasu musiałam gdzieś klapnąć.
Ładnie było nad potokiem Wapienica, na którym oprócz brodu był mostek dla pieszych, a potem nad grupą małych stawów, tak charakterystycznych dla Pogórza Śląskiego. Takie widoki nie należą do rzadkości, odkąd w średniowieczu nawiedzili nas Cystersi, popularyzując budowę stawów rybnych.
Niestety nad stawami straciliśmy kompletnie orientację w terenie. Wiedzieliśmy gdzie jest północ, a gdzie południe, ale na tym koniec. Nieustannie gadając nie sprawdzaliśmy na bieżąco gdzie jesteśmy, było to zresztą prawie niemożliwe, bo szlak na mapie wyglądał inaczej. W rzeczywistości także go nie było - Paweł zajrzał w krzaki, ale nie wypatrzył żadnej ścieżki, tylko chaszcze. Wdrapaliśmy się więc po nasypie do gruntowej drogi i po przejściu przez skrawek liściastego lasu zasięgnęliśmy języka w pierwszym z brzegu domu. Gospodarz objaśnił nam gdzie jesteśmy i jak się stamtąd wydostać. Paweł przeżywał geograficzną porażkę, ja natomiast bardziej zmartwiłam się tym, że jesteśmy jeszcze w rosole i daleka droga przed nami, co miało skutkować spóźnieniem się na obiad w domu :-). Poszliśmy tak jak nam poradzono, przez wzgórze z którego rozciągały się ładne widoki, typowo pogórskie, które w ramach lokalnego patriotyzmu uważam za najpiękniejsze w świecie :-)
Zeszliśmy w dolinę, przeszliśmy potok Jasienica, a Paweł uświadomił mi, że właśnie opuściliśmy Pogórze Śląskie. Rzeczywiście, kiedy wkroczyliśmy na obszar Kotliny Oświęcimskiej natychmiast zrobiło się zupełnie płasko. Podążaliśmy wzdłuż potoku, czasem drogą, a czasem trawą, od czasu do czasu spotykając znaki w różnych dziwnych miejscach.
Słońce przygrzewało, pojawiły się już jesienne kolory, otaczały nas pola i okolica była już bardziej wiejska. Spod nóg uciekły nam sarny, a potem nad stawami obserwowaliśmy stado mew.
Za mostem na Iłownicy, do której wpada Jasienica weszliśmy na teren miejscowości Zabrzeg. W jednym z gospodarstw poprosiłam o wodę, a na ostatni już odpoczynek zatrzymaliśmy się przy kościele.
Długi fragment szlaku prowadził po wale przeciwpowodziowym wzdłuż Wisły. Ten odcinek bardzo mi się podobał - stare drzewa, łąki. Zbliżając się do Czechowic musieliśmy pokonać niejako w bród dwupasmówkę łączącą Bielsko z Tychami - nie pomyślano o przejściu dla pieszych i musieliśmy skakać przez barierki.
Potem już tylko końcówka przez Czechowice i oto przed dworcem kolejowym słup z kropką i szlakowskaz. Przejście zielonego szlaku zakończyło się sukcesem :-). Potem już tylko powrót pociągiem do Bielska i wskoczyłam w bus do Cieszyna, żegnając na przystanku Pawła i życząc mu powodzenia na długim szlaku.