W Cubie spedzilam caly poranek, wlasciciel hostelu poobwozil mnie po calym miescie, po czym odstawil na szlak, kiedy zgodnie z prognoza yr.no zaczelo sie zbierac na burze. Tak wlasnie miala mnie pozegnac pustynia - ulewnym deszczem! Najgorsza zlewe przeczekalam pod skalnym nawisem po czym ruszylam na spotkanie z Gorami Skalistymi.
Najpierw tradycyjnie odcinek drogowy, lecz pozniej szlak zaczal piac sie mrocznym kanionem. Deszcz i wilgoc w powietrzu sprawily, ze odzyskalam wech, wszedzie bylo zielono i cudownie.
Spotkalam kilka osob rozbijajacych sie na stromym zboczu, a sama znalazlam jakis czas pozniej schronienie pod swierkami. Deszcz cala noc stukal w tropik i byla to pierwsza jak dotad noc, po ktorej w namiocie mialam kondensacje.
Nastepnego dnia wedrowalam przez San Pedro Peaks, wysokie pasmo, w ktorym zalegaly jeszcze platy sniegu. Chmury wisialy nad gorami, bylo zimno i mokro. Coz za odmiana!
Szybko sie jednak przejasnilo, a widoki przypominaly Beskidy, dopiero kiedy z bliska zobaczylam kolejne pasmo okazalo sie ono kolejnym grzbietem urywajacym sie nad przepascia. Po drodze zrobilam wielkie suszenie ekwipunku :-)
Skalisty odcinek wil sie serpentynami, bylo tez obejscie dla koni. Przez jakis czas dominowaly sosny, w kazdej dolince bylo jednak coraz wiecej swierkow. W pewnym momencie zauwazylam na sciezce swieze slady niedzwiedzia, a kilka minut pozniej mialam z nim bliskie spotkanie. Byl brazowy, kosmaty, zmierzyl mnie wzrokiem i uciekl. Na wszelki wypadek zaspiewalam glosno "jada, jada misie" :-)
Na nocleg wybralam dno Kanionu Ojitos, gdzie wil sie maly strumyk. Rano podazylam w kierunku mostu na Rio Chama, jednej z najwiekszych rzek w okolicy, wezbranej po ostatniej ulewie.
Za mostem znajdowalo sie miejsce, gdzie od oficjalnego CDNST odbija skrot do centrum konferencyjnego Ghost Ranch, ktorym podaza znakomita wiekszosc hikerow (wysylaja tam paczki ze jedzeniem i mniej musza niesc). Ja jednak ruszylam oficjalna trasa, ktora co prawda dluzsza, jednak byla duzo piekniejsza, pusta i nie wiodla drogami. Szlak wspinal sie na mese, a ze szczytu mozna bylo podziwiac fantastyczny widok na doline Rio Chama, kaniony i meandry rzeki.
Dalej bylo troche gruntowek na grzbiecie, zejscie w doline i znow pod gore do Kanionu Martinez, gdzie znalazlam doskonale miejsce biwakowe nad strumykiem, w ktorym moglam sie popluskac.
Dalszy etap byl nieco skomplikowany nawigacyjnie, bo bardzo slabo oznakowany, musialam kilka razy wlaczyc GPS w telefonie. Mimo to instynktownie wybralam wlasciwa trase, co potwierdzil znak na topoli. Po drodze pola irysow, az wreszcie otworzyl sie widok na otaczajace gory i laki.
Szlak kluczyl wsrod pastwisk i platow lasu, las byl mieszany, topolowo-swierkowy, bardzo duzo bylo zwalonych drzew. Trafilam na pierwsze naturalne jezioro, nad ktorym spedzilam bardzo zimna noc. Wieczorem setki ryb wyskakiwaly z wody lapiac owady. Rano na trawie w zaglebieniach terenu byl szron.
W wilgotnym lesie pojawily sie kwiaty: znajome lilie, czerwone orliki i odpowiednik naszych kaczencow. Duzo jest torfowisk i podmoklych lak.
Pierwszy prawdziwy gorski strumien!
Pogubilam sie totalnie z liczeniem i 600 mil zrobilam w zupelnie nieodpowiednim miejscu (a 500 wcale nie bylo za wczesnie...)
Kolejne jezioro bylo spietrzone, a na polozonym nad nim campingu mnostwo ludzi, ale udalo mi sie ukryc na pagorku wsrod drzew :-)
Zdarzyl sie jeden dzien calkowicie pochmurny, frontowy, w czasie ktorego caly czas bolala mnie glowa... Ale chmury wcale nie przyniosly deszczu! Po drodze widuje bardzo czesto jelenie, ktore nazywaja tutaj "elk".
Spotkalam tez oczywiscie ludzi, hikerow i weekendowych rowerzystow, ktorzy mieli wielkie problemy z przetarganiem rowerow po skalach i przenoszeniem ich nad powalonym drzewami. Fragmenty CDT sa dostepne dla rowerow, ale teren nie sprzyja.
Sciezka nad urwiskiem doprowadzila mnie do kompleksu malowniczych polodowcowych jeziorek.
Pogoda znow sie poprawila i kolejny dzien byl piekny i widokowy. Na horyzoncie widac juz bylo wyraznie pasmo gorskie z resztkami sniegu znajdujace sie juz w Colorado. Nie moglam sie doczekac wieczoru i przekroczenia granicy!
Tymczasem spotkalam jeszcze kilka osob, z gatunku szybkich, ktore mnie dogonily. Wszyscy mieli ten sam klopot co ja - przedwczesne pojawienie sie w Chamie tuz przed swietem narodowym Memorial Day.
Po drodze tradycyjnie laki, platy lasu i strumyki, w ktorych cala masa ludzi lowila ryby.
To piora blekitnej sojki.
No i wreszcie poznym popoludniem nastapil ten wspanialy moment - przekroczylam granice Nowego Meksyku i Colorado! Nie bede tesknic za tym stanem :-) W sloiku byly wpisy hikerow mijajacych granice, kilka osob napisalo ze po tym stanie ma dosc i wraca do domu... Reszta, podobnie jak ja, byla podekscytowana tym, co nas czeka w Colorado i bardzo sie cieszyla, ze ma Nowy Meksyk za soba - z wszsytkimi nudnymi drogami...
Moglam spokojnie dojsc do przeleczy Cumbres Pass i zlapac stopa do Chamy, ale nie chcialam spedzac nocy w miescie i spedzic calego dnia czekajac az otworza poczte po swiatecznym weekendzie. Wobec tego rozbilam sie zaraz przy granicy i spedzilam wieczor podziwiajac zachod slonca z wspanialego punktu widokowego.
Rano znow byl przymrozek, a pierwsze mile Colorado przemierzylam we wspanialym nastroju.
Z Cumbres Pass pojechalam autostopem do Chamy, gdzie podpielam sie do wifi, pozarlam tlusciutkiego hamburgera, zrobilam zakupy, a potem rozgoscilam sie w motelu, w ktorym wraz z innymi hikerami wynajelismy wieloosobowy pokoj.
Cale miasto bylo pelne wedrowcow oczekujacyh na otwarcie poczty, a koleja jaka tam powstala byla niewyobrazalna. Wszyscy podejmowali paczki, poniewaz teraz wlasnie bedzie potrzebny sprzet zimowy. Wiele osob zabiera czekany, praktycznie wszsycy raczki. Ja tez jestem juz wyposazona w raczki i wodoodporne skarpety. Pasmo Southern San Juans znajduje sie zwykle o tej porze roku pod gruba warstwa sniegu, jednak w tym roku jest go mniej i ani nie trzeba rakiet, ani nie ma powodu korzystac ze skrotu przez Creede (zwykle korzysta z niego 60 % hikerow, calkowicie omijajac ta najpiekniejsza ponoc czesc Colorado). To, ze sniegu jest mniej nie oznacza, ze nie ma go wcale - podobno czeka mnie 20-milowy odcinek calkowicie pokryty sniegiem i wiele drobniejszych, z trudnych fragmentow. Bardzo jestem ciekawa tego odcinka! No to ruszam dalej! 700 wedlug moich najnowszych obliczen bedzie zaraz!