Tegoroczne lato spędziłam wędrując 2200-kilometrowym Chorwackim Szlakiem Długodystansowym. Przejście zajęło mi 65 dni. Wybierając się na CLDT sądziłam, że nie będzie to nic trudnego i że z łatwością osiągnę dobry wynik czasowy. Rzeczywistość pokazała, że było to duże wyzwanie. Szlak okazał się dziki, pozarastany, a trasa miejscami niedopracowana. Szlak jest nowy, powstał dopiero w 2017 roku i nie zyskał jeszcze większego zainteresowania - może to się zmieni w przyszłości. Rozpoczynając wędrówkę w połowie czerwca spodziewałam się oczywiście upałów, ale i tak trochę zaskoczył mnie klimat, przede wszystkim duża wilgotność. Nie sądziłam, że na początku komary będą aż tak wielkim problemem, spodziewałam się wydeptanych szlaków w górach i mniejszych przewyższeń - wszystko to sprawiło, że CLDT okazał się jednym z trudniejszych szlaków, jakie przeszłam i największych wyzwań, jakie zdarzyło mi się podjąć. Muszę przyznać, że jestem dumna z tego, że udało mi się skończyć to przejście (wielokrotnie miałam ochotę wrócić do domu), a do tego osiągnąć Fastest Known Time.
W tym roku dokonałam spontanicznego wyboru. O istnieniu CLDT dowiedziałam się od Christine Thürmer zaledwie kilka tygodni wcześniej. Szukałam szlaku powyżej 2000 km w Europie, w jednym kraju. CLDT spełniał te założenia, a przy tym miałam szansę odwiedzić Bałkany, część Europy, w której nigdy nie byłam. To także kusiło. Ostatecznie zostałam szóstą osobą w historii, która pokonała cały szlak i pierwszą kobietą. Oczywiście było to też pierwsze polskie przejście tego szlaku.
Szlakowa codzienność
Początkowo myślałam, że uda mi się wędrować szybciej w krótszym czasie, tak jak to było w Szwecji - planowałam wychodzić w okolicach 7:30 - 8 i kończyć wędrówkę o 20. Szybko musiałam to zweryfikować - z jednej strony ze względu na trudności i przewyższenia, z drugiej na panujący upał. Ostatecznie zaczęłam tak jak dawniej, na amerykańskich szlakach wstawać o 5:30 i wychodzić około 7 (odwykłam chyba, bo poranne zbieranie się wraz z konsumpcją dobrego śniadania zajmuje mi teraz więcej czasu), kończyłam zaś wędrówkę różnie, w zależności od tego gdzie chciałam zanocować - najczęściej między 19:30 a 20:30. Generalnie nie praktykowałam siesty w godzinach największego upału - byłaby to zbyt wielka strata czasu. Jednak przerwy na drugie śniadanie, a szczególnie lunch, miewałam dłuższe, czasami aż godzinne. Kilka razy upał był tak męczący, a ja tak bliska udaru, że robiłam dodatkowe przerwy. Raz przeleżałam dwie godziny na ławce w lesie.
Wędrowałam każdego dnia i nie wzięłam ani jednego dnia zero.
Średnio pokonywałam 33,8 km dziennie (przyjmując, że szlak ma 2200 km; w aplikacji widnieje 2140, ale linie proste śladu zbyt wiele ścinają). Najdłuższy dystans dzienny wyniósł 41,8 km, a najkrótszy 15,4 km. Miałam 8 dni, w których przeszłam powyżej 40 km. Tempo nie było więc oszałamiające - ale to ze względu na trudności. W Szwecji 33 km to była spokojna wędrówka, w Chorwacji musiałam się mocno postarać. Jak zawsze najważniejsza była konsekwencja w pokonywaniu stałych dystansów i zminimalizowanie strat na przerwy.
Pora roku i kierunek wędrówki
Lato nie jest dobrą porą na wędrówki po Górach Dynarskich. Zdecydowałam się na przejście CLDT mając tego świadomość. Najlepszym rozwiązaniem jest wędrówka wiosną, od kwietnia do czerwca, choć i wtedy pogoda będzie wyzwaniem - w kwietniu może jeszcze leżeć śnieg, a w czerwcu traficie już na upały. Powinno być jednak więcej wody.
Chorwacki Szlak Długodystansowy przechodzi się ze wschodu na południe. Jest to naturalny kierunek - zaczynamy z najmniej interesującego regionu, przesuwając się nad morze i kończąc w pięknej Dalmacji. Aplikację do nawigacji można przestawić na odwrotny kierunek, więc nie jest to problemem. Sądziłam, że wędrówka na południe będzie nieprzyjemna ze względu na to, że słońce będzie cały czas świeciło mi w oczy, ale ponieważ szlak bardzo kręcił niezwykle rzadko podążał wprost na południe.
Trudności i niebezpieczeństwa
Trudności było wiele i były one różnego rodzaju. Nie byłam na nie przygotowana, ale to moja wina - nie zrobiłam rozeznania, wyjechałam na szlak trzy dni po tym, jak ściągnęłam aplikację i o całym kraju wiedziałam niewiele. Doświadczenie zdobyte na poprzednich szlakach pozwoliło mi poradzić sobie z tym wszystkim, ale dla osób początkujących CLDT może się okazać zbyt wielkim wyzwaniem. W każdym razie polecam pozyskać jak najwięcej informacji przed rozpoczęciem wędrówki. Inna sprawa, że informacji na temat szlaku nigdzie nie ma - mam nadzieję, że mój blog i vlogi na YouTube wypełnią choć trochę tę lukę. Relacje z wędrówek po chorwackich górach pokazują krótkie, uczęszczane trasy w pobliżu popularnych miejscowości. Brak informacji o wnętrzu kraju i dzikich górach - nic dziwnego, nikt tam nie chodzi. Także vlogi na YT nie mówią całej prawdy; z zaskoczeniem odkryłam, że nie pojawiają się tam w ogóle najgorsze odcinki.
Najważniejsze są oczywiście trudności techniczne. Czy chorwackie góry są trudne do pokonania? I tak i nie. Nie ma zbyt wielu niebezpiecznych, skalistych fragmentów, choć jest sporo takich, gdzie trzeba użyć rąk i ostrożnie przeskakiwać ze skały na skałę. Są to widokowe, atrakcyjne odcinki, gdzie szlaki poprowadzono grzbietami składającymi się z krasowiejących odsłoniętych wapiennych skał. Są one jednak dość szerokie i obłe, tylko przy silnym wietrze stają się niebezpieczne.
Oto kilka takich fragmentów na zdjęciach:
Drugi rodzaj trudności technicznych, rzadko spotykany w Polsce i nigdy na szlakach Potrójnej Korony to zarośla. Bushwacking, czyli przedzieranie się przez zarośla na dziko to była w Chorwacji codzienność. W czasach komunizmu w Chorwacji, tak jak u nas, zaprojektowano mnóstwo szlaków turystycznych, zresztą historia turystyki górskiej ma źródła w czasach monarchii austro-węgierskiej. Szczyt zainteresowania wędrówkami przypadł pewnie na lata 60-te i 70-te XX wieku. Później komunizm upadł, wybuchła wojna i szlaki popadły w zapomnienie. Dziś prawie nikt nimi nie chodzi, więc naturalną koleją rzeczy zarastają. Tylko szlaki prowadzące ze wsi, gdzie można zaparkować samochód, na szczyt pobliskiej góry, są wydeptane - popularne jest zdobywanie pieczątek ze szczytów.
Darcie przez chaszcze jest zatem nieodłącznym elementem wędrówki CLDT, bardzo irytującym, bo spowalnia wędrówkę i jest bardzo bolesne, szczególnie latem, kiedy roślinność jest wybujała. Kolczaste akacje, gigantyczne pędy jeżyn, wysokie pokrzywy, a także las łopianów - na to trzeba się przygotować. Takie odcinki nie są długie, zazwyczaj mają 100-200 metrów, ale zapadają w pamięć.
O dziwo znakowanie lokalnych szlaków najczęściej było dobre i tylko czasami go brakowało (całkowicie). Część szlaku prowadzi jednak nieoznakowanymi trasami.
Osobny problem stanowi oczywiście pogoda, o której więcej w następnym akapicie - generalnie bardzo dobra, ale latem upalna i parna.
Największy zaś problem stanowi brak wody - o nim także w osobnym akapicie poniżej.
Straszną pamiątką po wojnie są pola minowe, a także zapomniane pola bitwy, obrzeżone liniami bunkrów. Chorwaci mają specjalną aplikację z zaznaczonymi polami minowymi. W aplikacji do nawigacji na szlaku też były one zaznaczone, ale nie wszystkie. Blisko granicy z Bośnią było tego mnóstwo. Całymi kilometrami ciągnęły się ostrzegawcze tabliczki z trupią czaszką. W jednym miejscu postawiono chatkę dla turystów w środku pola minowego, nie stawiając toalety. Toalety zresztą w Chorwacji, jak dawniej we wszystkich krajach słowiańskich, są rzadkim dobrem, najczęściej zamkniętym na kłódkę.
Najbardziej stresującym odcinkiem całego szlaku był fragment u podnóży masywu Dinary, gdzie szlak schodził z gruntowej drogi między porzuconymi czołgami. Były przerażające, nic tak dobrze nie przypominało koszmaru wojny, którą jako dziecko oglądałam codziennie w wiadomościach. Czy to miejsce jest bezpieczne? Wątpię. Starałam się iść prosto po śladzie, cały czas z telefonem w ręku. Natknęłam się na kilka metalowych fragmentów, z których przynajmniej część to kawałki amunicji. Nie ma tam drogi ani oficjalnego szlaku. Zagadnęłam policję, ale nie wiedzieli - na szlakach i drogach min nie ma, poza tym kto wie? Dziwiłam się, że CLDT poprowadzono przez teren, na którym mogą być niewybuchy.
Dzikie zwierzęta to temat, który wszystkich bardzo ekscytuje. W Chorwacji żyje około 1000 niedźwiedzi brunatnych, a wędrowcy którzy naoglądali się zbyt wielu amerykańskich filmików na YouTube myślą, że stanowią one śmiertelne niebezpieczeństwo. To akurat bzdura. Niedźwiedzie brunatne nieprzyzwyczajone do ludzi (a takie są chorwackie) nie atakują ludzi, nie jedzą ich i na widok człowieka natychmiast w panice uciekają. Bardzo mi się nie podoba, że również w Polsce niektórzy próbują ten nieuzasadniony strach promować, promując przy tym samych siebie i swoje niewłaściwe zachowanie. Poruszę ten temat jeszcze przy innej okazji. Spotkałam po drodze trzy niedźwiedzie, wszystkie uciekły (jednemu udało mi się zrobić zdjęcie). Możliwość obserwacji tych wspaniałych zwierząt w naturze uważam za jedne z najcenniejszych doświadczeń tej wędrówki.
Co innego myszy - z nimi rzeczywiście jest duży problem. Bardzo się rozmnożyły, przyzwyczaiły do śmieci i resztek ludzkiego jedzenia i teraz są prawdziwą plagą. Na dodatek przenoszą chorobę wirusową, zwaną mysią gorączką. Choroba objawia się bardzo wysoką gorączką i może także wywoływać problemy z nerkami - tak słyszałam. Po kilku dniach mija. U mnie konsekwencją spotkania z drapieżną myszą była dziura w plecaku, już załatana. Mysz przegryzła się nawet przez tak mocny materiał, jakim jest XPac.
W Slavonii, północno-wschodniej części Chorwacji, gdzie dominują bagna, były potworne komary. Pojawiały się setkami, tysiącami. Używałam tym razem repelentów, najpierw 50% DEET, potem czegoś lokalnego, z mniejszą zawartością DEET, ale komary były tak zawzięte, że kąsały nawet spryskane miejsca. Najgorzej było po godzinie 19, wtedy można już było tylko biec albo uciec do namiotu. Z tego powodu niemożliwe było wędrowanie o zachodzie słońca i o zmierzchu. Nie dało się wytrzymać. Nigdy nie spotkałam komarów w takich ilościach, może tylko w Wyoming, ale chyba nie aż tak wiele. Lapońskie były znacznie mnie agresywne.
Na CLDT złapałam aż 39 kleszczy. Najwięcej spośród wszystkich moich wędrówek. Znakomita większość została przeze mnie zdjęta z łydek, kiedy pełzły pod górę. Kilka delikatnie się zaczepiło, żaden nie ukąsił. Nie wyglądało na to, żeby DEET robił na nich wielkie wrażenie, choć kiedy zniknęły komary nie używałam już chemii. Metodę zbierania kleszczy zanim zdążą ukąsić lub wpełznąć w jakieś bardziej niedostępne miejsce na ciele uważam za najskuteczniejszą.
Pogoda
Pod wieloma względami pogoda w Chorwacji była dla mnie zaskoczeniem. Spodziewałam się oczywiście upału, ale sądziłam, że będzie to upał znany mi już z pustyń, czyli suchy. Pomyliłam się jednak - prawie przez cały czas, z wyjątkiem odcinka na południu, blisko Bośni, było ogromnie parno i wilgotno. Deszczu było niewiele, podobno mniej niż zazwyczaj. W sumie z deszczem było 20 dni (na 65). Zdarzały się i burze, i wolno nasuwające się ciepłe fronty z kilkugodzinnym deszczem, jednak raczej rzadko. Podobno jest to sytuacja nietypowa i objaw zmiany klimatu. Dawniej padało częściej, a susze nie były tak dotkliwe. Rzeczywiście pod koniec sierpnia susza była już potworna. Liście na drzewach wyschły i zbrązowiały. Zaczęły wybuchać pożary lasu. Jeden miałam okazję obserwować - samoloty gasiły płonącą makię z powietrza. Zazwyczaj również między falami upałów są jakieś przerwy. Teraz ich prawie nie było. Temperatura oscylowała zazwyczaj między 30 a 40°C, choć w słońcu (a w słońcu szłam bardzo często) oczywiście było znacznie goręcej, pewnie nawet 50°C - uczucie było takie, jak to kiedy piecze się coś w piekarniku, a kiedy otworzy się drzwiczki twarz owiewa gorący powiew. Rzadkie ochłodzenia przynosiły nieco niższe temperatury poniżej 30°C, a sporadycznie nawet poniżej 20°C, zwłaszcza o poranku. Rzadko było pochmurno, choć wysuniętej w morze Istrii z kolei dość często.
Nawigacja
Nawigacja nie była problemem, ponieważ cały czas wędrowałam z telefonem. Do nawigacji służyła mi aplikacja Guthook (obecnie zyskała nową nazwę: FarOut, która aktualnie jest jedynym narzędziem nawigacji na Chorwackim Szlaku Długodystansowym. Ślad GPS bez niej nie jest dostępny. Sama aplikacja jest darmowa, natomiast mapę ze śladem i waypointami trzeba kupić. Jest droga, kosztowała 120 PLN. Waypointów było nie tak wiele, ale przybędzie, ponieważ w trakcie wędrówki dodałam prawie 150 swoich. Pokazywały wodę, sklepy, czasami miejsca biwakowe itp. Guthook/FarOut to aplikacja amerykańska, używana przede wszystkim w USA (nie używałam jej podczas swoich wędrówek szlakami amerykańskimi).
Oprócz Guthooka korzystałam też z mapy.cz zwłaszcza w miejscach gdzie musiałam iść po śladzie nieistniejącego szlaku - ta aplikacja jest dokładniejsza.
Szlak nie jest oznakowany i nie ma mowy o tym, żeby kierować się w terenie czymś innym niż aplikacją. Od czasu do czasu zdarzają się znaki CLDT, ale są one umieszczane bardziej dla dodania otuchy niż w celach nawigacyjnych. Na niektórych odcinkach są znaki malowane żółtą farbą, tam gdzie wybitnie trudno jest nawigować. Zapewne znaków będzie w przyszłości przybywać.
Najczęściej trasa prowadzi istniejącymi szlakami turystycznymi i te są znakowane (czerwonym kółkiem z białym środkiem), jednak trzeba uważać, bo czasami CLDT się odłącza niespodziewanie. Znaki, o ile są nowe, są czytelne, natomiast stare znaki brązowieją i są trudne do zidentyfikowania. Łatwo je pomylić z porostami.
Szlaki chorwackie są bardzo rzadko uczęszczane, często zarośnięte i zapomniane. Wydeptane są tylko krótkie odcinki prowadzące na popularne szczyty. Było to dla mnie zaskoczeniem, sądziłam że wędrówki piesze są tam uprawiane tak jak w innych krajach słowiańskich. Okazało się jednak, że kultura wędrowania zanikła po upadku komunizmu i rozpadzie Jugosławii.
Noclegi
Noclegi wypadły tak:
Namiot: 42 (w tym dwa razy u kogoś)
Wiata/zadaszenie: 11
Chatka turystyczna: 7
Schronisko: 0
Wynajęty pokój: 3
U Trail Angeli: 2
Jaskinia: 1
Choć biwakowanie oficjalnie nie jest w Chorwacji legalne, nie było problemu. Nawet na plaży, choć podobno grozi to mandatem. Oficjalnie jest tak, że na jedną noc można się rozbić nie mając możliwości dotarcia do schroniska. Nie obowiązuje to w parkach narodowych, które bardzo pilnują żeby turyści nie biwakowali (ale przy chatkach wolno).
Często korzystałam z zadaszeń, jakie miały liczne w górach i lasach chatki łowieckie. Same chatki, podobnie jak małe leśniczówki były zamknięte, ale można było schronić się pod daszkiem.
W chorwackich górach jest wiele schronisk, ale są one przeważnie nieczynne w związku z brakiem zainteresowania ze strony turystów. Tylko kilka jest otwartych latem przez cały tydzień, część tylko w weekendy, część zaś jest całkiem zamknięta (klucz można pozyskać od klubu, który schroniskiem gospodaruje - dla wędrowca jest to niemożliwe). Było to bardzo przykre. Tak jak już pisałam, od lat 90-tych nikt nie jest zainteresowany pieszymi wędrówkami, trudno więc oczekiwać żeby ktoś utrzymywał puste schroniska. Część to już zupełne ruiny, ale dla wielu jest jeszcze szansa. Niestety nawet tam gdzie schroniska są remontowane, nie można dostać wody - studnie są zamykane na kłódki.
Wspaniałą z kolei rzeczą są otwarte chatki samoobsługowe, trochę podobne do skandynawskich. Również opiekują się nimi kluby. Mają różny standard, ale wszystkie są cudowne i bardzo przytulne. Czasem zdarza się, że klub buduje tak wspaniałą chatkę, że w końcu ją zamyka - żeby nikt nie zniszczył i żeby tylko oni mogli z niej korzystać. Wielka szkoda.
Trzykrotnie korzystałam z płatnego noclegu. Były ku mojemu zaskoczeniu bardzo drogie. Raz tylko udało mi się uzyskać nocleg za 10 euro, raz za 150 kun (wyżebrany w agroturystyce). Kąpałam się w strumieniach i morzu, myłam się wodą ze strumienia czy przydrożnego kranu. Raz spałam u Trail Angela, Matiji i raz w hostelu załatwionym przez innego członka CLDTA. Raz jedna pani zaproponowała mi nocleg na trawniku i raz ktoś mnie zaprosił do domu, ale nie skorzystałam, bo chciałam jeszcze coś przejść. Już po przejściu szlaku zostałam zaproszona na nocleg w ogrodzie przez przemiłego właściciela plażowego baru.
Jedzenie i możliwości zaopatrzenia
Możliwości zaopatrzenia, a ściślej rzecz biorąc częstotliwość występowania sklepów na szlaku to było coś, czego nie sprawdziłam dokładnie przed wyjazdem. Sądziłam, że czekają mnie tylko 2-3-dniowe odcinki, tymczasem były nawet 6-dniowe (bodajże dwa). W Chorwacji jest kilka zupełnie odizolowanych rejonów. Należą do nich Góry Papuk na północy no i oczywiście Velebit na południu - tam byłam zmuszona dwukrotnie łapać stopa do miejscowości, w której znajdował się sklep. Nie było to łatwe - Chorwaci niechętnie się zatrzymują, pewnie dlatego że autostopowanie jest rzadkością w ich kraju.
Podobnie jak u nas w Chorwacji w każdej większej wsi znajdował się sklep. Najczęściej sklepy były też czynne w niedziele.
Na wschodzie w sklepach najczęściej noszono maski, natomiast na zachodzie, nad morzem już rzadko. Turyści nie nosili ich prawie wcale. Jeśli nie miało się maski, nie było problemów. Temat covidu też praktycznie nie istniał.
Oferta także przypominała polską, ale jedzenie było smaczniejsze. Doskonałe były twarde sery i jogurty, pyszne mleko. Wielką atrakcją były piekarnie, w których sprzedawano doskonałe bułki, słodkie drożdżówki (lubiłam jeść je na śniadanie popijając kawą) i słone wypieki, zwane burkami - półfrancuskie ciasto wypełnione warstwami nadzienia: sera, mięsa, szpinaku; bardzo sycące.
Nie jadałam wędlin, bo zbyt szybko się psuły. Pasztet był wodnisty i niesmaczny. Głównie spożywałam sery, czasem nutellę lub dżem no i ryby w puszkach.
Ceny żywności w regionach mniej turystycznych są podobne do polskich, natomiast im bliżej morza, tym jest drożej. Spodziewałam się niskich cen, a tymczasem często wydawałam na prowiant więcej niż w Szwecji, nawet 60 zł dziennie (100 kun). Faktem jest, że mając możliwość robienia zakupów co dzień lub dwa nie mogłam się oprzeć sokom, owocom i nabiałowi, a to zwiększało koszty. Do produktów absurdalnie drogich należały konserwy rybne, szczególnie tuńczyk, który w Dalmacji kosztował nawet 25 kun za sztukę.
Na północy mogłam czasami zerwać trochę owoców z przydrożnych lub dziko rosnących drzew. Na południu natomiast trafiłam na pierwsze dojrzałe figi. Figowce rosły wszędzie, w porzuconych, zdziczałych sadach, w rowach, przy drogach. Zbierałam ich wielkie ilości, były cudownie smaczne.
Bardzo lubiłam wymyślne śniadania :-)
Woda
Woda, a raczej jej brak, to chyba największy kłopot wędrowca w Chorwacji. Góry Dynarskie są zbudowane z krasowiejących wapieni - choć pada deszcz, to woda nie zostaje w ziemi, nie gromadzi się i nie spływa. Prawie nie ma źródeł (tylko w lessowej wschodniej części kraju, bardzo rzadko na zachodzie) ani strumieni. Woda wnika w skałę, rozpuszczając ją powoli - tak powstają szczeliny skalne i jaskinie. U podnóży gór lub w głębokich dolinach mamy jednak do czynienia z wywierzyskami - źródłami rzek, który są już rzekami pod skałami i nagle z nich wypływają, od razu szerokie, pełne krystalicznie czystej i lodowatej wody.
Takie rzeki występują zbyt rzadko żeby mogły stanowić źródło wody na szlaku. Trzeba polegać na ludziach i prosić po domach, przechodząc przez wieś, a tam gdzie wsi nie ma, w górach na południu, trzeba odszukiwać tzw. bunary. Nie są to studnie, ale cementowe (dawniej kamienne) zbiorniki, do których spływa woda deszczowa. Bunary budowano w czasach, kiedy w górach żyli pasterze z ogromnymi stadami zwierząt. Ich już nie ma, ale pozostały bunary. Niektóre są odnawiane, ale część zapomniana. Te zaniedbane zawierają brudną, zanieczyszczoną wodę, którą strach pić. Dlatego lepiej nosić więcej z innych źródeł.
Bunary przy popularnych szlakach mają wiadra na łańcuchach, ale te w bardziej odludnych miejscach, przy opuszczonych gospodarstwach, wiader nie mają. W związku z tym od Fužine niosłam swoje własne wiaderko i sznurek. Przydały się tak naprawdę raz, ale właśnie wtedy były niezbędne. Na wszelki wypadek doniosłam je do końca.
Najdłuższy odcinek bez wody wyniósł 35 km (Dražice - Benkovac Fužinski). Inni hikerzy straszyli mnie bardzo długimi odcinkami bez wody, również tak to wynikało z aplikacji - 68 km - ale okazało się, że woda była. Z bunarami nigdy nie wiadomo, woda może w nich być, a mogą być suche. Brak wody dotyczy głównie bunarów położonych w pobliżu dróg - okoliczni mieszkańcy przyjeżdżają z pompami i wielkimi zbiornikami żeby zabierać z nich wodę do podlewania ogródków. Nie wiedzą, że dla wędrowców to jedyna woda. Inny kłopot to zanieczyszczenia - w bunarach często toną małe zwierzęta, zwłaszcza myszy, i już tam zostają. Dobrze jest filtrować wodę z bunarów. Choć ciągle mnie informowano o tym jak dzikie i odludne są Góry Velebit, tam z wodą nie było aż takiego problemu. Dzikie i odludne też zresztą te góry nie były - były jak najbardziej uczęszczane przez turystów, także zagranicznych.
Ilość wody jaką niosłam zależała oczywiście od konkretnego odcinka. Na początku miałam ze sobą 4 butelki (3,7 l), później dołożyłam piątą, a potem szóstą i na krótki odcinek, na którym miało być te 68 km bez wody także siódmą, a więc mogłam nieść 7,2 litra. Tyle jednak trudno mi było dźwigać, więc pozostałam przy 6 l.
Kraj i ludzie
O mieszkańcach Bałkanów mówi się, że są otwarci i gościnni. Szczerze mówiąc, wcale nie tak często udawało mi się tego doświadczyć. Głupio byłoby na ten temat generalizować, ale jednak to właśnie w Chorwacji nie zdarzało się żeby obcy ludzie zapraszali mnie na noc. Zdarzyło się to raz, Matiji związanego z CLDTA, u którego byłam w Zagrzebiu nie liczę - społeczność thruhikerska to co innego. Matiji zresztą należą się specjalne podziękowania za pomoc wszelkiego rodzaju, w tym wysyłkę paczki z butami i koszulką.
Nikt nigdy nie odmówił mi wody - a musiałam prosić o nią często - nierzadko wdawałam się też w rozmowy. Większość ludzi, których spotkałam była miła, nigdy nie było problemu z naładowaniem powerbanku czy telefonu - chodziłam w tym celu najczęściej do aptek, bo zewnętrznych gniazdek nie mogłam znaleźć. Ale z drugiej strony kilka razy odmówiono mi, kiedy pytałam czy mogę rozbić namiot na skraju pola czy w sadzie. Potem przestałam pytać. A najbardziej nieprzyjemnym momentem było, kiedy prosząc o wodę dostałam pytanie czy jestem katoliczką. To zdarzyło się dwa razy. Zastanawiałam się co by było, gdybym odpowiedziała, że jestem muzułmanką. Trzeba było sprawdzić. Niestety, w Chorwacji rośnie w siłę nacjonalizm i ten dziwny rodzaj religijności, który objawia się niechęcią. Kilku młodych ludzi, których spotkałam w górach wspominało też o tym i spuszczało głowę.
Z zaskoczeniem przyjęłam, że konflikt między narodami byłej Jugosławii jest wciąż aktualny. Wciąż następują zgrzyty, negocjacje w sprawie zbrojeń. Wojna przez resztę Europy trochę zapomniana, na Bałkanach wydaje się całkiem niedawną. Przyjeżdżając do Chorwacji na wakacje nad morze nie widzi się tego. Natomiast w głębi kraju, na terenach przygranicznych (Chorwacja jest wąska, więc właściwie wszędzie jest teren przygraniczny) wszędzie pełno opuszczonych wsi, zrujnowanych domów, choć Serbowie powoli zaczynają wracać do swoich dawnych siedzib. Nie odminowano wszystkich pastwisk. Leżą rdzewiejące czołgi.
Granica Unii Europejskiej i brak przynależności do strefy Schengen przynoszą kolejne problemy. Policja nieustannie patroluje drogi górskie w pobliżu granicy, ale robi to tylko w dzień i nieudolnie. Nie wiem czy celowo, czy nie. W każdym razie imigranci prześlizgują się przez granicę bez większych problemów. Z pewnością wiele się przemyca. Skomplikowany, skalisty, pełen jaskiń teren temu sprzyja. Sama raz dostałam ciekawą propozycję pracy "transgranicznej" - ponoć doskonale się do tego nadaję, jestem w formie, mam spory plecak i nie wyglądam podejrzanie ;-)
Jeśli chodzi o innych hikerów to trzeba powiedzieć, że po prostu ich nie było. CLDT oprócz mnie nikt latem nie wędrował (jeden mężczyzna zrezygnował na początku, będąc kilka dni przede mną). Całymi dniami szłam w zupełnej samotności. Spotkałam tylko dwoje długodystansowców, niezwykle sympatyczną parę z Niemiec, wędrującą Via Dinaricą. W paśmie Velebit spotykałam turystów z plecakami (musiałam przejść 1500 km zanim to nastąpiło), choć tylko kilka razy. To były najprzyjemniejsze spotkania - pojawiały się smakowite wiktuały, fajne rozmowy. Oczywiście widywałam ludzi we wsiach, ale to co innego. Jednodniowi turyści zdarzali się nieco częściej, przeważnie w niedziele. Raz zostałam rozpoznana przez parę z Polski - pozdrawiam!
Chorwacja jest ładnym krajem i warto go zobaczyć "od środka". Przede wszystkim składa się z lasu - zajmuje on tam naprawdę dużą powierzchnię i jeszcze nie jest zdegradowany (choć jak mówią Chorwaci, dewastacja postępuje). Wsie w centralnej części kraju ani nie zniszczone w czasie wojny, ani nie zmienione pod wpływem turystyki, są naprawdę śliczne. Tradycja jest tam jeszcze żywa. Stoją stare, XIX-wieczne domy, chaty z gliny. Dużo jest drewnianych konstrukcji, szop do suszenia kukurydzy, obudów studni - tych więcej na wschodzie, bliżej Dunaju. Z drugiej strony nie brakuje malowniczego słowiańskiego bałaganu.
Język
Pochodząc z kraju słowiańskiego nie miałam zbyt dużych problemów z porozumiewaniem się z Chorwatami. Znajomość jakiegokolwiek języka słowiańskiego pomaga, choć najbliższe chorwackiemu są czeski i słowacki. Znam czeski w stopniu podstawowym i to bardzo mi pomogło. Szybko też nauczyłam się przydatnych zwrotów i nazw produktów żywnościowych po chorwacku. Taka mieszanina czeskiego, polskiego i chorwackiego wystarczała. Poza tym prawie wszędzie można się było dogadać po angielsku, ale wolałam ćwiczyć chorwacki. Zyskiwałam też w ten sposób sympatię spotkanych ludzi. Trzeba zaznaczyć, że Polacy w Chorwacji są bardzo lubiani i traktowani jak odlegli pobratymcy. Turyści z Czech są jakby odrobinę mniej lubiani, mniej niż np. Słowacy (pewnie dlatego, że nie są katolikami). Niemcy, osoby z innych krajów, posługujące się angielskim, to już nie to samo - tak mi mówili Chorwaci.
Finanse
1 HRK = 0,61 PLN
Całkowity koszt wyprawy to 4453,26 PLN.
Dojazd tam: pociąg do Zagrzebia (Česke Drahy) 547,59 PLN (899,93 HRK) i autobus do Iloka 114,23 PLN (187,77 HRK)
Test na covid: 180 PLN (295,81 HRK)
Dojazd z powrotem: autobusy do Brna i pociąg do Cieszyna 363,98 PLN (898,18 HRK)
Jedzenie: 2726,19 PLN (4481 HRK)
Noclegi: 271,89 PLN (446,88 HRK) (w tym nocleg w hostelu w Zagrzebiu)
Różne, w tym karty SIM Telemach: 176,37 PLN (289,9 HRK)
Poczta: 73,01 PLN (120 HRK) *nie pokrywałam kosztów dwóch przesyłek
Chorwacja okazała się o wiele droższa niż sądziłam, chyba nawet droższa niż Szwecja czy USA. Należy pamiętać, że wyprawa trwała tylko 65 dni - jeśli porównać z 90 dniami spędzonymi w Szwecji widać, że wyszło praktycznie tak samo.
Myślałam, że będę sobie mogła pozwolić na częstsze noclegi pod dachem, ale szybko z nich zrezygnowałam. Najbardziej zaskoczyły mnie ceny jedzenia (już opisane w akapicie o jedzeniu). Jedynie dojazdy pociągiem i autobusem były tanie. Oczywiście całkowity koszt wyprawy jest i tak niski, z łatwością można byłoby wydać dwa czy trzy razy więcej, ale to dlatego, że w trakcie poprzednich wypraw nauczyłam się ciąć koszta tak jak to tylko możliwe. Nie umiem tylko zrezygnować z dobrego jedzenia (mam na myśli żywność kupowaną w sklepach i na targowiskach, nigdy nie chodzę do restauracji. Raz jeden jadłam tego typu posiłek, ale dostałam go gratis do noclegu.). Średnio wychodzi, że jadłam za 42 PLN dziennie, ale raz ufundowano mi resupply i kilka razy posiłek, a na pierwsze kilka dni przywiozłam jedzenie z Polski.
Znalazłam dobrą ofertę dla turystów i kupiłam dwie karty SIM na dwa miesiące w sieci Telemach. Za 75 HRK dawały po 10 GB danych.
Sprzęt
Tradycyjnie podsumowaniu sprzętowemu poświęcę osobny wpis, a tutaj tylko krótkie podsumowanie. Na przejście Croatian Long Distance Trail nie zabrałam zbyt wielu nowych rzeczy, korzystałam raczej ze sprzętu który już miałam. Wzięłam ulubiony plecak OMW Triple Crown i namiot ZPacks Solplex. Śpiwór Roberts Vagabond 300 był nieco za ciepły. Z nowości należy wspomnieć przede wszystkim buty Altra Olympus, które okazały się kompletną porażką. Były tak niewygodne, że musiałam ratować sytuację wycinając powodujące pęcherze gumowe elementy scyzorykiem. Choć nie było takiego planu, w trakcie wędrówki dostałam paczkę ze sprzętem - z nowymi butami (starymi dobrymi Altrami Lone Peak 4.0), odpowiedniejszą na upały Koszulką Pustynną Kwarka oraz większą jedwabną chustką, która skuteczniej osłaniała moją głowę od słońca. Rzeczy na słońce były mi potrzebne na ostatnim etapie. Pierwsze dwie trzecie szlaku wiodą głównie przez lasy, natomiast na południu teren jest odsłonięty. Przez cały czas miałam ze sobą nową kamizelkę puchową Robertsa, która w chłodne wieczory i poranki, które też się zdarzały bardzo się przydawała. Góry Dynarskie to jednak spore pasmo, sięgające 2000 m n.p.m. i różnica temperatury była odczuwalna.
Podsumowanie
Na pewno nie każdemu mogłabym polecić CLDT. Raczej niewiele osób byłoby zachwyconych tym szlakiem, ale jak to zwykle bywa, na pewno się takie znajdą. Podobnie jest na szlaku Via Dinarica - ci, którzy wolą poruszać się bez przeszkód i medytować, oglądając piękne krajobrazy są rozczarowani, ci natomiast, którzy lubią adrenalinę, przygodę i przedzieranie się przez pustkowie są zadowoleni. Sami musicie sobie odpowiedzieć do którego rodzaju wędrowców należycie.
Skoro już wspominam o innych szlakach - każdy jest inny. CLDT skupia się na poznaniu jednego kraju, Chorwacji, w całości. Zobaczycie na nim wszystko i bardzo dużo się nauczycie. Jednocześnie jest najdłuższym szlakiem nie tylko Chorwacji, ale i całych Bałkanów. Via Dinarica wiedzie od Słowenii po Albanię, zaliczając wszystko po drodze. Bywa równie zarośnięta, choć częściej wiedzie drogami. Jest krótsza. Najkrótsza jest Via Adriatica, która biegnie przez Chorwację wzdłuż Adriatyku, bardzo często wspólnie z CLDT. Wiele osób wybiera przejście tylko sekcji C, tej nadmorskiej części CLDT. Nie pokrywa się ona jednak z Via Adriaticą. Wydaje mi się, że ten drugi szlak może być nieco przyjemniejszy w odbiorze, choć nie ma wielkiej różnicy. Oba kończą się w tym samym miejscu.