poniedziałek, 27 lutego 2017

Zimowy Beskid Śląski i Hranická Propast (Czechy)

Beskid Śląski to pasmo, którego pojawienie się w relacji jest u mnie najmniej prawdopodobne - ponieważ dzieli mnie od niego godzina jazdy autobusem nie mam powodu wybierać się tam inaczej niż na jednodniówki. Tak też było i tym razem, jednak wycieczki miały na celu pokazanie Annette, mojej koleżance z Niemiec, że w pobliskich Beskidach mamy coś wartego uwagi. Wybrałam swoje dwie ulubione trasy, wystarczająco krótkie żebyśmy mogły zaczynać po 12, a zdążyły na autobus przed zapadnięciem całkowitych ciemności.
 
 
Dolina Białej Wisełki i Barania Góra
 
Na pierwszy ogień poszedł najładniejszy szlak Beskidu Śląskiego - niebieski, z Wisły Czarnego do schroniska Przysłop, gdzie odbiłyśmy na szlak czerwony, znany jako GSB i zakończyłyśmy wędrówkę na Przełęczy Kubalonka. Niebieski szlak prowadzi dalej do Zwardonia, mijając po drodze fajne jaskinie i oferuje widok na Tatry przed dojściem do Koniakowa. Czerwony jest najszybszy, zwłaszcza jeśli od Stecówki idzie się drogą, nie trzeba też nigdzie stromo schodzić.
 
Biała Wisełka jest po prostu cudna. Teraz w dużej mierze zamarznięta, więc i Kaskady Rodła nie bardzo widoczne, ale różne lodowe nacieki jak i odsłonięcia karpackiego fliszu były także bardzo przyjemne dla oka.
 
 
 
 
Dalej mamy leśne podejście, które kiedyś wydawało mi się strome i dłużące się... Obecnie po prostu nim frunęłyśmy, mijając po drodze grupkę młodzieży, odpoczywającą pod wiatą, Pierwszy widok, ostatni trawers i niebawem osiągnęłyśmy szczyt Baraniej Góry. Na jej stoku znajdują się źródła Wisły (w postaci bagienka), a z wierzchołka roztacza się wspaniała panorama, której podziwianie ułatwia ażurowa wieża widokowa.
 
 
 
  
 
Widać: Tatry Wysokie i Zachodnie, Wielką Fatrę, Beskid Żywiecki z Babią Górą i Pilskiem na czele, Beskid Śląsko-Morawski, a w oddali także Sudety, oddzielone od Karpat obniżeniem Bramy Morawskiej. Jak ja kocham ten widok!
 
 
 
 
 
  
 
Z Baraniej szybko spełzłyśmy w kierunku schroniska Przysłop, najbrzydszego schroniska w Polsce, ale już tylko z zewnątrz, bo wewnątrz właśnie zostało ładnie odremontowane. Annette była pod wrażeniem, nie spodziewała się że górska chata to prawie hotel, myślała, że będzie to jakaś budka z dykty jak w Nowej Zelandii :-). W ramach kosztowania polskiej kuchni zamówiłyśmy po kwaśnicy.
 
 
 
Trzymałyśmy się czerwonego szlaku aż do Stecówki, gdzie odbudowano już po pożarze drewniany kościół. Zdążyłyśmy na ostatnie błyski zachodzącego słońca. Miejscowi rzadko chodzą dalej szlakiem, ponieważ dużo szybciej jest drogą. Szlak jest oczywiście ładniejszy, zalicza fajną skałę, mroczny las i można na nim spotkać głuszce, ale robiło się ciemno, więc wybrałyśmy drogę. Ostatni asfaltowy odcinek pokonałyśmy już po ciemku, ślizgając się okropnie, bo lodu na drodze były całe pokłady. Ale za to zdążyłyśmy w sam raz na autobus Wispol.
 
 
 
 
 
 
 
Błatnia przez Zebrzydkę
 
Piękna pogoda utrzymała się i następnego dnia znów ruszyłyśmy w góry, tym razem pojechałyśmy do Górek Wielkich, gdzie dołączyłyśmy do zielonego szlaku prowadzącego ze Skoczowa na Zebrzydkę i Czupel.
 
W okolicy jest kilka pasm schodzących się w coś, co ja nazywam masywem Błatniej, a co bardziej przypomina masyw Klimczoka. Każdym pasmem wiedzie jakiś szlak. Moja ulubiona trasa to strome podejście na Zebrzydkę, a potem szlak czerwony, grzbietowy, do schroniska na Błatniej. Wędruje się tu głównie lasem bukowym, pięknym zwłaszcza wiosną i jesienią. Są też ładne polany.
 
Przyjemne widoki na Pogórze Śląskie oferuje odcinek przez Górki Wielkie aż do granicy lasu. Górka i Bucze, a dalej na południe Chełm, Tuł i Równica po przeciwległej dolinie Brennicy. Z Brennicy mamy w Cieszynie wodę w kranie i jako jedni z nielicznych w Polsce cieszymy się miękką wodą.
 
 
 
 
Po drodze jest aż sześć szczytów: Zebrzydka, Łazek, Czupel, Mały Cisowy, Wielki Cisowy no i oczywiście Błatnia, którą zdobywa się już po osiągnięciu schroniska.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
W schronisku naturalnie klasyczny schabowy, tylko surówki były straszne :-)
 
 
 
Zejście rozpoczęłyśmy o zachodzie słońca, który bladł powoli kiedy schodziłyśmy zalodzonym zielonym, a następnie czarnym szlakiem do Brennej. Annette podobały się widoki i mówiła, że przypominają bardzo Schwarzwald. Jesienią być może będę miała okazję sama się o tym przekonać.
 
  
 
 
 
 
 
 

Hranická Propast
 
 
 

Nasz kolega Lukaš z Czech nie mógł nam towarzyszyć w wędrówkach po Beskidzie Śląskim, ale pojechałyśmy go odwiedzić w Ołomuńcu. Pogoda była parszywa, więc z dalekich wędrówek nici, nie mogliśmy jednak wytrzymać żeby nie wybrać się gdzieś w teren. Przy winie i śliwowicy powstał plan wycieczki do Hranickej Propasti.
 

 
Hranická Propast to najgłębsza na świecie zalana wodą jaskinia. Na razie udało się zbadać ją do głębokości prawie 500 m, ale dna nie widać.
 
Nazwa jaskini pochodzi od nazwy miejscowości, w której się znajduje - Hranice. Jaskinia znajduje się w rezerwacie porośniętym ładnym mieszanym lasem. Wysoka skarpa nad rzeką Bečvą stanowiła niegdyś punkt obronny i znajdował się na niej zamek, z którego pozostały tylko resztki murów.
 

 
 
 
 
 
 
 
 
Przepaść pojawia się nagle, strome ściany opadają w dół, gdzie kryje się pod kożuchem opadłych liści lustro wody. Widać je z platformy widokowej.
 
 
 
 
 
 
 
 
 

W dole, nad rzeką, w Teplicach nad Bečvou znajduje się sanatorium  i źródła leczniczych wód. Zeszliśmy ścieżką tak zalodzoną, że moi przyjaciele musieli ślizgać się na butach jak na łyżwach. Tylko mnie się upiekło w butach biegowo-miejskich nie pojechałam ani razu :-). W drodze powrotnej ulegliśmy pokusie zjedzenia czegoś klasycznie czeskiego. U mnie gulasz z knedlikiem no i naturalnie Kofola.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Następny dzień postanowiliśmy spędzić w muzeach (w niedzielę był darmowy wstęp). Zwiedziliśmy Muzeum Archidiecezjalne, a w nim fundamenty zamku i kolekcję średniowiecznych Madonn, a potem Muzeum Sztuki. Spodni pradlo znajdziecie też w letniej relacji z wycieczki do Czech, ekspozycja się nieco zmieniła, więc nie mogłam się powstrzymać...
 
 
 
 
 
 
 
 
Na koniec runda po mieście - Franz Josef robiący sobie selfie, rynek, park. Pożegnalna kolacja jak w Nowej Zelandii - zapiekanka z brokułami.
 
 
 
 
 
Bardzo miło było znów się z Wami spotkać. Do zobaczenia!

2 komentarze:

  1. Witam Cię Leśna. Jak wspomniałem na forum, jestem stałym czytelnikiem Twojego blogu. Fantastyczne klimaty wypraw, które bardzo mi odpowiadają. Choć czytam Twoje relacje, nie natrafiłem na informację na temat tego, jakiego używasz aparatu? Zdjęcia są dobrej jakości i trudno się do czegoś przyczepić. Ja mam stary kompakt i porządną lustrzankę z kilkoma obiektywami. Przyznam jednak, że dźwiganie tych 2 - 3 kg nie zawsze mi się uśmiecha. Dlatego interesuje mnie, czym Ty fotografujesz, że zdjęcia są tak dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam. Dzięki, miło przeczytać. Używam zwykłego kompaktu, ale jestem zadowolona z kolorów i jakości. Obecnie Nikon Coolpix S800c, waży bodajże niecałe 200 g (jest na liście sprzętowej z Te Araroa). Najbardziej boli mnie, że nie wychwytuje subtelności światła i od oświetlenia zależy to czy zdjęcia w ogóle jakieś wyjdą. Konsekwentnie nie obrabiam swoich zdjęć :-) Ku mojemu zaskoczeniu po prezentacji na Kolosach usłyszałam dużo dobrego o swojej fotografii :-)

      Usuń