wtorek, 1 maja 2018

Continental Divide Trail: Crazy Cook Monument - Lordsburg (New Mexico)

Wyprawa oficjalnie rozpoczeta - czas na pierwsza relacje z Continental Divide Trail!
 
Z Krakowa przelecialam do Oslo, z Oslo do Los Angeles (w smogu). Odbior bagazu I immigration przebiegly duzo sprawniej niz w zeszlym roku w Nowym Jorku i skromne 4 godziny jakie mialam na przesiadke w zupelnosci wystarczyly.



Z Los Angeles udalam sie do Nowego Meksyku wygodnym pociagiem o romantycznej nazwie "Texas Eagle". Dworzec Union Station byl bardzo ciekawym przypadkiem architektonicznym, monumentalny - jak to w Ameryce, ale z pierwiastkiem meksykanskim. Pociag byl nocny i dopiero rano zobaczylam pustynie Arizony z kaktusami saguaro.






Wysiadlam w Lordsburgu, miasteczku lezacym bezposrednio na szlaku, na jego 86-ej mili. W motelu odwiedzanym o tej porze roku prawie wylacznie przez hikerow zapisalam sie w rejestrze. Jeszcze w pociagu spotkalam wybierajacego sie tez na CDT Szwajcara, z ktorym wynajelismy na spolke pokoj.



Codziennie rano z motelu kursuja dwa samochody terenowe dowozace hikerow na poczatek szlaku - podroz trwa cztery godziny, po drodze uzupelnia sie depozyty z woda, droga najpierw asfaltowa zamienia sie w niewiarygodnie wyboista droge gruntowa.



I wreszcie jest! Crazy Cook Monument to pomnik oznaczajcy poludniowy kraniec Continental Divide Trail. Zostal tak nazwany z powodu jakiegos morderstwa, ale bylo to dawno temu :-)
 
Nasza grupa skladala sie z 10 osob. Meksyk znajduje sie tuz obok, za plotem z drutu kolczastego, pelnym dziur i latwym do pokonania. Przelazlam przez plot i spedzilam w Meksyku minute... Chcialam miec plena przyjemnosc ze startu, wiec poczekalam az wszyscy rusza i rozpoczelam wedrowke jako ostatnia - 27 kwietnia, godz. 11:00 czasu lokalnego :-)





Znaki rozmieszczone sa dosc rzadko, ale widoczne - tak wygladal pierwszy znak na szlaku.


Pustynia wydaje sie martwa, ale wcale taka nie jest. Roslinnosc jest niezwykle ciekawa, szczegolnie dla kogos, kto nigdy nie byl na pustyni.







Ptaki wija gniazda w kaktusach! Kaktusy wlasnie kwitna, jedne na zolto, inne na rozowo.




Pierwszy odcinek CDT wiedzie przez tzw. Bootheel - fragment Nowego Meksyku w poblizu granicy z Arizona, wciety gleboko na terytorium Meksyku. Sklada sie z dlugich grzbietow gorskich i rozleglych plaskich dolin. Gory pociete sa kanionami, przez ktore czasami wiedzie szlak. W takich kanionach zdarza sie, ze rosna pojedyncze drzewa. Widzac na horyzoncie drzewo mozna byc pewnym, ze spotka sie tam jakiegos hikera :-)







Wschod slonca na pustyni to cos niezwykle pieknego. Niedlugo po wschodzie robi sie cieplo, a potem goraco, ale dzieki temu, ze jest bardzo sucho nie odczuwa sie upalu zbyt dotkliwie. Nie jest zreszta bardzo goraco - temperatura nie siege 30 stopni.



Amerykanie maja problem z nawigacja, bo na niektorych odcinkach nie ma oznakowania lub slupki sa trudne to znaleziania, a w kamienistym terenie nie ma sciezki, ale szlak jest poprowadzony na tyle logicznie, ze zawsze udaje mi sie go znalezc.




Na pustyni nie ma zadnych naturalnych zrodel wody, ale na tym odcinku w metalowych skrzyniach znajduja sie depozyty wody pitnej dla wedrowcow (woda jest dostarczana w ramach oplaty za przejazd na poczatek szlaku).




Najgorecej jest miedzy 12 a 16, wtedy szukam cienia. Pod kazdym drzewem jest wydeptane i wysiedziane miejsce, w ktorym mozna sie schronic.



Choc trudno sobie wyobrazic jak to mozliwe na pustyni hodowane jest bydlo. Stad obecnosc studni glebinowych i bajorek dla krow - przewaznie wyschnietych. To drugie poza depozytami zrodla wody.





Oboz najlepiej rozlozyc w poblizu wody, tam tez sa miejsca pozbawione roslinnosci, w ktorych najwygodniej jest sie rozbic. Inna opcja sa koryta wyschnietych strumieni o kamienistym dnie. Noce sa na tyle chlodne, ze w calosci wpelzam do spiwora.



Wczorajszy upal zlagodzila mila niespodzianka - pierwsza Trail Magic na szlaku. W bialej kopule rezydowal Trail Angel o imieniu Apple z lodowka plena zimnych napojow i dwoma kartonami chipsow!





Upal bywa trudny do zniesienia... Pewnie sie zastanawiacie jak chronie sie przed sloncem - pod daszkiem nosze jedwabna chuste, ktora chroni moja glowe i kark, a w razie potrzeby takze twarz. Nosze nakladki przeciwsloneczne na okulary, a nogi smaruje kremem z filtrem, jako ze chodze w krotkich spodenkach. Nogi zreszta szybko pokryl pustynny pyl, ktory stanowi znakomita bariere przez promieniami slonca. Koszulka Pustynna nie jest juz taka biala jak pierwszego dnia, ale dalej odbija swiatlo :-)




Gory sa ewidentnie pochodzenia wulkanicznego, wiekszosc mocno zerodowana, ale trafil sie dobrze zachowany stozek wulkaniczny. Troche jak w Nowej Zelandii.



Ostatni depozyt przed Lordsburgiem i wstapila w nas nadzieja... Mac w czerwonej koszulce postanowil jeszcze troche przedreptac, a ja i Aron z Australii w zielonej koszulce wynajelismy pokoj w motelu. Dotarlismy do miasta dosc wczesnie, ale daje jest klopot z woda, a nam zrobily sie pecherze - obojgu w tym samym miejscu na piecie! Pustynia jest bezlitosna... Na nastepnym odcinku ma juz byc wiecej drzew - zobaczymy :-)




13 komentarzy:

  1. Rany...nie wiedziałem, że ruszasz.
    Trzymam kciuki bardzo mocno, no i już cieszę się, że kolejny szlak uda mi się "przejść....przezobczyć" ;) dzięki Tobie, czyli już się cieszę na kolejne relacje.
    POWODZENIA!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Agnieszko, nie do uwierzenia jest to, co Pani robi. Mateusz mi mówił, że Pani zaczyna kolejny i jeszcze dłuższy od Apallachian Trail szlak. Trzymam mocno kciuki i kibicuję Pani. Jest Pani niebywale odważną, niezależną i samodzielną dziewczyną!!! - Bożena Jabłońska (mama Mateusza).






    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Bozeno bardzo dziekuje! Pozdrowienia dla Pani i Mateusza!

      Usuń
  3. A ja wylewam z siebie siódme poty w Wyspowym tak tu goraco!
    Coolish

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie tak myslalam dzis o Twoim MSB :-) Mam nadzieje, ze z Lubonia zobaczysz ladny zachod slonca!

      Usuń
    2. Wpadłem chwilę przed ale było już lekko chmurzaście, za to wschód był piękny i bardzo gorący! Cztery dni jak Sołtys przykazał, plus dwa następne w Makowskim, było super! A na MSB tłumy, pierwszą ekipę zajechałem już drugiego dnia i musiałem zmieniać składy :) trzymaj się tam w tym piachu!

      Usuń
    3. No to zaszalales! Juz niedlugo GSB :-) u mnie dla odmiany caly czas woda - kanion rzeki Gila :-)

      Usuń
  4. Awesome blog Zebra! Looking forward to following your journey!
    -Mac

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mac is mother in polish??

      Usuń
    2. Mother in polish is matka or mama, so probably google translator is getting crazy again... Thanks for reading, I'll never catch you - just made it to Silver City :-)

      Usuń
  5. na pęcherze wiadomo: wata... G.

    OdpowiedzUsuń