czwartek, 16 lipca 2020

Sverige på längden: Mora - Grövelsjön (Vasaloppsleden, Södra Kungsleden - E1)

Na poczatek ostatnia fotografia z niebieskim domkiem w centrum Mory, zrobilam ich wiele :-) Po wyjsciu z biblioteki wrocilam do sklepu z rekodzielem. Wlascicielka wspominala swoja wizyte w Polsce, byla na festiwalu sztuki ludowej w Lublinie. Podrozowala pociagiem, w ktorym nie bylo warsu i wspolpasazerka ofiarowala jej jedzenie - byla tym zachwycona.





Z polgodzinnym opoznieniem, bo jeszcze trzeba bylo zrobic resupply w ICA, wyruszylam na Vasaloppsleden. Oczywiscie znowu pomylilam pomaranczowe znaki i poszlam jakims innym, ale znalazlam wlasciwy szlak na terenie obiektu sportowego. Arena, mnostwo sciezek, Kubalonka to przy tym nic. Ale Vasaloppet to wielkie wydarzenie. Sporo osob trenowalo wieczorem, odbywaly sie jakies oficjalne treningi, dziewczyna przejechala na nartorolkach, mieszkancy miasta tez tam biegali. Tlum skonczyl sie szybko, nikt nie wypuszczal sie na dlugi dystans. Dystans z kolei byl dobrze wymierzony, co kilometr byla tabliczka. I tutaj przezylam spore zdziwienie, bo nagle kilometry zaczely leciec tak szybko! Niestety szwedzkie szlaki sa zle pomierzone, chyba ktos mierzyl palcem po mapie, a na trasie wyscigu musi to byc dobrze zmierzone. To oznacza, ze mam za soba wiecej kilometrow niz mi sie wydawalo, ale trudno, niech im bedzie!






9 km do chatki (bo na szlaku sa chatki dla wedrujacych pieszo. Pieszych jest bardzo malo, ale mnostwo rowerzystow, im jednak w chatkach nocowac nie wolno) prawie przebieglam. Czulam sie zainspirowana lektura wynikow biegow narciarskich :-) Chatka byla najbardziej wypasiona ze wszystkich w jakich bylam, mianowicie posiadala gniazdka elektryczne i wifi! Wifi pochodzilo ze stacji kontrolnej dla narciarzy, a stacja znajdowala sie tuz obok. Bylam przeszczesliwa. Moglam nawet na biezaco sprawdzac prognoze pogody, a ta nie wygladala dobrze. Noca padalo, rano padalo... Nie bylo mowy zebym sie stamtad gdzies ruszala. Dopiero kiedy przestalo padac, o 13, po obejrzeniu kilku filmow na YT :-)




Rzadko zdarzaja sie informacje w jezyku polskim, ale jak juz sie zdarzaja to albo jest to zakaz lowienia ryb albo cos takiego... Niestety Polacy nie maja tu dobrej opinii. Oczywiscie nie wszyscy i nie u wszystkich, ale kiedy mowie, ze jestem z Polski to zawsze jest taki moment "aaa...ha". Polacy ktorzy tu mieszkaja i pracuja sa ok, ale sa i tacy, ktorzy odwiedzaja Szwecje w celach rabunkowych. Cale zlodziejskie szajki, Polacy, ale tez Rumuni, grasuja po prowincji. Dlatego ludzie nie zostawiaja juz otwartych drzwi w domach i maja wszedzie alarmy. Strasznie to przykre... Hordy barbarzyncow najazdzajace Utopie - takie mozna odniesc wrazenie.






Po deszczu mokro, ale trasa wyscigu to prosta droga, w czesci poludniowej wspolna z trasa rowerowa, a wiec trampki suche. Krajobraz natomiast bez zadnego szalu.





Stacje kontrolne sa rozmieszczone co kilkanascie kilometrow, kazda oferuje wode pitna no i wifi :-) W czasie wyscigu wsrod napojow, jakie sa serwowane uczestnikow znajduje sie borowkowa (jagodowa) zupa owocowa. Tez ja jadam, codziennie na deser po kolacji, choc nie zawsze borowkowa. Juz o niej pisalam, jest w proszku. Jest tez wersja z rozy cukrowej, wczoraj jadlam ja po raz pierwszy - podobno nie ma juz nic bardziej szwedzkiego. Sprobujcie :-)






Wedrowca na calej trasie (90 km) spotkalam tylko jednego! Podobnie jak wiele osob w tym roku wybral sie z plecakiem w teren po raz pierwszy - wszystkie obiekty turystyczne potwierdzaja, ze w tym roku, ludzie dostali szalu i outdoor cieszy sie ogromnym wzieciem.




Klepnelam tez 1200 km.












Im blizej gor tym ladniejsza byla okolica. Zaczely sie pokazywac widoki, a szlak wiodl przez male pasterskie wioski, obecnie uzytkowane jako letnie osiedla przez ludzi mieszkajacych w bardziej cywilizowanych rejonach. Nie brakuje wiekowych domostw, ocalaly takie stare mlyny. Nad jednym mlynem nocowalam, byl zaledwie z XIX wieku, ale na tym samym strumieniu budowano mlyny przez setki lat, po prostu budowano nowe kiedy stare zmurszaly.










Choc nie bylo tam wifi wyspalam sie doskonale, slyszalam szum rzeki nawet przez zatyczki do uszu. W oknach byly ciemne zaslony, wiec w nocy bylo prawie ciemno.




Nazajutrz szlak jeszcze sie poprawil, biegl czasem przez bagna, na ktorych zaczely juz dojrzewac maliny polarne (hjortron). Czerwone jeszcze sa niedojrzale, trzeba czekac az zzolkna.






Natknelam sie na otwarty bardzo stary drewniany kosciol, dzwonnica byla wlasnie w remoncie. Po wsiach koscioly sa prawie zawsze otwarte, natomiast w miastach juz niekoniecznie.















Pogode zapowiadano dobra, ale codziennie przechodzily przelotne opady. Czasem chowalam sie pod choinka. Szlak zszedl z drogi rowerowej w las, prowadzil kladkami przez bagna.









Pod wieczor pojawily sie tajemnicze skaly, niektore mialy nazwy i legendy z nimi zwiazane. Byl tez drewniany "kamien" milowy, pod ktorym odpoczywal niegdys krol.





Skaly osadowe - widac slady fal.




Jeszcze dwa stare mlyny.







Wieczor z pieknym swiatlem na bagnach byl bardzo spokojny. To mial byc juz moj ostatni nocleg na Vasaloppsleden, ale nocleg wyjatkowy. Umowilam sie w chatce z Danielem, moim Trail Angelem, ktory pelni role mojej poste restante w Szwecji. Daniel wracal wlasnie z urlopu spedzanego w gorach i nadlozyl 4 godziny jazdy zeby sie ze mna zobaczyc. Przywiozl ze soba smakowite wiktualy, w tym karton jajek, z ktorych zrobilismy jajecznice. Byla nawet doniczka ze szczypiorkiem, awokado i pomidory! Pochlonelam wieksza polowe :-)








Rano wyruszylismy razem na ostatnie 18 km szlaku. Poszlo szybko, zadne z nas nie mialo zamiaru okazywac slabosci :-)





Zdobylismy najwyzszy punkt szlaku, a potem zaliczylismy dlugie zejscie, ktore dla narciarzy jest dlugim podjazdem, bo jada w odwrotna strone. Na horyzoncie pojawily sie olowiane chmury deszczowe, ktore wydawaly sie nadciagac szybko, a jednak pelzly powoli.






Kiedy dotarlismy do asfaltu Daniel ruszyl autostopem z powrotem z pozostawionego na parkingu samochodu, a ja szlam dalej w kierunku Sälen.






Wiedzialam juz co i jak, bo tam wlasnie wyladowalam 4 lata temu zaczynajac Södra Kungsleden. Zostawilam baterie do ladowania w aptece, poszlam zrobic zakupy i umylam wlosy w publicznej toalecie. Ciepla woda to wspaniale zjawisko...




Czekalo mnie dlugie podejscie z ciezkim plecakiem, ale podejscie podejsciu nierowne - podchodzenia asfaltem to pestka. Patrzylam tylko jak dolina znika w dole. Deszcz popadal kiedy bylam w sklepie i teraz wlasnie sie rozpogadzalo.




Kosciol na przeleczy niestety byl zamkniety.




A teraz proponuje zebyscie rownolegle otworzyli moja stara relacje z Södra Kungsleden i porownali. Chyba zaraz sama to zrobie, bo mi sie ten szlak w wielu miejscach zupelnie inaczej odnotowal w pamieci.





Widoki jakie sie otworzyly ogromnie mnie ucieszyly. Ostatnim razem padal snieg i niewiele widzialam.







Nocowalam tym razem od razu w pierwszej chatce (z tych co to nie wolno w nich nocowac...).






Rano juz od razu zbieralo sie na deszcz. Zanim doszlam do kanionu z wieloma jeziorkami i pieknym strumykiem juz lalo - dokladnie jak ostatnim razem.





Przestalo w sama pore. 1300 km ulozylam z drewna opalowego z szopy przy drugiej chatce. Zwykle zostawiam znaki, ale tym razem zanioslam je z powrotem na miejsce.




Chmury klebily sie caly czas, nachodzily oczywiscie od strony Norwegii i w rownych odstepach czasu siekly zimnym deszczem.





W kolejnej chatce przeczekalam wiekszy opad, a studiujac ksiege gosci (miejsce rzadko odwiedzane) znalazlam bardzo interesujacy wpis - Emily i Valter z Uppsali, dwa dni przede mna i rowniez Smygehuk - Treriksröset. Bardzo rzadko sie wpisuja (ja zawsze i wszedzie), wiec nie jest latwo ich wytropic, wczesniej nigdy ich nie widzialam, ale mogli isc inna trasa. W kazdym razie wiem juz, ze jestem szybsza, bo w ciagu 4 dni odrobilam 1.




Szlak byl bardzo podmokly, wszedzie stala woda, a ze to dzikie okolice kladek brak. Te zas ktore byly i tak zalane.









Wedrujac Södra Kungsleden poprzednim razem bardzo zalowalam, ze nie nocowalam w wysoko polozonej chatce Lilladalstugan i tym razem wlasnie tam zaleglam. Zachod slonca byl sliczny, a poranek przecudny i z blekitnym niebem.







Rano zeszlam do doliny, w ktorej zaczyna sie Park Narodowy Fulufjället. Rzeka i las przypominaly mi polnocna Montane i Bob Marshall Wilderness, z ta roznica ze rzeki nie trzeba bylo przechodzic w brod, bo byl most.




Powoli zaczely naplywac kolejne chmury, a ja tymczasem osiagnelam znow gorna granice lasu i wyszlam na tundrowy plaskowyz. Nie wiem jakim cudem odnioslam poprzednim razem wrazenie, ze szlak jest plaski. Plaskowyz moze i tak, ale poza nim jest mnostwo dolinek, za kazdym razem 300 m w dol i 300 m w gore. Tlumaczyc to mozna tym, ze bylam wtedy swiezo po przejsciu Te Araroa i wszystko co nie bylo 1000-metrowym podejsciem z poziomu morza wydawalo mi sie plaskie. Po PCT z kolei wszystko wydaje sie strome :-)








W chatce w brzozowej dolince spotkalam zmeczonego Dunczyka, ktory szedl druga strona rzeki, bo nie mogl znalezc szlaku. Poprzednio tez tam bladzilam, ale okazalo sie ze szlak byl oczywisty, a klopotliwe miejsca zyskaly oznakowanie kopczykami i juz nie bladzilam. Dolina Tangån to jeden z najpiekniejszych odcinkow calej Södra Kungsleden.






Tutaj niedawno skonczyla sie zima, wiec maliny polarne dopiero kwitly lub byly w stadium tuz po przekwitnieciu.








Letni sezon juz sie zaczal i chatka nad jeziorami byla otoczona wieloma namiotami. W srodku nocowala rodzina z Niemiec, bali sie ze sa jakies zasady ktorych nie znaja, mowili ze moga sie wyniesc jesli ja chce nocowac w srodku. Zasad jednak nie bylo, a ja nie mialam oczywiscie zamiaru nikogo wyrzucac ani tez nocowac w tej chatce, wybieralam sie jeszcze kilka km do nastepnej, malej i ratunkowej, ale tak wypadalo. Mialam ja tylko dla siebie, obok biwakowali dziewczyna z chlopakiem. Przyszli do mnie na kolacje. Zachod slonca... Po deszczu slonce zalalo blaskiem odlegly masyw, wygladalo to wspaniale.







Front przeszedl w nocy, rano wialo i zrobilo sie zimno. Widac bylo jak chmury gnaja po niebie prosto z polnocy. Plaskowyz to przyjemna sprawa, plasko! Tym razem odpuscilam zejscie do najdluzszego wodospadu w Szwecji, Njupeskär. 6 km, 600 m przewyzszenia, milion ludzi i dwa razy go juz widzialam - jeszcze niewatpliwie kiedys tam trafie.








Poza popularna petla nie bylo juz duzo ludzi. Mimo to bylam zaskoczona jak uczeszczany stal sie Fulufjället, jak wydeptane sa szlaki - ostatnio mialam zupelnie inne wrazenie. Takze w ksiegach gosci pojawilo sie wiecej osob wedrujacych Södra Kungsleden.






Zejscie w doline Gördalen minelo gladko. Jak za dawnych czasow podladowalam baterie w budynk stowarzyszenia skuterowego i pociagnelam dalej w gore. Spotkalam kilka osob w gumowcach wracajacych z jednodniowki. Smygehuk brzmial dla nich bardzo abstrakcyjnie. Grzbiet szwedzkiego pasma Drevfjällen (reszta lezy w Norwegii) byl wspaniale dziki, choc widac bylo slady po quadach. Sciezka zdziczala, byla malo wydeptana. Jeziorka blekitne, tylko komarow cos sporo, a na zejsciu w rejonie zastoiskowych torfowisk musialam zalozyc moskitiere (mam teraz moskitiere Daniela, gestsza, bo moja miala za duze oczka i przepusczala meszki).









Chcialam tego wieczoru wyladowac na noc w Id-Persätern, starej farmie, ktora mi sie bardzo podobala, wiec wedrowalam do 21. Miejsce to jest niezwykle rzadko odwiedzane, a bardzo urokliwe. Funkcjonuje jako chatka turystyczna od conajmniej 150 lat. Najstarszy napis pochodzil z 1888.







Norweska prognoza pogody zapowiadala apokalipse, tymczasem poki co tylko delikatnie mzylo. Szlak prowadzil przez wysoko polozony las, przeplataly sie w nim niskie gorskie brzozy i wiekowe sosny oraz swierki. Las ten byl widny, przeswitywaly gory.






Bylo niezwykle bagniscie, sniezna zima, roztopy i niedawne obfite deszcze sprawily, ze woda stala doslownie wszedzie. Przewaznie do kostek. Na takim tez bagnie wypadlo moje 1400 km!







Druga piekna stara osada pasterska to Röskåsen, zaczelo mocniej padac i zaczelam sie zastanawiac nad noclegiem, ale po lunchu przestalo, wiec nie mialam juz wymowki i poszlam dalej. Deszcz tylko straszyl drobna mzawka.





Szlam tego popoludnia dosc szybko, chcac zdazyc do sklepu w Flötningen. Google podawal, ze zamykaja o 19, ale to nieaktualne dane. Udalo mi sie dojsc na 17:55 i wlasnie mieli zamykac, wiec mialam znow szczescie. Przedluzyli dla mnie o kilkanascie minut godziny urzedowania. To maly sklepik, ktory istnieje tylko dlatego, ze zakupy robia w nim Norwegowie. Granica jest kilkaset metrow dalej. Obecnie granica jest zamknieta, wiec nie maja klientow. Przez dwa miesiace mieli w ogole zamkniete, musieli tez powyrzucac przeterminowane jedzenie. Teraz otworzyli (1 lipca) na lato i nie wiadomo co dalej, bo klientow niewiele, tylko tacy jak ja wedrowcy i osoby ktore spedzaja lato w swoich letnich domkach. Jesli planujecie wedrowke Södra Kungsleden wpadnijcie tam koniecznie, jest mnostwo przecenionej czekolady.





Wiatka nad rzeka byla bardzo mizerna, ulozylam sie wiec na tylach swietlicy wiejskiej. Daszek nad schodami byl skapy, ale nie bylo wiatru i doskonale ochronil mnie przed mzawka.




Teraz czekal mnie odcinek drogowy, spora ulga po mokradlach, choc i tutaj bylo spore bagno - pieszy szlak jest wspolny ze skuterowo-narciarskim. Nie jest to zbyt ciekawy odcinek, ale da sie przezyc. Na horyzoncie majacza gory, ktore sa nastepne w kolejce, to zawsze mily widok.






Zrodelko zostalo zaopatrzone w waz!






Wlasnie tutaj, kawalek za duza rzeka wypadal szczegolny dla mnie moment. Licze swoje kilometry bardzo dokladnie, wyruszajac na przejscie Szwecji mialam za soba 23550 i teraz, doszedlszy do 1450 dobilam do 25000. Tyle wlasnie mam juz w nogach, a to wszystko w ciagu ostatnich 7 lat i 1 miesiaca - wszystko opisane na blogu.





Kiedy skonczylam sesje fotograficzna nadszedl Babak, chlopak z Göteborga, wedrujacy E1 - odcinek poludniowy mu sie nie podobal, wiec zaczal od nowa z polnocy, z Grövelsjon. Udostepnil mi wifi ze swojego telefonu, dzieki czemu moglam wrzucic zdjecie na Instagrama. Bylismy oboje zachwyceni spotkaniem, jak to zwykle w takich przypadkach.




Jeszcze troche lesnej gluszy i pokazala sie polanka z osada Valdalsbygget. Tam planowalam nocowac - ostatnim razem tez tam spalam i bardzo mi sie podobalo. Normalnie latem serwuja tam wafle i kawe, ale tym razem bylo zupelnie pusto - pewnie z powodu epidemii. Mialam wiec spokoj i chatke dla siebie. Spedzilam przyjemny wieczor, wspominajac. Znalazlam swoj wpis w ksiedze gosci, a takze rysunek trolla. Komin nadal skrzypi przerazliwie...

To co ostatnio zajelo mi 8 dni, pokonalam w 5. Wtedy zalozenie bylo takie zeby sie nie spieszyc, ale tez plecak mialam ciezki. Waga bazowa wieksza o ponad kilogram i wielki zapas jedzenia praktycznie na cala trase (teraz pojde inczej, zahaczajac o jeden sklep wiecej). Roznica jest ogromna, idzie sie o wiele latwiej, ale to tez te kilometry, ktore w miedzyczasie zrobilam - cala Triple Crown. Pamietam jak kiedy zaczelam wedrowac po Skandynawii czulam sie zmeczona, jak bolaly mnie nogi i jak czulam wieczorem ile dziwnych ruchow w kostkach wykonalam balansujac na kamieniach. Teraz nie czuje nic. Wtedy wydawalo mi sie to niemozliwe. Fantastyczne jaka forme moze osiagnac ludzkie cialo. Co nie znaczy, ze nie nalezy sie odpoczynek :-)









Cala noc siapil drobny deszczyk, tak mi sie w kazdym razie wydaje, bo wieczorem kiedy mylam zeby pokazala sie tecza, a rano wszystko bylo mokre. Bardzo mokre. Wysuszone buty i skarpetki znow przemiekly w ciagu 5 minut...





Droga do Norwegii robi apokaliptyczne wrazenie.




Za to Grövelsjön przezywa oblezenie. W szczycie sezonu wszyscy sa w gorach. Tutaj gory oficjalnie sie zaczynaja, podobnie jak wspolczesna Laponia - polozone najdalej na poludnie w Szwecji tereny, na ktorych hoduje sie renifery (widzialam juz wczoraj samice z mlodym). Tutaj E1 przechodzi na strone norweska, tutaj zaczyna sie Gröna Bandet, dalej na polnoc szlakami i chatkami zarzadza STF. To znaczy, ze bede musiala zaczac uzywac namiotu, bo obiekty turystyczne sa w tym roku niedostepne. Dostepne tylko dla osob posiadajacych rezerwacje, czyli osob ktore przyjechaly samochodem na krotko i wiedzialy kiedy gdzie beda i mogly sobie zarezerwowac nocleg pol roku wczesniej. Dlugodystansowcom zamiast dachu nad glowa przysluguje niebo i chmury... Jest to zrozumiale, jakos musieli ograniczyc liczbe osob nocujacych w chatkach i schroniskach, ale wiadomo, ze nie jest to cos, co mi pasuje. Nie mozna nawet zamowic posilku, na jedzenie rowniez obowiazuja rezerwacje. Nie bylam jeszcze w schronisku, mam do niego kilometr, wiec nie wiem co maja w sklepiku, ale pamietam ze pytaliscie i jak sie dowiem to napisze.

Edit: skromnie, ale wszystko jest, czekolada, chipsy, makaron, puree, chleb, kabanosy, jakieś puszki, ciastka, zupy owocowe, ser, mleko w proszku. Można zrobić resupply bez problemu. Ceny oczywiście wyższe niż w sklepie.






Nad samym jeziorem Grövelsjön lezy Sjöstugan, camping, kawiarnia i sklep z pamiatkami, oczywiscie nie moglam tego miejsca ominac, bylam tu i poprzednim razem. Poczynilam pewne zakupy, w zwiazku z czym kawe i wafle dostalam gratis, a takze prysznic, wiec pisze juz swieza i pachnaca, na komputerze Erika, chlopaka ktory tu pracuje. Wyglada tez na to, ze dzisiejszy dzien bedzie dniem nero, bo pojawila sie opcja noclegu pod dachem :-)









Pozdrawiam Was serdecznie i do nastepnego razu, ktory, jak zwykle, nie wiem kiedy nastapi :-)

22 komentarze:

  1. Dzięki za relację i super zdjęcia. Dobrej dalszej drogi!

    OdpowiedzUsuń
  2. Prosiłem o jakąś informację o asortymencie schroniskowego sklepiku więc bardzo dziękuję. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy następne też będą tyle miały - to schronisko ma dojazd asfaltem. Będę informować :-)

      Usuń
    2. Więc czekam tym bardziej. Ale nie tylko na to info ale ogólnie na relacje. Bo już niedługo wkroczysz w "moje" rejony. Więc zdjęcia i informacje o ogólnych warunkach, pogodowych czy terenowych będą niemal cieplutkie. Bardziej aktualnych na pewno nie znajdę. :)

      Usuń
    3. Sylarna oferta podobna, tylko jeszcze drożej. No, aktualnie mokro, zimno i wietrznie, skandynawska klasyka ;-P

      Usuń
    4. I tej klasyki najbardziej się obawiam. Żeby nie okazało się że będzie wszechobecna. Chłodno i wietrznie może być. Gorzej gdy cały czas będzie mokro.

      Usuń
    5. Mokro będzie na pewno, to nie ulega wątpliwości. Zimno jak w psiarni, wczoraj padał śnieg. Chyba idzie zima :-)

      Usuń
    6. No,no,no,tylko bez takich ;). Inwestycje porobione, powoli zaczynam odliczać dni a tu takie wpisy! I tak pojadę :)

      Usuń
    7. Na Kungsleden podobno setki ludzi, jeszcze takich tlumow nie bylo... Warto rozwazyc mniej uczeszczana trase. A pogoda, uhm, przez ostatnie dwa tygodnie cale trzy dni mialam suche buty :-)

      Usuń
  3. Bardzo mi się podoba ten szlak rowerowy, jeździłbym :). Zapasy przecenionej czekolady rozumiem zrobione :))). Powodzenia w dalszej drodze.
    Tycjan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam wolę jak piesze i rowerowe są osobno, ale z perspektywy rowerzysty Vasaloppsleden to fajna sprawa:-) Nie udźwignęła bym i z żalem wzięłam tylko cztery czekolady... Dzięki :-)

      Usuń
  4. Hej! Lubelski akcent na początku odcinka, no proszę :)
    Ten festiwal na którym była sympatyczna pani z Mory to prawdopodobnie Jarmark Jagielloński. Zawsze w połowie sierpnia, nie wiem, czy w tym roku są szanse... Oprócz rękodzieła tradycyjne wyroby kulinarne, koncerty i warsztaty muzyki folkowej, tańce. Zagranicę reprezentuje głównie Ukraina, Białoruś, Litwa i inne kraje bałtyckie, Słowacja, Rumunia, może i Węgry. Nie wiedziałem, że i Szwecja zagląda.
    Dzięki,że dokładnie opisujesz trasę (nazwy miejscowe i chatek). Na mapie online niektóre szlaki którymi podążasz są oznaczone nazwą, a inne nie i wtedy ciężko się połapać. Np. Vasalopsleden jest czytelny na całym odcinku, a Sodra Kungsleden to totalne UFO. Teraz wkroczyłaś w góry gdzie szlaków pełno. Gdyby nie nazwy chatek i wiosek nie dałoby się w ogóle Twojej wędrówki śledzić na mapie.
    Mam nadzieję,że uda Ci się spotkać tę parę z Uppsali, którą doganiasz. Byłoby fajne spotkanie :)
    Niesamowite , jak w tym zimnym klimacie trzymają się drewniane konstrukcje.
    Te zabytkowe chatki czy młyny u nas byłyby ozdobą niejednego skansenu i tylko tam by przetrwały. A tu sobie stoją, gdzie je postawiono.
    Tak czy siak wkroczyłaś w mój ulubiony skandynawski krajobraz: góry, tundra i trochę lasów. Aż Ci zazdroszczę. Dzięki w swoim i innych imieniu za fotki i opowieść. Trzymaj kurs, powodzenia
    -J.
    P.S. Kometa jakby co pod Wielki Wóz się przesuwa na niebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, no to może się kiedyś wybiorę.
      Vasaloppsleden wszędzie się pokazuje jako rowerowy i pieszego wariantu nie widać na mapach. Södra Kungsleden jest na mapy.cz, z tym że zmieniam sobie trasę tym razem żeby się nie nudzić :-) Aktualnie resupply w Bruksvallarna.
      Obawiam się, że w związku z tym minę parę z Uppsali. Wieczorami mijam też namioty... Ale na Instagramie znalazł mnie facet, który jest za mną i utrzymuje moje tempo :-)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. ta kartka w języku polskim - jaki wstyd!

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję 25tys w nogach...wow, aż ciężko mi sobie wyobrazić. Jesteś wielka, choć jak pisałaś choćby tu...początki mogły dać w"kość". Relacja jak zawsze ciekawa. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczatki zawsze sa trudne, za to po tych 25 (juz 26,5) tys to po prostu fruwam :-)

      Usuń
  7. No no... O kobiecie z takim przebiegiem można spokojnie powiedzieć "kobieta po przejściach" (wielu szlaków) ;-) :-)
    Gratuluję i niech licznik dalej bije z powodzeniem i w dobrej kondycji!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, umknal mi ten dowcip, ale posmialam sie teraz :-) Dziekuje, licznik bije dalej!

      Usuń
  8. W Szwecji w końcu zacząłem podawać się za Czecha i to był niewątpliwie słuszny ruch. Pani, jako Cieszynianka to właściwie.. Pardon, tak tylko głośno myślę..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba rozumiem dlaczego... Owszem, mogłabym, mówię trochę po czesku, ale wolałam starać się robić dobre wrażenie jako obywatelka Polski (w Szwecji nie ogarnęliby tematu Księstwa Cieszyńskiego niestety).

      Usuń