Nie pozostalo mi juz zbyt wiele czasu, wiec przede wszystkim na wstepie info: publikuje jednoczesnie dwie relacje, zeby przeczytac pierwsza musicie sie cofnac! Wybaczcie, ale nie powieksze teraz zdjec - mozecie obejrzec je wieksze klikajac w jedno, pojawi sie galeria. Poprawie to przy okazji.
Z domu Heleny wywloklam sie przed 10 rano i powedrowalam gruntowa droga az nad jezioro, ktorego nazwa zaczynala sie na B... Jestem zestresowana, bo zostal mi tylko kwadrans do zamkniecia biblioteki i nie moge sobie przypomniec zadnych nazw :-(
W oddali widzialam sniegi w Norra Storfjället no i smugi po przelocie samolotow! Jaki to mily widok...
Na drugie sniadanie same specjaly - mielone kotlety z losia wyciagnela dla mnie z zamrazarki Helena. Byly pyszne, mieso delikatne i nie tak intensywne jak z renifera.
Zupelnie zapomnialam zrobic znak z okazji przejscia 2200 - tak naprawde mialo to miejsce w Tärnaby
Za jeziorem skrecilam w prawo, mniej uczeszczana trasa, ktora mnie bardzo ciekawila. Przejscie Vindelfjällen zaplanowalam mozliwie krotkie, poniewaz wybieram sie tam na dluzsza eskapade - to jedne z najpiekniejszych gor Szwecji i najwiekszy w tym kraju rezerwat przyrody.
Wieczorem dotarlam do chatki (na V), ktora mialam cala dla siebie. Niesamowicie przyjemnie tam bylo, pod sciana stromego wzniesienia, na wysepce wsrod bagien.
Do chatki Ajvak dotarlam na drugie sniadanie nastepnego dnia. Po drodze zgarnelam dwa borowiki.
W polowie nasetpnego grzebitu wyszlo slonce, a kiedy jadlam tzrecie sniadanie nadciagnelo ogromne stado reniferow. Jeszcze wiecej krylo sie na placie sniegu wyzej - tak robia chroniac sie przed komarami.
Schodzac do Ammarnäs natknelam sie na Kungsleden - od razu widac bylo roznice! Nocleg w wedkarskiej wiatce, noca duzo deszczu.
Mialam nadzieje napisac cos na bloga wlasnie tam, ale nikt nie chcial mi dac komputera. Zajrzalam do sklepu, kosciola i na slynne wzgorze ziemniaczane - cud natury, ze tak daleko na polnocy rosna takie ladne ziemniaki.
Dalej poszlam na latwizne i wzdluz rzeki Vindelälven, pelnej kaskad i ryb - raj dla wedkarzy, gdyz jest to ponoc jedyna duza rzeka w Szwecji, na ktorej nie ma zapory. Byli nawet wedkarze z Polski.
Potem juz grzecznie wspielam sie na gore, na ktorej spotkalam Kungsleden i dalej juz nia szlam. Widoki lekko deszczowe, ale bardzo urokliwe - wlasnie tam mam zamiar wrocic.
2300 juz na Kungsleden.
Cielak niestety padl, ale wlasciciel sciagnal z niego skore - jest warta tyle samo co doroslego, niesamowicie mieciutka.
Norrbotten, ostatnie wojewodztwo!
Zamelinowalam sie w malej chatce, minawszy 6 namiotow po drodze.
Pogoda wreszcie sie poprawila - caly dzien bez deszczu! Kungsleden lagodna, schodzi czesto w doliny i potem trzeba sie z nich wygrzebac. A w dolinach borowki!
Do Adolfstrom troche przeklinalam, w dolinach zawsze jest bardzo kamieniscie. Nie bylo otwartego wifi, wiec ruszylam dalej...
Nocleg w Pielekaisestugan, bardzo luksusowo, byla nawet gazowa kuchenka! I inny hiker, mily Szwed z 25-kilowym plecakiem.
Drugi dzien pieknej pogody - nie moglam uwierzyc. Szlaki grzbietowe sa stworzone dla dlugodystansowcow, mozna isc i isc i medytowac.
Rano szybki przystanek w Jäkkvik, a potem pedzenie przez caly dzien zeby zdazyc na motorowke przez jezioro. Nie jedyne - jedno musialam przewioslowac. Jakos sie udalo... Mialam szczescie, po mojej stronie byly dwie lodki i nie musialam plynac trzy razy - w sumie sa trzy i zawsze przynajmniej jedna musi byc po kazdej stronie.
Biwak...
Krag polarny!
2400 km nad Piteälven
Drugi biwak...
A dalej na horyzoncie pojawia sie Park Narodowy Sarek, w ktory teraz zmierzam.
Do Kvikkjokku transport lodzia, z Björnem, tym samym z ktorym 7 lat temu plynelam na Padjelantaleden.
Po zakupy musialam udac sie az do Jokkmoku, uczynilam to autostopem z przemilym Austriakiem, Samuelem. Noc spedzilam w wiacie obok rowerzystow, ktorzy Szwecje przejezdzaja na rowerach.
I to na razie tyle, bo wlasnie zamykaja biblioteke i musze leciec! Wybaczcie oszczedny komentarz, a zdjecia obejrzyjscie w galerii. Trzymajcie kciuki za Sarek!
do chatki na V w kwietniu musieliśmy się dokopywać, była zawiana po framugę, wspaniale ją zapamiętałam, w tej przed Adolfstrom, jak widzę nadal wisi zapomniana włóczkowa czapka, ależ tam była zawieja... Lato na Twoich zdjęciach wygląda jak raj, tylko te komary i gzy:)
OdpowiedzUsuńMam tą samą refleksję odnośnie zimy: raj. Nie ma owadów, wierzb, kamieni, błota i bagien :-)
UsuńPogoda się poprawia bo zaraz ja tam będę :). Jak oceniasz oznaczenie Kungsleden? Czytałem że jest całkiem dobre. Pytam bo będę szedł bez mapy. Żadnej konkretnej mapy tego szlaku w Polsce nie znalazłem, mam jedynie na telefonie aplikację Sweden Topo Map. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńwiem, że to pytanie do Agnieszki, nie do mnie, ale przed nią Sarek i przez jakiś czas nie będzie miała sieci. Kungsleden jest dobrze oznakowane, ale zawsze warto mieć mapę, choćby po to żeby zboczyć z trasy, albo móc nazwać widok czy szczyt. Kungsleden jest naniesiona na mapy.cz, korzystałam z nich zimą i byłam zadowolona. Ważne, że są ofline i nie pobierają dużo energii. Sweden Topo map nie znam, także nie porównam. Możesz sobie wydrukować mapy w arkuszach np z tej strony: https://ext-geoportal.lansstyrelsen.se/standard/?appid=7b933d2ea9084c4dab4bfe38dd87f7ec, w dużym powiększeniu mają jakość niezłej mapy i tylko sporadyczne błędy. Przydają się, kiedy zawiedzie telefon. pozdrawiam
UsuńDzięki wielkie Kasia za odpowiedź.
UsuńMiło było Cię poznać :-) Myślę że na tym etapie już ogarnąłeś nawigację, powodzenia!
UsuńMożna powiedzieć że szlak jest oznaczony niczym szlaki tatrzańskie, nie sposób się zgubić.Podchodząc pod przełęcz Tjaktja miałem niezłe mleko a mimo to problemów żadnych nie miałem. Również miło było Cię poznać. Pozdrawiam - już nie taki anonimowy :)
Usuńa gdzie znalesc te chatni na rozne litery tak pieknie polozon, jest jakas strona, grupa na fb czy tylko mapy.cz?
OdpowiedzUsuńMapy.cz akurat nie wszystko pokazują, po prostu mapa, Lantmäteriet w internecie. Podam linki w podsumowaniu, teraz się nie dogrzebię.
UsuńDzieki :)
UsuńHej, hej!
OdpowiedzUsuńMiło było zobaczyć Cię uśmiechniętą i pełną energii. Widoki zachwycają...trzymam dalej paluszki-kciuki:)))Pozdrawiam
Dzięki i też pozdrawiam :-)
UsuńKilka dni mnie nie było (kajaki :P ), a tu taki wysyp wieści na blogu. Jejku, im dalej na północ, tym piękniej, jak zawsze.
OdpowiedzUsuńTeraz już jesteś w Sareku. Na samo wspomnienie tych okolic chce mi się wyć z zazdrości. Trafiasz tam w najlepszy czas, przełom VIII/IX. Ja z pocz. IX kilka lat temu pamiętam wściekle oszalałe kolory jesieni, słońce (no, w kratę, to Skandynawia przecie), spokój prawie bezludnego, majestatycznego krajobrazu.
Z miliardami dojrzałych jagód ciągnących się łanami po horyzont, w towarzystwie takiej samej ilości dojrzałych brusznic. Paść się można było godzinami. Co ciekawe, nawet renifery się nimi obżerały najwyraźniej, sądząc po fioletowych(!) kupach :))
Bardzo żałuję, że nie udało mi się wtedy zobaczyć Rapadalen. Moja trasa nie przebiegała tamtędy (nie dało rady logistycznie), a plan zerknięcia z daleka z punktów widokowych pokrzyżowała pogoda. Przypuszczam, że będziesz szła tamtędy - szerokich widoków! Dowiemy się o Tobie nieprędko, bo teraz jesteś/będziesz odcięta od świata na trochę. Kontempluj zatem w spokoju, powodzenia i do zobaczenia po drugiej stronie
-J.
Ani bezludnie ani brusznice, ale Sarek zachwycający. Jesień dopiero nadchodzi. Nie szłam przez Rapadalen, tylko wszerz do zapory. Dziś będzie relacja :-)
Usuń