Wyższość szybkiej wędrówki uznaje się w środowisku długodystansowców niejako z urzędu, jako prawdę objawioną, której nikt wewnątrz tego środowiska nie podważa. Osoby nie zaliczające się do grona długodystansowców mają jednak często zupełnie przeciwny pogląd na ten temat. Jest to sprawa bardzo kontrowersyjna.
Potrzebę szybkiej wędrówki można dość prosto objaśnić - są to względy praktyczne, takie jak krótki sezon i zmęczenie oraz względy społeczne, czyli krótko mówiąc rywalizacja, która jest wspaniałą rozrywką i motywacją, choć niektórzy odbierają ją negatywnie i w niej ostentacyjnie nie uczestniczą, ale jednocześnie pozostaje w nich jakiś konflikt, który lubią uzewnętrzniać. To każe sądzić, że jednak chcieliby spróbować, ale z jakiegoś powodu nie potrafią.
Temat prędkości jest chyba równie emocjonujący co kwestie sprzętowe. Nic nie zyskuje tyle hejtu co fast-hiking, nikt też nie jest podziwiany tak jak fast-hikerzy. Z drugiej strony osoby nie zajmujące się długimi dystansami, a tylko oglądające je na filmikach w internecie, nieustannie dyskredytują szybką wędrówkę i starają się propagować pogląd, jakoby wędrówka szybka była wędrówką gorszego rodzaju, nie pozwalającą na cieszenie się szlakiem, krajobrazem i doświadczeniem.
Szybko, czyli...
Nikt oczywiście nie wyznaczył granicy między wędrówką szybką a wolną, nie ma takiej średniej, która by była tutaj wyznacznikiem - to nie tempo się liczy, a samo odczucie, że idzie się szybko, ważny jest tutaj styl wędrowania. To sprawa zupełnie indywidualna i każdy inaczej definiuje to pojęcie.
Jeżeli chcemy spojrzeć bardziej technicznie, powiedzmy, że osoba wędrująca ponad 30 km/dziennie pokonuje szlak dosyć szybko, ponad 40 km/dziennie to już bardzo szybko. Ja jestem gdzieś pomiędzy - zależnie od szlaku miałam przez ostatnie trzy lata średnią 33-37 km/dziennie. Poznałam jednak osoby, które potrafią i więcej. Chcąc pobić rekord przejścia szlaku, tzw. Fastest Known Time (FKT) trzeba pokonać dziennie nawet ponad 100 km - i to jest najprawdziwszy fast hiking, natomiast w tym tekście nie będę się na nim skupiać, bo jest jednak zjawiskiem bardziej niszowym i dla większości niedostępnym. Wszystko to są jednak liczby, które dla każdego mają inne znaczenie i polecam nie skupiać się na nich.
Jeżeli chodzi o policzalne wartości to na długim dystansie liczy się wyłącznie średnia na całym szlaku - to jaki kto ma rekord życiowy czy szlakowy nie ma tu znaczenia. Jednorazowe zrywy zwykle kończą się wyczerpaniem i często dniem zero. Wcale nie trzeba mieć tutaj wybitnych osiągnięć, wystarczy konsekwencja. Kończąc PCT spotkałam parę, która zaliczyła ponoć 60 dni z dystansem powyżej 50 km. Ja na PCT miałam tylko dwa takie... A mimo to byłam od nich szybsza o dwa tygodnie. O tym jak rozplanować dystanse i zarządzać czasem na szlaku napiszę kiedyś osobno. Niemniej, bicie rekordów jest też bardzo fajną sprawą i daje dużą satysfakcję.
Szwecja na spokojnie
W 2020 miałam okazję świadomie doświadczyć wędrówki wolniejszej i zrozumiałam, że te dwa sposoby wędrowania różnią się jeszcze bardziej niż sądziłam. Przejście Szwecji zdecydowanie było w stylu slow, choć trudno je za takie uznać obiektywnie - przeszłam 3000 km, być może więcej, w 90 dni, ze średnią co najmniej 33,3 km dziennie. Ale z mojego punktu widzenia była to powolna wędrówka ze smakowaniem okoliczności. Wiem, że mogłam zrobić to szybciej. To, jaki kształt przybrało SPL było w pełni przemyślane, a zakładało styl taki, jakie mają moje przejścia jesienne, bezpośrednio po zakończeniu długiego dystansu, kiedy ciało pracuje jeszcze na wysokich obrotach, ale głowa ma już dość życia w napięciu - są to wędrówki służące spowolnieniu tempa. Nagradzałam się tak zawsze po przejściu długiego szlaku: po AT przeszłam Long Trail i Northville-Placid Trail, po CDT podróżowałam po Kanadzie, z Wyspą Vancouver na czele, wreszcie po PCT przeszłam Estonię. I przejście Szwecji było właśnie taką nagrodą i środkiem na uspokojenie po zdobyciu Triple Crown of Hiking.
Dostałam w Szwecji to, czego chciałam i rzeczywiście bardzo odpoczęłam, cieszyłam się tym czego mi na szlakach Korony brakowało - długo spałam, zwiedzałam, zbierałam jagody, chowałam przed deszczem. Wędrówka nie była pozbawiona w ogóle napięcia, bo jednak zrealizowałam ją w 90 dni i nie oznaczało to bynajmniej lenistwa, ale jednak nie dałam z siebie wszystkiego. Czasami tylko zachodziła potrzeba przyspieszenia, zdążenia gdzieś przed nocą czy deszczem, a wtedy wracało uczucie pędu do celu. Wtedy czułam, że tego napięcia mi właśnie brakuje.
Przyjemność i dobry stres
Przyjemność fast-hikingu bierze się z kilku różnych rzeczy, które się ze sobą łączą. Po pierwsze z odczucia zwycięstwa, pokonania słabości, satysfakcji z osiągnięcia celu; z zaskoczenia tym, że udało nam się dokonać czegoś, do czego nie sądziliśmy że jesteśmy zdolni. To przychodzi łatwiej, jeśli wchodzi w grę rywalizacja z innymi hikerami - najczęściej jest to zdrowa rywalizacja, która nie sprawia, że "przegrany" pogrąża się w rozpaczy. Zawsze znajdzie się ktoś szybszy, więc nie ma znaczenia kto akurat "wygra", bardziej chodzi o same wyścigi. Druga pochodzi z substancji chemicznych, które pod wpływem wysiłku wytwarza nasz organizm, co można porównać z byciem pod wpływem środków odurzających. Nie bez powodu osobom cierpiącym na melancholię zaleca się ruch na świeżym powietrzu - to naprawdę działa.
Pisałam już o tym w tekście o depresji poszlakowej. Wędrówka jest intensywnym doświadczeniem, im szybsza, tym bardziej i tym więcej hormonów szczęścia płynie w żyłach piechura. Już o świcie następuje zastrzyk adrenaliny, a w trakcie wędrówki rośnie stężenie endorfin i innych hormonów. Tak naprawdę ich poziom nie ma kiedy zmaleć. Być może jest to też przyczyną, dla której nie czuje się tak bardzo zmęczenia i bólu jak by się mogło i dlatego łatwiej jest pokonywać naprawdę duże dystanse (oczywiście oprócz naturalnego przy codziennym treningu wzrostu fizycznej kondycji).
Nie należy sądzić, że te wszystkie przyjemności, medytacje, towarzyszą nam na szlaku stale - absolutnie nie. Ale dobrze jest nauczyć się kiedy tak się dzieje, bo wtedy można spróbować wywoływać taki stan. Najlepiej jest kiedy mamy element trudu, który utrzymuje się na jakimś poziomie i trwa długo. Lubię długie i strome podejścia, kiedy czuję jak dobrze panuję nad oddechem, jak doskonale pracują moje mięśnie i w ogóle się nie męczę. Równie satysfakcjonująca jest wędrówka przez pustynię, gdzie jest bardzo gorąco, ale jednocześnie wieje wiatr, więc ciało radzi sobie dobrze, da się oddychać, nie kręci się w głowie, a pot wysycha nawet pod plecakiem. Wielkie, błękitne niebo, pusta przestrzeń wokół, której stajemy się częścią. Żwir chrzęści pod nogami. Przez chwilę można się poczuć doskonałym i jest to fenomenalne uczucie. Szczególne znaczenie ma tutaj płynność ruchu i rytm, który sami tworzymy i jednocześnie mu się poddajemy. Niektórzy muszą szukać go na zewnątrz i dlatego np. popularne jest słuchanie muzyki.
Wydaje się, że u wielu hikerów wygląda to podobnie. Potrzebna jest adrenalina i stres, który nie nie jest zjawiskiem jednoznacznie negatywnym (w psychologii znane jest rozróżnienie stresu na pozytywny, motywujący i negatywny, zniechęcający). To, co dla kogo jest motywujące to zupełnie indywidualna sprawa, jedni potrzebują niebezpieczeństwa, inni tylko lubią się ścigać. Myślę jednak, że efekt jest w obu przypadkach podobny. Znalezienie odpowiedniej motywacji jest na długich szlakach niezbędne, a stres pozytywny coś takiego daje.
Z jednej strony można widzieć życie na szlaku jako intensywne i pełne adrenaliny, bo cały czas jesteśmy w ruchu, z drugiej jako monotonne i nudne, bo wszystkie dni są podobne do siebie. Z biegiem czasu monotonia staje się bardziej wyraźna, jest to nieuniknione i dlatego też wiele osób poszukuje dodatkowych bodźców - takich jak drobne wyścigi (np. 4 state challenge, czyli zaliczenie 4 stanów w Appalachach w ciągu 24 godzin przypada akurat w połowie szlaku, kiedy większość ludzi ma kryzys i zmaga się z nudą i zmęczeniem).
Wyostrzone zmysły
Nie jest prawdą to, co myślą ludzie, którzy tego nie doświadczyli - że idąc szybko wielu rzeczy się nie dostrzega i na nic nie ma czasu - przeciwnie czas spędzony w marszu jest nasycony treścią, a oczy widzą wiele, wszystko, na raz. Obraz przesuwa się jak na filmie. Jest to fascynujące zjawisko - czasami, jeśli ścieżka jest łatwa i pozbawiona korzeni idę patrząc w bok żeby ten ruch zarejestrować.
Nawet strój odgrywa tu rolę. Wydaje się, że biegowe ubrania to bardziej moda, choć oczywiście także względy praktyczne - długodystansowiec można łatwo odróżnić od trekkera na pierwszy rzut oka. Lekkie buty, ochraniacze które chroniąc przed dostawaniem się piasku do butów chronią też umysł noszącego przed jakimkolwiek zaburzeniem spokoju, wytrąceniem z równowagi pogrążonego w medytacji wędrowca. Krótkie spodenki i gołe nogi jeszcze podsycają odczucie napięcia mięśni: to jak wspaniale one pracują, na zmianę napinając się i rozluźniając, jaką mają masę, jakie są mocne i jak wytrzymałe, mogąc pracować cały dzień niemalże bez odpoczynku.
Niezrozumienie
Hikerzy wolni, oczywiście nie wszyscy, ale ci którzy nie są w rzeczywistości zadowoleni ze swojego tempa uważają fast hiking za nieprzyjemny - ponieważ sami się męczą wyobrażają sobie, że i inni muszą się męczyć, a robienie wielu kilometrów dziennie musi być dla wszystkich nie do zniesienia. Tak jednak nie jest bo, tak jak już pisałam, ciało przyzwyczaja się do wysiłku, a nawet się od niego uzależnia. Z kolei hikerzy szybcy mają wrażenie, że dostają na szlaku więcej, mają większą ilość doświadczeń w ciągu jednego dnia (mnóstwo widoków, wiele przełęczy, ciągle coś nowego i za każdym zakrętem piękniejszego, a jeśli akurat jest nieciekawie jeszcze szybciej przestanie być nieciekawie).
W polskim internecie, może dlatego że brak u nas naprawdę długich szlaków, jest bardzo dużo uzasadniania chodzenia na ciężko, gloryfikowania powolnego tempa i potępiania "przebiegania szlaku". Temat chodzenia na lekko i jednocześnie wolno to temat zupełnie niszowy i nieporuszany. Jest tylko przeciwieństwo - lekko i szybko, czyli źle. Główny motyw, który się przewija to "będę chodził tak jak chcę" - dlaczego w takim razie to czego chcą ci, którzy wolą szybciej ma być gorsze od tego, co chcą ci, którzy wolą wolniej? Tutaj idealnie pasuje stare szlakowe powiedzenie "Hike your own hike", czyli wędruj tak jak chcesz.
U podstaw całego nieporozumienia leży brak zrozumienia dla innych (po obu stronach barykady), a także chyba nieświadomość, że długie dystanse są czymś innym niż trekkingiem.
Najczęściej spotykane wyobrażenie celu wędrówki na długim dystansie to odnalezienie własnej tożsamości, czas na zastanowienie się nad tym kim się jest i co chce się robić. Coś w rodzaju rytuału przejścia. To jednak zupełnie nie idzie to jednak w parze z wędrówką, która na długim dystansie nabiera innego charakteru w sposób nieunikniony. Z początku to jak bardzo fizyczne jest to doświadczenie może być przytłaczające. Mówiąc wprost, na początku po prostu bolą nogi.
Wiele osób zapomina, że forma fizyczna nie przychodzi od razu, a w związku z czym i na hormony szczęścia trzeba trochę poczekać. Myślę, że to pragnienie zostania thru-hikerem i przeżywania transu na szlaku odpowiada za niepowodzenia i niedokończone przejścia.
Ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że długo budowałam formę - Te Araroa przeszłam wolno, ze średnią 22 km/dzień i często bolały mnie nogi. Później, na szlakach Potrójnej Korony, systematycznie przyspieszałam, wędrowałam coraz szybciej (37 km/dzień), byłam coraz mniej zmęczona i czerpałam coraz więcej przyjemności z bycia na szlaku. Mam nadzieję, że tak będzie też na kolejnym!
Przeczytałem z przyjemnością
OdpowiedzUsuńCieszę się
Usuń"Wyostrzone zmysły
OdpowiedzUsuńNie jest prawdą to, co myślą ludzie, którzy tego nie doświadczyli - że idąc szybko wielu rzeczy się nie dostrzega i na nic nie ma czasu - przeciwnie czas spędzony w marszu jest nasycony treścią, a oczy widzą wiele, wszystko, na raz."
O tak, sam bylem zafascynowany kiedy odkrylem to zjawisko, idac szybciej, pamietam wiecej. I opowiadalem o tym dookola pozniej.
Na 2 czesci GSB mialem do przejscia odcinek Rymanow-Zdroj - Komancza, a ze dzien wczesniej przez nieuwage zgubilem szlak, to w tym dniu stwierdzilem, ze bede uwazal na tempo i oznakowanie. I zaczynajac wedrowke troche po 7 rano powtarzalem sobie tylko w myslach "szlak, podloze, tempo", czyli wypatrywalem onaczen, trzymalem tempo, i sprawdzalem podloze zeby sie tez nie potknac przy okazji :) I tylko to powtarzalem i zaiwanialem. I teraz najciekawsze - to jest przejscie/ odcinek szlaku/, z ktorego najwiecej zapamietalem z calego GSB! Cale pasmo Bukowicy, no szczegoly, jak zielen, spiew ptakow, pojedyncze przeswity. A w glowie mialem tylko "szlak, tempo, podloze". Podejrzewam, ze pewnie dlatego ze nie odplywalem nigdzie indziej myslami, bylem skoncentrowany na tu i teraz, to zapamietalem i zarejestrowalem najwiecej.
Dokładnie, też właśnie te chwile pamiętam dużo lepiej i jako te najlepsze, a to powolne delektowanie się zupełnie ulatuje z pamięci.
UsuńTo takie typowo ludzkie: robisz to inaczej niż ja, czyli źle. :| ""Hike your own hike", czyli wędruj tak jak chcesz." - podpisuję się obiema rękami i nogami pod tym zdaniem!
OdpowiedzUsuńTak, zawsze to samo... Pozdrawiam!
UsuńNa początku miałam wrażenie, że piszesz o mnie (tylko te filmiki w internecie... nie ogadam :)). Nie lubię rywalizacji, to forma obcowania z ludźmi, a wędrując chcę być sama. Gdybym zaczęła się ścigać uzależniłabym swoje szczęście od czyjejś opinii. Więc wybieram samotność, świadomie, co nie zmienia faktu, że cudza ocena (lub zignorowanie ) mnie boli. Nikt nie jest doskonały niestety. Długodystansowcy drażnią inne grupy, bo wydają się bardzo hermetyczni, ten sam sprzęt, te same mundurki, duma z siebie i brak zainteresowania innymi- stąd hejt. Duże osiągnięcia- stąd podziw. Skrajne emocje, chyba jednak łatwiejsze do ścierpienia niż niewidzialność samotnika.
OdpowiedzUsuńUczucia, o których wspominasz są zbadane, opisane, żeby się skupić na tu i teraz potrzebna jest pewna doza trudności, wyzwanie. Na płaskim pewnie tym bywa prędkość, w wysokich górach -trudności techniczne, ryzyko, adrenalina. Ale można też odwrotnie nawet bez ruchu, taka buddyjska uważność, tak umiem kiedy fotografuję (mam na myśli sztukę nie fotki). I pewnie są jeszcze inne sposoby. Jeśli chcesz być szanowana za prędkość, uszanuj tych, którzy wędrują wolno, zawsze jest jakaś szansa, że odpowiedzą tym samym :)
Zgadzam się z Kasią:))...ogólnie ludzie chyba lubią szukać problemów i udowadniania, że coś jest lepsze czy gorsze...Wychodzę z założenia, że jeśli dla ciebie coś jest dobre, to ciesz się tym i nie uszczęśliwiaj mnie jeśli widzę to inaczej. Bo, każdy z nas chce mieć radość i satysfakcje z tego co robi:)...Szybko...wolno...najważniejsze że idziesz...rekord czy nie...najważniejsze że dojdziesz do wytyczonego przez siebie celu. Żyję już dość długo i szkoda życia na takie dylematy. Trzeba się cieszyć z tego co mogę i ile mogę. Ktoś mądry mi powiedział :" Porównuj się z tylko sobą, ale z upływem lat, pamiętaj że jest dziś i teraz, a nie kiedyś" Tego się trzyma:))W każdej mojej pasji czy to podróżowania, wędrowania czy fotografowania. Dzięki temu jestem wolna od takich "dylematów" i jestem szczęśliwa.
UsuńNie Kasiu, to nie było o Tobie. To o ludziach, którzy już podejmują się przejścia długiego szlaku i spotykania z innymi ludźmi, a zamiast cieszyć się swoją wędrówką hejtują szybkich. Jeśli się kiedyś zdecydujesz pójść na taki szlak zobaczysz, że nic nieprzyjemnego Cię ze strony długodystansowców nie spotka. Co najwyżej spotkasz jakiegoś bluzgającego section-hikera ;-)
UsuńBatrix, o tym właśnie starałam się napisać - każdy rodzaj wędrówki jest super, jeśli wędrowiec tak go odczuwa. Mówi się dużo o wywyższających się "szybkich", ale druga strona bywa jeszcze bardziej jadowita - ja osobiście nie mam takich dylematów, ale obserwuję je i ponieważ to ciekawy temat, postanowiłam go poruszyć. Pozdrawiam!
Twoje odczucia o przyjemności płynącej z wysiłku są identyczne z satysfakcją z regularnego uprawiania biegania na dłuższym dystansie. Biegałem na najnudniejszym stadionie i to była naprawdę radocha. Ładne widoki to tylko takie uzupełnienie. Niestety po pewnym czasie powszednieją. Tu Cię podziwiam bo mi to już nawet zdjęć nie chce się robić. Widzę że ładne ale pamiętam że już aparatem ujmowałem to po co podobne ujęcia dublować?
OdpowiedzUsuńBieganie na pewno jest bardziej męczące, więc może daje więcej euforii? Nie wiem, nie mogę biegać... Ale to co piszesz o widokach, które się przejadły brzmi znajomo, wiele osób tak to odczuwa. Wystarczy popatrzyć na filmiki z AT czy PCT - na początku wszystko zachwyca, a pod koniec już nikt nic nie filmuje.
Usuńmam takie wrażenie, że pewne doświadczenia są nieprzekazywalne. Puki nie doświadczysz pewnych stanów sam na własnej skórze, to nie przekona cię nikt. A priori niestety nie da się wszystkiego wymyślić. I dobrze, bo wtedy podróżowanie byłoby bez sensu, skoro wystarczyłoby sobie wyobrazić taką wędrówkę. Czasami nasze doświadczenia też mogą nas ograniczać. Jeśli pokazują, że wędrówka na ciężko i powoli jest ok, to może działanie przeciwne do tego jest złe i błędne. No i my ludzie lubimy to co znane, bo wydaje się nam, że to jest bezpieczniejsze.
OdpowiedzUsuńMyślę, że ten tekst tylko ślizga się po sednie tego co tłumaczy rozdźwięk między różnymi grupami wędrowców. Chodzi mi o to, że trzeba by sięgnąć głębiej do psychologii, żeby naświetlić wszystkie mechanizmy stojące za takimi postawami. Tekst mi się podoba, żeby nie było, że krytykuję. Ale widzę znacznie większy potencjał tematu. No i problem nie ogranicza się tylko do turystyki. Religia, kultura, moda i chyba wszystkie sfery ludzkiej aktywności mogące polaryzować zainteresowanych...
Bartku, tu nie ma potrzeby przekonywać. Każdy ma swój świat i wystarczy żeby tolerował istnienie innych światów. A to o czym piszesz- szersze filozoficzne rozwinięcie- to wyszłaby potężna rozprawa :). Ja bym poszła w drugą stronę i uprościła. Mamy odwieczny nierozwiązywalny konflikt być i mieć. Agnieszka chce mieć: osiągnięcia, prędkość, uznanie. I ok, ale są tacy co chcą być i oni sobie łażą bez celu, wolno i tylko dla siebie. I też ok. Wagi plecaka już bym w to nie mieszała, ja chodzę powoli, a plecak mam lekki, i pewnie są tacy co pobiegną z ciężkim. I każdy może osiągać stan wyostrzenie zmysłów czy trans po swojemu. Świat jest różnorodny, zawsze taki był i mam nadzieję, że nikt go nam na siłę nie zunifikuje.
UsuńKasiu,
Usuńw macierzy danych brakuje jeszcze opcji - być, ale zarazem chodzić szybko. A nie jest ona wcale taka absurdalna: nie interesuje mnie uznanie otoczenia, chodzę szybko, ale dobrze się czuję we własnym ciele, czuję radość z wędrówki i tego jak mi się dobrze idzie. I nie sądzę żebym tracił dużo przez to z uważności, wrażliwości na mijane piękno szczegółów itd. Tak w każdym razie było do jesieni, a na razie, pół roku po chorobie żyję nadzieją, że w końcu kiedyś wrócę do formy która pozwoli mi wędrować z plecakiem po górach...
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie!
(Michał J.)
UsuńMichale rozpoznałam Cię:) Tak, masz rację, o ile szybkość nie jest zdobyczą samą w sobie (bo to też byłaby forma "mieć"). Ja wcale nie neguję przyjemności wynikającej z wysiłku. Znam ją. Chciałam tylko powiedzieć, że odrzucając wszystkie rodzaje "mieć" (swoje wyobrażenia o stylowej wędrówce, plany, popisy, rywalizację...) mogę roztopić się w świecie, stać się fragmentem czegoś o wiele większego niż ja (o ile sobie tego sama sobą nie zasłonię). I dla mnie to jest ważniejsze. Prędkość nie ma znaczenia, znaczenie ma to, czy się spieszę, bo jeśli tak, tracę uważność. Wracaj do zdrowia! Trzymam kciuki żeby jak najszybciej.
UsuńNie nie, nie ma tu żadnego konfliktu "mieć czy być" - w ogóle uważam ten konflikt za sztuczny wymysł. Ale to inna sprawa. Ten tekst jest o "być" i o tym, że szybcy też "są". Tak jak napisał Michał J.
UsuńOj, głębsze analizy pozostawię psychologom i filozofom, chyba jednak wolę pochodzić ;-)
Kasiu, chyba niepotrzebnie wytoczyłaś przeciw Agnieszce tę "armatę" autorstwa Ericha Fromma (być czy mieć). On wymyślił tę maksymę odnosząc się do problemu zniewolenia człowieka przez współczesną cywilizację, nie ma sensu używać tego w stosunku do postaw sportowców czy wędrowców, którzy - obojętnie czy chodzą szybko czy wolno - są wolni!
UsuńUważasz, że skuteczne pokonanie szlaku, czyli sprawne przejście, zrobione w stylu, który uznajemy za najlepszy dla siebie, ma coś wspólnego z "mieć" (?!) To tak, jak byś posądzała o to swoje "mieć" jakiegoś poetę,który opublikował swój tomik (więc "ma"). Dążyć do sukcesu i dzielić się z kimś swoimi osiągnięciami - to jest normalny ludzki odruch.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuńprzepraszam, chciałam edytować a usunęłam... Nie sądziłam, że ktoś może mnie tak zrozumieć. Dylematu być czy mieć nie wymyślił Fromm (chociaż go sprawnie rozpropagował) jest dyskutowany od czasów antycznych, swój udział miał w tym też Jezus Chrystus. Niedawno publicznie starli się w tej kwestii Kurtyka z Wielickim. To nie armata wytaczana w celu dokonania zniszczeń, tylko narzędzie codziennego użytku jak szczotka do zębów, przydatna żeby utrzymać higienę (opisałam to szerzej na swoim blogu- podróżnik w bezruchu- tu nie ma miejsca). I nie przeciw Agnieszce. To, że ktoś ma inne zdanie nie oznacza walki czy ataku, ludzie są różnorodni i ok. To nas wzbogaca. Agnieszka wspomina o niezrozumieniu, ono jest obopólne. Szybcy nie zawsze są lepsi od wolnych (Agnieszka wspomniała o tym na Kolosach, są tacy co lecą na wspomaganiu (leki, alkohol) i tacy, którzy udają że przeszli, a przejechali- tych nie uważam za wolnych są uwikłani w rywalizację, w pogoń). Wolni nie zawsze są niezrealizowani i rozgoryczeni, a niechęć do rywalizacji nie musi wynikać z nieudolności czy strachu. Pytasz o poetę- rzeczywiście uważam że poeta, który pisze dla sławy, uznania czy innych korzyści chce te korzyści mieć, taki, który pisze z potrzeby serca- jest.
UsuńNie rozumiem, o co Ci chodzi: czyje sumienie masz zamiar szczotkować? Czy może podjęłaś się jakiejś misji katechetycznej?
UsuńWracając do Fromma: maksyma „być i mieć” należy do niego, jako wypowiedź posiadająca właśnie tę, konkretną postać językową (użył jej w tytule znanego eseju, więc jest objęta prawami autorskimi). Treść, którą reprezentuje jest oczywiście uniwersalna i jako taka nie podlega sporowi, kto ją pierwszy zwerbalizował (podobnie jest z tzw. „mądrością ludową”).
A tak w ogóle, pytanie „być czy mieć” w kontekście tego, kto „lepiej” wędruje, jest źle postawione, bo przedstawia problem jako nieprzezwyciężalną opozycję, i to w stylu, który jako żywo przypomina obecną dysputę polityczną (z jednej strony wartości, z tej drugiej – g….). W rzeczywistości pomiędzy skrajnymi postawami, skierowanymi „do wewnątrz” i „na zewnątrz” są liczne przejścia.
tak, i o tych licznych odcieniach szarości właśnie pisałam. Cieszę się, że to już zostało wyjaśnione. O co mi chodzi? O wymianę myśli z inteligentnymi osobami o podobnych zainteresowaniach jak ja? Brakuje mi rozmowy, mam wrażenie, że wymiana poglądów jest w dzisiejszych czasach niemożliwa. Można tylko poklaskiwać lub zwalczać. A ja mam swoje lata i pamiętam jeszcze inne rozmowy. Nie rozmawiamy tu o tym kto lepiej wędruje, od początku zgadzamy się wszyscy, że każdy to robi jak chce i oby tak zostało na zawsze. Wypowiedziałam się w imieniu (w obronie) wolnych, dla równowagi, bo w tekście Agnieszki wypadli słabo. A szczotkuję własne sumienie, czy gdziekolwiek wspomniałam, że cudze? Też nie bardzo rozumiem do czego zmierzasz, ale jak widzisz staram się zrozumieć.
UsuńHej moi drodzy, poodpisuję Wam jak wrócę z wędrówki...
OdpowiedzUsuńEnjoyed reading this! - I´m looking forward to read more, when you`ll write about "to plan distances and manage time on the trail".
OdpowiedzUsuńI´ve tried to figure out how long-distance hikers do big miles, read Ray Jardine`s book, "Beyond Backpacking", which I love, who recommends to devide the day in 3 sections, with 2 long beaks and short breaks every hour. Also about having dinner and then doing more miles.
It makes sense that one could have more energy, dividing the day in more sections. Of coures it depends on if one can find a shelted spot to rest and/or cook dinner at, I guess. It`s no fun to take a long break if the weather is bad. - I guess everyone has to find out what workes for them.
Thank you!
UsuńI guess everyone has their own tricks. It comes after some time on the trail, than you know what works for you. I'm a slow walker and my trick is saving time during the day and being consistent. I like to have 2 long breaks (30 minutes) but don't hike after dinner. Sometimes I swim and that's a huge energy boost :-)
Agnieszko,
OdpowiedzUsuńPo dłuższym czasie od opublikowania tego wpisu przyszła mi do głowy taka myśl. Jak się ma powyższa apoteoza prędkości do twoich długodystansowych początków? Dokładnie chodzi mi o to co wielokrotnie komplementowałem w twoich wędrówkach. A mianowicie powolne tempo i to, że miałaś czas na wszystko. Robiłaś to zgodnie z swoim naturalnym rytmem i nie przejmowałaś się zupełnie tym jakie są tendencje wśród innych turystów. Chodzi mi o pierwsze skandynawskie wędrówki podczas których robiłaś po około 17 km na dzień.
Wiele się zmieniło przez te parę lat. To nie był to mój naturalny rytm. Miałam czas, bo nie miałam siły. Byłam zmęczona, bolały mnie nogi, w plecaku niosłam dużo jedzenia i był on tak ciężki, że często musiałam odpoczywać. Chyba myślałam, że tak być musi, pamiętam jak jeszcze w Nowej Zelandii nie mogłam uwierzyć, że ktoś może przejść 40 km i nie bolą go nogi. Lubiłam biwaki i krajobrazy, ale z wędrówki nie czerpałam tyle przyjemności co teraz. Teraz mam więcej czasu do dyspozycji, mogę wybrać czy przyspieszyć czy zwolnić, wtedy nie mogłam. Tendencje wśród turystów? Różni turyści mają różne tendencje, imponowali mi ci szybcy, ale nie przejmowałam się tym i robiłam to, co było w moim zasięgu. W Skandynawii wszyscy byli zresztą tak samo objuczeni i wykończeni jak ja :-)
Usuń