Przed powrotem do Polski zatrzymałam się jeszcze na dwie noce w Oslo. Dzięki uprzejmości Iwony miałam gdzie przenocować, odebrałam też swój zepsuty aparat, który Iwona miała na przechowaniu (wciąż jest w naprawie, ma być gotowy na luty, czego nie mogę się doczekać). Po przylocie zjadłyśmy powitalną kolację, a potem udałyśmy się do centrum na krótkie zwiedzanie wstępne. Wszyscy robili zdjęcia rzeźbie tygrysa, więc i ja go sfotografowałam :-)
Zmierzch zaczął zapadać prędko, był już koniec września i ciemny, deszczowy dzień. Rzucało się w oczy wiele nowoczesnych budynków ze szkła i metalu, niektóre były nawet dość pomysłowe.
Centrum Oslo różni się znacznie np. od Sztokholmu - nie posiada właściwie zabytkowego starego miasta, które znajdowało się w innym miejscu niż obecne centrum. Istnieje jedynie kilka ruin i mały rynek - miasto wielokrotnie niszczyły pożary. Obecna katedra jest trzecią z kolei, pochodzi z XVII wieku, ale została wybudowana na miejscu poprzedniej. Zauważyłam jednak wiele bardzo ciekawych elementów architektury XX-wiecznej, mającej swoisty socrealistyczny charakter (pewnie ma on swoją własną nazwę, której nie znam.
Pałac królewski
Neon reklamujący wiodącą firmę cukierniczą Freya - podczas przejścia Norwegii zjadłam całe kilogramy ich czekolad.
Następny dzień planowałam spędzić bardzo intensywnie. Już po 8 rano byłam umówiona ze znajomymi ze szlaku, Liz i Benjaminem - pierwszymi NPL-owiczami, których spotkałam na trasie. Poszliśmy obejrzeć fort, a potem zasiedliśmy w kawiarni. Niedawno wrócili do Oslo, choć nie dokończyli wędrówki i nie mają już nawet takiego zamiaru. Dotarli do połowy. Musieli wrócić w międzyczasie do Oslo, potem wrócili na szlak i przeszli Børgefjell moją trasą (byli bardzo zadowoleni) i kawałek Nordlandsruty. A potem zrobiła się jesień. Mówili, że to była wspaniała przygoda i podróż poślubna, ale teraz chcą robić coś innego. Wędrowania mają tak dość, że już nie chcą nigdy wybrać się w góry inaczej niż na jednodniową wycieczkę. Mam nadzieję, że zapomną o gorszych dniach i zmienią zdanie.
Liz i Benjamin odprowadzili mnie pod same drzwi Muzeum Historycznego. To małe muzeum, które nie cieszy się wielką popularnością. Oczekiwałam rzeczywiście czegoś więcej - ekspozycja dotyczyła różnych dziedzin i nie była zbyt rozbudowana.
Liczyłam na więcej prehistorii, norweski paleolit, ale niewiele tego było. Zbiory etnograficzne były za to dość zajmujące, podziwianie zbiorów inuickich i syberyjskich artefaktów zajęło mi sporo czasu.
Pamiątek po Wikingach też było niewiele - być może udałam się po prostu w niewłaściwe miejsce. Chciałam oczywiście zobaczyć statek Wikingów, jednak nie był on wtedy udostępniony do zwiedzania. Buduje się nowe muzeum, więc może tam w przyszłości będzie lepiej.
Warto odwiedzić Muzeum Historyczne ze względu na sam secesyjny budynek - mnóstwo w nim wspaniałych detali. Poniżej tylko jeden z nich. Jeśli lubicie książki historyczne i albumy koniecznie odwiedźcie muzealny sklepik, jest naprawdę doskonale zaopatrzony.
Norweskie Muzeum Ludowe, Norsk Folkemuseum jest właściwie punktem obowiązkowym przy zwiedzaniu miasta. Jest to skansen, w którym można obejrzeć budynki z XVII - XIX wieku, oryginalny XII-wieczny kościół z Gol, są też ekspozycje w gablotach. Miałam na zwiedzanie tylko jakieś 5 godzin, więc musiałam się streszczać, ale mogłabym tam spędzić kilka dni, chłonąc atmosferę.
Tylko niektóre wnętrza były otwarte i odpowiednio urządzone. Mrok, jaki panował w starych wnętrzach bardzo działał na wyobraźnię. Można się było przenieść w czasie do świata bez sztucznego światła i prześladujących dźwięków. W takich przestrzeniach musiały powstawać wspaniałe opowieści.
Jak może pamiętacie z kościołem z Gol miałam pewne zaszłości :-) Sądząc, że będę zwiedzać oryginalny zapłaciłam za bilet, a potem srodze się rozczarowałam, kiedy okazało się, że w oryginalnej lokalizacji jest replika, a kościół znajduje się w muzeum w Oslo. Teraz wreszcie mogłam go zobaczyć. W odróżnieniu od kopii, robił wielkie wrażenie. Niesamowite jak dobrej jakości było drewno, z którego go zbudowano, skoro przetrwał już 800 lat i nie wygląda na to, że coś miałoby mu się stać. Elementy przedchrześcijańskie w rzeźbie były zachwycające, ci sami artyści musieli robić i smoki na wikińskich statkach. Szkoda, że wprowadzenie chrześcijaństwa na ziemiach Słowian odbyło się tak gwałtownie i że zniszczono ślady poprzedniej kultury. Nie dowiemy się nigdy jak piękne były nasze dawne świątynie. W Norwegii można przypuszczać, że stare wzorce zostały tylko przeniesione na nowy grunt.
Każde gospodarstwo w skansenie pochodziło z innego regionu, w każdym regionie budowano domy trochę inaczej. Przekrój czasowy też był spory.
Oprócz zabudowań wiejskich jest też cała dzielnica miejska - zgromadzono budynki z dawnych przedmieść Oslo (które się jeszcze wtedy nazywało Kristianią). To było szalenie ciekawe. Jedną durzą kamienicę urządzono też wewnątrz, a w każdym mieszkaniu panowała inna epoka XX wieku. Można było zobaczyć jak w kuchniach piecyki gazowe zastępowały piece na drewno, jak zamiast szaf pojawiły się meblościanki. Podobały mi się bardzo pokoje dziecięce i młodzieżowe, w jednym była cała kolekcja plakatów Beatlesów.
Także w małych drewnianych domkach można było popatrzeć na urządzone wnętrza i wyobrazić sobie jaki ścisk panował w biedniejszych mieszkaniach, gdzie wiele osób gniotło się w jednym pokoju. Latem w skansenie jest wielu aktorów (marzy mi się taka praca), teraz było ich już niewielu, ale zawsze coś - jedna dziewczyna paliła w piecu, dwie inny pieliły grządki i pilnowały świń.
Była i wystawa rękodzieła lapońskiego, ale jak na wymiary całego muzeum bardzo skromna i tylko mały model gammy, a przecież nie byłoby trudno postawić pełnowymiarową torfową gammę. Wiele przedmiotów w ostatnich latach wróciło do Laponii i przebywa teraz w tamtejszych muzeach, może więc Lapończycy w ogóle nie życzą sobie żeby ich zabytki znajdowały się w Oslo - może tak być.
Norweskiego rękodzieła było znacznie więcej. Wkrótce miano zamykać, więc nie mogłam przyglądać się w nieskończoność każdej skrzyni i rękawiczce. Było się jednak czemu przyglądać! Wiele eksponatów sięgało czasów sprzed mody na kwieciste malunki, a drewniane naczynia kuchenne były ewidentnie bezpośrednimi potomkami misek używanych przez Wikingów. Słynne norweskie swetry były obecne w kilku gablotach, do tego wystawa strojów ludowych i dziesiątki prześlicznych rękawiczek. Niesamowite ile pracy wkładano kiedyś w wyprodukowanie strojów. Teraz jest to trudne do wyobrażenia, ale też żyjemy obecnie w najgorszym pod tym względem okresie - chyba jeszcze nigdy w dziejach ludzkości nie było takiej brzydoty i tandety.
Wychodząc z muzeum też nie miałam się czym pochwalić - wciąż miałam na sobie swoje proste ubranie hikerskie w nienajlepszym stanie. Tęskniłam już bardzo za czymś ładniejszym i przyzwoitszym :-)
Po muzeum spotkałam się znów z Iwoną, która pokazała mi jeszcze kilka miejsc. Okazało się, że w ramach 24-godzinnego biletu na komunikację miejską można się też przepłynąć tramwajem wodnym na sąsiadujące z miastem wyspy. Tak więc robiłyśmy. Byłam już zmęczona zwiedzaniem, więc z przyjemnością zasiadłam w ogrzewanej kabinie, patrząc na morze. Następnego dnia wróciłam do Polski.
Bardzo się cieszę, że już (?) wróciłaś. Serio. Napisałaś, że marzy Ci się praca w skansenie.. W jakim skansenie wytrwałabyś dłużej niż dwa dni z Twoim Syndromem Niespokojnych Nóg ? Musiałby mieć 9 000 x 9 000 mil ? Serio, cieszę się, że już po Norwegii. Życzę szalonego turystycznie 2023 & luxusowych noclegów. Kopyta całuję. P.S. Relacje są rewelacyjne, skądkolwiek są.
OdpowiedzUsuńNogi muszą czasem odpocząć :-) Jeszcze niezupełnie koniec Norwegii, bo musze napisać podsumowanie przejścia i podsumowanie sprzętowe. A blogger ostatnio odmawia mi wstawiania zdjęć i mam z nim same problemy :-( Dziękuję bardzo, wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
UsuńHej! Nie w temacie; orientujesz się może gdzie w Lagos kupię gaz do kuchenki turystycznej? W "sportowym" sklepie nie mają... Pozdrawiam Agata
OdpowiedzUsuńPrzypuszczam, że w Lagos nie kupisz. Ja kupiłam w Lizbonie
UsuńDzięki. Rzeczywiście nie da rady. No cóż - będzie bez porannej kawusi...
OdpowiedzUsuńłodzie są w Muzeum Morskim w Szczecinie, jakbyś kiedyś wpadła zarezerwuj sobie na nie czas.
OdpowiedzUsuńWybieram się na pewno, Muzeum Narodowe w Szczecinie ma bursztynowego niedźwiadka z paleolitu, którego koniecznie muszę kiedyś zobaczyć :-)
UsuńJestem ze Szczecina i nie wiedzialam, nastepnym razem pojde, dzieki ;D Pozdrawiam i dziekuje za Twojego bloga, Ani
UsuńTo tak zawsze :-) Pozdrowienia!
UsuńWow! Super jest ten materiał, przeczytałem do końca i aż chce się wybrać do Oslo. Niesamowite zdjęcia :)
OdpowiedzUsuń