piątek, 5 maja 2017

Appalachian Trail: Damascus - Pearisburg (Virginia)

Dosc dlugo nie mialam okazji odwiedzic biblioteki, ale wreszcie jest! Jak to przyjemnie zasiasc przed monitorem!
 
Na poczatek wrocmy jeszcze do Damascus, bo bardzo tam bylo fajnie. Nocowalam w tanim hostelu prowadzonym przed metodystow. W Stanach jest wszedzie mnostwo kosciolow, praktycznie na kazdej ulicy, a kazdy inny! Zdarza sie, ze prowadza takie schroniska dla hikerow, w ktorych mozna przenocowac i wziac prysznic za kilka $.

 
 
 
No i z powrotem na szlak... Virginia miala byc plaska, ale wcale nie jest, nawet zygzaki zdarzaja sie rzadziej... Zwierzyna wciaz pojawia sie na szlaku, salamandra w wersji szaro-burej i bardzo pospolita stonoga.

 

  
 
Pierwszy odcinek w Virginii to gora Mt Rogers, na ktora poedchodzilam po nocnym deszczu, w blasku porannego slonca. Odkrylam nowe kwiatki, miedzy innymi czerwone orliki!

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Ten odcinek nie byl dlugi, ale mam z niego mnostwo zdjec... W przerwie drugie sniadanie, a potem najwyzszy szczyt Virginii, ktory co prawda nie lezy na AT, ale wypadalo go zdobyc. Rozczarowalismy sie, bo nie bylo zadnego widoku. My czyli ja i Baker, Luksemburczyk, ktorego ostatnio spotkalam.

 
 
 
Grayson Highlands to bardzo popularne miejsce wycieczek, dla wielu ulubione na szlaku i dlugo wyczekiwane, mnie niezbyt przypadlo do gustu - sa to po prostu stare pastwiska na szczytach gor, utrzymywane jako bezlesne. Nic ciekawego, wyrabany las to nie jest cos co lubie... Widoki jednak calkiem ladne no i slynne koniki, ktore wygryzaja tam kielkujace drzewa od lat 60. Krajobraz troche jak na zachodzie.

 
 
 
Szlak prowadzil przed taki skalny tunel, prawie jaskinie.

 
 
 
 
W calkiem ciekawym widokowo miejscu osiagnelam 500 mil, czyli 800 km. Jeszcze przez chwile hikerow przesladowala zwierzyna... :-)

 

 
A potem rzadziej ostatnio spotykana przyjemnosc - Trail Magic. Dostalismy po porcji nalesnikow i jajku sadzonym oraz lunch ze soba.

 
Czesciej pojawiaja sie strumyki i niewielkie rzeki, ale albo nie pora sie kapac, albo akurat jest zimno. Ostatnio trafilo mi sie gradobicie, ktore przeczekalam pod rododendronem, bo kulki lodu bolesnie walily mnie w glowe. Wiaty w Virginii sa zdecydowanie lepsze niz w Tennessee, gdzie uchodza za najgorsze.

 
 
 
Wiecej jest terenow rolniczych, przez ktore sporadycznie przechodzi szlak. Przewaznie pozostaje jednak w lesnym gaszczu. Na zdjeciu dzikie hiacynty.

 
 
Spotkalam ostatnio fajna ekipe, chlopaki pare dni za mna nadazali, ale wlasnie zostali z tylu...

 
 
 
Wyczekiwana ciekawostka historyczna byla stara szkola z XIX wieku, udostepniona jako museum. Reguly panowaly tam straszne, byla miedzy innymi kara chlosty za bawienie sie chlopcow z dziewczynkami, wieksza niz za picie alkoholu! W budynku szkoly stale jest Trail Magic w postaci przenosnych lodowek z napojami, przekasek oraz wszelkiego rodzaju przydatnych drobiazgow.

 
 
Virginia byla jednym z pierwszych miejsc w ktore zapuscili sie europejscy osadnicy, tu i owdzie mozna spotkac po nich pamiatki i wyobrazic sobie jak to dawniej bywalo. Zielone pastwiska schowane w lesie rzeczywiscie wygladaja jako dobre miejsce do zamieszkania.

 
 
 
 
 
Zaczely kwitnac rododendrony i azalie, piekne sa!

 
 
 
 
Oznakowany byl punkt 1/4 szlaku, jeszcze tylko 3/4...

 
 
 
Ciag dalszy pozostalosci po osadnikach, czyli rozpadajacy sie stary mlyn nad rzeka, a w lesie, miedzy debami i klonami trafiaja sie pachnace dzikie jablonie.

 
 
 
Wedrowka przez pastwiska skonczyla sie zlapaniem kleszcza. Poniewaz w ciagu dnia padalo nie zagladalam pod stabilizatory i tam mi sie pajeczak schowal. Wyciagnelam, mam jeszcze maly slad, ale raczej nic groznego.

 
Z milszej fauny na sciezce spotkalam zolwia. Spozywal wlasnie jakiegos slimaka. Czesciej widuje rozne weze, ponoc niegrozne. Umykaja szybko.

 
 
 
 
Wspominalam juz o tym, ze Virginia wcale nie jest plaska. Z polnocy na poludnie rozciagaja sie dlugie pasma gorskie, nigdy jeszcze takich nie widzialam. Szlak najpierw pokonal kilka wszerz, a potem przez jakis czas szedl grzbietem jednego, drugiego i trzeciego. Czasem wedrowka grzbietem jest trudniejsza, poniewaz tam wystaja skaly i robi sie kamieniscie. Widoki jednak fenomenalne!

 
 

 
 
 
Ciagle mnostwo ludzi, czasem pojawia sie wielka grupa zadziwiona pojawieniem sie nowej osoby, ktorej nigdy nie widzieli, czyli mnie. Wokol wiat powstaja prawdziwe miasteczka namiotowo-hamakowe. Hamaki sa tu bardzo popularne.

 
Zawsze ciekawym elementem wedrowki jest przechodzenie ponad autostrada - tutaj autostrada miedzystanowa numer 77. Mialam ochote wykrzyknac do przejezdzajacych samochodow, ze powinni isc pieszo, cieniasy ;-P

 
 
I tak minelo kolejne sto mil, juz mam ich 600 na koncie!

 
Niespodziewanie spotkalam 81 letniego staruszka, poslugujacego sie imieniem Grey Beard, ktory jest bardzo znana osoba - jesli uda mi sie dojsc do konca bedzie najstarsza osoba, ktora przeszla Appalachian Trail (wtedy bedzie mial 82 lata). Bardzo sympatyczny czlowiek, pogadalismy sobie wieczorem. Ma w dorobku miedzy innymi przeplyniecie canoe Mississippi od zrodel do ujscia. A rano... Cos zaszelescilo, spojrzalam z nadzieja, a tutaj wreszcie niedzwiedzie! Jeden z jednej strony, drugi z drugiej, popatrzylismy na siebie, ale jak tylko sie ruszylam uciekly. Sa bardzo plochliwe, niewielkie, zupelnie czarne i maja wielkie uszy. Jesli sie dobrze przyjrzycie na zdjeciu w krzakach widac te uszy :-)

 
 
Robi sie coraz bardziej zielono, az trudno uwierzyc ze zielen moze byc tak bardzo zielona! Azalie bywaja zolte, ale czesciej rozowe. Wczoraj Odbilam na chwile od szlaku zeby podziwiac piekne wodospady Dismo Falls. Widzialam tez jelenia, bylo ich wiecej na poludniu, ale tu tez sie trafiaja.

 
 
 
 
 
 
Wczoraj pobilam swoj rekord i przeszlam 24,6 mili, co o ile wiem przeklada sie na 39,6 km. To o pol kilometra wiecej niz poprzedni rekord z Beskidu Malego :-). Ostatnie 5 mil w deszczu, a dzis znow szlakiem plynela woda. Rozpogodzilo sie jednak i pokazaly sie fajne panoramy. Z gory fajnie widac jak wiosna pojawia sie w dolinie i pelznie w gore.

 
 
 
 
 
A oto Pearisburg, 634 mila. Wlasnie odwiedzilam poczte i wymienilam wreszcie zestaw zimowy na letni - z opoznieniem spowodowanym opieszaloscia amerykanskiej poczty, a teraz siedze we wspomnianej bibliotece, ktora sportretowalam przed wejsciem.

 

Pozdrawiam wszsytkich i do nastepnego razu!

6 komentarzy:

  1. Jak zwykle świetne zdjęcia! Fajna ta Virginia i nareszcie jakieś zabytki. G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Virginia bardzo mi sie podoba, ale miala byc plaska, a jest najbardziej stroma!

      Usuń
  2. Wow!!! Ale się rozpędziłaś:-) Rekord za rekordem. To kiedy pęknie 40km?
    634 mile to prawie 1021km! Ja na taki dystans potrzebowałem 38 dni w Kiwilandzie:-( No ale mam już swoje lata i szybciej nie dałem rady:-)

    Paweł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie jeszcze nie bylo 40 km, warunki nie sprzyjaja, albo leje i jest za zimno zebym miala ochote kontynuowac wedrowke po dotarciu do wiaty, albo zar leje sie z nieba i tym bardziej nie mam ochoty sie ruszac :-) Kiwiland to inna kategoria szlakowa, tam sie nie dalo rozpedzic (przynajmniej ja mialam z tym klopot).

      Usuń
  3. Coś zaszeleściło w krzakach, DiCaprio spojrzał a tam dwa niewielkie, zupełnie czarne niedźwiadki, coś zaszeleściło z drugiej strony a tam mamusia ...
    pozdrawiam, hej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo zrozumialam, ale niedzwiadkow nie brakuje, juz cztery mam na koncie, a dzisiejszy to juz z calkiem bliska, chyba tatus...

      Usuń