Przyszedl czas na final wyprawy! W piatek 28 lipca po 122 dniach wedrowki zdobylam szczyt Katahdin i zakonczylam przejscie Appalachain Trail! Czas na relacje z ostatniego etapu.
Po wizycie w Stratton, jak to zwykle bywalo po wizycie w kazdym miescie, musialam isc z czolowka, a nazajutrz czekalo mnie wejscie na ostatnie przed Katahdin szczyt o wysokosci powyzej 4000 stop - Bigelow. Stamtad mozna juz bylo zobaczyc majaczacy w oddali Katahdin, ale nie wiedzialam ktora to gora. Widoki na jeziora i zielone lasy - cudne!
Po zejsciu z ostatniego z Bigelow'ow (bylo ich ze cztery) w dolinie wypatrzylam w nadrzecznych zaroslach dzikie lilie - rzadki okaz i jedyny jaki widzialam.
Dzien byl parny i z radoscia wskoczylam do jeziora, kiedy szlak zblizyl sie do jeziora. Woda cieplutka, plaza zwirowa i plytko, ale bardzo przyjemnie.
W nastepnych dniach jezior bylo coraz wiecej, a nad brzegami zwieszaly galezie tuje. Szlak biegl dawna trasa przemarszu wojsk, ktore przenosily lodzie miedzy jeziorami w drodze do Quebecu.
Plaze coraz lepsze - ta chyba najlepsza. Pomiedzy jeziorami bagna i szlak plaski, ale nie pozbawiony trudnosci - blota, glazy, korzenie, czyli taki standard polnocy.
Byly tez wodospady, kaskady i rzeki, w tym najwieksza na calym szlaku rzeka Kennebec, ktora dawniej thru-hikerzy przechodzili w brod, ale obecnie oficjalna droga to transport na drugi brzeg za pomoca canoe, kierowanego przez pracownika Appalachain Trail Conservancy. Na dnie canoe byl nawet bialy znak szlaku. Rzeka byla wielka, a miejsce w ktorym daloby sie ja przejsc znajdowalo sie gdzies dalej w gore rzeki. Klopot z ta rzeka polega na tym, ze zrobiono na niej tame i nigdy nie wiadomo ile wody w niej bedzie.
Lato w pelni, ale wciaz jeszcze jakies nowe kwiatki sie pojawiaja, a takze duzo znajomych hikerow - teraz duzo osob, ktore szly na polnoc, ale utknely gdzies po drodze i trafily na upaly przeskakuje na polnoc i zaczyna isc na poludnie, tak wlasnie spotkalam Firefly, ktora spotkalam w Virginii.
To pardwa, taka jak w Skandynawii, podobne mchy i iglaste drzewa - wszystko to bardzo przypominalo mi polnocna Europe.
Na szczytach gor typowe dla AT gladkie skaly, a wsrod nich borowki - wlasnie sie zaczely. Smakuja podobnie jak nasze, ale sa bardziej miesiste, mniej soczyste.
Jeziora sa bardzo czyste i zyja w nich pijawki... W tym jeziorze jedna mi sie przyssala do skory, druga odgonilam. Na szczescie zaraz ja oderwalam...
Rzeki na szczescie plytkie, wiec nie mialam zadnych problemow z przechodzeniem.
Ostatnie miasto na szlaku to Monson, gdzie zrobilam szybkie zaopatrzenie, wzielam prysznic, a potem zostalam odwieziona przez bardzo sympatycznych turystow, brata i siostre, ktorych rano spotkalam na spacerze.
A potem zaczal sie slynny odcinek dziczy - 100 Mile Wilderness. Nie jest on w rzeczywistosci az tak dziki jak sie o nim mowi - szlak przecina wiele prywatnych drog gruntowych, na ktore po oplaceniu wjazdu kazdy moze wjechac, sa parkingi, mozna oplacic dowoz jedzenia. Byl to jednak bardzo piekny odcinek i tak jak sie spodziewalam zostal jednym z moich ulubionych, glownie za sprawa blekitnych jezior, w ktorych przy kazdej sposobnosci sie pluskalam.
Poczatek 100 Mile Wilderness jest gorzysty i obfituje w piekne widoki, ale zmusza zmeczonego wedrowca do wysilku wtedy, kiedy on marzy juz o odpoczynku :-)
Na bagnie znalazlam drapiezna rosline, lodygi miala wypelnione plynem, w ktorym tonely owady.
Wreszcie zrobilam ostatni stumilowy znak - 2100! Juz tylko 89,8 do konca!
Ten wygryziony prze kornika tunel przypominal mi profil wysokosci Appalachian Trail ;-)
Spotkalam ekipe pracujaca przy budowie szlaku - montowali schody. Czasem nienawidze tych schodow, ale kiedy znajduja sie na piarzysku znacznie ulatwiaja marsz. Powiedzialam im, ze pracuja zupelnie jak w Polsce - jeden cos robi, a reszta sie gapi :-)
Ostatnim szczytem w gorzystej czesci 100-milowej dziczy byl White Cap, z ktorego dobrze widac bylo Katahdin, polnocny kraniec Appalachian Trail i cel calej mojej wedrowki.
Z drugiej strony tez niezle widoki, ale musialam uciekac przed deszczem...
Deszcz szybko jednak minal i znow nastala cudowna letnia pogoda. Nalezalo mi sie za te wszystkie deszcze w Pennsylvanii! Jeziora, plaze, kapalam sie nawet dwa razy dziennie. Pelnia szczescia :-)
Na jednym z mniejszych stawow zeremie bobrowe, ale bobr sie nie pokazal :-(
Wiaty tutaj nazywaja "lean-to" a nie "shelter" jak w innych stanach, ale niezbyt sie roznia od pozostalych. Z powodu strasznych komarow ludzie z nich pouciekali do namiotow i zdarzylo mi sie miec wiate dla siebie - sypialam zawsze pod moskitiera, takze komary mi nie straszne. Jednak w dzien raz musialam nawet zalozyc kurtke, tak jadowite sa tutaj te bestie.
Pod koniec znow pojawily sie pagorki, na ktore trzeba bylo sie wdrapac - ze szczytu widac juz bylo z calkiem bliska Katahdin i jego skaliste zbocza.
Do konca juz niedaleko, ale jeszcze rozne atrakcje - kaskady i roslinki, te biale kwiatki to "indianska fajka".
Tak wygladal przedostatni nocleg na szlaku i ostatnia "zwykla" wiata nad rzeka. Nastepny dzien byl parny i pochmurny, za to obfitujacy w borowki!
Coraz blizej do konca, a szczyt zaslonily chmury...
Na koncu 100 Mile Wilderness przeszlam przez most, za ktorym bylo pole namiotowe i restauracja - nie moglam sobie odmowic hamburgera.
Potem weszlam juz na teren Baxter State Park, na ktorego terenie znajduje sie szczyt Katahdin. W tym parku panuja rozne surowe zasady, a thru-hikerzy musza sie rejestrowac. Nie mozna biwakowac gdzie sie chce - strasznie mnie wkurzyli w tym parku. Wiata przeznaczona dla nas byla odlegla o 0.3 mili (po 25.5 ktore juz tego dnia przeszlam!) od pola namiotowego i wody - tak jakbysmy przenosili jakas chorobe zakazna i trzeba nas bylo odseparowac! Do tego wszystkiego nad ranem padal deszcz!
Rano obejrzalam model tego co mnie czeka i wpisalam sie po raz ostatni do ksiegi gosci. Ostatni dzien! Mozna bylo zostawic swoj plecak na dole, w siedzibie straznikow i wziac maly plecak (w ten sposob moga byc pewni, ze nie biwakujemy nielegalnie!), ale ja takiego procederu, zwanego slackpackingiem, nie uprawialam przez cala droge, wiec nie mialam tez zamiaru robic tego teraz - zdobylam Katahdin z calym swoim bagazem na grzbiecie.
Do wodospadow Katahdin Stream Falls bylo latwo, a potem zaczely sie glazy, coraz wieksze, mnostwo wspinania. Musialam w koncu schowac kijki, a trzy razy nawet zdjac plecak i podsadzic go najpierw na polke skalna, a dopiero sama na nia wpelznac. Latwo nie bylo, ale czulam sie pelna energii.
Gdzies w tych skalach spotkalam Mateusza, ktory zaczynal swoja wedrowke na poludnie w dniu w ktorym ja konczylam swoja na polnoc. Pogadalismy i trzeba bylo sie pozegnac! Pozdrawiam Mateusza i jego mame :-)
Tutaj mozna bylo miec zludzenie, ze koniec juz bliski, ale to jeszcze nie teraz...
Po wyjsciu na gran mozna juz bylo zobaczyc szczyt w oddali! Chmury, ktory rano nadeszly wlasnie sie rozpelzaly, zrobilo sie cieplo i przyjemnie. Na tej ostatniej mili wcale mi sie nie spieszylo, nagle juz wcale nie chcialam konczyc, zal mi bylo ze to koniec przygody.
Zrodlo Thoreau, nazwane imieniem filozofa, ktory zdobyl Katahdin w 1846 roku to bylo bardziej bagienko.
Kiedy z bliska zobaczylam tablice oznaczajaca koniec szlaku ogarnela mnie wielka radosc i ostatnie metry przebieglam :-) Chmury przewial wiatr, zaswiecilo slonce, a ja bylam u celu! 28 lipca 2017, 14:15. Fotki w roznych pozach, lunch - spedzilam na szczycie poltorej godziny. Widoki przepiekne we wszystkich kierunkach, a na horyzoncie juz calkiem blisko Kanada.
Moj plecak tez przeszedl cala droge :-)
Wschodnia gran masywu to Knifes Edge - bardzo trudna trasa, z plecakiem moglyby byc problemy, wiec nie zdecydowalam sie jej przejsc, choc to nia trzeba kontynuowac, kiedy chce sie isc dalej na polnoc International Appalachian Trail.
Po godzinie juz bylo calkiem slonecznie, a ja nie moglam sie oprzec robieniu kolejnych zdjec. Szczyt nie znajduje sie tam gdzie tablica - kilka krokow na wschod jest w skale znak i to tam nalezy sie wdrapac zeby oficjalnie zdobyc Katahdin, najwyzszy szczyt Maine.
Gdzies stamtad przyszlam!
No i przyszedl czas pozegnac to piekne miejsce, o ktorym tak dlugo marzylam. Zeszlam szlakiem Abol, nieco latwiejszym, choc tez bardzo skalistym. A po drodze ostatnie kwiatki na Appalachian Trail - zanim przy zrodle Thoreau szlaki Abol i AT sie nie rozdzielily.
Schodzac w dol spotkalam sympatyczna grupe, ktora przyjechala samochodem zeby zdobyc szczyt i wracala do miasta. Poprosilam ich o podwiezienie kilka mil nad jezioro Upper Togue, ktore znajdowalo sie tuz za bramka parku, w ktorej musialam zostawic swoje pozwolenie. Nad tym jeziorem rozbilam namiot i spedzilam tam dwa kolejne dni. To byla moja nagroda za trudy ostatnich czterech miesiecy. Było cudownie, nigdy nie zapomne tych chwil. Plywalam, zbieralam borowki, wylegiwalam sie, gapilam na blekitna wode i leniuchowalam az skonczylo mi sie jedzenie i dzisiaj dojechalam do miasta Millinocket.
Dla przypomnienia - zaczelam 29 marca (16:38), w polowie szlaku bylam 29 maja (7:50) i zakonczylam 28 lipca (14:15) Planowalam zakonczenie 29 lipca, ale jakos tak wyszlo wczesniej, niecale cztery miesiace :-) Wszelkie podsumowania napisze po powrocie do Polski, we wrzesniu.
Dziekuje wszystkim, ktorzy trzymali kciuki i czytali relacje, ciesze sie ze przezywaliscie razem ze mna ta przygode :-) Teraz troche odpoczne, bede podrozowac po polnocnym wschodzie USA i pewnie jeszcze cos przejde, wiec czekajcie na kolejna relacje! Pozdrawiam!
Bardzo, bardzo dziękuję za pozdrowienia. Umieram z niepokoju, czytam Pani bloga i nieco mnie to uspokaja. Jest Pani bardzo dzielną osobą. Dokonała Pani rzeczy niemożliwej(jak dla mnie). Pozdrawiam Pana bardzo serdecznie. Trzymam kciuki za dalsze wyprawy. Mama Mateusza
OdpowiedzUsuńDziekuje! Prosze sie nie martwic, to cywilizowany kraj, duzo ludzi na szlaku, miejscowosci czesto - Mateusz da sobie rade :-) Pozdrawiam serdecznie!
UsuńPrzyjmij moje serdeczne gratulacje:-))) Lepszego finału jak ten w słońcu chyba nie mogłaś mieć:-) Właściwa osoba we właściwym miejscu i we właściwym czasie;-)))
OdpowiedzUsuńAle jakiś czas temu już chyba o tym pisałem;-)
Paweł
Dzieki! Cudnie bylo, bede dlugo pamietac te chwile na szczycie. Cos w tym jest, czulam sie wlasciwa osoba na wlasciwym miejscu, tylko o jeden dzien za wczesnie :-)
UsuńBadass Girl! Gratuluje!
OdpowiedzUsuńJak już jesteś tak blisko to podskocz do Kanady :-)
Dzieki! Podskoczylabym, ale sie boje ze mnie z powrotem nie wpuszcza :-) mam jednak w planie wizyte na granicy. A kiedys wizyte pelnowymiarowa tez :-)
Usuńgratulacje,wiedziałem ,że się uda.
OdpowiedzUsuńTylko co ja teraz będę czytał,to był mój ulubiony serial.
Liczę na opowieści na żywo.
Dzieki! Postaram sie dorobic jeszcze jakies odcinki :-) a opowiesci na zywo na pewno beda!
UsuńSkąd ja znam to "umieram z niepokoju"! Mamo Mateusza, proszę się nie martwić. Strach ma wielkie oczy. Gekon czyli mama Agi
OdpowiedzUsuńNo wlasnie, wlasnie :-)
UsuńKofolka for winners is waiting for you. Enjoy the rest of U.S. adventure and see you soon!
OdpowiedzUsuńThanks! Looks like we're having a party soon, great! See you!
UsuńGratulacje, gratulacje!
OdpowiedzUsuńNo i amerykańskie Beskidy zostały poskromione! ;-) Świetnie się czytało, ale ciągle mało. Czekam na podsumowanie sprzętowe, choć widzę znajome graty. Powodzenia w dalszych wędrówkach!
Dzieki! No, udalo sie je poskromic, ale latwo, szczegolnie pod koniec, nie bylo. Podsumowanie sprzetowe bedzie, ale modyfikacji w stosunku do NZ niewiele, stare graty zdaly egzamin :-)
UsuńGratulacje! Jesteś bardzo wytrwała, 4 miesiące wędrówki to nie w kij dmuchał, ale po NZ wiedziałem ze ci się uda. Tak trzymać, czas na PCT ;)
OdpowiedzUsuńDziekuje! Teraz czas na chwile wytchnienia :-)
UsuńGratulacje Pani Agnieszko!
OdpowiedzUsuńNie znam Pani, ale relacje z Te Araroa jak i obecną z AT czytałem z ogromnym zainteresowaniem. Podobnie jak i te ze Skandynawii, która należy do moich ulubionych miejsc (głównie szwedzka Laponia i Islandia).
Mam pytanie: czy z ostatniego akapitu tej relacji dobrze rozumiem,że w sierpniu będzie Pani jeszcze nadal w USA? Jeśli tak, to zapewne wie Pani o zdarzeniu-zjawisku, które niejako przetnie początek pani trasy z kwietnia. 21 sierpnia w USA nastąpi całkowite zaćmienie Słońca (total solar eclipse). Mam nadzieję, że ma Pani to w planach! Jeśli nie, polecam gorąco, bo jest to coś absolutnie niesamowitego i nierzeczywistego. Takie "life experience". Pod warunkiem, że pogoda dopisze, no i jest się faktycznie w strefie zaćmienia całkowitego (wąski pas ok. 100km szerokości). Większość ludzi ma w życiu okazje zobaczyć częściowe zaćmienie i błędnie uznaje, że to "to samo, tylko trochę mniej". Mam gorącą nadzieję, że będzie Pani miała okazję nie popełnić tego błędu!
-J.
Bardzo dziekuje! Tak, caly sierpien spedze w USA. Wiem o zacmieniu, ale niestety o ile wiem calkowite bedzie dalej na poludnie, ja bede wtedy pewnie w stanie Nowy Jork, a zacminie bedzie widoczne w Tennessee i Poludniowej Karolinie, to bardzo daleko :-(. 7 sierpnia ma byc tez zacmienie ksiezyca - zawsze to cos.
UsuńŁŁŁUUUUUBUDUBUUUU Agnieszka jesteś wielka, finał w słońcu, uśmiechnięta buzia i te dwa dni nad jeziorem, stan ducha pewnie nie do opisania. Czekałem cierpliwie na kolejne odcinki to teraz poczekam na szerokie podsumowanie. Jak buty, jak cuben fiber, czy AT to naprawdę Taki GSB XXL
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, HEJ
Dzieki! Final byl swietny, a dlugo wyczekiwane leniuchowanie nad jeziorem jak marzenie :-) Skonczylam w drugiej parze butow, ale juz mi z nich palce wylaza, w namiocie wiele nie spalam, wiec cuben jest jaki byl. Musialabym przejsc na nowo GSB zeby obiektywnie ocenic, bo to byla moja pierwsza dluzsza wedrowka i szlo mi wtedy opornie. Poludnie AT jest latwe, ale polnoc trudna, duzo "orlich perci" i wielokrotnie wiecej zdobywania (i tracenia) wysokosci. Pozdrawiam!
UsuńMamo Agi,
OdpowiedzUsuńDZIĘKI! Nic tak nie podnosi na duchu, jak autentyczne słowa pokazujące, że Ktoś wie, o czym mówię i co zaprząta moje myśli. Czytam bloga Pani córki z wypiekami na twarzy, oczywiście O Appalachian Trail w pierwszej kolejności (z wiadomego powodu..."przeleciałam" wszystkie wpisy, a teraz "idę" tak, jak Mateusz z północy na południe). Ale i tak, samotna noc w lesie napawa mnie przerażeniem. Aga dokonała niesamowitych rzeczy w pojedynkę!!! Pozdrawiam serdecznie
mama Mateusza
Kochana Pani, proszę się nie bać! najwięcej wypadków zdarza się w mieście, a najwięcej ludzi umiera we własnym łóżku! Aga chodziła już sama po Bieszczadach (też ze spaniem w lesie w hamaku) i po różnych innych dziurach w Polsce, pustkowiach w Skandynawii itp. Pochwalę się, że czasem zabiera mnie na krótkie wyprawy i wtedy też śpimy w lesie.
UsuńOczywiście, jak nie ma mejla kilka dni od Agi, to wyobraźnia działa, na to nie ma rady. Trzymam kciuki za Mateusza, na pewno się uda. Pozdrawiam serdecznie, Mama Agi (na imię mam Magda).
Mateusz, mamo Mateusza :) my wędrujemy z północy na południe, pewnie jesteśmy jakiś miesiąc przed tobą,jakbyś miał jakieś pytania problemy pisz kontakt@terraprojekt.com.pl albo na FB Terra incognita project
OdpowiedzUsuńHey Zebra, Terminator here just wondering when you summited Katadin? Ketchup and I summited on july 30th. We saw a yellow pack like yours in the rangers porch on the 29th. Was that you? It was nice meeting you and getting to know you. Did you go and hike another trail after the AT? Congratuations on your hike under 4 months . Just thought I woud say hi.
OdpowiedzUsuńShane "Terminator" Romig
Hi! Thank you for making an effort to find me! Nice to meet you too, I was going to email you soon as I have a picture from Harpers Ferry's hiker book somewhere :-) I've just came home today.
UsuńKetchup told me you finished on the same day as he and that you went to Acadia after that, which I did too after spending two days in Baxter, camping illegally :-P. I finished on 28th, that pack wasn't mine, as I climbed Katahdin carrying the pack and three days of food for my camping adventure. I was in Acadia from August 1st to 3rd hoping I'd run into you but didn't :-(
I did the rest of the Long Trail (wasn't very nice) and Northville-Placid Trail in the Adirondacks (was great, trip report soon, you can use gogle translator, which is here available on the right if you really want :-))
Thanks and congratulations to you too!
Agnieszka "Zebra" Dziadek