Supermarket w Salida okazal sie rajem na ziemi :-) Wyszlam z niego obladowana zapasami, ktore moglyby wystarczyc az do Kanady :-)
1/3 szlaku to czas na wymiane obuwia, nowe to Lone Peak wersja 3,5
Wydostanie sie z miasta poszlo mi nadzwyczaj sprawnie - nawet nie doszlam do glownej drogi, a juz zatrzymala sie mila pani, ktora po krotkiej chwili zdecydowala sie mnie zawiezc 20 mil az do Monarch Pass - skoro ja moge tak daleko isc, ona moze tyle przejechac :-)
Szlak wiodl przez ciekawe miejsce, w ktorym prehistoryczni mysliwi urzadzili caly system pulapek na zwierzeta.
Zrobilo sie od razu bardzo widokowo, co bylo mila odmiana po ostatnim odcinku!
Biwak nad jeziorem wbrew pozorom nie zakonczyl sie wcale kondensacja :-)
Czas byl najwyzszy zjesc najciezsze zapasy zywnosci...
Wedrowka w gore lesistej doliny zakonczyla sie zdobyciem przeleczy ze wspanialym widokiem oraz przekroczeniem dlugo wyczekiwanej 1000-ej mili!
Ciekawym fragmentem byla dawna trasa kolejowa, ktora w XIX wieku jezdzily pociagi do Denver. Byl nawet tunel - z gory obejrzalam jego wylot.
Masyw Collegiate Peaks w pasmie Sawatch Range okazal sie wcale nie gotszy od San Juans. Bylo naprawde pieknie!
Od czasu do czasu szlak schodzil w doline, gdzie rosl prawdziwie zielony las. Nie wiem czy zauwazyliscie, ale w poludniowym Colorado lasy wymieraja. Maja tutaj inwazje kornika czy czegos takiego i wszystkie dorosle drzewa obumarly w ciagu zaledwie jednego sezonu. Tutaj jest troche lepiej i jest jeszcze zielono, choc nie wiadomo co bedzie dalej.
Przerwa na lunch...
A potem zaczela sie psuc pogoda... Szczesliwie dla mnie wszystkie deszcze przechodzily bokiem, ale prognozy byly kiepskie.
Tymczasem za kazdym kolejnym grzbietem ukazywaly sie coraz piekniejsze gorskie panoramy.
Biwakowac wysoko zdarza mi sie rzadko, bo zimniej i wietrzniej, ale jak juz to pieknie :-)
Idealne miejsce do wietrzenia spiwora :-)
W moim obozie baraszkowala para swistakow, wcale sie mnie nie baly i podchodzily zaciekawione.
Tu i owdzie byly jeszcze spore ilosci sniegu.
Szlak kluczyl przechodzac z jednej strony na druga strone grzbietu wododzialowego.
Lost Lake - niewielkie jeziorko o niezwyklej turkusowej barwie, z mala wyspa na srodku.
W poblizu Cottonwood Pass znow zaczal mnie gonic deszcz, ale jeszcze raz mi sie udalo - ledwie pare kropel.
Nad przelecza przelecialy nisko trzy samoloty.
A pozniej znow zielona dolina, a w niej pozostalosci drewnianych chat i miejsca, w ktorych zerowaly bobry. Na kazdym strumieniu jest mnostwo tam.
Kolejnego poranka mialam do pokonania nawis sniegu nad stromym zboczem na przeleczy Lake Ann Pass. Snieg byl twardy po nocy, poprzedniego dnia ktos posliznawszy sie zatarl slady - musialam wydeptac swoje stopnie. Raczki juz odeslalam, ale nowe buty na szczescie dobrze trzymaja - udalo sie zejsc bez problemu.
To wlasnie to trudne miejsce i hiker korzystajacy z moich sladow.
Pozniej znow odcinek dolinny, licznie odwiedzany przez spacerowiczow i pieknie utrzymany. Mosty, sciezki przez bagna - rewelacja.
W topolowym lesie wlasnie zakwitly dzikie roze. Ich kwiaty maja bardziej intensywne kolory niz nasze i pachna jak roze cukrowe.
Podejscie pod Hope Pass - przelecz nadziei - bylo dosc wymagajace, dlugie i strome. Z przeleczy widac juz bylo Twin Lakes, zbiornik wodny i miejscowosc turystyczna o tej samej nazwie.
Droga w dol odrobine sie dluzyla, ale byla ladna, wzdluz sciezki stalo kilka starych ruin, plynal wartki strumien.
CDNST obchodzi zbiornik dookola, ale wszscy korzystaja z krotszego wariantu. Najkrotszy wiodl przed rzeke zasilajaca zbiornik i tamtedy probowalam sie przeprawic, ale nic z tego nie wyszlo, w okresie wiosennych roztopow rzeka jest nie do pokonania. Pierwszy kanal byl ok, ale drugi zbyt gleboki. Musialam zawrocic (z mokrymi butami - znowu!) i przejsc mostem. Sami widzicie ile rzeka niosla wody...
Twin Lakes to malutka miejsocowosc zlozona z domow letniskowych, hotelu i sklepu.
Najwyrazniej zostawilam za soba slynny kurort Aspen.
W centrum wsi byl maly skansen ze szkola i kosciolem, niestety bylo juz pozno i nie moglam zwiedzic.
Spotkalam za to kilku znajomych hikerow, z ktorymi siedzielismy pod sklepem. Jak widzicie sami faceci, jedyna znana mi wedrujaca samotnie kobieta jest Norwezka Lightfoot (oprocz mnie naturalnie).
W ramach oszczednosci rozbilam namiot za zywoplotem parkingu. Noca popadywalo i poranek takze byl deszczowy... Powital mnie jednak piekna tecza.
Niedaleko za wsia dobilam do oficjalnego szlaku, ktorym szlam u podnoza Mt Elbert. Las byl niezwykle ukwiecony.
Mt Elbert to nawyzszy szczyt Gor Skalistych w USA i mialam w planie zrobic wycieczke na szczyt. Nie jestem wielka entuzjastka zdobywania szczytow, ale po prostu wypadaloby ten szczyt zdobyc! Niestety, pogoda nie sprzyjala... Szczyt zasnuwaly chmury, zbieralo sie na deszcz, ktory niedlugo nadszedl. Zagrzmialo kilka razy... Zrezygnowalam.
Po poludniu rozpadalo sie na dobre, a ja przemoklam...
Rozbilam sie w deszczu, noca nadal padalo, a rano wciaz kapalo z drzew. Kondensacja z dwoch dni to juz niezle bajorko...
Dzis rano jak na zlosc od razu zaczelo wychodzic slonce. Z bagien uniosly sie opary, resztki chmur snuly sie nisko.
Nawet swistak wydawal sie miec mokre futerko.
W deszczu zamokl mi telefon i wlozylam go na noc do spiwora zawiniety w rekawiczke. Rano spakowalam telefon, a o rekawiczce zapomnialam. Przestraszylam sie, ze ja zgubilam, ale na szczescie czekala w spiworze :-)
No i przy okazji 1100 mil :-)
Ktos ustawil laweczke dla strudzonego wedrowca, wiec skorzystalam, jakze by nie?
Juz w poludnie bylam na przeleczy Tennessee Pass, skad dojechalam autostopem do Leadville, najwyzej polozonej miejscowosci w USA. Z okien samochodu moglam podziwiac masyw Mt Elbert i Mt Massive - dzis jak najbardziej do zdobycia. Zlosliwosc losu...
Google wlasnie odmowil mi miejsca na serwerze, wiec od teraz jakos zdjec bedzie gorsza - darmowa :-( Grzebanie w ustawieniach to skomplikowana sprawa, ale mam nadzieje, ze sie uda i nie bedzie problemow z publikowaniem kolejnych postow.
Pozdrowienia!
Super :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Gapcio
Nienajgorzej :-) pozdrawiam!
UsuńLato za chwilę więc powinno już być i ładniej i cieplej:-) A Mt Elbert nie ucieknie:-p W Colorado jest po prostu pięknie!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z równie pięknego Beskidu Niskiego:-)
Lato to tzw sezon monsunowy, wiec pogoda coraz gorsza... Ale jeszcze troche i bedzie Wyoming :-)
Usuńdziś mija właśnie dwa miesiące od wyjazdu. Powodzenia - oby tak dalej szło. Gek
OdpowiedzUsuń58 dni na szlaku, dwa miesiace kalendarzowe stukna za 4 dni :-)
UsuńŚwietne zdjęcia i podróż życia zapewne. Jeżeli chodzi o supermarkety, to przynajmniej w Polsce wolę iść na pobliski ryneczek i kupić bezpośrednio owoce od rolników.
OdpowiedzUsuńDzieki! W Polsce mam swoje wlasne owoce i warzywa z ogrodu, a gdyby w USA byly ryneczki zapewne bym tam bywala :-) Niestety pozostaja supermarkety, ktore po pobycie na szlaku i tak wydaja sie prawdziwym rajem :-)
Usuń