Nie planowalam tak szybko pisac kolejnej relacji, skoro w ostatniej bylo tyle do ogladania, ale poniewaz przechodzilam wlasnie obok biblioteki postanowilam wstapic :-)
Wypoczynek w Lake City byl bardzo udany. Chyba sie starzeje, bo bardzo polubilam dni NERO (nearly a zero - bardzo malo kilometrow :-))
Nastepny etap zaczal sie bardzo przyzwoitymi widokami ze Snow Mesa, trawiaste gory niezmiennie kojarza mi sie ze Skandynawia, a wiec wywoluja mile wspomnienia :-)
Na drugie sniadanie przytaszczylam banana!
Na srodku tego zdjecia jest taki jasno upierzony ptak, cos w rodzaju snieguly... Jezeli ornitolodzy jeszcze czytaja mojego bloga niech mnie uswiadomia :-)
Po poludniu nadciagnely chmury bardzo gestego ciemnego dymu z pozaru lasu. Tym razzem dym sie nie rozsnul, tylko pozostal w gorze, nie gryzac. Gory byly jak pozlocone, a spomiedzy chmur przeswiecalo krwistoczerwone slonce. W tych okolicznosciach, tuz za San Luis Pass wypadlo 900 mil!
Wspolny odcinek CDT i Colorado Trail jest swietnie oznakowany, sciezka bardzo wyrazna, a wolontariusze nawet wykonuja jakies prace konserwujace.
Na noc koniecznie chcialam zejsc w zielona doline, co mi sie udalo, noce sa juz teraz cieplejsze i spi sie w pelni komfortowo bez lodu w porannym kakao :-)
Dlugi odcinek dolinny byl calkiem w porzadku, bylo duzo stawow bobrowych, ale zadnego bobra niestety nie widzialam.
Ze szlaku bylo widac farme, bo na nizszcyh terenach pojawily sie znow pastwiska. Gospodarstwo wyglada jak to, w ktorym mieszkali Doktor Quinn i Sally, nie liczac baterii slonecznej :-)
Gdzies w tej okolicy do CDT dobil skrot przez Creede i zaczely sie niesnaski. Hikerzy, ktorzy poszli oficjalnym szlakiem i przebili sie przez San Juans oczywiscie czuja sie lepsi od tych, ktorzy poszli na latwizne... Ominiecie gor w takim malo snieznym roku jak ten to faktycznie zenada, ale ekipa krytykujaca tez brala go pod uwage... No ale to wiem ja, a nie ci ktorzy to czytaja :-)
Wedrowka wzdluz strumienia to rzadkosc na szlaku, ktory wiedzie glownie grzbietami. Piekna rzeka! Przejscie bylo po prowizorycznym mostku, ale postapilam jak section hiker i po prostu przeszlam boso :-)
Rownolegle ze mna idzie dwoch bardzo fajnych chlopakow, Bamboo i Shaman, ciagle sie mijamy... Ciekawe czy po pobycie w miescie jeszcze sie spotkamy?
Dolina strumienia zeszlismy w obnizenie srodgorskie, ktory przypominalo Nowy Meksyk - suche pastwiska i drogi gruntowe... Cuzo drog. Colorado Trail to jednak jest przereklamowany. Czulam wyraznine, ze moje buty nadaja sie juz do wymiany, ale przynajmniej szybko sie szlo.
Dalej zaczal sie etap lesny, czyli to co zebry lubia najbardziej. Sciezka wsrod iglastych drzew przypominala mi polnocna czesc Appalachian Trail i byla bardzo przyjemna. A do tego natknelam sie na Pooh, Trail Angelke, ktory obdarowala mnie sokiem pomaranczowym, Mountain Dew w puszce i Kit Katem! O tym wlasnie marzylam w ten goracy dzien.
W lesie naturalnie wszystko o tej porze roku kwitnie, sa motyle i mnostwo kolorow. Pojawily sie bladofioletowe orliki, moje ulubione kwiaty.
Widoki z srodlesnych polan takie troche gorczanskie?
Sa tez znane Wam juz czerwone orliki, a tuz przy sciezce wypatrzylam niewielkiego storczyka.
Niemalo bylo przewyzszen, szlak zerodowany i kamienisty - zupelnie jak w Pennsylvanii.
Ten mily nastroj zaklocilo nadejscie frontu. Nie wiedzialam o co chodzi, dlaczego nagle zrobilam sie taka spiaca i zmeczona, ze musialam polozyc sie na jakis czas pod sosna. A kiedy sie podnioslam zobaczylam frontowe chmury. Wyjasnila sie przyczyna reumatyzmu! Widoki jednakowoz calkiem fajne.
Minelam chatke z lat 1900-ych, niestetety wypadla zbyt wczesnie.
Pachnie mniej slodko, ale to chyba bez czarny, moze zrobie z niego nastepnym razem herbatke.
Moj ulubiony rodzaj mglistych gorskich widokow...
A to pierwsza wiata na szlaku, poczulam w niej jak bardzo tesknie ze wiatami z AT. Niestety ta nie miala podlogi, a w okolicy mnostwo komarow, wiec poszlam dalej. Zaraz za wiata Colorado Trail odbilo w doline, a CDT trawersowal grzbiet.
Alpejska roslinnosc w rozkwicie.
Postanowilam przenocowac tuz przed Monarch Pass zeby zaoszczedzic na kosztach noclegow - prysznic dwa razy w tygodniu to bylaby przesada :-). Wyjatkowo mialam kondensacje, ale szczesliwie rozbilam sie w takim zakatku, ktory o poranku oswietliwo cieple slonce, wiec zrobilam ekspresowe suszenie.
Ktos rozbil sie na noc tuz obok przeleczy, niezly widok!
Z Monarch Pass zlapalam stopa do odleglej o 20 mil Salidy, dojazd jest dosc skomplikowany, jechalam na 3 raty, mam nadzieje, ze uda mi sie stad w miare sprawnie wydostac. Najpierw jednak wymienie skarpetki i buty i zjem cos zdrowego :-)
Jeszcze 14 mil i peknie 1000 mil! Za mna juz 1/3 szlaku!
Trzymajcie sie!
Gorczańskich widoków na tym szlaku się nie spodziewałem! A tu na zdjęciu (nr 35) wypisz wymaluj Hala Długa pod Turbaczem tylko ten Kudłoń po lewej jakiś taki niski:-)
OdpowiedzUsuńNajgorsze śniegi już chyba za Tobą?
Coz poradzic ze niski, inne gory zdecydoeanie wyzsze :-)
UsuńJeszcze sie zdarzaja paskudne nawisy sniegu, ale rzadko. Raczki odeslane...
już 1/3 szlaku? muszę zdecydowanie wolniej czytać, choć w sumie to 1/3 trwa 1,5 m-ca, więc jeszcze sporo czasu przed nami ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze kawal drogi :-) reszta nie jest taka szybka jak Nowy Meksyk niestety, ale za to ladniejsza :-)
UsuńGorce jak Gorce, tylko co ten Giewont w tle robi...? ;-)
OdpowiedzUsuńNo a mgliste widoki zupełnie jak w Gorganach :)
Napieraj, napieraj, butów nie żałuj! Trzymam kciuki i dobrej pogody życzę :)
Hehe, no jakos sie przyplatal :-) W Gorganach nie bylam, nie mam porownania... Ale wszystko przede mna jak sadze :-)
UsuńDzieki, pogoda ostatnio nawalila, ale mam nadzieje, ze bedzie lepiej :-)