niedziela, 19 sierpnia 2018

Continental Divide Trail: Chief Joseph Pass - Mac Donald Pass (Montana)

Na poczatek garsc wspomnien z Darby: to bylo cudowne miasteczko, niezla konkurencja dla Leadore, przyznaje. Choc tego dnia przeszlam tylko 3 mile postanowilam zostac na noc... Jak wiekszosc przybywajacych tam wedrowcow. Najpierw obejrzalam pomnik Indianki, towarzyszacej Lewisowi i Clarkowi w trakcie wyprawy - tak zrozumialam, musze w wolnej chwili poczytac...


W Darby czekalam tez na kolegow Peppermint Skunka i MacGyvera. Postanowili oni podobnie jak 95% hikerow pojsc skrotem przez Anaconde, urywajacym 90 mil (150 km) z calego dystansu, zamiast robic petle naokolo Butte. Ja od poczatku wiedzialam, ze tego skrotu na pewno nie zrobie, wiec przyszedl czas na pozegnanie... Nie bedzie juz dyskusji o prozie Tomasza Manna ani o tym jak CDT przypomina filmy Andrieja Tarkowskiego... Nie myslcie sobie, ze caly czas gadamy tylko o jedzeniu i sprzecie :-) A jesli chodzi o sprzet to tym razem Skunk zaopatrzyl sie w nowe obuwie, rozmiar 48 :-)



Darby mialo swojego Trail Angela, Curtisa, ktory wywiesil na plocie tablice zapraszajaca hikerow i bikerow i goscil kazdego kto sie zglosil. W tym mnie. Lozko bylo tak szalenie wygodne, ze nine moglam sie z nim rano rozstac, a na pozegnanie poglaskalam przescieradlo...



Tak aktualnie wygladaja plecy Pustynnej :-)



Obok przyjaznego domu byl kosciol i probostwo, a nad brama takie oto napisy: cos jakby "W Bogu pokladamy ufnosc", a obok "wybielanie czaszek". Usmialam sie serdecznie z tego zestawienia.


Powrot na szlak zajal chwile, ale z poczatku bylo przyjemnie plasko, wiec tempo niezle. Natknelam sie na lesna pardwe, jakich tutaj wiele i na skrzyzowanie ze szlakiem historycznym Nez Perce Trail, szlakiem upamietniajacym dluga wedrowke jaka odbylo to plemie uchodzac ze swoich ziem.




Fala upalow nadeszla w najmniej odpowiednim momencie, kiedy wedrowalam przez tereny wypalone przez pozary.





Stopniowo robilo sie coraz bardziej gorzyscie.





Pierwsze jeziorko zapowiedzialo chwilowa zmiane krajobrazu.


Spotkalam chlopaka z Norwegii, ostatniego klasycznego SOBO, ktory uwaza, ze bedzie w stanie przejsc przez Colorado w pazdzierniku, no bo przeciez jest z Norwegii i sniegi mu nie straszne.


Ten fragment lasu palil sie w zeszlym roku, szlak byl wtedy na tym odcinku zamkniety.



I kolejne mile spotkanie. Tego pana powinniscie kojarzyc z pierwszego wpisu - to Prodigy, ktory robi w tym roku Calendar Triple Crown. Zaliczyl Nowy Meksyk, pozniej Pacific Crest Trail i teraz wedruje do Nowego Meksyku z Kanady, majac nadzieje, ze na Appalachian Trail pojawi sie w pazdzierniku, zanim zamkna Katahdin.



Tak wyglada moj postoj na lunch :-)




Pomimo napietego planu zabiwakowalam raz dosc wczesnie, znalazlszy sie nad tym cudownym jeziorem Jackson Lake (jesli dobrze zapamietalam nazwe - prosiliscie o nazwy geograficzne :-)). Byla tam blekitna glebia tuz przy brzegu, w ktorej wspaniale sie plywalo. Upal byl tak wielki, ze nawet po zachodzie slonca nadal bylo cieplo.




Kolejny dzien to ogromna ilosc przeleczy do pokonania, takiego wspinania nie bylo od czasu Colorado!



Jelen wapiti w szacie letniej


Ladny okaz goryczki, bardzo pozno kwitna.


2300 mil!






Odetchnac od goraca mozna bylo dopiero po zachodzie slonca... Wykorzystalam to na kolejny 15-godzinny dzien zeby tylko zaliczyc kolejny biwak nad jeziorem. Tutaj wlasnie ze szlaku schodzili wedrujacy Anaconda cut-off.






Na tym skonczyl sie etap wysokogorski. Dalej zaczely sie klopoty nawigacyjne i szlak nie byl juz taki ladny. Pierwszego dnia wyprowadzil mnine zupelnie inna trasa niz na mapie, urywajac sie na granicy lasow panstwowych. Po drodze zrodelko i wodospad - zawsze cos.






Nazajutrz kontynuacja wertepow i nieoznakowanych starych drog. Zajrzalam do rozpadajacej sie chaty i znalazlam zasuszony slad baribala, prawie jak dinozaur sprzed 70 mln lat.






Pojawily sie granitowe ostance. Wsrod nich mialam okazje biwakowac.






Po przekroczeniu autostrady I15 dlugo wspinalam sie na kolejne pasmo, znow ostance i sosnowy las, szlak kluczyl straszliwie.






Pojawily sie przepyszne maliny, pozeram je garsciami.



Zrodelko, ktorego nie ma - czyli nie ma go w aplikacji Gathook, wiec nikt o nim nie wie :-)




2400 mil :-)


Ten odcinek byl dobrze wyprofilowany, byl widok z grzbietu i sliczny zachod slonca.





Wyjadlam ostatnie resztki zapasow zywnosci, po czym w 24 minuty zlapalam stopa na zjezdzie na autostrade I90 (Seattle-Chicago) do Butte.



Butte to miasto przemyslowe bardzo podupadle, pelne opuszczonych domow. Znajduje sie w nim (tak, wlasciwie w centrum) wielka odkrywkowa kopalnia miedzi. Strasznie brzydkie miasto.




Mialo jednak camping na ktorym spotkalam Hurricane'a z Nowej Zelandii. Spotkalismy sie w Lake City, a Hurricane pozniej zrezygnowal z kontynuowania wedrowki, przejechal wielki kawal rowerem, a niedlugo ma zamiar zaczac znow wedrowac zeby jednak zaliczyc Kanade. A pozniej juz nigdy wiecej :-)


Zakupilam 5,5 l plynow :-)



Ciekawostka Butte jest gorujacy nad miastem posag Our Lady of the Rockies - Matki Boskiej Krolowej Gor Skalistych. W nocy jest podswietlany.


Rownie pieknie w sloncu blyszczy Pertex Quantum GL :-P


Pozegnalam kolege i powrot na szlak - o podwiezienie poprosilam sasiadow na campingu.


Szlak ponownie robil rozne zawijasy wokol skal i pozwolil bardziej z bliska zobaczyc Krolowa Gor Skalistych. Troche jak w Disneylandzie...







Po raz kolejny przekroczylam I15 - szlak wokol Butte to ogromna petla. Jesli spojrzycie na mape bedziecie mysleli, ze ostatnio nie robie zadnych postepow, a tymczasem nabijam kolejne mile krecac sie w kolko :-)



Niespodziewane spotkanie z Bamboo i Shamanem spotkanymi w Colorado. Flipneli wlasnie z South Pass City do Kanady i beda konczyc szlak w Wind River Range.


Montana to wielkie pustkowie, gory niezbyt wysokie, zalesione, z rzadka pojawiaja sie polany.



Dni coraz krotsze, wiec rozbijam sie o zmierzchu, a zwijam o swicie.



CDT to szlak krowich plackow.


Kiedy Anaconda dolaczyla do CDNST znow pojawili sie hikerzy.


Szlak lesny, przyjemny, fajna woda, jesli jest woda (bywaja dluzsze odcinki bez).




Dwaj panowie na pierwszym planie przeskoczyli wlasnie z Dubois, jakies 800 mil. Spotkalam ich na samym poczatku i od razu zostawilam w tyle, ale jak widac sa sposoby zeby nadrobic. Minelam ich ponownie, a dzis rano zobaczylam ich na pace mijajacego mnie samochodu na dlugim odcinku nudnej lesnej drogi. Ech... Szkoda gadac.


Zrobilam maly skorot idac druga strona Thunderbolt Mountain - wlasnie szla burza, a skrot gwarantowal, ze uda mi sie nastepnego dnia dojsc do asfaltu. Biwak byl dosc kiepski. W nocy rowniez padalo...



Z tego wszsytkiego zapomnialam o kolejnej setce, wiec nadrobilam rano - 2500 mil!!!


Ladny krajobraz, taki finski, ale deszcz wisial w powietrzu, zrobilo sie bardzo parno.






Dojrzewaja borowki, sa przepyszne. I widac juz, ze idzie jesien.



Burza nadeszla chwile za wczesnie... Byla to wielka nawalnica, walily pioruny, grad walil po glowie. Zostalo go mnostwo na ziemi, byl jak snieg. Kiedy doszlam do drogi juz tylko padal drobny deszcz.



Po tym wszystkim myslalam, ze w Helenie szarpne sie na pokoj w motelu, ale sympatyczna rodzina ktora mnie zabrala zgarnela mnie do siebie. Helena to stolica Montany, bardzo ladne miasto pelne zabytkowych budynkow, zielone i zadbane. Nie zwiedzalam za duzo, po zjedzeniu lodow pojechalismy do domu.


Moj pokoj :-)


Do konca szlaku pozostaly juz tylko dwie miejscowosci, tymczasem czeka mnie jeszcze klopot z obejsciem pozaru, ktory pojawil sie na czekajacym mnie teraz odcinku. W poniedzialek pewnie odwolaja zamkniecie szlaku, wiec moze uda mi sie przemknac... Zobaczymy. Na nastepna relacje bedziecie musieli troche poczekac, oby w East Glacier byla biblioteka, w przeciwnym razie napisze do Was juz z Kanady :-)

15 komentarzy:

  1. Te kikuty drzew bardzo podobne do tych na Baraniej Górze chociaż akurat u nas nie spowodowały tego pożary. Krajobrazy także zrobiły się takie swojskie - miejscami Stołowogórskie:-) Myślę, że deszcz skutecznie ugasił już pożary przed Tobą i bez przeszkód (obejść) dotrzesz już do mety!

    P.S. Koszulka Kwarka przeszła już przez takie "Skwary", że Montanę jeszcze powinna przeżyć:-) A jak reszta sprzętu?

    Słonecznej, ale umiarkowanie ciepłej aury na resztę szlaku:-)

    Paweł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stolowogorskie mowisz? No, moze... Nie bylam jeszcze :-)

      Niestety czeka mnie dyndanie asfaltem na Flesher Pass :-(

      Sprzet sie trzyma, w ubraniach dziury, plecak wyglada strasznie, ale daje rade, reszta bez uszczerbku :-)

      Dzieki, jutro znow ma padac...

      Usuń
  2. Zachwyca mnie życzliwość ludzi,których spotykasz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tez! I to wlasnie wtedy kiedy jest tak potrzebna. Wlasnie dostalam bear spray na ostatni odcinek.

      Usuń
    2. bear spray! A jednak :D

      Usuń
    3. Bear spray! Nareszcie! :P :))
      -J.

      Usuń
    4. Dostalam w prezencie, wiec wzielam. Przede mna kraina grizzly :-)

      Usuń
    5. Ba! Łazisz już po niej od miesiąca ;-) :-P
      Mam nadzieję, że niebiosa zsikały się już na leśne pożary i bez przeszkód wędrujesz dalej. Powodzenia -nieustająco!
      -J.

      Usuń
    6. Niebiosa zeslaly sniezyce, dwa pozary stanely mi na drodze, a trzeci spowodowal zamkniecie ostatniej czesci szlaku nad Jeziorem Waterton, przez co finisz nie bedzie taki jaki sobie wyobrazalam, ale przynajmniej nie na asfalcie. Pozdrawiam z East Glacier!

      Usuń
  3. mnie też! Gek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję że pomachałaś rąsią za tymi dwoma tak kochającymi podwózki -:).
    Ładnie tam, jednak zdjęcia z N.Z. bardziej mi pasowały. I na szlaku tak jakby sympatyczniej. Tradycyjnie po zrobieniu zaplanowanej trasy kontynuujesz iście?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barany!

      Nie wiem co Ci sie tak w tej NZ podobalo... Dziki Zachod jest bardzo fajny, Appalachy co prawda ladniejsze, ale Wyoming naprawde fajny. Zreszta na podsumowania przyjdzie pora, teraz jeszcze 300 mil do przejscia :-)

      Jeszcze nie zaplanowalam dokladnie trasy kanadyjskiej, ale najpierw wybieram sie do kolegi do Jasper. Cos pewnie przejde...

      Usuń
    2. Przecudnej urody bagienka w których miałaś przyjemność taplać się po pas (prawie). Góry do bagienek się nie umywają choć też fajne. Jeszcze jeden wyjazd na budowę i zaliczam najbardziej bagnisty, komarzasty, zarośniemy odcinek Biebrzy (dwa razy) a i krzaczory się znajdą. Miodzio! Dziwne że tak nie lubią za mną chodzić??

      Usuń
    3. Rzeczywiscie, jezeli chodzi o bagna NZ nie ma konkurencji :-) Biebrza pewnie bedzie juz jesienna, ze stadami zurawi... Zycze jak najgetszych zarosli :-)

      Usuń