Leadore, jedyna miejscowosc w Idaho odwiedzana przed wedrujacych CDT, stalo sie moim ulubionym miasteczkiem na szlaku. Zupelnie nic tam nie bylo i to wlasnie bylo wspaniale - autentyczne miasteczko na Dzikim Zachodzie.
Z tym ze zupelnie nic nie bylo to niezupelnie prawda - byl bar, ktory sie otwieral kiedy chcial, poczta ktora zamykano o 14:30, podrzedny camping, na ktorym mozna bylo wziac prysznic i stacja benzynowa, ktora sprzedawala wszystkie produkty potrzebne hikerom a ponadto pozwala rozbijac namioty na swoim trawniku. Cudowne miejsce :-)
Zgadnijcie kto mnie dogonil... :-) Bylismy umowieni z MacGyverem i Skunkiem, jak zwykle ja uciekalam, ale tylko na tyle zeby mogli mnie w miescie dopasc. Ruszylismy na podboj baru...
Porownalismy przy okazji stan swojego obuwia - Skunk ma swoje dopiero od 500 mil, moje maja juz za soba ponad 1100 mil, a jednak wygladaly o wiele lepiej. Niemniej jednak przestaly byc juz wygodne i podeszwa sie starla, zatem nadszedl czas na wymiane.
To wlasnie nasz biwak obok stacji benzynowej.
Leadore zalozono w 1850 roku i od tego czasu nic sie nie zmienilo... Tzn. zamknieto General Store. Mniejszy budynek to poczta, ktora zajmuje sie glownie przetrzymywaniem naszych paczek.
Rano otwarlam swoj bounce box i wydobylam z niego swieza pare Lone Peak'ow. Kiedy kupilam je zeszlej jesieni wiedzialam, ze to wlasnie w tych z zolymi sznorowkami chce dojsc do Kanady :-)
W Leadore spotkalam dziewczyne, ktora w zeszlym roku poznalam w Rutland, kiedy przesiadywalam tam po zakonczeniu przejsc Appalachian i Long Trail. Tym razem rowniez wedruje na poludnie, wiec juz sie nie zobaczymy...
Wiekszosc hikerow placila wlascicielowi campingu za podwiezienie z powrotem na szlak, ale ja wole oszczedzac na hamburgery, dlatego ponownie postawilam na autostop i w ciagu godziny udalo mi sie dostac na przelecz. Szlak natychmiast sie poprawil w stosunku do tego, co bylo na nim w poprzednim tygodniu. Pojawily sie drzewa - hurra! - a nawet las! To w zupelnosci wystarczalo mi do szczescia.
Pastwiska jeszcze sie pojawialy, ale na szczescie z rzadka.
Bardzo ciekawym miejscem byla przelecz Lemhi Pass, nazwana tak przez mormonskich osadnikow. Bylo to miejsce, ktore Lewis i Clark uznali za mozliwe do przeprawy na zachod w czasie swojej ekspedycji. Na tablicach edukacyjnych byly rozne ciekawe historie, w tym o bitwach jakie swego czasu toczyly w tej okolicy plemiona Saliszow i Czarnych Stop (ci drudzy byli ogromnie wojowniczo nastawieni). Przez reszte dnia mialam umysl zajety wyobrazeniami krwawych bitew :-)
Wyobrazcie sobie, ze ten grawerunek to nie dzielo pierwotnego czlowieka, kanaly wyzlobil kornik.
Pewnie zauwazyliscie, ze niebo ostatnio przymglone - to wiatr przywial dym z pozaru lasu. W Idaho jest obecnie 10 takich pozarow, ale dym, ktory zasnuwal ostatnio niebo przywialo az z Californii.
Tymczasem szlam tak sobie przez las, a dym czulam coraz wyrazniej i nie wierzylam ze pochodzi z Californii.
Slusznie! Kiedy wyszlam na skalisty grzbiet moim oczom ukazal sie klab dymu, a po chwili plomienie. Las plonal zaledwie pol kilometra od szlaku.
Wyobrazacie sobie jak sie przestraszylam! Na szczescie nie byl to duzy pozar. Wdrapalam sie wyzej, udalo mi sie zlapac siec i zadzwonic na numer alarmowy. Opisalam co trzeba, odnotowali moja pozycje GPS i to po ktorej stronie jest pozar, po stronie Idaho czy Montany (w znaczeniu kto bedzie placil za gaszenie...).
Noc byla z przymrozkiem i bezwietrzna, wiec pozar byl nieco zduszony. Okolo poludnia uslyszalam helikoptery, wiec ktos w koncu sie zainteresowal, ale wiadomo, ze nikt sie nie bedzie spieszyl... Zwykle zwlekaja z gaszeniem az robi sie za pozno...
Kolejny etap wedrowki byl za to wyjatkowo przyjemny. Szlak wspial sie wyzej, bylo mnostwo pieknego lasu i mile doliny.
Biwak nad jeziorem. Jezior bylo potem coraz wiecej, ale nie kapalam sie, bo nagle sie ochlodzilo.
W najbardziej urokliwych zakatkach mozna bylo znalezc stare traperskie chaty, niestety juz w ruinie. Na graniach zalegaly resztki sniegu.
Ten mostek to zupelne kuriozum... Chyba chodzilo o zapobieganie erozji brzegu, ale dlaczego az tak poskapili desek?
Krotkie gorskie lato powoli sie konczy, kwiaty przekwitaja i wiedna, ale od czasu do czasu znajduje jeszcze jakis nowy gatunek.
Nie moglam sie zdecydowac gdzie umiescic napis obwieszczajacy osiagniecie 2200 mili :-)
Las w tej okolicy byl prawdziwie pierwotny. Porosty na drzewach maja bardzo jaskrawy zielono-kanarkowy kolor, wszystko wyglada bardzo soczyscie.
Pogoda tylko nieszczegolna. Burze na szczescie przeszly bokiem, ale spadl pierwszy snieg tej zimy!
Za ostatnia przelecza ukazaly sie wspaniale widoki w dal na pietrzace sie wzgorza i skalista doline. Te gory byly naprawde skaliste, ich zbocza pokrywaly piargi, a szlak miejscami byl wykuty w skale i trawersowal stromo.
W glebokiej dolinie odkrylam w podszycie niewielkie klony. Musze przyznac, ze bardzo tesknie za lisicastymi drzwami.
Na tym nie koniec niespodzianek. Natknelam sie na resztki starych maszyn (musiano tu cos wydobywac), a kawalek dalej na chate w zupelnie dobrym stanie. Byla zamknieta, ale z tylu dalo sie otworzyc okno.
Dojrzewaja owoce czarnego bzu, sa drobne, ale smakuja tak samo jak polskie.
Wczorajszy dzien byl dosc meczacy. Szlak byl pozbawiony zygzakow i wciagle wspinal sie na kolejne szczyty wododzialu. Miejscami las byl wypalony i bylo goraco. Ledwo zipalam... Nadzieja na dojscie do drogi i dotarcie do miasta szybko prysla. Dojsc bym doszla, ale na zlapania stopa o zmierzchu nie bylo szans.
Rozbilam sie zatem wczesniej niz zwykle i poszlam spac.
Rano w ekspresowym tempie udalo mi sie dostac do Darby. Klimat jak najbardziej westernowy, wlasnie odbywa sie cotygodniowy jarmark, na ktorym sprzedaja rozne dziwne rzeczy...
Obok jest sklep z lalkami i wyposazeniem domkow dla lalek :-)
A tak wyglada wnetrze biblioteki - bardzo ladne.
Pozegnalam wlasnie Idaho, etap pograniczny juz zakonczony, a do przejscia pozostala juz tylko Montana i ostatnie 1000 km!
Ostatni 1000km do końca szlaku ale chyba nie ostatnia para butów? Inaczej nie pozostanie Tobie nic innego jak spacer boso;-) Kto wie może tak robili ówcześni indianie i stąd te Czarne Stopy:-)
OdpowiedzUsuńSpacer do Kanady powinien być już łatwy i przyjemny.
P.S. Czy jest szansa na spotkanie jeszcze jakiś miśków, bo puki co ich ilość do tej pory była bardzo symboliczna?
Słonecznej pogody na resztę szlaku!!!
Paweł
Zdecydowanie ostatnia, powinny spokojnie dac rade :-)
UsuńZ misiami bardzo nedznie, bardzo rzadko widuje slady. Dopiero na koniec bedzie szansa na grizzly, kazdy SOBO opowiada ze widzial.
Teraz Grizzly w Kanadzie mają sezon jagodowy. Szwędają się wszędzie. Dwa tygodnie temu widziałem 4 w Kananaskis....z auta, kilka dni temu czarnego. Ja tam wolę je oglądać w Zoo. Uważaj.
UsuńNadal nic... Tutaj jagody jeszcze nie dojrzewaja. No ale w gaszczu zawsze na wszelki wypadek halasuje..
Usuńsklep z lalkami w środku interioru - super. A ta biblioteka chyba w starej stajni?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i trzymam kciuki, Gekon
Hehe, nie, to nowy budynek, tutaj wszystko takie rustykalne, ale ladnie to wyglada. Dzieki!
UsuńProśba: Agnieszka, jeśli możesz, podawaj nieco gęściej w relacji nazwy geograficzne mijanych miejsc. To ułatwia śledzenie Twojej trasy na google maps i lokalizację tych wszystkich cudownych krajobrazów ;) Ostatnio było prosto, bo zasuwałaś po granicy stanów, ale teraz z tym koniec, a Montana zapowiada się ciekawie. Bardzo jestem ciekaw Twojej (wkrótce, mam nadzieję) opinii o Glacier NP. Jedno z tych miejsc w US, które chciałbym odwiedzić...
OdpowiedzUsuńAha, nie wykręcisz się od zaległej, a obiecanej opowieści o wybuchającej (?) mikrofali i zabójczej musztardzie :P Kocham(y) takie historie ;)))))
Pozdrawiam i trzymam kciuki za kolejne etapy
-J.
Ok, postaram sie! Niestety sama nie bardzo zwracam uwage na nazwy miejsc albo je natychmiast zapominam... Polecam interaktywna mapke na stronie CDTC :-) Montana nie jest az tak ciekawa... Na mikrofale i musztarde przyjdzie czas :-)
Usuń