CDT to skomplikowany szlak jeśli chodzi o odpowiednie przygotowanie. Tym razem zadanie było trudne - należało być jednocześnie przygotowanym na trudne i bardzo różne warunki pogodowe panujące na szlaku, a jednocześnie mieć możliwość transportu 4-5, w zamyśle nawet 6 litrów wody i 4-7 kg prowiantu (kilogram jedzenia dziennie daje około 4000 kcal, a tyle było mi potrzebne w trakcie wędrówki w górach ze średnią prędkością blisko 37 km/dzień). Wolniejsze tempo oznaczałoby dźwiganie kolejnych kilogramów wody i jedzenia, tych dwóch rzeczy nie można się przecież wyrzec (choć niektórzy potrafią... ale o tym innym razem). Należało się zatem wyrzec zbędnych gramów sprzętu.
Trochę zmieniło się od zeszłego roku, kiedy na Appalachian Trail miałam początkowo, w warunkach zimowych 6152 g, a latem 5382 g. Wiedziałam, że będę tym razem będę cały czas nieść zestaw "zimowy" i chciałam zejść z wagą do appalaskiej wagi letniej. Udało mi się to jeszcze lepiej - waga bazowa mojego plecaka na Continental Divide Trail to 5253 g.
Tym razem nie miałam w Stanach bazy, do której mogłabym wysłać niepotrzebny sprzęt, a paczka pocztowa z dodatkowym sprzętem nie jest wystarczająco pojemna żeby pomieścić ubrania na różne pory roku, spakowałam się więc jak najbardziej uniwersalnie, śpiwór miałam również jeden.
Wielu trekkerom wyda się to niemożliwe, ale jak pokazała moja ostatnia wyprawa, spakowanie się jednocześnie na chłody i śniegi oraz na upały pustyni jest jak najbardziej możliwe i nie wymaga zbyt wielu wyrzeczeń.
Co więc zmieniłam, a co wyeliminowałam? Największą zmianą był nowy namiot ZPacks Solplex, który zakupiłam właściwie wyłącznie z powodu jego niskiej wagi 424 g. Odchudziłam wiele drobiazgów, m.in. kosmetyczkę. Nie zabrałam dmuchanej poduszki, ani butelki Nalgene.
Trudność spakowania się na CDT tkwiła jednak w tym, że przez jakiś czas musiałam dodatkowo nieść sprzęt "zimowy" potrzebny w Colorado. Sprzęt zimowy to przede wszystkim raczki turystyczne, niezbędne do bezpiecznego poruszania się w zaśnieżonym terenie, na stromych i śliskich fragmentach szlaku. Oprócz tego zabrałam także wodoodporne skarpety, chroniące przed zimnem zarówno w Colorado, jak i na ostatnim etapie Montany.
Dodatkowym obciążeniem był także Bear Spray, gaz pieprzowy odstraszający niedźwiedzie grizzly, który niosłam przez ostatnie dwa tygodnie, a nie ujęłam go na liście. Ważył prawdopodobnie około 400 g. Nie wlicza się go do wagi bazowej, gdyż nie znajduje się on w plecaku.
Na liście nie ma również spreju na owady, jaki niosłam przez Idaho i Montanę, tylko przez jakiś czas był mi potrzebny, a potem żal mi go było wyrzucić.
Ostateczna lista sprzętowa wygląda tak:
Continental Divide Trail - Lista sprzętowa | ||
Waga bazowa - sprzęt podstawowy (bez wody, jedzenia, paliwa) | ||
Rodzaj | Nazwa | Waga g |
Plecak | ZPacks Arc Blast (po naprawie) | 698 |
Namiot | ZPacks Solplex | 424 |
6 śledzi | V Hilleberg DAC | 70 |
2 szpilki tytanowe | Zpacks | 18 |
Folia pod namiot | folia polycryo | 10 |
Materac dmuchany | Thermarest NeoAir Xlite Women's | 352 |
Śpiwór | Roberts custom 550 | 802 |
Worek wdoszczelny na śpiwór | Sea to Summit 13 l | 42 |
Garnek tytanowy | Evernew ECA267 900ml | 100 |
Łyżka tytanowa | Aliexpress | 18 |
Palnik gazowy | BRS 3000T (zmodyfikowany) | 24 |
Zapalniczka | Mini BIC | 10 |
Kartusz 230/100 | 148 | |
Butelka PET 1l | Lifewater | 38 |
Butelka PET 1l | Lifewater | 38 |
Butelka PET 1l | Lifewater | 38 |
Butelka PET 1l | Lifewater | 38 |
Worek wodoszczelny na jedzenie | Zpacks Blast Food Bag | 46 |
Linka 12 m + rock bag do wieszania jedzenia | Rep 2 mm, worek ZPacks | 30 |
Kurtka puchowa | Roberts custom | 235 |
Kurtka przeciwdeszczowa | Patagonia Alpine Houdini | 170 |
Spodnie przeciwdeszczowe | As Tucas Acher Pants | 78 |
Łapawice sinylonowe | Roberts custom | 14 |
Bluza Polartec Powerstrech | Arc'teryx RHO AR Top | 204 |
Getry Polartec Powerstrech | Arc'teryx RHO AR Bottom | 182 |
Skarpety do spania | Smartwool Hike Ultralight | 50 |
Majtki | Icebreaker Siren Hipkini | 22 |
Czapka | Arc'teryx RHO Ltw Beanie | 34 |
Rękawiczki | Kwark Polartec Power Strech Pro | 32 |
Worek wodoszczelny na ubrania | Zpacks Medium Plus Dry Bag | 24 |
Nakładka przeciwsłoneczna na okulary | W pokrowcu | 14 |
Piłeczka golfowa do masażu | 44 | |
Kosmetyczka z zawartością | ZPacks Zip Pouch "Tablet" | 140 |
Apteczka z zawartością | W torebce strunowej | 74 |
Sztyft z filtrem UV | La Roche Posay | 24 |
Szmatka do okularów | Ściereczka z mikrofibry z Biedronki | 2 |
Papier toaletowy | W torebce strunowej | 10 |
Portfel | Zpacks Zip Pouch "Wallet" | 36 |
Paszport | W torebce strunowej | 38 |
Notatnik | j.w. | 18 |
Długopis | j.w. | 6 |
Mapy (waga zmienna) | Mapy Jonathana Ley'a A4 | 122 |
Scyzoryk | Victorinox Classic | 20 |
Kompas | Silva 9 | 12 |
Czołówka | Petzl e+Lite (stara wersja) | 23 |
Smarfon | Sony Xperia XA dual | 140 |
Silikonowe etui | 10 | |
Kabel do telefonu | 14 | |
Ładowarka 3 USB | 30 | |
Aparat fotograficzny | Sony RX100 | 240 |
Kabel do aparatu | 20 | |
Ładowarka do aparatu | 32 | |
Uchwyt na aparat do kijka trekkingowego | Stick Pick | 12 |
Powerbank | Miller ML-102 | 32 |
2 ogniwa 18650 | 92 | |
Kabel USB do powerbanku | 14 | |
Pendrive, karty SD i adapter do kart SD | 14 | |
Opakowanie na elektronikę | Zpacks Zip Pouch "Tablet" | 14 |
Waga bazowa | 5236 | |
Ubrania i rzeczy niesione na sobie | ||
Koszulka z długim rękawem | Kwark Pustynna | 96 |
Spodenki do biegania | Arc'teryx Ossa short | 104 |
Daszek | Dynafit React Visor Band | 28 |
Chusta jedwabna | Z szafy ("sklep indyjski") | 22 |
Biustonosz sportowy | Panache Sports Bra | 112 |
Majtki | Icebreaker Siren Hipkini | 22 |
Rękawiczki rowerowe | Body Geometry | 32 |
Skarpety | Injinji Toe Socks Micro | 30 |
Skarpety | Smartwool PhD Outdoor Light | 44 |
Buty do biegania | Altra Lone Peak 2.5/3.5 | 534 |
Stuptuty biegowe | Dirty Girl Gaiters | 56 |
Stabilizatory na kolana (2) | Cho Pat Knee Strap | 176 |
Zegarek | Casio | 16 |
Chusteczka do nosa | Bawełniana | 5 |
Kijki trekkingowe | Leki Corklite | 572 |
Rzeczy dodatkowe, używane na niektórych odcinkach | ||
Filtr do wody | Sawyer Mini | 38 |
Raczki | Kahtoola Microspikes | 338 |
Skarpety wodoodporne | Rocky GTX Socks | 72 |
Zapasowe baterie do czołówki x2 | CR 2032 | 10 |
Krem z filtrem UV | 66 | |
Butelka zwijana | Platypus 2l | 38 |
Waga mojego zestawu Big 3, czyli plecaka, namiotu oraz zestawu do spania - śpiwora i materaca wynosiła 2436 g. To dobry wynik, zeszłam dużo poniżej 3 kg, który jest swego rodzaju progiem ultralightu.
Plecak
Niewiele jest lekkich plecaków tak wygodnych jak ZPacks Arc Blast, z tego też powodu zabrałam go ponownie, mimo że po przejściu Te Araroa i Appalachian Trail był już bardzo zniszczony, dziurawy i poszarpany. Uznałam, że da radę i dał. Continental Divide Trail to był jednak jego ostatni długi dystans. Jest już w takich strzępach, że nie będę go miała odwagi zabrać w dłuższą podróż. Niemniej jednak pozostanie moim ulubionym plecakiem, dla którego trudno będzie znaleźć zastępstwo. Jego wytrzymałość od początku pozostawiała wiele do życzenia, dlatego na razie nie zdecyduję się na ponowny zakup w obecnej cenie.
60-litrowy Arc Blast wykonany z DCF (cubenu) pokrytego warstwą nylonu w komorze głównej ma 40 litrów, co jest odpowiednim litrażem nawet na dłuższe odcinki bez możliwości uzupełnienia zapasów. Plecak musiał pomieścić racje żywności nawet na 8 dni, co przy spożyciu 4000 kcal dziennie nie stanowi lekkiego ładunku, zajmuje też dużo miejsca. Niejednokrotnie nie udawało mi się go całkiem zamknąć, zwłaszcza po załadowaniu dwóch bochenków chleba. Po jednym czy dwóch dniach wracał już jednak do normy.
Jakkolwiek mój sprzęt nie różni się specjalnie od sprzętu innych hikerów, nigdy nie udaje mi się go skompresować tak jak udaje się to innym. Moja bielizna z Powerstrechu zajmuje sporo miejsca, a także ciepły śpiwór, jednak najwięcej zajmuje moje jedzenie, dobre jedzenie, które zapewnia mi zapasy energii. Dlatego żałuję, że plecaki ultralight rzadko bywają tak duże jak Arc Blast.
Jakkolwiek mój sprzęt nie różni się specjalnie od sprzętu innych hikerów, nigdy nie udaje mi się go skompresować tak jak udaje się to innym. Moja bielizna z Powerstrechu zajmuje sporo miejsca, a także ciepły śpiwór, jednak najwięcej zajmuje moje jedzenie, dobre jedzenie, które zapewnia mi zapasy energii. Dlatego żałuję, że plecaki ultralight rzadko bywają tak duże jak Arc Blast.
Boczne kieszenie mieściły z łatwością po dwie litrowe butelki (Smart lub Lifewater, a także większe po mleku czy sokach). Dodatkową wodę trzymałam wewnątrz plecaka.
Streczowa kieszeń mieszcząca nawet 10 litrów nie ma sobie równych. W deszczowe dni trzymałam w niej namiot.
Plecak utracił już dawno swoje wodoodporne właściwości. Przy większych opadach zawsze trochę wody dostawało się do środka, a na dnie robiła się mała kałuża. Większych opadów było jednak mało - zaledwie 9 dni. Nie używałam worka na śmieci jako linera w plecaku, poprzestawałam na wodoszczelnych workach, a kiedy worek na śpiwór zawiódł dodatkowo zakładałam reklamówki z supermarketów i mały worek na śmieci, które i tak niewiele dawały.
Namiot
Namiot ZPacks Solplex to największa zmiana w moim ekwipunku, spowodowana obniżaniem wagi sprzętu. Mój poprzedni namiot MLD Solomid jest jeszcze w zupełnie dobrym stanie i z pewnością mi się przyda. Tym razem nie potrzebowałam jednak osobnej moskitiery i zdecydowałam się na lżejszą opcję.
Solplex wykonany jest z cubenu o mniejszej gramaturze niż Solomid, co budziło początkowo moje obawy, ale niesłusznie. Tropik przetrwał bez żadnych uszkodzeń wichury, kilka gradobić i opadów śniegu, oczywiście nigdy nie przemókł. Wysoka podłoga wanna zabezpieczała nie tylko przez rozbryzgującymi się kroplami wody, ale także trochę przed wiatrem - Solplex to tarponamiot, w którym za wentylację służy dość wysoko rozpięty tropik, do ziemi da się rozbić tylko część namiotu od strony drzwi. Wiatr rzadko mi przeszkadzał i najczęściej spałam i tak z otwartymi drzwiami, chcąc mieć pewność uniknięcia kondensacji.
Kondensacja występowała rzadko i jeszcze rzadziej była znacząca. W najzimniejsze noce tropik pokrywał się z obu stron lodem i szronem, które można było zdrapać.
Ciekawym rozwiązaniem jest brak zamka w drzwiach, które zamyka się na zakładkę. Patent działa doskonale i nigdy nie miałam problemu z dostawaniem się deszczu do przedsionka.
Solplex jest namiotem jednopowłokowym, posiada jednak wszytą na stałe moskitierę. Sufit i dwie ściany: od strony głowy i nóg są jednopowłokowe, natomiast od strony przedsionka i po jego przeciwnej stronie znajdujeą się ściany sypialni wykonane z cienkiej siateczki. W drzwiach sypialni jest półokrągły zamek. Wolałabym mieć zamek pionowy, ze względu na możliwość wysuwania przez takie drzwi tylko dłoni, kiedy namiot atakują chmary komarów. Moskitiera zaciągnęła się w kilku miejscach, a kiedy rozbijałam namiot w gęstych i kolczastych krzakach wyszarpałam w niej kilka dziur.
Do zabezpieczenia podłogi używałam dodatkowo małego kawałka folii polycryo, wyciętej pod wymiar materaca. I ona miała już za sobą dwa długodystansowe szlaki i rozdarła się na dwa kawałki jeszcze w Nowym Meksyku, nie przeszkodziło mi to jednak używać jej do samego końca wędrówki.
Do rozbicia Solplexa potrzeba 6 śledzi. Używałam jak zawsze aluminiowych śledzi "V" DAC z namiotu Hilleberga, nigdy jeszcze żaden się nie uszkodził, jedynie starło się z czasem trochę złotej farby. To doskonałe śledzie i dobrze trzymają w luźnym podłożu - piasku, żwirze. W razie potrzeby przygniatałam je do ziemi kamieniami. Dodatkowo miałam dwie szpilki tytanowe, które nie nadają się jako podstawowe narzędzia zakotwiczania namiotu, ale które pozwalały powstrzymywać łopotanie tropiku przy wietrznej pogodzie i dodatkowo przytwierdzały go do ziemi. Jedną zgubiłam na samym końcu wyprawy.
ZPacks Solplex był najpopularniejszym namiotem na CDT i miało go wielu innych wędrowców. Na tym szlaku prawie wszyscy mieli już za sobą wiele kilometrów z plecakiem i celowali w lekkość. Nikt nie używał dwuosobowego Duplexa tej samej firmy jako komfortowej jedynki, jak to miało miejsce na AT.
Niestety ZPacks przestał produkować Solplexa, co bardzo mnie zaskoczyło i żałuję, że nie kupiłam dwóch na raz.
Niestety ZPacks przestał produkować Solplexa, co bardzo mnie zaskoczyło i żałuję, że nie kupiłam dwóch na raz.
Spotkałam podróżnika (zrezygnował on z wędrówki szlakiem), który miał wersję ze stelażem.
Śpiwór
Śpiwór Zebra zaprojektowany został przez Robertsa z moim udziałem specjalnie do testu na Continental Divide Trail. Był najcięższym elementem mojego ekwipunku. Przy projektowaniu go postawiliśmy na komfort - dobrą termikę i wygodę, a to dodało mu trochę wagi. Chcieliśmy też wypróbować jednocześnie różne rodzaje komór, dlatego w jednym śpiworze są zarówno komory H - poprzeczne i podłużne, jak i komory kasetonowe. Śpiwór posiada też komory boczne, które uważam za kluczowe dla zachowania dobrej termiki. Pomagają one utrzymać puch tam, gdzie śpiwór najbardziej się zgina - po bokach, wypychając puch na wierzch. Krój jest mocno różnicowy.
Pokrycie zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne stanowi ultralekki Pertex Quantum GL, a wypełnienie to najlepszy puch gęsi dostępny obecnie w Polsceo sprężystości 850 cui w ilości 550 g. Długo się namyślałam jaką ilością puchu wypełnić nowy śpiwór, zwłaszcza że jest tak niestandardowy.
Zebra nie posiada w ogóle wypełnienia w części pleców, przylegającej do materaca. Testy poprzednich moich śpiworów Robertsa wykazały, że brak wypełnienia w tej części nie wpływa na spadek termiki, o ile nie jest ona zbyt szeroka i pozostawia się z boków pleców odpowiedni margines.
Taśmy o stałej długości, pozwalają przymocować śpiwór do materaca. To pozwala utrzymać niewypełnioną część pleców stale w jednym miejscu, a ja mogę obracać się swobodnie wewnątrz.
Śpiwór nie posiada kaptura ani zamka, gdyż obie te rzeczy uważam za zbędne. Nie odczułam z powodu braku tych elementów żadnego dyskomfortu, wręcz przeciwnie, było to kolejne uproszczenie w duchu minimalizmu. W czasie zimnych nocy zakładałam na głowę jedwabną chustkę, którą i tak miałam ze sobą, a w czasie mrozów głowę chowałam częściowo do śpiwora (był wystarczająco długi). W czasie upałów do śpiwora wsuwałam tylko nogi.
Zgodnie z przewidywaniem sprawdził się zarówno materiał jak i wypełnienie. Wilgoć wpływała oczywiście na zmniejszenie jego loftu, ale śpiwór wysychał bardzo szybko i zawsze wracał do stanu pierwotnego. Od czasu do czasu, kiedy bardzo zawilgł, wyciągałam go do suszenia w ciągu dnia.
Komory boczne odegrały wielką rolę w zachowaniu dobrej termiki. Komory kasetonowe zachowywały się poprawnie, choć trzeba nimi było czasem wstrząsnąć aby roztrzepać puch, gdyż znajdowały się blisko twarzy (i mojego oddechu). Jednocześnie pozwalały na to aby można się było tą częścią śpiwora dobrze opatulić. Komory H poprzeczne, niejako standardowe, wydają się być najprostszą i najlepszą konstrukcją dla tego typu śpiworów. Komory H podłużne, tak popularne w USA, że wzbudziły moją ciekawość, sprawiły najwięcej kłopotu. Puch w wilgotnych warunkach mający tendencję do zbijania się, lubił wywędrować ze zgięcia, jakie tworzy się, kiedy użytkownik w śpiworze siedzi. Z reguły nie stanowiło to problemu, ale w najzimniejsze, a zarazem wilgotne noce odczuwałam mostki termiczne w tym miejscu, pomimo prób przetrzepania. Podobnie dzieje się z komorami obwodowymi - zgięcia na boku, brak przegród i długość komór sprzyja przemieszczaniu się puchu.
Wymiary śpiwora opracowałam sama, chcąc mieć śpiwór, w którym ułożę się zupełnie swobodnie, a więc szeroki w nogach, ale niewiele szerszy w ramionach, gdzie nie potrzebuję tyle miejsca. Zbyt wąskie śpiwory nie tylko nie pozwalają na komfortowy sen, ale sprzyjają utrwalaniu kontuzji, zwłaszcza pasma biodrowo piszczelowego, które przy ściśniętych nogach jest stale w napięciu.
Ogólnie rzecz biorąc mam odczucie temperatury typowe dla kobiet, lecz w trakcie wysiłku jest mi cieplej niż wielu mężczyznom, natomiast natychmiast robi mi się zimno kiedy przestaję się ruszać - w takim stanie zazwyczaj trafiam do śpiwora, ale szybko się rozgrzewam. Myślę, że na warunki panujące na CDT (a zatem raczej suchy klimat, temperatury nocą od około -8 do +30, przeważnie nieco powyżej 0) i przy takich wymiarach śpiwora ilość wypełnienia dla mnie była odpowiednia. Mężczyznom wystarczyłoby zapewne 500 g puchu, większość kobiet wolałaby 600 g. Tak jak wspominałam wyżej, dodatkowo używam do spania kurtki jako wkładki i całość daje mi komfort termiczny.
Ogólnie rzecz biorąc mam odczucie temperatury typowe dla kobiet, lecz w trakcie wysiłku jest mi cieplej niż wielu mężczyznom, natomiast natychmiast robi mi się zimno kiedy przestaję się ruszać - w takim stanie zazwyczaj trafiam do śpiwora, ale szybko się rozgrzewam. Myślę, że na warunki panujące na CDT (a zatem raczej suchy klimat, temperatury nocą od około -8 do +30, przeważnie nieco powyżej 0) i przy takich wymiarach śpiwora ilość wypełnienia dla mnie była odpowiednia. Mężczyznom wystarczyłoby zapewne 500 g puchu, większość kobiet wolałaby 600 g. Tak jak wspominałam wyżej, dodatkowo używam do spania kurtki jako wkładki i całość daje mi komfort termiczny.
Materac
Dmuchany materac Thermarest Neo Air XLite Women's to mój najwierniejszy towarzysz od samego początku przygód z outdoorem. Nie wyobrażam sobie wędrówki bez niego. Miękki i ciepły, stanowił doskonałe dopełnienie śpiwora pozbawionego puchu w części pleców, nigdy na nim nie zmarzłam i zawsze mogłam liczyć na głęboki i regenerujący sen.
Widać już po nim upływ czasu i kilkaset przespanych nocy w najróżniejszych warunkach. Gdzieś w Colorado puściła przegroda między pierwszą a drugą komorą. Bałam się, że powstanie balon, ale tak się nie stało. Górna komora jest teraz powiększona i stanowi coś w rodzaju poduszki. Łatki przyklejone w Nowej Zelandii trzymają się nadal świetnie. Być może jednak czas będzie zakupić nowy egzemplarz.
Uspraniłam metodę transportowania - pozbyłam się całkiem worka transportowego, na zwinięty materac zakładałam tylko gumkę. Teraz drapię się w głowę i zastanawiam po co w ogóle był mi worek transportowy!
Dużą zmianą było nie zabranie dmuchanej poduszki, która towarzyszyła mi przez lata. Wbrew moim obawom, spanie na worku od śpiwora wypełnionym zdjętymi z siebie ubraniami okazało się bardzo wygodne i ani chwili nie żałowałam tej decyzji.
Kuchnia
W moim zestawie kuchennym także pojawiły się zmiany. Pierwsza to nowy palnik, chiński BRS 3000T, który zastąpił MSR Micro Rocket. MSR po prostu się zepsuł, więc naturalnie jego następcą musiał zostać najlżejszy na rynku tytanowy palnik. Egzemplarz, który zakupiłam nie działał wcale. Szczęściem inny egzemplarz ofiarował mi kolega. Jego palnik był już zmodyfikowany, bo oryginalny palnik posiada płomień zupełnie niestabilny. Modyfikacja polegała na wycięciu dyfuzora, dzięki czemu płomień jest nieco bardziej świecowy. Tak czy owak palnik ten nie jest dobrze skonstruowany, płomień nadal jest niestabilny i przy najmniejszym ruchu powietrza wychodzi poza obręb naczynia. Zdarzyło się kilka razy, że silniejszy podmuch wiatru zdmuchnął go kiedy gotowałam w zamkniętym przedsionku. Gotowanie na zewnątrz namiotu należy przeprowadzać w miejscach bardzo dobrze osłoniętych (musiałam tak czasem robić ze względu na niedźwiedzie).
Co ciekawe mój pierwszy BRS, który trafił do kolegi u niego zadziałał.
Palnik przechowuję w własnoręcznie wykonanym pokrowcu z bąbelkowej folii.
Odzież
Zestaw podstawowy
Podobnie rzecz ma się z Koszulką Kwarka. Napiszę o niej jeszcze z osobna. Służyła mi dzielnie przez całe CDT i polubiłam ją bardzo. Z początku miałam pewne obawy, bo dotąd zawsze nosiłam koszulki z naturalnych materiałów, a Pustynna jest ze 100 % poliestru. Koszulkę Icebreakera, którą zwykle zabieram na długie dystanse miałam nawet ze sobą w paczce pocztowej, na wypadek gdyby Pustynna się zużyła. Ale nie zużyła się aż tak bardzo i dotrwała do końca, co uważam za wynik wręcz rewelacyjny.
Oczywiście miała dziury, głównie na plecach - od plecaka. Pierwsza powstała w Colorado, czasem zrobiło się ich wiele, jedna naprawdę ogromna, ale nosiłam ją z dumą, bo była obrazem mojego wysiłku. To, że przetrwała cały szlak świadczy o wielkiej wytrzymałości. Rozciągnęła się znacząco we wszystkich kierunkach. Ze względów użytkowych jak i estetycznych pozbawiłabym ją chętnie przedłużonego tyłu i dobrze by było gdyby krój pod pachami był bardziej przylegający.
Tylko pierwszego dnia wędrówki była biała, później zrobiła się szarobura i nie dało się jej doprać, ale nie miało to dla mnie dużego znaczenia.
Pustynna doskonale chroniła przed słońcem. "Biały" kolor odbijał światło, materiał był lekki i przewiewny, wcale nie grzał. Także wysoko w górach chronił mnie przed poparzeniami. Schnięcie było ekspresowe i tylko zakładanie wilgotnej koszulki rano, kiedy nie udało się wysuszyć przemoczonej bądź zawilgoconej wieczorem, było nieprzyjemne - jest tak ze wszystkimi syntetykami.
Zestaw dopełniały majtki Icebreakera Siren Hipkini z wełny merino oraz sportowy biustonosz Panache Sports Bra, tak jak zawsze. Haftki biustonosza tym razem nie zardzewiały, majtki pod koniec były już w strzępach.
Ochrona przed słońcem
Oprócz Pustynnej przed promieniowaniem słonecznym chroniło mnie kilka innych rzeczy. Krem z filtrem UV odesłałam po kilku dniach, ale zachowałam sztyft do ust. Okulary przeciwsłoneczne miałam przez cały czas - piszę o nich poniżej. Dłonie osłaniały rowerowe rękawiczki, które noszę zawsze dla ochrony przed pęcherzami.
Na głowie nosiłam kombinację lekkiego daszka - daszka bez czapki, bo taka wersja nie grzeje głowy, a swoich włosów mam dość dużo. Jednak na słońcu głowa grzeje się bardzo, stąd tak łatwo można dostać udaru. Sama czapka by jednak nie wystarczyła, bo do osłonięcia jest jeszcze kark i twarz. Najdoskonalszym materiałem termoaktywnym świata jest jedwab, dlatego na głowę zarzucałam jedwabną chustę. Była duża, składałam ją podwójnie i zakładałam w różnych konfiguracjach, zależnie od tego ile chciałam mieć cienia. Mogłam zawiązać ją poniżej nosa albo zmarszczyć nad karkiem. Myślałam, że odeślę ją po etapie pustynnym, ale okazała się tak rewelacyjna, że zachowałam ją do końca. Kolor wyblakł po kilku dniach i chustka nabrała koloru pustyni.
Wiele osób cierpiało z powodu słońca i wszyscy narzekali na okropne gorąco, mnie nie wydawało się ono aż tak dotkliwe, jak się tego spodziewałam. Uważam, że upał jest dużo bardziej męczący w wilgotnym klimacie, a zwłaszcza w deszczu, niż na pustyni, gdzie jest sucho i pot może odparowywać chłodząc organizm.
Srebrne parasole odbijające światło zdarzały się rzadko, a kto je miał szybko si ich pozbywał, bo przy silnym wietrze nie dało się ich używać, a zresztą tylko zawadzały. Wiele osób popełniło błąd i zakupiło koszulki długim rękawem, ale w ciemnym kolorze. Popularne były koszule na guziki, są one jednak dość grube i mało przewiewne.
Warstwa termiczna
Chwilę zajęła mi decyzja o tym jaką bieliznę termoaktywną zabrać. Kiedy martwimy się z jednej strony o to czy nie będzie nam za zimno, a z drugiej strony czy nie będzie za gorąco, decyzja jest zawsze prosta - ma nie być za zimno. Mamy nie dostać hipotermii, mamy spać komfortowo i dygotać z zimna wędrując wczesnym rankiem. Zabrałam zatem swój ulubiony ciepły zestaw Arc'teryxa - bluzę z krótkim zamkiem i getry Rho AR. Sprawdza się w Skandynawii, sprawdza się jesienią, zimą i wiosną na polskich szlakach. Powerstrech pozostaje najlepszym wyborem na trudne warunki atmosferyczne, jest ciepły, mięsisty, przylega do ciała i jest lekki. Dzianina z wełny merino nie jest wystarczająco ciepła - nie posiada takiego loftu (mam kilka takich zestawów w domu, m.in. ten, który miałam ze sobą w Nowej Zelandii, ale uznałam, że żaden się nie nadaje).
Kurtka puchowa to obowiązkowy element ubioru, choć odpuszczają ją najwięksi ekstremaliści, gotowi pomarznąć w imię lekkości i rekordu przejścia. Żaden polar ani cienka ocieplina syntetyczna nie da jednak takiego komfortu termicznego jak puch. Wędrowiec długdystansowy, choć przyzwyczajony do chłodu w ciągu wielu dni pobytu na świeżym powietrzu, bywa bardzo podatny na wychłodzenie ze względu na zmęczenie. Wilgoć, silny wiatr i głód dodatkowo temu sprzyjają.
Podobnie jak na dwie poprzednie wyprawy, tak i na Continental Divide Trail zabrałam sprawdzoną kurtkę puchową z komorami dystansowymi, wykonaną na zamówienie przez Robertsa. Jest już wysłużona, raz miała wymieniany puch, a po CDT przybyła jej niewielka dziura wyszarpana przez jakąś kolczastą roślinę. Zakleiłam ją tradycyjnie plastrem, który trzyma do dziś.
W ciepłej części szlaku bielizny z Powerstrechu i kurtki puchowej potrzebowałam jedynie na biwaku. Wieczorami na pustyni również robiło się chłodno, zwłaszcza że cały czas znajdowałam się na dużej wysokości.
Dużo gorsze niż -10 stopni w suchych warunkach okazało się wilgotne -2 z opadami mokrego śniegu i śniegową breją na szlaku. Był to jeden z tych dni, kiedy jedynymi ubraniami jakie pozostały w plecaku były skarpetki do spania i kurtka puchowa. Za nic nie założyłabym w takich warunkach puchu, choć w zasadzie było na to dość zimno, ale w takim wypadku nie miałabym już nic suchego, a puch stałby się mokrą breją podobną do otaczającego mnie śniegu.
Nieodzownym elementem garderoby na szlaku jest czapka. Nie może być za ciepła, w razie czego na głowę można założyć kaptur kurtki. Wełna merino sprawdza się tu najlepiej. Czapka Arc'teryx Rho Ltw Beanie była ze mną na wszystkich trzech długich dystansach. Tym razem wróciła już z małymi dziurami i mocno rozciagnięta.
Z wyjątkiem początkowego etapu pustyni miałam zawsze przy sobie rękawiczki z Powerstrechu Kwarka. Były potrzebne prawie każdego ranka.
Ochrona przed deszczem
Deszczu na CDT było zachwycająco mało. Tylko 40 dni z opadami, w tym 9 z opadami intensywnymi to po prostu nic w porównaniu z Appalachami (67) czy Nową Zelandią (100). Jeżeli jednak padało, to deszcz był zawsze lodowaty, czasem padał także śnieg.
Po wielkim rozczarowaniu kurtką Montane postanowiłam wypróbować kurtkę Patagonia Alpine Houdini. Nie miałam co do niej wielkich nadziei i tym razem byłam zaskoczona bardzo pozytywnie, gdyż Houdini wytrzymywała całkiem spore opady i nie przemakała całkowice. Puszczała właściwie tylko na plecach, pod plecakiem, i pod pasem biodrowym. Ponieważ nie zabrałam wiatrówki służyła mi także w tej roli i to całkiem często. Ma bardzo dobry kaptur, a jedyne co mi przeszkadzało to wcinający się zamek. Ponieważ wybrałam nieco zbyt duży rozmiar zdecydowałam się nie wycinać gumosznurka na dole kurtki. Tą samą kurtkę zabiorę na kolejną wędrówkę.
Dopełnieniem mojego przeciwdeszczowego zestawu były cienkie łapawice z sinylonu wykonane przez Robertsa. Podobne miałam w zeszłym roku - zrobiłam je sama. Nowe były oczywiście lepiej wykonane... Miałam nadzieję, że większa gramatura materiału podniesie wodoodporność, ale tak nie było. Widocznie w każdym sinylonie silikon szybko się wyciera. Nawet nie będąc wodoodpornymi (najdłużej trzymały podklejone przeze mnie szwy) chroniły mnie przed kompletnym wychłodzeniem dłoni, więc byłam względnie zadowolona.
Spodnie przeciwdeszczowe były na CDT konieczne, tu już nie wystarczyłaby spódniczka. Ponieważ w zeszłym roku spodnie Acher Pants hiszpańskiej firmy As Tucas spisały się tak dobrze, zabrałam je ponownie i ponownie byłam bardzo zadowolona. Dzielnie odpierały ataki deszczu i oblepionych śniegiem gałęzi, dopiero nad sam koniec zaczęły puszczać odrobinę wody przez zmarszczki powstałe na skutek ocierania się o stabilizatory na kolana. Są jednak w na tyle dobrym stanie, że nie będę ich na razie wymieniać.
Buty
Od lat nie mam już wątpliwości co do wyboru odpowiedniego obuwia. Odpowiednie obuwie jest tylko jedno: buty trailowe Altra Lone Peak. Nosi je znakomita większość długodystansowców i nie wygląda na to, żeby na rynku miało pojawić się coś jeszcze lepszego. Lone Peaki są prawie idealne - lekkie, dobrze amortyzowane, sztywniejsze niż buty barefootowe, mają jednak zerowy drop i są szerokie w palcach - wszystko to, czego trzeba dla uniknięcia kontuzji.
Wędrówkę zaczęłam w wersji 2.5, później przesiadłam się na 3.5, których zużyłam dwie pary. Niepotrzebnie obawiałam się nowej wersji, bo okazała się bardzo dobra (model męski jest szerszy w palcach). Jedynie czas schnięcia w porównaniu ze starą wersją jest kiepski, bo buty są teraz bardziej mięsiste. Nie są śliskie, dobrze trzymają się na śniegu i skałach, a także osypującym żwirku.
Na szlaku nie było praktycznie nikogo w wysokich butach, są one bowiem kompletnie nieprzydatne na długich i trudnych trasach. Większość wędrowców była już doświadczona, a i nowicjusze przygotowali się odpowiednio, tak więc wszyscy mieli buty do biegania, przeważnie były to Altry i nierzadko w tym samym nawet kolorze co moje.
Ochraniacze
Ochraniacze, zwane inaczej stuptutami są obowiązkowym wyposażeniem długodystansowca. Zabezpieczają przed dostawaniem się do wnętrza butów piasku, kamieni, także przy przekraczaniu strumieni, oraz leśnych paprochów i śniegu. Tutaj też jest model obowiązujący - wszyscy noszą kolorowe Dirty Girl Gaiters, stuptuty bardzo proste i przystosowane do butów do biegania. Są elastyczne, wyposażone w haczyk z przodu i rzep z tyłu, który pasuje do fabrycznego rzepa butów Altra. Moje ochraniacze przetrwały już Finlandię i Appalachy, po CDT jednak są już wyraźnie zniszczone, pojawiło się kilka dziur, a materiał się rozciągnął. Czas na nowy egzemplarz.
Skarpety
Mój podstawowy zestaw skarpet wyglądał tak jak zawsze - nosiłam syntetyczne linery Injinji Toe Socks, skarpety z palcami chroniące przed otarciami oraz skarpety z wełny merino Smartwool PhD Outdoor Light w wersji mini.
Kiedy na pustyni zaczęłam mieć problemy z pęcherzami (myślałam, że w upale spróbuję cieńszych skarpet, tych samych Smartwooli, ale Ultralight i źle się to skończyło) postanowiłam wypróbować tak popularne wśród amerykańskich hikerów skarpety Darn Tough. Rzekomo są trwalsze niż wełniane Smartwoole, ale moje Darn Tough'y podarły się w takim samym czasie co Smartwoole. Zawierają mniej wełny, są sztywniejsze i mniej elastyczne, przez co ściskały mi palce i były niewygodne. Jedyną ich zaletą jest dożywotnia gwarancja, realizowana w prawie każdym sklepie outdoor. Dziurawe skarpety wymieniłam na nowe, ale nie miałam już ochoty ich nosić i wróciłam do Smartwooli.
W sumie zużyłam 3 pary skarpet głównych - dwie pary Smartwooli i jedną Darn Tough oraz 2 pary linerów Injinji, z tym że druga para jest jeszcze niezniszczona. Trwałość wszystkich oceniam na bardzo dobrą.
Sprzęt zimowy
Na skarpetach trekkingowych temat się nie kończy - w terenie zaśnieżonym i na samym końcu kiedy nadchodziła już zima, padał zimny deszcz i śnieg, podjęłam z paczki skarpety wodoodporne Rocky GTX Socks. Mają one są przewagę nad popularnymi w naszym kraju skarpetami z membraną, że są bardzo cienkie, jak kurtka, a właściwe skarpetki zakłada się pod nie, dlatego łatwiej je wysuszyć i zachować ciepło. Nosiłam je wielokrotnie na skandynawskich trekkingach, są doskonałe i bardzo je lubię. Jedyną ich wadą jest to, że są wąskie, a moje stopy tego nie lubią. Wielokrotnie traciłam czucie w stopach z zimna, ale moje stopy pozostawały suche, więc nie groziły mi odmrożenia.
Podstawowym sprzętem zapewniającym bezpieczeństwo na stromych i zalodzonych odcinkach były raczki Kahtoola Microspikes. Zostały stworzone dla biegaczy, którzy nie mogli przypinać do butów biegowych klasycznych raków, a później zagościły na stałe na listach sprzętowych długodystansowców. Są świetne, pasują do każdych butów i bardzo pomagają w trudnym terenie. Używałam ich nie tylko na śniegu, ale też na bardzo stromych stokach, na których ześlizgiwałam się po niestabilnym gruncie, błocie i trawach. Prawdziwych raków oczywiście nie zastąpią, bo mają krótkie i tępe zęby, ale również mogą uratować życie, więc warto je mieć. Obecnie w sprzedaży są jeszcze lżejsze raczki Chainlight, produkuje je firma, która jest podwykonawcą Kahtooli.
Kijki
Kijki trekkingowe to także element bezpieczeństwa na szlaku. Na śniegu pomagają utrzymać równowagę, na szlaku przejmują siłę, z jaką nasze nogi uderzają o grunt, przenoszą nasz ciężar znacznie usprawniając wędrówkę. Służą także jako stelaż do tarponamiotów i tarpów. Od lat używam tych samych kijków Leki Corklite, jednak na CDT miałam już trzeci egzemplarz, a to dlatego, że nie chciałam ryzykować częstej wymiany grotów - fabryczne groty wytrzymują o wiele dłużej niż wymienne. Groty w nowych Corlite'ach wytrzymały całe CDT, jeden odłamał się podczas jednej z ostatnich wędrówek w Kanadzie, wytrzymały zatem 5000 km (poprzednie 6000 km, wymienne tylko 2000 km).
Elektronika
Zestaw elektroniki mam dosyć skromny, nie zaszły tu żadne zmiany od zeszłego roku. Zasilanie w terenie zapewnia mi powerbank Miller ML102 na jedno ogniwo, do tego dwa ogniwa 18650 - lżej się już nie da. Zastanawiałam się czy nie zabrać trzech ogniw, jednak dwa w zupełności wystarczały, jednym ogniwem ładuję aparat 1,5 raza. Służą mi one wyłącznie do ładowania aparatu. Wtyczki mam dwie, jedna ma dwa wyjścia USB, druga jedno, dzięki czemu będąc w mieście ładuję trzy urządzenia. Większa jest ponadto grymaśna, więc na wszelki wypadek mam tą trzecią.
Z drobiazgów są słuchawki do telefonu, karty pamięci, adapter do kart pamięci (dzięki niemu ładuję zdjęcia na bloga), pendrive. Drobiazgi podróżują dodatkowo w woreczku strunowym, razem ze szmatką do czyszczenia okularów. Stick pick jest zawsze w kieszeni plecaka, służy do mocowania aparatu do kijka trekkingowego.
Jeżeli chodzi o nawigację, to preferuję mapy papierowe, a na wszelki wypadek mam mały kompas (Silva 9, nie przydał się), jednak na CDT nawigacja w telefonie była niezbędna, gdyż szlak był bardzo źle oznakowany. GPS w telefonie Sony Xperia XA dual działa bardzo dokładnie, zawsze więc mogłam sprawdzić gdzie jestem. Telefon miałam stale wyłączony i włączałam go tylko, chcąc sprawdzić swoją pozycję. Każdorazowe włączenie telefonu i sprawdzenie lokalizacji pożerało 1 % baterii. Nigdy nie rozładowałam telefonu poniżej 60 %. Czasem słuchałam muzki. W mieście, gdzie mogłam znaleźć wifi, służył mi do komunikacji ze światem.
Czołówka
W dziale elektronika umieściłam również czołówkę - moją ulubioną starą wersję Petzl E+Lite. Lampka ta jest niezwykle minimalistyczna, a jednocześnie niezawodna, bo posiada ogromnie długi czas świecenia sięgający 70-80 godzin, w nowej jest ledwo jedna czwarta tej wartości. Na CDT niezbyt często chodziłam nocą z czołówką, bo rozbijałam się tam gdzie zastawał mnie zmierzch. Pod koniec natomiast wszystkie czynności obozowe, tak wieczorem jak i rano, wykonywałam przy świetle czołówki. Czerwone światło jeszcze bardziej pozwalało oszczędzać baterie, które wymieniłam raz w Wyoming i pracują do dziś, a te z którymi zaczęłam pamiętały nocną wędrówkę przez fińskie lasy w styczniu.
Zapomniałam umieścić na zdjęciu zegarek - bardzo prosty damski model Casio, podświetlany i z alarmem, którego w czasie całej wyprawy nie użyłam ani razu :-), ten sam od czasów Nowej Zelandii.
Mając tak fatalne doświadczenie z poprzednich wypraw (jeden szlak - jeden aparat), byłam pełna obaw co do Sony RX100 zakupionego w zeszłym roku podczas przejścia Appalachian Trail. Nic mu się jednak nie stało i byłam bardzo zadowolona ze zdjęć. Używam średniej jakości, bo robię zbyt dużo zdjęć i zajmują mi one wiele miejsca...
Kosmetyczka
Scyzoryk
Gabaryty mojego Victorinoxa Classic budzą grozę u bushcrafterów, jest on jednak idealnym narzędziem długodystansowca. Mamy ostry nóż, nożyczki do obcinania paznokci i wszystkiego innego, pilnik również przydaje się do manicure'u, pęseta do wyciągania kleszczy, jedynie dla wykałaczki rzadko znajduję zastosowanie. 20 g.
Apteczka i zestaw naprawczy
Moja apteczka na CDT ważyła tylko 74 g., a było w niej wszystko to, co mogłoby mi się przydać. Na szczęście niewiele było mi potrzeba. Tym razem niestety zużyłam plastry na pęcherze, a nawet kilka dokupiłam. Były też plastry z opatrunkiem i plastry do zaklejania ran ciętych - te się przydały na głębokie zadrapania. Przybył mi kawałek amerykańskiej taśmy, której używałam przeciwko pęcherzom i która miała świetny klej, być może była to taśma leukotape, ale nie jestem pewna, bo pochodziła z hiker box'u. Na wszelki wypadek miałam kurację antybiotykową, gripex, paracetamol, na ewentualność biegunki taninal i nifuroksazyd. Po wizycie u dentysty pozostało mi kilka przeciwbólowych ketonali, więc zabrałam je na okoliczność jakiejś kontuzji, ale nie były mi potrzebne. Przyplątała się nasączona alkoholem chusteczka, więc ją też zabrałam. Zjadłam dość dużo magnezu.
Zestaw naprawczy składał się z dwóch agrafek, zestawu do zaklejania dziur w materacu, taśmy samoprzylepnej z cubenu (większy kawałek jest w kieszeni namiotu) oraz zestawu do szycia z igłą. Igła przydała mi się też do przekłuwania pęcherza z boku pięty.
Portfel
Okulary przeciwsłoneczne
Z okularami przeciwsłonecznymi miałam wielki dylemat. Nie cierpię ich nosić i zwykle unikam, teraz jednak wiedziałam, że bez nich nie dam rady ani na pustyni, ani na śniegu, a jak się okazało przez cały czas wysoko w górach świeciło bardzo mocno i były mi potrzebne prawie każdego dnia.
Groził mi zakup osobnych okularów (noszę przecież swoje okulary krótkowidza), aż z pomocą przyszedł kolega ze swoim patentem - okularami korekcyjnymi z nakładką przeciwsłoneczną (3-ką) przymocowywaną do okularów za pomocą magnesu. Zakupiłam podobne u cieszyńskiego optyka. Genialny wynalazek! Trzymałam je w kieszeni plecaka w miękkim pokrowcu, nigdy mi nie spadły, nie zarysowały się, są super - polecam wszystkim okularnikom.
Inne przydatne rzeczy
W kieszeniach plecaka były jeszcze: moskitiera na głowę uszyta przez Robertsa, którą miałam ze sobą w okresie komarowym, piłeczka golfowa do rozciągania (głównie pasma biodrowo-piszczelowego) oraz wspomniany wyżej sztyft do ust z filtrem UV (smarowałam nim czasem pół twarzy).
Podsumowanie
W przyszłości będę się oczywiście starać jeszcze bardziej odchudzić bagaż, choć już jest bardzo minimalistyczny. Myślę, że spakowałam się bardzo dobrze, zawsze było mi ciepło i wygodnie, nie cierpiałam chłodu i głodu tak jak niektórzy inni hikerzy, którzy osłabieni przez złe odżywianie i nieodpowiednio zaplanowane dystanse byli ledwo żywi, wskutek czego nie byli w stanie unieść 15-kilogramowego plecaka.
Mój plecak przeważnie ważył od 12 do 15 kg w pierwszym dniu po wyjściu z miasta, na najdłuższych odcinkach, na których jednocześnie doskwierał brak źródeł wody zapewne mógł dochodzić nawet do 17 kg.
Oczywiście sprzęt f&l ma swoje ograniczenia - ma działać w takich a nie innych warunkach, ma być przede wszystkim lekki, uniwersalny, niekoniecznie superwytrzymały. Ma ułatwić optymalne wykorzystanie sił i dotarcie do celu. Cel został zrealizowany, i to w dobrym czasie.
W trakcie całej wyprawy nie zużyłam zaledwie 500 g gazu (dwa kartusze 230 g i jeden 100 g, który zużyłam zaledwie w połowie. Główną tego przyczyną jest oszczędne gospodarowanie paliwem, jakie zawsze uskuteczniam, a drugą stale duża wysokość nad poziomem morza, która sprawia, że woda gotuje się w niższej temperaturze. Zazwyczaj nie przeszkadzało to w przygotowywaniu potraw, jedynie makaronowi nie wystarczało zagotowywanie wraz z zimną wodą i zawsze wymagał ponownego zagotowania. Wobec tego jadałam prawie wyłącznie ziemniaki instant z tuńczykiem z paczki lub skrawkami boczku oraz makarony Knorra, które są już podgotowane.
Druga zmiana polegała na eliminacji rzeczy, bez której mogę się obejść, a mianowicie butelki z tworzywa Nalgene OTF. Nawet po wymianie nakrętki na lżejszą ważyła 100 g, więc musiałam się jej wyrzec. Nie przyszło mi to z łatwością, bo butelkę bardzo lubię i trochę mi jej brakowało - w butelkach PET nie można zaparzyć herbaty. W związku z brakiem butelki musiałam gotować na raty - najpierw herbatę, potem obiad. Starałam się gotować wodę na herbatę w trakcie rozbijania namiotu, a kiedy obóz był już rozłożony przystępowałam go gotowania obiadu, przelewając herbatę do butelki na wodę. Było to jednak zawracanie głowy i często herbaty po prostu wcale nie piłam.
Reszta sprzętu kuchennego pozostała bez zmian. Garnek Evenew Titanium Ultralight 900 ECA267 niezmiennie uważam za najlepszy na rynku, także i tym razem sprawdził się doskonale. Łyżka tytanowa z Aliexpress służy mi dzielnie.
Do transportu wody używałam czterech butelek PET, trzech klasycznych wąskich 1-litrowych Lifewater i jednej szerszej po mleku/soku na herbatę i do przygotowywania porannego kakao (na liście sprzętowej jest mały błąd). W Nowym Meksyku na początku miałam także zwijaną 2-litrową butelką Platypus, na długie odcinki bez wody. Z czasem nauczyłam się tak dobrze gospodarować zapasem wody, że kiedy w Montanie odcinki między źródłami osiągały 50 km wystarczały mi 4 l wody.
Ze względu na odcinki pustynne, gdzie woda jest zanieczyszczona przez krowy niosłam w Nowym Meksyku filtr do wody Sawyer Mini, taki sam jak w Nowej Zelandii, ale nowy egzemplarz, gdyż stary okazał się być nie do wyczyszczenia, po tym jak zalęgło się w nim coś pomarańczowego. Użyłam go 5 razy, po czym odesłałam. Zabrałam ponownie na przejście Wielkiej Kotliny, ale nie używałam. Amerykanie są zupełnie zwariowani na punkcie filtrowania i przykładają do tego wielką wagę. Używają większych, bardziej wydajnych filtrów Sawyer Squeeze.
Na CDT konieczne było zabezpieczanie jedzenia przez niedźwiedziami poprzez wieszanie go na wysokiej gałęzi drzewa. Robiłam to niezwykle rzadko, tylko w najgęstszych matecznikach i na terenach najbardziej uczęszczanych przez niedźwiedzie grizzly. Wieszać należy zawsze, lecz zwykle nie miałam na to siły, a nocne najście wydawało mi się mało prawdopodobne. Wieszałam jedzenie w worku do tego przystosowanym ZPacks Food Bag, nowszej wersji starego worka przegryzionego w Appalachach przez mysz. Jedzenie wisiało na 2-milimetrowym repie, którego miałam 12 m. Była to idealna długość, a rep ma tą zaletę, że nie skręca się tak bardzo i ma gładką powierzchnię. Mały woreczek z cubenu wypełniony kamieniami ułatwia przerzucenie linki przez gałąź. Rzadko kiedy mieściłam cały zapas jedzenia w worku, więc często na lince wisiała także reklamówka.
Odzież
Głównym założeniem było spakować jak najmniej ubrań. Każda rzecz musiała funkcjonować dobrze w każdych warunkach - nadawać się na pustynny skwar, jak i na mróz wysoko w górach, na zimną wilgoć, która miała się pojawić wraz z nadejściem jesieni. Zestaw nadzwyczajnie zdał egzamin.
Zestaw podstawowy
Mój podstawowy ubior, noszony codziennie przez 128 stanowiły krótkie spodenki Arc'teryxa Ossa Short, takie same jak na Appalachian Trail, oraz Koszulka Pustynna Kwarka, którą dostałam do przetestowania.
Spodenki sprawdziły się nawet lepiej niż w Appalachach, bo w suchym klimacie nie miałam problemu z ich suszeniem. Są wykonane z mocnego materiału, a jednak gdzieś w połowie szlaku przetarła się dziura, powstało też kilka mniejszych, a już w Kanadzie zepsuł się zamek w jedynej kieszeni. Pokonanie 5000 km (a tyle pokonałam wliczając w to wędrówki kanadyjskie) w jednych spodenkach to i tak niezły wyczyn, więc uważam, że spodenki zdały egzamin na piątkę. Nie są za krótkie, ani zbyt obszerne, kolor z czasem wyblakł, ale nie ma to znaczenia.
Podobnie rzecz ma się z Koszulką Kwarka. Napiszę o niej jeszcze z osobna. Służyła mi dzielnie przez całe CDT i polubiłam ją bardzo. Z początku miałam pewne obawy, bo dotąd zawsze nosiłam koszulki z naturalnych materiałów, a Pustynna jest ze 100 % poliestru. Koszulkę Icebreakera, którą zwykle zabieram na długie dystanse miałam nawet ze sobą w paczce pocztowej, na wypadek gdyby Pustynna się zużyła. Ale nie zużyła się aż tak bardzo i dotrwała do końca, co uważam za wynik wręcz rewelacyjny.
Oczywiście miała dziury, głównie na plecach - od plecaka. Pierwsza powstała w Colorado, czasem zrobiło się ich wiele, jedna naprawdę ogromna, ale nosiłam ją z dumą, bo była obrazem mojego wysiłku. To, że przetrwała cały szlak świadczy o wielkiej wytrzymałości. Rozciągnęła się znacząco we wszystkich kierunkach. Ze względów użytkowych jak i estetycznych pozbawiłabym ją chętnie przedłużonego tyłu i dobrze by było gdyby krój pod pachami był bardziej przylegający.
Tylko pierwszego dnia wędrówki była biała, później zrobiła się szarobura i nie dało się jej doprać, ale nie miało to dla mnie dużego znaczenia.
Pustynna doskonale chroniła przed słońcem. "Biały" kolor odbijał światło, materiał był lekki i przewiewny, wcale nie grzał. Także wysoko w górach chronił mnie przed poparzeniami. Schnięcie było ekspresowe i tylko zakładanie wilgotnej koszulki rano, kiedy nie udało się wysuszyć przemoczonej bądź zawilgoconej wieczorem, było nieprzyjemne - jest tak ze wszystkimi syntetykami.
Zestaw dopełniały majtki Icebreakera Siren Hipkini z wełny merino oraz sportowy biustonosz Panache Sports Bra, tak jak zawsze. Haftki biustonosza tym razem nie zardzewiały, majtki pod koniec były już w strzępach.
Ochrona przed słońcem
Oprócz Pustynnej przed promieniowaniem słonecznym chroniło mnie kilka innych rzeczy. Krem z filtrem UV odesłałam po kilku dniach, ale zachowałam sztyft do ust. Okulary przeciwsłoneczne miałam przez cały czas - piszę o nich poniżej. Dłonie osłaniały rowerowe rękawiczki, które noszę zawsze dla ochrony przed pęcherzami.
Na głowie nosiłam kombinację lekkiego daszka - daszka bez czapki, bo taka wersja nie grzeje głowy, a swoich włosów mam dość dużo. Jednak na słońcu głowa grzeje się bardzo, stąd tak łatwo można dostać udaru. Sama czapka by jednak nie wystarczyła, bo do osłonięcia jest jeszcze kark i twarz. Najdoskonalszym materiałem termoaktywnym świata jest jedwab, dlatego na głowę zarzucałam jedwabną chustę. Była duża, składałam ją podwójnie i zakładałam w różnych konfiguracjach, zależnie od tego ile chciałam mieć cienia. Mogłam zawiązać ją poniżej nosa albo zmarszczyć nad karkiem. Myślałam, że odeślę ją po etapie pustynnym, ale okazała się tak rewelacyjna, że zachowałam ją do końca. Kolor wyblakł po kilku dniach i chustka nabrała koloru pustyni.
Wiele osób cierpiało z powodu słońca i wszyscy narzekali na okropne gorąco, mnie nie wydawało się ono aż tak dotkliwe, jak się tego spodziewałam. Uważam, że upał jest dużo bardziej męczący w wilgotnym klimacie, a zwłaszcza w deszczu, niż na pustyni, gdzie jest sucho i pot może odparowywać chłodząc organizm.
Srebrne parasole odbijające światło zdarzały się rzadko, a kto je miał szybko si ich pozbywał, bo przy silnym wietrze nie dało się ich używać, a zresztą tylko zawadzały. Wiele osób popełniło błąd i zakupiło koszulki długim rękawem, ale w ciemnym kolorze. Popularne były koszule na guziki, są one jednak dość grube i mało przewiewne.
Warstwa termiczna
Chwilę zajęła mi decyzja o tym jaką bieliznę termoaktywną zabrać. Kiedy martwimy się z jednej strony o to czy nie będzie nam za zimno, a z drugiej strony czy nie będzie za gorąco, decyzja jest zawsze prosta - ma nie być za zimno. Mamy nie dostać hipotermii, mamy spać komfortowo i dygotać z zimna wędrując wczesnym rankiem. Zabrałam zatem swój ulubiony ciepły zestaw Arc'teryxa - bluzę z krótkim zamkiem i getry Rho AR. Sprawdza się w Skandynawii, sprawdza się jesienią, zimą i wiosną na polskich szlakach. Powerstrech pozostaje najlepszym wyborem na trudne warunki atmosferyczne, jest ciepły, mięsisty, przylega do ciała i jest lekki. Dzianina z wełny merino nie jest wystarczająco ciepła - nie posiada takiego loftu (mam kilka takich zestawów w domu, m.in. ten, który miałam ze sobą w Nowej Zelandii, ale uznałam, że żaden się nie nadaje).
Kurtka puchowa to obowiązkowy element ubioru, choć odpuszczają ją najwięksi ekstremaliści, gotowi pomarznąć w imię lekkości i rekordu przejścia. Żaden polar ani cienka ocieplina syntetyczna nie da jednak takiego komfortu termicznego jak puch. Wędrowiec długdystansowy, choć przyzwyczajony do chłodu w ciągu wielu dni pobytu na świeżym powietrzu, bywa bardzo podatny na wychłodzenie ze względu na zmęczenie. Wilgoć, silny wiatr i głód dodatkowo temu sprzyjają.
Podobnie jak na dwie poprzednie wyprawy, tak i na Continental Divide Trail zabrałam sprawdzoną kurtkę puchową z komorami dystansowymi, wykonaną na zamówienie przez Robertsa. Jest już wysłużona, raz miała wymieniany puch, a po CDT przybyła jej niewielka dziura wyszarpana przez jakąś kolczastą roślinę. Zakleiłam ją tradycyjnie plastrem, który trzyma do dziś.
Kurtki puchowej używam również jako elementu zestawu do spania i okrywam się nią wewnątrz śpiwora (owijam nią biodra, nie zakładam jej jak kurtki, bo wtedy uzyskuje się mniej ciepła).
W ciepłej części szlaku bielizny z Powerstrechu i kurtki puchowej potrzebowałam jedynie na biwaku. Wieczorami na pustyni również robiło się chłodno, zwłaszcza że cały czas znajdowałam się na dużej wysokości.
Dużo gorsze niż -10 stopni w suchych warunkach okazało się wilgotne -2 z opadami mokrego śniegu i śniegową breją na szlaku. Był to jeden z tych dni, kiedy jedynymi ubraniami jakie pozostały w plecaku były skarpetki do spania i kurtka puchowa. Za nic nie założyłabym w takich warunkach puchu, choć w zasadzie było na to dość zimno, ale w takim wypadku nie miałabym już nic suchego, a puch stałby się mokrą breją podobną do otaczającego mnie śniegu.
Nieodzownym elementem garderoby na szlaku jest czapka. Nie może być za ciepła, w razie czego na głowę można założyć kaptur kurtki. Wełna merino sprawdza się tu najlepiej. Czapka Arc'teryx Rho Ltw Beanie była ze mną na wszystkich trzech długich dystansach. Tym razem wróciła już z małymi dziurami i mocno rozciagnięta.
Z wyjątkiem początkowego etapu pustyni miałam zawsze przy sobie rękawiczki z Powerstrechu Kwarka. Były potrzebne prawie każdego ranka.
Ochrona przed deszczem
Deszczu na CDT było zachwycająco mało. Tylko 40 dni z opadami, w tym 9 z opadami intensywnymi to po prostu nic w porównaniu z Appalachami (67) czy Nową Zelandią (100). Jeżeli jednak padało, to deszcz był zawsze lodowaty, czasem padał także śnieg.
Po wielkim rozczarowaniu kurtką Montane postanowiłam wypróbować kurtkę Patagonia Alpine Houdini. Nie miałam co do niej wielkich nadziei i tym razem byłam zaskoczona bardzo pozytywnie, gdyż Houdini wytrzymywała całkiem spore opady i nie przemakała całkowice. Puszczała właściwie tylko na plecach, pod plecakiem, i pod pasem biodrowym. Ponieważ nie zabrałam wiatrówki służyła mi także w tej roli i to całkiem często. Ma bardzo dobry kaptur, a jedyne co mi przeszkadzało to wcinający się zamek. Ponieważ wybrałam nieco zbyt duży rozmiar zdecydowałam się nie wycinać gumosznurka na dole kurtki. Tą samą kurtkę zabiorę na kolejną wędrówkę.
Dopełnieniem mojego przeciwdeszczowego zestawu były cienkie łapawice z sinylonu wykonane przez Robertsa. Podobne miałam w zeszłym roku - zrobiłam je sama. Nowe były oczywiście lepiej wykonane... Miałam nadzieję, że większa gramatura materiału podniesie wodoodporność, ale tak nie było. Widocznie w każdym sinylonie silikon szybko się wyciera. Nawet nie będąc wodoodpornymi (najdłużej trzymały podklejone przeze mnie szwy) chroniły mnie przed kompletnym wychłodzeniem dłoni, więc byłam względnie zadowolona.
Spodnie przeciwdeszczowe były na CDT konieczne, tu już nie wystarczyłaby spódniczka. Ponieważ w zeszłym roku spodnie Acher Pants hiszpańskiej firmy As Tucas spisały się tak dobrze, zabrałam je ponownie i ponownie byłam bardzo zadowolona. Dzielnie odpierały ataki deszczu i oblepionych śniegiem gałęzi, dopiero nad sam koniec zaczęły puszczać odrobinę wody przez zmarszczki powstałe na skutek ocierania się o stabilizatory na kolana. Są jednak w na tyle dobrym stanie, że nie będę ich na razie wymieniać.
Buty
Od lat nie mam już wątpliwości co do wyboru odpowiedniego obuwia. Odpowiednie obuwie jest tylko jedno: buty trailowe Altra Lone Peak. Nosi je znakomita większość długodystansowców i nie wygląda na to, żeby na rynku miało pojawić się coś jeszcze lepszego. Lone Peaki są prawie idealne - lekkie, dobrze amortyzowane, sztywniejsze niż buty barefootowe, mają jednak zerowy drop i są szerokie w palcach - wszystko to, czego trzeba dla uniknięcia kontuzji.
Wędrówkę zaczęłam w wersji 2.5, później przesiadłam się na 3.5, których zużyłam dwie pary. Niepotrzebnie obawiałam się nowej wersji, bo okazała się bardzo dobra (model męski jest szerszy w palcach). Jedynie czas schnięcia w porównaniu ze starą wersją jest kiepski, bo buty są teraz bardziej mięsiste. Nie są śliskie, dobrze trzymają się na śniegu i skałach, a także osypującym żwirku.
Na szlaku nie było praktycznie nikogo w wysokich butach, są one bowiem kompletnie nieprzydatne na długich i trudnych trasach. Większość wędrowców była już doświadczona, a i nowicjusze przygotowali się odpowiednio, tak więc wszyscy mieli buty do biegania, przeważnie były to Altry i nierzadko w tym samym nawet kolorze co moje.
Ochraniacze
Ochraniacze, zwane inaczej stuptutami są obowiązkowym wyposażeniem długodystansowca. Zabezpieczają przed dostawaniem się do wnętrza butów piasku, kamieni, także przy przekraczaniu strumieni, oraz leśnych paprochów i śniegu. Tutaj też jest model obowiązujący - wszyscy noszą kolorowe Dirty Girl Gaiters, stuptuty bardzo proste i przystosowane do butów do biegania. Są elastyczne, wyposażone w haczyk z przodu i rzep z tyłu, który pasuje do fabrycznego rzepa butów Altra. Moje ochraniacze przetrwały już Finlandię i Appalachy, po CDT jednak są już wyraźnie zniszczone, pojawiło się kilka dziur, a materiał się rozciągnął. Czas na nowy egzemplarz.
Skarpety
Mój podstawowy zestaw skarpet wyglądał tak jak zawsze - nosiłam syntetyczne linery Injinji Toe Socks, skarpety z palcami chroniące przed otarciami oraz skarpety z wełny merino Smartwool PhD Outdoor Light w wersji mini.
Kiedy na pustyni zaczęłam mieć problemy z pęcherzami (myślałam, że w upale spróbuję cieńszych skarpet, tych samych Smartwooli, ale Ultralight i źle się to skończyło) postanowiłam wypróbować tak popularne wśród amerykańskich hikerów skarpety Darn Tough. Rzekomo są trwalsze niż wełniane Smartwoole, ale moje Darn Tough'y podarły się w takim samym czasie co Smartwoole. Zawierają mniej wełny, są sztywniejsze i mniej elastyczne, przez co ściskały mi palce i były niewygodne. Jedyną ich zaletą jest dożywotnia gwarancja, realizowana w prawie każdym sklepie outdoor. Dziurawe skarpety wymieniłam na nowe, ale nie miałam już ochoty ich nosić i wróciłam do Smartwooli.
W sumie zużyłam 3 pary skarpet głównych - dwie pary Smartwooli i jedną Darn Tough oraz 2 pary linerów Injinji, z tym że druga para jest jeszcze niezniszczona. Trwałość wszystkich oceniam na bardzo dobrą.
Sprzęt zimowy
Na skarpetach trekkingowych temat się nie kończy - w terenie zaśnieżonym i na samym końcu kiedy nadchodziła już zima, padał zimny deszcz i śnieg, podjęłam z paczki skarpety wodoodporne Rocky GTX Socks. Mają one są przewagę nad popularnymi w naszym kraju skarpetami z membraną, że są bardzo cienkie, jak kurtka, a właściwe skarpetki zakłada się pod nie, dlatego łatwiej je wysuszyć i zachować ciepło. Nosiłam je wielokrotnie na skandynawskich trekkingach, są doskonałe i bardzo je lubię. Jedyną ich wadą jest to, że są wąskie, a moje stopy tego nie lubią. Wielokrotnie traciłam czucie w stopach z zimna, ale moje stopy pozostawały suche, więc nie groziły mi odmrożenia.
Podstawowym sprzętem zapewniającym bezpieczeństwo na stromych i zalodzonych odcinkach były raczki Kahtoola Microspikes. Zostały stworzone dla biegaczy, którzy nie mogli przypinać do butów biegowych klasycznych raków, a później zagościły na stałe na listach sprzętowych długodystansowców. Są świetne, pasują do każdych butów i bardzo pomagają w trudnym terenie. Używałam ich nie tylko na śniegu, ale też na bardzo stromych stokach, na których ześlizgiwałam się po niestabilnym gruncie, błocie i trawach. Prawdziwych raków oczywiście nie zastąpią, bo mają krótkie i tępe zęby, ale również mogą uratować życie, więc warto je mieć. Obecnie w sprzedaży są jeszcze lżejsze raczki Chainlight, produkuje je firma, która jest podwykonawcą Kahtooli.
Kijki
Kijki trekkingowe to także element bezpieczeństwa na szlaku. Na śniegu pomagają utrzymać równowagę, na szlaku przejmują siłę, z jaką nasze nogi uderzają o grunt, przenoszą nasz ciężar znacznie usprawniając wędrówkę. Służą także jako stelaż do tarponamiotów i tarpów. Od lat używam tych samych kijków Leki Corklite, jednak na CDT miałam już trzeci egzemplarz, a to dlatego, że nie chciałam ryzykować częstej wymiany grotów - fabryczne groty wytrzymują o wiele dłużej niż wymienne. Groty w nowych Corlite'ach wytrzymały całe CDT, jeden odłamał się podczas jednej z ostatnich wędrówek w Kanadzie, wytrzymały zatem 5000 km (poprzednie 6000 km, wymienne tylko 2000 km).
Elektronika
Zestaw elektroniki mam dosyć skromny, nie zaszły tu żadne zmiany od zeszłego roku. Zasilanie w terenie zapewnia mi powerbank Miller ML102 na jedno ogniwo, do tego dwa ogniwa 18650 - lżej się już nie da. Zastanawiałam się czy nie zabrać trzech ogniw, jednak dwa w zupełności wystarczały, jednym ogniwem ładuję aparat 1,5 raza. Służą mi one wyłącznie do ładowania aparatu. Wtyczki mam dwie, jedna ma dwa wyjścia USB, druga jedno, dzięki czemu będąc w mieście ładuję trzy urządzenia. Większa jest ponadto grymaśna, więc na wszelki wypadek mam tą trzecią.
Z drobiazgów są słuchawki do telefonu, karty pamięci, adapter do kart pamięci (dzięki niemu ładuję zdjęcia na bloga), pendrive. Drobiazgi podróżują dodatkowo w woreczku strunowym, razem ze szmatką do czyszczenia okularów. Stick pick jest zawsze w kieszeni plecaka, służy do mocowania aparatu do kijka trekkingowego.
Jeżeli chodzi o nawigację, to preferuję mapy papierowe, a na wszelki wypadek mam mały kompas (Silva 9, nie przydał się), jednak na CDT nawigacja w telefonie była niezbędna, gdyż szlak był bardzo źle oznakowany. GPS w telefonie Sony Xperia XA dual działa bardzo dokładnie, zawsze więc mogłam sprawdzić gdzie jestem. Telefon miałam stale wyłączony i włączałam go tylko, chcąc sprawdzić swoją pozycję. Każdorazowe włączenie telefonu i sprawdzenie lokalizacji pożerało 1 % baterii. Nigdy nie rozładowałam telefonu poniżej 60 %. Czasem słuchałam muzki. W mieście, gdzie mogłam znaleźć wifi, służył mi do komunikacji ze światem.
Czołówka
W dziale elektronika umieściłam również czołówkę - moją ulubioną starą wersję Petzl E+Lite. Lampka ta jest niezwykle minimalistyczna, a jednocześnie niezawodna, bo posiada ogromnie długi czas świecenia sięgający 70-80 godzin, w nowej jest ledwo jedna czwarta tej wartości. Na CDT niezbyt często chodziłam nocą z czołówką, bo rozbijałam się tam gdzie zastawał mnie zmierzch. Pod koniec natomiast wszystkie czynności obozowe, tak wieczorem jak i rano, wykonywałam przy świetle czołówki. Czerwone światło jeszcze bardziej pozwalało oszczędzać baterie, które wymieniłam raz w Wyoming i pracują do dziś, a te z którymi zaczęłam pamiętały nocną wędrówkę przez fińskie lasy w styczniu.
Zapomniałam umieścić na zdjęciu zegarek - bardzo prosty damski model Casio, podświetlany i z alarmem, którego w czasie całej wyprawy nie użyłam ani razu :-), ten sam od czasów Nowej Zelandii.
Mając tak fatalne doświadczenie z poprzednich wypraw (jeden szlak - jeden aparat), byłam pełna obaw co do Sony RX100 zakupionego w zeszłym roku podczas przejścia Appalachian Trail. Nic mu się jednak nie stało i byłam bardzo zadowolona ze zdjęć. Używam średniej jakości, bo robię zbyt dużo zdjęć i zajmują mi one wiele miejsca...
Kosmetyczka
Najwięcej niepotrzebnych drobiazgów zniknęło z kosmetyczki. Zachowałam jedynie niezbędne minimum: przyciętą szczoteczkę i pastę do zębów (Amerykanie nie znają koncentratu Ajona), kawałek mydła i małą porcję szamponu, kubeczek menstruacyjny, zatyczki do uszu, grzebień, gumkę do włosów i żabki. Lusterko nie jest może niezbędne, ale przydaje się bardzo przy wyciąganiu kleszczy. Inną rzeczą, której jeszcze mogłabym się wyrzec, tak jak wyrzekają się jej inni hikerzy, jest dezodorant. Odchudziłam go przelewając niewielką porcję do buteleczki po hotelowym szamponie. W kosmetyczce trzymam także scyzoryk i rolkę flizelinowego plastra.
Scyzoryk
Gabaryty mojego Victorinoxa Classic budzą grozę u bushcrafterów, jest on jednak idealnym narzędziem długodystansowca. Mamy ostry nóż, nożyczki do obcinania paznokci i wszystkiego innego, pilnik również przydaje się do manicure'u, pęseta do wyciągania kleszczy, jedynie dla wykałaczki rzadko znajduję zastosowanie. 20 g.
Apteczka i zestaw naprawczy
Moja apteczka na CDT ważyła tylko 74 g., a było w niej wszystko to, co mogłoby mi się przydać. Na szczęście niewiele było mi potrzeba. Tym razem niestety zużyłam plastry na pęcherze, a nawet kilka dokupiłam. Były też plastry z opatrunkiem i plastry do zaklejania ran ciętych - te się przydały na głębokie zadrapania. Przybył mi kawałek amerykańskiej taśmy, której używałam przeciwko pęcherzom i która miała świetny klej, być może była to taśma leukotape, ale nie jestem pewna, bo pochodziła z hiker box'u. Na wszelki wypadek miałam kurację antybiotykową, gripex, paracetamol, na ewentualność biegunki taninal i nifuroksazyd. Po wizycie u dentysty pozostało mi kilka przeciwbólowych ketonali, więc zabrałam je na okoliczność jakiejś kontuzji, ale nie były mi potrzebne. Przyplątała się nasączona alkoholem chusteczka, więc ją też zabrałam. Zjadłam dość dużo magnezu.
Zestaw naprawczy składał się z dwóch agrafek, zestawu do zaklejania dziur w materacu, taśmy samoprzylepnej z cubenu (większy kawałek jest w kieszeni namiotu) oraz zestawu do szycia z igłą. Igła przydała mi się też do przekłuwania pęcherza z boku pięty.
Portfel
Wciąż używam tego samego portfela ZPacks, nawet w jego zawartości nie ma żadnych zmian. Mały, lekki, stworzony na wymiar amerykańskiego dolara.
Okulary przeciwsłoneczne
Z okularami przeciwsłonecznymi miałam wielki dylemat. Nie cierpię ich nosić i zwykle unikam, teraz jednak wiedziałam, że bez nich nie dam rady ani na pustyni, ani na śniegu, a jak się okazało przez cały czas wysoko w górach świeciło bardzo mocno i były mi potrzebne prawie każdego dnia.
Groził mi zakup osobnych okularów (noszę przecież swoje okulary krótkowidza), aż z pomocą przyszedł kolega ze swoim patentem - okularami korekcyjnymi z nakładką przeciwsłoneczną (3-ką) przymocowywaną do okularów za pomocą magnesu. Zakupiłam podobne u cieszyńskiego optyka. Genialny wynalazek! Trzymałam je w kieszeni plecaka w miękkim pokrowcu, nigdy mi nie spadły, nie zarysowały się, są super - polecam wszystkim okularnikom.
Inne przydatne rzeczy
W kieszeniach plecaka były jeszcze: moskitiera na głowę uszyta przez Robertsa, którą miałam ze sobą w okresie komarowym, piłeczka golfowa do rozciągania (głównie pasma biodrowo-piszczelowego) oraz wspomniany wyżej sztyft do ust z filtrem UV (smarowałam nim czasem pół twarzy).
Podsumowanie
W przyszłości będę się oczywiście starać jeszcze bardziej odchudzić bagaż, choć już jest bardzo minimalistyczny. Myślę, że spakowałam się bardzo dobrze, zawsze było mi ciepło i wygodnie, nie cierpiałam chłodu i głodu tak jak niektórzy inni hikerzy, którzy osłabieni przez złe odżywianie i nieodpowiednio zaplanowane dystanse byli ledwo żywi, wskutek czego nie byli w stanie unieść 15-kilogramowego plecaka.
Mój plecak przeważnie ważył od 12 do 15 kg w pierwszym dniu po wyjściu z miasta, na najdłuższych odcinkach, na których jednocześnie doskwierał brak źródeł wody zapewne mógł dochodzić nawet do 17 kg.
Oczywiście sprzęt f&l ma swoje ograniczenia - ma działać w takich a nie innych warunkach, ma być przede wszystkim lekki, uniwersalny, niekoniecznie superwytrzymały. Ma ułatwić optymalne wykorzystanie sił i dotarcie do celu. Cel został zrealizowany, i to w dobrym czasie.
Wśród innych hikerów było sporo osób z bardzo małymi plecakami, które poruszały się bardzo szybko, było też wielu spakowanych ciężej ode mnie, prawie wszyscy jednak mieścili się w podobnym przedziale wagi bazowej od 4 do 6 kg.
Ciekawe co piszesz na temat materaca. Konkretnie, że nie marzłaś na nim w żadnym przypadku. Myślałem, że twój TAR będzie miał podobną termikę do Sea to Sumit ultra lite, który posiadam, a na którym w temp ok 0/ 5 stopni odczuwałem już chłód od gleby.
OdpowiedzUsuńZaskakująco długo wytrzymały ci rzeczy przeciwdeszczowe.
Nie myślałaś o używaniu zamiast zwykłych spodenek getrów trailowych? Widzę, że to jest częsty wybór w przypadku długodystansowców.
Tak jak pisze Pim, RV damskiego to 3.9, męski ma 3.2. Na zimę mam XTherma, ale kilka stopni mrozu spokojnie do zaakceptowania w Xlite. Nie bez znaczenia jest podłoże, na którym się kładziemy, na wilgotnym bagnie to od zera jest chłodnawo, podobnie jeśli śpi się w wiacie na cienkich deskach, a mróz wieje pod spodem. Na ściółce, glebie itd. bez problemu. Nigdy nie rozkładałam go na śniegu.
UsuńNie padało jakoś bardzo dużo, więc dużo czasu spędziły w plecaku. Każda rzecz trochę przemaka, ale do przeżycia, jeżeli umiesz zacisnąć zęby :-)
Jakoś nie widzę siebie w getrach i bez spodenek, chyba nie wyglądałoby to dobrze... Poza tym bardzo lubię mieć gołe nogi i czuć powiew wiatru, podobnie jak stąpać po różnych rodzajach podłoża. Po prostu w spodenkach jest przyjemniej.
Bartek! Ten model Thermaresta ma R-Value: 3.9. Sea To Summit (żółty) 0.7, (niebieski) 1. Dopiero wersje Insulated mają izolacyjność wyższą. Np. Comfort Light Insulated ma 4.2. Ale jest cięższy i ma w komorach dodatkową izolację. Ale dzięki takim konstrukcją można "odjąć plecy" w śpiworze.
OdpowiedzUsuńLeśna! Przejżałem tę listę. Nie wdaje się w dyskusji ideologiczne o F&L. Przypomniał mi się często cytowany list Alexandra McKenzie do brata, przed jedną z wypraw na daleką północ: "sporządziłem listę rzeczy absolutnie niezbędnych do przetrwania i zredukowałem ją o połowę". Na CDT zbliżyłaś się do tego standardu. Gratuluję z całego serca.
OdpowiedzUsuńPim
Dzięki Pim... Wiem, że mogłabym jeszcze zejść o pół kilograma, ale nie chcę cierpieć w imię idei :-)
UsuńDzięki za wyczerpujące info.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy rozważałaś używanie kuchenki na drewno zamiast kartusza i palnika, np. tego modelu Nomadic Trekker Ultra, o którym wspominałaś w innym wpisie.
Czy na rzecz gazu szalę przeważyła mniejsza masa?
Kuchenka na drewno nie nadaje sie kiedy liczy sie czas i w gre wchodzi ludzka energia. Druga rzecz to brak paliwa, trzecia i najwazniejsza to zakaz palenia ognisk i uzywania kuchenek ktorych nie mozna wylaczyc, nawet alkoholowe pod to podchodza, a wszystko to z powodu ogromnego zagrozenia pozarowego.
UsuńJak zobaczyłem tę ofertę, to od razu przypomniałem sobie o Tobie i że właśnie takich butów jesteś fanką :) Nie wiem jaki rozmiar nosisz i czy oferta jest konkurencyjna, ale niech tam, wrzucam link. Może akurat Ci przypasują i wyjdzie taniej. Zaoszczędzisz na butach, to może zaczniesz wcześniej grzać w mieszkaniu :D i się nie przeziębisz, i będziesz mogła ruszyć na następną wędrówkę... a ja będę miał co czytać :D
OdpowiedzUsuńhttps://www.outletinn.com/przeceny/outletinn/3246/s#&fq=id_campana%3A3246&sort=precio_pln+asc&start=0
Dzieki wielkie, chyba cos wypatrzylam :-) oby jeszcze byly po weekendzie :-)
UsuńLista sprzetowa to moja specjalność, zatem Twoją przeanalizowałem od deski do deski. Moje wyposażenie cierpi na nadwag, ale i tak na Shvil Israel hikerzy si dziwili, że można si spakować tak oszczednie. Patrząc na Twój inwentarz, byliby wrecz w szoku.
OdpowiedzUsuńŚwietne podsumowanie świetnej wedrówki :)
Pozdrawiam!
Dzięki :-) Zmodyfikowałam układ tabelki żeby była bardziej poglądowa. Widziałam na fotkach jakie toboły tam noszą! A tam przecież potrzeba głównie wody, a nie sprzętu... Wnioskuję, że właśnie powróciłeś z Izraela :-)
UsuńPozdrawiam!
Tak, tydzień temu zakończyłem wędrówkę po pustyni w Aradzie. Już mam następne bilety - niektóre na pustynię, inne na dalszy ciąg Shvil Israel.
UsuńZdjęcia obrobione, opis w toku. Noszenie wody i jedzenia na cały etap było męczące, ale też odchudziłem wyposażenie tak, że dało się dźwigać.
Pozdrawiam :-)
Czyli Ryanair zyskał w Tobie najwierniejszego klienta :-) Już się cieszę na lekturę, nie ma jak patrzeć jak kto inny się męczy, leżąc na kanapie :-)
UsuńŚwietne podsumowanie!!!!!! Szacun Aga!!!!!!!!! :) :) :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :-)
UsuńThanks for theses reports.
OdpowiedzUsuńWeren't you annoyed by the zpacks hip belt pouches ? (on the way of hands or arms when walking)
No, I really loved them, they are really big but when you're hiking with poles you don't notice.
UsuńBardzo fajnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDzięki
Usuń