piątek, 14 sierpnia 2020

Sverige på längden: Valsjöbyn - Tärnaby (Gröna Bandet 2)

Witajcie po dlugiej przerwie! Nazbieralo sie tyle, ze zmuszona jestem napisac dwie relacje jednoczesnie. Jestem teraz w Jokkmokku, ale musze wrocic myslami az do Valsjöbyn!

Opusciwszy sklepik przy stacji benzynowej udalam sie na szlak. Troche sie nakrazylam, zawijajac szlakiem skuterowym na pagorek, musialam przeciac pastwisko, na ktorym zainteresowaly sie mna dwa rumaki. Obwachaly dokladnie i daly spokoj, a ja odnalazalam szlak pieszy, tzn. pieszo-narciarski. Byly na nim od czasu do czasu kladki, ale rownie wiele bylo bagienek. Spadl przelotny deszcz, zrobilo sie parno.




Dobilam do drogi wiodacej do malej laponskiej osady, gdzie hodowcy bywaja, kiedy maja cos do zrobienia z reniferami. Stamtad miala prowadzic sciezka w gory. Nie byla nijak oznakowana, ale bylam prawie pewna ze trafilam na wlasciwa droge - wyjezdzona przez quady. Prowadzila przez caly masyw Hotagen.











Szlo mi sie zankomicie, wiatr wyjatkowo wial w plecy, slonce przezieralo zza chmur. Nasetpnego dnia mialo padac, a oslonietych miejsc na biwak bylo niewiele, postanowilam isc do oporu, az cos znajde. Mrocznialo kiedy dotarlam do doliny ze stalowym mostem, a tam znalazlam ruine domu-szopy od dawna nie otwiearnej, bo nawet i drzwi zmurszaly, tak ze ledwo sie przecisnelam i musialam rozpakowac plecak przed wejsciem. Nie bylo szyb w oknach, kurzu pelno i mysich bobkow - nawet dla mnie bylot am nieapetycznie, ale nie wialo i nie padalo, wiec tam wlasnie spedzilam noc.











Nazajutrz przywitala mnie mzawka i mleczna mgla niskich chmur. Bylo nawet przyjemnie, a wkrotce zeszlam do wioski nad duzym jeziorem. Brody byly latwe. Dalej gaszcz bardzo bagnistych drog, w ktorym sie troche pogubilam, za to za wioska droga byla juz bardzo oczywista. Zaczelo mocniej padac i lunch zjadlam juz w dolinie, pod wielkim swierkiem, ktory oslanial os deszczu.











Kolo osady Mustavattnet (jakos tak, nie pamietam teraz nazw, a nie mam czasu sprawdzac) miala byc sciezka, ale najpierw ja minelam i musialam wrocic. Byla z gatunku tych malo uczeszczanych, tylko przez Gröna-bandetowcow. Na drzewach tu i owdzie widac bylo oznakowanie, ale bardzo stare. Komary dopisywaly.






Za ta sciezka byla droga, miala byc jeszcze jedna sciezka, prowadzaca nad slynny wodospad (H... zapomnialam), ale nie moglam jej znalezc. Zmarnowalam pol godziny lazac po lesie i jej szukajac. W koncu dalam za wygrana i zeszlam droga. Zaczelo lac, bylo paskudnie, mialam dosc wszystkiego. A tu jeszcze 20 km droga do Gäddede - doszlabym tam o polnocy. Zatrzymal sie samochod, facet spytal czy podwiezc - no nie, dziekuje, nie moge. Ale zapytalam czy zna jakies suche miejsce pod dachem. Owszem znal, mial kolege dwa kilometry dalej i kiedy tam doszlam kolega, David, byl juz powiadomiony, a na mnie czekalo lozko i suszarka do butow :-)





Rano David zawiozl mnie nad wodospad, tak mi bylo zal ze go przegapilam. Byl rzeczywiscie piekny, rozbryzgiwal sie w kanionie. Idealne miejsce na zakonczenie zywota - podobno juz trzy osoby wpadly na ten pomysl... Ponizej mostu wielka ilosc wody przewala sie przez skalna sciane z hukiem. W mgielce pojawia sie tecza, kiedy swieci slonce.











Wrocilismy do domu, a ja podreptalam pozostale 7 km do Gäddede, po drodze fotografujac losia. W miescie zrobilam zakupy i odebralam swoja paczke. Wymienilam buty, skarpetki i koszulke - mialam juz serdecznie dosyc rozowego koloru, ktorego de facto nie cierpie!







Za Gäddede zaczynal sie kolejny szlak. Myslalam, ze skoro gory to bedzie to porzadny uczeszczany szlak, ale nic z tego. Tak naprawde byl to szlak narciarski mozliwy do przejscia pieszo. Mozliwy - ale niezbyt przyjemny, poniewaz prowadzil caly czas przez bagniska. Nie bylo sciezki, czasem sie pojawiala, ale zaraz znikala - szlak przemierzaja tylko GB). Komary, muchy, co tylko tam zylo zaraz rzucalo sie na czlowieka z wielkim entuzjazmem. A nogi grzezly na kazdym kroku w torfie, wyciskajac wode.










Ze wzgorz byly piekne widoki o zachodzie slonca. Wtedy tez zgubilam szlak... Tzn podazylam jakims innym, ale niedlugo to zauwazylam i poszlam na przelaj, nie wracajac sie. W bagnie to wszystko jedno czy idzie sie po znakach czy nie...




Dolozywszy sobie dystansu dotarlam do wiaty okolo 22. Obiad jadlam pod moskitiera, nie dalo sie wytrzymac poza nia.






Nastepny dzien nie przyniosl odmiany - znow bagna...












Dopiero za dolina rzeki na V (hmm) weszlam w suchsze gory i od razu sciezka sie poprawila - nad rzeka byla droga i luzdie chozdili na jednodniowki. Bardzo piekny odcinek. Byla jeszcze dolina  jeziorami i nastepny grzbiet, jeszcze piekniejszy, a potem kolejna dolina...








Takie gorki powstaja kiedy w ziemi zamarza woda, ziemia i kamienie wypelzaja na zewnatrz.




Po poludniu pogoda zupelnie sie wyklarowala, bylo wspaniale. Nad piekna rzeka zrobilam 2000-kilometrowy znak.










Dalej poszlam do wioski laponskiej Ankarede. Stracilam wysokosc, ale nie bylo wyjscia, zadna sciezka nie prowadzila na skroty. Noc spedzilam w kåcie, wiekszosc byla zamknieta, ale kilka bylo otwartych, wiec skorzystalam... Zachod slonca z widokiem na jezioro przecudny.











A dalej znow powtorka z rozrywki - szlak w poblizu drogi byl idealny, potem juz mniej, ale tym razem sciezka byla, tylko nie bardzo uczeszczana. Naturalnie bagnista. W bagnie spotkalam kolejnego losia, ale szybko umknal. Pojawilo sie mnostwo kwitnacych pelnikow.








Emily i Valter wciaz przede mna...



Dalej zaczal sie owadzi koszmar - rozszalale muchy krazyly w wielkich rojach, a najabrdziej zmakowaly im moje spodnie... Nie brakowalo tez gzow - zanim zdazylam sie wysikac mialam 5 na tylku!







Myslalam ze odetchne na grzbiecie, ale w tundrze tez bylo pelno owadow, tylko tym razem wiekszosc stanowily komary. Widoki ogladam dopierot eraz na zdjeciach, bo rpzeslaniala mi je moskitiera. Na noc chcialam zaszyc sie w chatce Slipsikstugan, ale nie bylot am zbyt komfortowo bo ktos nagrzal w piecu do 35 stopni, a potem otworzyl okna wpuszczajac komary...












Zejscie bylo juz bardzo uczeszczane.









Tuz przed Klimpfjäll nadeszla wiekopomna chwila - spotkalam Emily i Valtera! Mialam racje, to odciski Emily widzialam na szlaku, tak jak ja chodzi w Lone Peakach. Jest Amerykanka i dwa lata temu przeszla PCT. Valter robi dlugi dystans po raz pierwszy. Zjedlismy razem lunch przy sklepie, a potem oni ruszyli chwile przede mna.








Gory byly tutaj bardzo ladne, skaliste miejscami, gdzie indziej lagodne. Zapomnialam odnotowac ze przekroczylam granice Västerbotten wiec stotografowalam sie z wlascicielem mostu :-)






Celem tego wieczoru bylo dotarcie do chatki (na T...). Byla oblegana, w jednym pokoju para w srednim wieku, w drugim Emily i Valter. Okazalo sie, ze bardzo serio podchodza do spolecznego dystansu i skonczylo sie na tym, ze musialam spac na strychu... Nastepnego dnia miala byc wielka ulewa, wiec postanowilam przynajmiej polowe dnia przelezec w chatce, a po poludniu przeszlam w deszczu, przemakajac do suchej nitki, 17 km do nastepnej chatki (na A...). Emily i Valter juz tam byli, ale tym razem honorowo sami udali sie na strych. Po drodze 2100 km.














W chatce rozne gadzety - lyzka z rogu renifera i kawalek miesa...





Kolejny dzien zaczal sie pogodnie, szlam przyjemnym lasem. Teraz sie rozdzielilismy, oni chcieli isc wzdluz graicy i potem asfaltem, a ja jednak wybarlam inna opcje, przez Virisen i potem droga gruntowa do Tärnamo. Szlak byl paskudnie bagienny, wieczorem popadalo, ale udalo mi sie znalezc stara budke, w ktorej rozlozylam biwak.















Przed Virisen byl urodzaj malin polarnych!








Droga nad jeziorami prowadzila bardzo pieknie, z widokami na wode. Przeszlo kilka przelotnych deszczy.









Wieczorem zapukalam do drzwi i zapytalam czy moge rozbic sie pod pergola :-)



Rano postanowilam isc do Tärnaby na skroty, bo na mapie byla sciezka, ale okazalo sie to koszmarnym pomyslem, ktory pociagnal za soba strate kilku godzin, bo musialam walic przez krzaki i bagna. Dopiero po drugiej stronie wzniesienia pojawily sie slady quadow, ale te oczywiscie srodkiem bagna. Na koniec wplatalams ie w trasy narciarskie i bedac juz calkiem blisko znow nie moglam trafic do miasta!





Jak juz doszlam tak zasiadlam na dluzej... Zakupy i wizyta w Trolltrumman - sklepie z rekozdzielem, w ktorym wizyte zakladalam od poczatku, m.in. dlatego zaplanowalam isc przez Tärnaby a nie Hemavan. Wlascicielka sklepu, Helena, okazala sie bardzo mila i ciekawa osoba, z ktora dlugo rozmawialysmy pzry herbacie. Wieczorem zostalam zaproszona na nocleg z kolacja, na ktorej byl tez obecny znajomy Heleny, prowadzacy trekkingi w okolicznej dziczy. Dom Heleny byl prawie po drodze, wiec doszlam tam pieszo i rano tez stamtad wyruszylam, a co dalej opisze w nastepnym wpisie. Rzucie okiem na kolekcje nart!










4 komentarze:

  1. ten pierwszy nocleg w szopie przy moście- gdybyś się wdrapała na górkę zobaczyłabyś wspaniały domek gdzie nocowaliśmy w straszną zawieję z Jose, to może było z kilkaset metrów :) poza tym szlak przez Hotagen był znakowany, nawet zimą wypatrzyłam tam kilka kopczyków, widocznie nie trafiłaś. wodospad w lecie- wspaniały, zimą wprawdzie były tam lodospady, ale wody mało i nie było takiego efektu. Tak ogólnie piękne te letnie widoki. Sklep z pamiątkami w Tarnaby pamiętam, ale w Wielki Piątek był zamknięty, podobnie jak kościół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domek tuż powyżej miał żelazną sztabę na drzwiach, a że była już 23:30 i zapadała noc nie chciało mi się sprawdzać tego dalszego... Tak, widziałam te kopczyki, pojawiły się nagle po 10 km i równie nagle zniknęły, szlak nie jest znakowany, ale to problem tylko na początku i na końcu. Ta ścieżka, gdzie się przedzieraliście kiedyś była znakowana, ale farba zeszła.

      Usuń
  2. Jak się cieszę że mogłam przeczytać Twoją relację, już nie mogłam się jej doczekać. Cieszę się że jesteś cała i zdrowa i dalej wędrujesz...miejsca noclegowe naprawdę interesująco wyglądają. Nie spodziewałam się że Szwecja tak mnie zachwyci:) wodospad niesamowity:) Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szwecja jest niedoceniana! Jeszcze dziś następna relacja :-)

      Usuń