czwartek, 17 listopada 2022

Norge på langs: Kilpisjärvi - Kautokeino (Nordkalottruta, E1)

Wiele spośród osób, które mają na koncie Norge på langs, zapytane o to jaki odcinek przejścia Norwegii podobał im się najbardziej odpowiada tak samo: Finlandia. Uwielbiam Finlandię i byłam już prawie wszędzie w fińskiej Laponii, ale jakoś nigdy w jej najpopularniejszym miejscu, czyli Käsivaren Wilderness Area. Zawsze odkładałam je na później ze względu na tłumy turystów i wybierałam dziksze miejsca. Ale też zawsze chciałam tu pojechać. I tak wyszło, że udało mi się to podczas przejścia Norwegii. Finlandia jest właściwie przeciwieństwem Norwegii, jeżeli chodzi o przygotowanie szlaków i podejście do turystyki pieszej - oczywiście są tu też dzikie miejsca i chatki, do których nie prowadzą szlaki, ale jest mnóstwo szlaków, które są zadbane, zaopatrzone w kładki i dobrze oznakowane. A chatki są darmowe, bo utrzymywane przez fińskie lasy państwowe z pieniędzy z podatków. I każdy może z nich korzystać, również zagraniczni turyści, którzy nie płacą podatków w Finlandii. Oby tak było zawsze! Staram się robić obfite zakupy w Finlandii, tak żeby podatek z czekolad szedł na chatki :-) Tak też zrobiłam i tym razem i z bardzo ciężkim plecakiem ruszyłam dalej na szlak. Było niedzielne popołudnie i mnóstwo ludzi właśnie schodziło z gór w kierunku parkingu. Centrum turystyczne i muzeum w jednym było niestety zamknięte i nie mogłam zakupić pamiątkowych naszywek do kolekcji. Cóż, będzie powód żeby tam wrócić i na pewno to zrobię, choć raczej nie pójdę znów najpopularniejszą trasą. Teraz właśnie nią szłam, nadal Kalottireitti i szlakiem europejskim E1 jednocześnie. Nim też podążali wszyscy ci, którzy wybierali się zdobyć najwyższy punkt Finlandii, Halti. Te 70 km to najpopularniejsza obok Karhunkierros trasa piesza w całym kraju.





Ze względu na ogromny ruch turystyczny szlak był bardzo zerodowany i wszędzie sterczały z ziemi głazy. Ale za to nie było problemu z szukaniem szlaku ani bagnami. Cieszyłam się słońcem i jego zachodem, kiedy ten wreszcie nastąpił. Nawet o tej porze jeszcze parę osób przeszło i niespodziewanie spotkałam też idącego z naprzeciwka wędrowca z Polski, Łukasza którego poznałam 5 lat temu. Łukasz przeszedł właśnie Finlandię wzdłuż drogami, a odkrywszy Kalottireitti podążał nim w kierunku Tromsø na samolot powrotny. Pogadaliśmy chwilę i się pożegnaliśmy, ale niebawem spotkaliśmy sie znowu, bo Łukasz zdecydował się zawrócić i przenocować w tej samej chatce co ja - Saarijärvi. To była nieduża chatka, podzielona na dwie części, jedną do wynajmu, a drugą otwartą. 











Za plecami zostawiłam śnieżne Ovre Dividal, a przed sobą miałam cudowny pofalowany płaskowyż, pełen skalnego rumoszu, szary, ale podbarwiony kępkami zrudziałej już trawy. Zwłaszcza ku wschodowi otwierały się dalekie widoki, wydawały się ciągnąć w nieskończoność, aż do Uralu co najmniej. Ten niewielki kawałek Finlandii podobał mi się bardziej niż Norwegia razem wzięta. Ale może była to też zasługa miłych Finów, którzy uśmiechali się i grzecznie witali bez żadnej spiny.





W następnej chatce, Kuonjarjoki, zrobiłam sobie przerwę na pierwszy lunch. To było takie miłe, móc zagotować sobie wodę na herbatę bez lęku, że zostanę przyłapana i zmuszona do zapłacenia jakiejś absurdalnej kwoty - w Norwegii wizyta dzienna w chatce kosztowała od 50 do nawet 150 NOK. Piliście kiedyś herbatę za 70 PLN?



Wiał zimny wicher, ale nie padało i wiedziałam, że prawie na pewno będę spała w chatce, więc było mi lekko na duszy. Szlak widziałam daleko przed sobą, prowadził prawie prosto, aż do dużej doliny, na której skraju był piękny wodospad, zeszpecony obecnością mostu. Mogli go wybudować kawałek dalej...







W dolinie był zestaw budynków, z których jeden był darmową chatką, ale nie zatrzymywałam się tam, bo zmierzałam do następnej. Głazowiska były coraz większe, całkiem poważnie wyglądało balansowanie na wielkich kamieniach. Ale rosło tam też trochę brzóz, które osłaniały od wiatru. Drugi lunch zjadłam w miejscu biwakowym, zaopatrzonym w krąg na ognisko. Potem szlak wiódł wzdłuż dużej rzeki i słyszałam, że wiele osób przez pomyłkę przechodziło ją w bród, sugerując się patykiem, zbitym po drugiej stronie, a który służy zimą jako oznakowanie bezpiecznego miejsca do przejścia dla narciarzy. Nie wiem jak można było się pomylić, skoro stała tam tabliczka, wskazująca (również po angielsku) że do mostu należy iść dalej. Most dość niedawno zniszczyła powódź, ale odbudowano go w dwa tygodnie. Niesamowite, że Finowie mogą zbudować most w dwa tygodnie, a Norwegowie nie potrafią latami.







Obejrzałam jeszcze jeden wodospad i wypatrywałam już chatki, choć miałam do niej jeszcze kilka kilometrów. Ale w tak nagim krajobrazie zawsze się dostrzega kształt budynku z daleka. Pihtsusjärvi to chatka, z której najczęściej idzie się na Halti, więc spodziewałam się tłumów. Spotkałam ze 30 osób idących z naprzeciwka, ale w domku były jeszcze trzy miejsca wolne - super. Nikt mnie nie pytał gdzie idę ani skąd jestem, spora grupa była zajęta sobą. Choć miejsca w środku było mało, każdy dbał o to, żeby jeszcze rzeczy nie zawalały przestrzeni i doskonale się zmieściliśmy. Fińskie chatki nie są tak wymuskane jak norweskie, mają siermiężny leśny styl. Nie są też takie czyste ani dobrze wyposażone. Ale mają wszystko to, czego tak naprawdę potrzebuje wędrowiec. O zmroku nadjechał rowerzysta! Był to Szwed ze Skanii, jechał z Kautokeino i był wycieńczony. Głównie pchał rower i przenosił go przez piargi. Nie miałam dla niego dobrych wiadomości - dalej były głównie kamienie. Pytał o coś łatwiejszego w Polsce, więc poleciłam mu Green Velo, był zaskoczony że mamy taki długi szlak rowerowy. Po ciemku przyszła jeszcze dziewczyna, rano bardzo zadzierała nosa. A jak wyszła grupa to chwilę pogadaliśmy z małżeństwem w średnim wieku. Widzieli, że kręcę film i wytłumaczyłam im, że opowiadam o historii ze szczytem Halti. Bo choć na Halti znajduje się najwyższy szczyt Finlandii, to szczyt góry znajduje się w Norwegii. Po prostu tak podzielono granicę liniami prostymi i tak głupio wyszło. W 2017 Finlandia obchodziła 100-ą rocznicę odzyskania niepodległości i Norwegowie powiedzieli, że dadzą im ten kawałek terenu ze szczytem w prezencie z okazji rocznicy. Finowie byli przeszczęśliwi, bardzo dziękowali, wszyscy wtedy o tym mówili. A jakiś czas potem... Norwegia zmieniła zdanie. Po prostu powiedzieli "wiecie co, jednak nie możemy wam dać Halti, bo konstytucja nie pozwala nam na zmianę granic". Największy obciach w regionie w ostatnich latach... Zrobić komuś świństwo wymawiając się jakimiś abstrakcyjnymi regułami, to takie norweskie. Szczególnie dla mnie, pochodzącej z kraju w którym konstytucję interpretuje się według widzimisię panującej władzy, było to żałosne. To wszystko opowiedziałam Finom, a oni odrzekli, że bardzo się cieszą, że to powiedziałam i dziękują - dokładnie tak samo uważają.




Zwlekałam z wyjściem, bo padał drobny deszcz. Miał przestać, ale nie przestał, chmura zawisła nad Halti i nie wyglądało na to, że kiedykolwiek stamtąd spełznie. Szlak na Halti biegł w inną stronę niż Kalottireitti, ale nie sądziłam że będzie aż taka różnica. Kalottireitti prawie nie było widać w terenie. W Finlandii rzadko widuje się tak mało wydeptane szlaki - ciekawa sprawa. Przecież dalej była jeszcze jedna chatka, nikt tam nie chodzi? Pojawiły się drewniane słupki, ale słabo je było widać, dwa razy poszłam w złym kierunku.






W uroczej dolince wypadło 2500 km i jak na zamówienie wyszło słońce. Oddalałam się od Halti i chmury się rozrywały. Zeszłam do tej ostatniej chatki, Kopmajoki, na lunch. Obok stał czerwony namiot, a wewnątrz suszyła rzeczy kobieta. Powiedziała, że poprzedniej nocy chatka była tak zapchana, że musiała spać na zewnątrz. Teraz suszy kondensację. Chciała zostać jeszcze jedną noc, w nadziei że będzie sama, ale marne na to były szanse. Wrzesień to najpopularniejszy miesiąc na wędrówki w Finlandii.






Takie piękne pierzaste patyki ktoś wystrugał!




Zaraz miałam przejść norweską granicę już po raz ostatni, myślałam, że szlak popsuje się dopiero za granicą, ale już za chatką były brody i zmokły mi buty. Kawałek dalej była norweska chatka, otwarta i darmowa, nie DNT, prawdziwy ewenement. Zajrzałam, żeby wpisać się do książki i spotkałam dwóch panów z Polski, ojca i syna. Ojciec właśnie wpadł do rzeki brodząc i teraz się suszyli. Wciąż padał deszcz, zastanawiałam się czy nie zostać, ale miałabym wyrzuty sumienia zrobiwszy tylko 15 km. Więc w końcu poszłam. Miałam też wyjątkowo ochotę na biwak na pustkowiu.





Labirynt bagienek i kamieni zamienił się na chwilę w drogę dla quadów hodowców reniferów - ale tam było przyjemnie iść. Ale oczywiście niebawem szlak odbił w dziki teren i wpełzł na wzgórze.






Niewiele było widać i było okropnie zimno. Deszcz padał drobny, ale nieprzyjemny. Nie było też śladu ludzi. Przekąsiłam coś szybko, schowana na wypukłością terenu. Było jeszcze wcześnie, ale już zapadał zmrok. Znalazłam na mapie miejsce, gdzie spodziewałam się osłony przed wiatrem. Osłona była kiepska, bo pagórek okazał się mały. Poziomice oszukują. Ale było tam ładne jezioro. Rozbiłam namiot w używanym miejscu, cieszyłam się że takie znalazłam. Szybko się rozbiłam i schowałam w śpiworze. Odkryłam tego wieczora, że zaledwie po 6 dniach użytkowania skarpety Bridgedale zaczęły przeciekać. Nie polecam. Nie miałam ich jak wysuszyć, pogodziłam się z myślą, że znowu będę mieć mokre nogi.







Dzień wstał mglisty, ale mgła zaczęła się unosić. Z biwaku miałam widok na smętne jezioro. Sunęła po nim para arktycznych kaczek. Nie zdawały sobie sprawy z mojej obecności. Tundra miała rdzawobrązowy kolor, wzgórza łagodne kształty - przepięknie.






Zobaczyłam teraz dolinę, wzdłuż której szłam. Była głęboka i wąska, porośnięta już brzozami. Wypatrywałam doliny Reisy, ale zasłaniało ją wzgórze, którym szłam. Niemniej udało mi się złapać zasięg i przygotować na zmianę planów. W dolinie, w centrum informacyjnym Ovi Raishiin, które ma też domek do wynajęcia miała na mnie czekać paczka ze starym aparatem, który rodzice wysłali mi z Polski. Ich adres znalazła Iwona, obdzwoniwszy kilka miejsc w okolicy. Okazało się, że oni też biorą paczki od hikerów, a dla mnie mieli zrobić zakupy i paczkę z aparatem zabrać za jednym zamachem. Ale oczywiście paczka jeszcze nie doszła, miała przyjść następnego dnia. 15 dni zajęło przesłanie jej z Polski! Również przez to, że Norwegia nie jest w Unii Europejskiej i wszystkie przesyłki idą do kontroli celnej. Byłam zła z powodu kolejnego opóźnienia, chciałam wziąć tylko rzeczy i pójść dalej do darmowej chatki lasów państwowych (dolina Reisy pod tym względem jest wspaniała, bo jest tam więcej tego typu miejscówek). Jednakże właściciel Ovi, Odd był tak miły, że zaproponował mi nocleg w domku za darmo. Na to nie mogłam wybrzydzać i postanowiłam zostać. Technicznie miałam dwa krótkie dni, ale odpoczynek trwał równe 24 godziny, więc praktycznie miałam dzień zero.







Jeszcze zanim doszłam na miejsce spotkałam Angielkę z psem, która miała wielką ochotę też tam nocować, ale już wiedziała, że jest zarezerwowane - dla mnie. Poszła więc zabiwakować, ale najpierw obdarowała mnie jedzeniem. Dostałam owoce i pomidory koktajlowe - ale fajnie. Nie groziła mi śmierć głodowa, bo z Finlandii niosłam jeszcze trochę lepszego jedzenia, a w chatce był do wzięcia makaron i zupki w proszku. Angielka pomogła mi otworzyć drzwi, bo znowu były na kod. I w ten sposób dowiedziałam się, że kod otwiera skrzynkę z kluczami, a nie drzwi.






Miałam nagle tyle wolnego czasu! Rozgościłam się, przyniosłam drewno, ale rozpaliłam dopiero później, bo najpierw poszłam nazbierać jagód. Reisa płynie w głębokiej dolinie, niecałe 100 m n.p.m. i klimat jest tam na tyle łagodny, że rosną sosny. Tak się cieszyłam, że widzę duże drzewa, że pierwszą dorodną sosnę uściskałam. A wszędzie wokół rosły wspaniałe borówki. Na obiad przyrządziłam znaleziony makaron z resztkami szynki i cebuli, z zupką w proszku, która udawała sos pomidorowy. Byłam wdzięczna Oddovi, domek był bardzo przytulny i tylko dla mnie, nie było obaw, że przyjdzie jakieś głośne towarzystwo albo wielbiciele mycia podłóg.






Wyspałam się znakomicie, nikt nie chrapał  i było cieplutko. Na śniadanie wsunęłam kanapki z serem i pomidorki, do kawy miałam czekoladę i nie spieszyłam się, bo paczka miała przyjść dopiero po południu. Jedyne czego tam brakowało to prąd, ale jeszcze wieczorem zdążyłam się wykąpać i umyć włosy.






Wreszcie dostałam smsa, że paczka doszła, przywiozła ją Nina, współpracowniczka Odda. Spakowałam się szybko, załadowałam prowiant (oczywiście było go za dużo, nie wiedziałam, że Nina będzie robiła zakupy przed wyjazdem, inaczej bym połowę odwołała, potrzebowałam tylko chleba i masła, ale nie chciałam robić kłopotu). Podładowałam telefon z powerbanku Niny i ruszyłam do tej chatki, którą planowałam osiągnąć poprzedniego dnia.




Tylko część doliny Reisy jest objęta ochroną, Park Narodowy zaczynał się dalej, ale od razu było pięknie i w sumie nie widziałam różnicy. Szlak był uczęszczany i dobrze wydeptany, w zasadzie płaski, ale zdarzały się głazowiska, przez które mozolnie trzeba się było przeciskać. Po drodze była chatka DNT, do której trzeba było załatwiać gdzieś kod, ale i tak bym tam nie chciała spać. Po drugiej stronie rzeki była darmowa chatka, bardzo fajna, ale trzeba było przeprawić się do niej łodzią, co nie jest takie łatwe w rzece o bystrym nurcie. Więc i tak bym się bała. Ale nie było mi dane mieć wyboru, bo łódź była po drugiej stronie i chatka już zajęta. Trochę szkoda, bo na tym samym brzegu znajdują się prehistoryczne rysunki naskalne, które warto byłoby zobaczyć.












Dolina jednak była ciekawa sama w sobie. Cieszyłam się, że tędy poszłam. Planując całe przejście zastanawiałam się czy iść przez Altę, bardziej na przełaj, czy bardziej przez Kautokeino, dalej, ale szlakami. Wszyscy których pytałam mówili żebym lepiej szła przez Kautokeino, bo choć dalej będzie szybciej i będzie przyjemniej. Zawsze słucham w takich kwestiach lokalsów i ostatecznie miałam ochotę skręcić w głąb lądu i zobaczyć całą dolinę. Dobrze zrobiłam, było tam tak ładnie, że mogłabym wrócić.












Musiałam iść dość szybko, bo jesień postępowała, dni były coraz krótsze, a w głębokiej dolinie ciemno robiło się jeszcze szybciej. Minęłam huczące wodospady, zaplątałam w starorzeczach, ale w ostatniej chwili zanim się zrobiło całkiem ciemno dostrzegłam drewniane ściany - chatka, i to jaka! To był śliczny domek, mały, z dwiema pryczami i okienkiem. Wszystkim się chyba podobał, bo w książce było dużo wpisów. Był tam i Łukasz i Kasia Nizinkiewicz i jeszcze jakaś Polka, o której wspominał Łukasz. Nigdy jej nie spotkałam. 

Przygotowałam kolację, nie rozpalałam w piecu, bo trzeba byłoby piłować drewno, a było już późno i lepiej było iść po prostu spać. Wyszłam umyć zęby, spojrzałam w niebo... Było zielone. Na czystym nieboskłonie ukazała się zorza polarna. I mogłam jej zrobić zdjęcie swoim starym-nowym aparatem!








Rano niebo było już szare, ale dzięki temu było cieplej niż wieczorem. Szlak był bardzo ciekawy, ale też chwilami emocjonujący. Most mocno się bujał, na stromym zboczu zawieszono liny do trzymania, ale najtrudniejsze było opcjonalne podejście do wodospadu. Wodospad Imofossen był rewelacyjny i warto było piąć się po skałach. Ziemię przecinały trzy kaniony, dwoma płynęły rzeki, łącząc się w rozpadlinie - jeden wodospad wpadał do drugiego. W trzecim kanionie woda płynęła pod koniec epoki lodowcowej, ale obecnie jest on suchy.

















Za wodospadami ścieżka pięła się w górę, na płaskowyż. Musiałam opuścić zaciszną dolinę z sosnami. Gdzieś tam była torfowa chatka, ale nie miałam czasu jej szukać, zjadłam tylko lunch i szłam dalej. Spotkałam tego ranka dwóch facetów idących w przeciwnym kierunku, a przede mną szła jeszcze dziewczyna, ale była szybsza ode mnie i szybko zniknęła mi z oczu. 

Otaczający krajobraz był zachwycający - jeszcze administracyjnie nie byłam w Finnmarku, ale wszystko wokół wskazywało, że to już Finnmarksvidda. Właśnie ten płaskowyż, ciągnący się na północ aż nad ocean, chciałam zobaczyć najbardziej, z całej wędrówki przez Norwegię na niego czekałam. Nie zawiódł moich oczekiwań. Góry tutaj nie przypominały norweskiego wybrzeża ani strzelistych szczytów południa. Były łagodne, dzikie, jedne podobne do drugich - zimą na pewno łatwo się tu zgubić. Wysokość nad poziomem morza była akurat taka, że odpowiadała brzozom i lasy brzozowe porastały dużą powierzchnię. Były idealnie złociste i czerwone.








Reisadalen w oddali





Na trasie nie było mostów, miały być dwie rzeki, ale i mniejszy strumień wymagał kombinacji jeśli nie chciałam mieć wody w skarpetach.











Około 17 doszłam nad pierwszą z dużych rzek. Była faktycznie wielka, ale quady przez nią przejeżdżały, przynajmniej przy mniejszej wodzie. A teraz szczęśliwie była właśnie mniejsza woda, bo już tydzień nie było dużych opadów. Na wystających z wody głazach był rudy osad, oznaczający, że zazwyczaj znajdują się pod wodą. Ale teraz wystawały. Nie musiałam nawet ściągać skarpet, bardzo klucząc i skacząc, na palcach mogłam przejść bez nalania wody do skarpet. Super. A na drugim brzegu zauważyłam rozbity namiot, ZPacks Duplex, wskazujący że właściciel musi wędrować na długim dystansie. 








Powoli zbliżał się zachód słońca, zależało mi na tym, żeby drugą rzekę przejść zanim zrobi się ciemno, bo przechodzenie po ciemku dużych rzek jest bardzo trudne. Udało się. Pojawiło się dużo dróg dla quadów i miały one też kładkę przez bagno. Całe szczęście, bo przy takim ruchu byłoby potwornie rozjeżdżone. Bród był podobny, tutaj też dało się przejść po kamieniach. Dzięki temu, że mogłam iść po nich zanurzałam się tylko po kostki.






O zmierzchu doszłam do parkingu nad jeziorem i chatki, z której połowa była gdzieś prywatnie do wynajęcia, a połowa należała do Statskog (lasów państwowych). W obu oknach paliło się światło. A od wszystkich wędrowców słyszałam, że jest zawsze pusta i można spać w przedsionku... Postanowiłam zapukać i zapytać - to nie zaszkodzi. Po prawej stały skrzynki z piwem, więc zapukałam po lewej. I tak poznałam Kjetila, bardzo miłego leśniczego, który pozwolił mi się przespać na wolnym łóżku. Nie mógł pozwolić żeby młoda dama marzła na zewnątrz :-) Miał bardzo fajnego białego psa, który był bardzo grzeczny. Mogłam naładować baterie i ugotować wodę w czajniku - cudownie. Towarzystwo też było super, długo rozmawialiśmy z Kjetilem o rosomakach i o norweskiej metodzie nie zachęcania ludzi do odwiedzania dzikich terenów.






Rano ruszyłam w kierunku drogi do Kautokeino. Kjetil też był zdania, że tak będzie szybciej niż brnąć przez bagna na E1. Może innym razem się skuszę... A więc doszłam do drogi, przy której był parking dla przyczep używanych przez Lapończyków przy znakowaniu reniferów itp. zajęciach.






Z drogi były śliczne widoki, dzień był ładny i jeszcze osiągnęłam 2600 km. 




Prowizoryczna brama łączy płoty reniferowe - kierowcy muszą ją sobie otwierać i zamykać.




To ile do tego Kautokeino...?





Zapowiadało się na monotonną trasę, ale kiedy jadłam na poboczu lunch zauważyłam dziewczynę z plecakiem. To ta sama, którą widziałam wczoraj przed sobą! Widocznie to ona spała w Duplexie, a teraz mnie dogoniła. Zamachałam do niej i zawołałam gdzie idzie. Podeszłyśmy do siebie dopiero dowiedziawszy się, że obie wędrujemy Norge på langs. Miała na imię Katharina, była z południowych Niemiec i pytała czy to ja jestem tą Polką. Mało nas było na szlaku, toteż każdy znał każdego, nawet jeśli się nie spotykaliśmy. Katarina długo wędrowała z Mattsem i była tą osobą, która w Trøndelagu pojechała po nowy materac, wtedy się minęłyśmy. A potem drugi raz w Kilpisjärvi - tam cała grupa spała na campingu, włącznie z dwójką Słoweńców, których nigdy nie spotkałam, choć bardzo chciałam. Trzeci raz się minęłyśmy kiedy za granicą norwesko-fińską Katharina poszła na skróty prosto do Parku Narodowego Reisa. Ominęła sporą część ładnej doliny, więc trochę szkoda, ale nie żałowała, bo urwała 25 km. A cała reszta wędrowców podobno poszła jednak przez Altę, przynajmniej Niemcy, bo wszyscy sugerowali się jakąś niemiecką książką, której autor tak właśnie zrobił. Postanowiłyśmy z Kathariną iść do Kautokeino razem. Było nam wesoło, bardzo dużo rozmawiałyśmy i czas minął nam bardzo szybko.






W miasteczku, które jest stolicą Finnmarku, były aż dwa sklepy. Wszystkie napisy były po lapońsku, norweski tam nie występował - tylko w sklepie na opakowaniach produktów. To było super! Katharina poszła na kemping, a ja miałam zamiar przespać się w jednym z dwóch lavvu, namiotów lapońskich w kształcie tipi. Jeden był przy urzędzie powiatu, a drugi przy muzeum. Ale tymczasem Iwona, która była u znajomej na wybrzeżu przysłała mi wiadomość, że ta znajoma ma w Kautokeino przyjaciela i ten przyjaciel mnie zaprasza. Tylko muszę chwilę poczekać, bo jest sobota wieczorem i ma w domu kolegę, którego musi odprawić. Panowie urządzili sobie balangę i Svein ledwo trzymał się na rowerze, którym przyjechał. Napisałam, że czekam w sklepie na krześle. A on pomyślał, że chodzi o ławki na zewnątrz i jeździł dookoła sklepu szukając mnie. Ale wreszcie się znaleźliśmy i ruszyliśmy na wzgórze, na którym znajdował się dom Sveina. Lapończyk był przemiły i ogromnie gościnny. Zrobiliśmy pranie, wykąpałam się, cały wieczór gotowałam herbatę, a on grał na gitarze (bardzo dobrze) i nawet zajojkował (równie dobrze). Rozmawialiśmy trochę o Finnmarku, powiedziałam mu jak lubię szeroką przestrzeń, a on się ze mną zgodził, że to najlepsze miejsce, bo widać tutaj niebo. Faktycznie, było widać nie tylko miasto w dole ale i milion gwiazd nad nim. Rano puściłam Sveinowi jeden ze swoich filmów na YT, wybrałam ten o Szlaku Karpackim żeby mu pokazać nasze najdziksze góry.  W Finnmarku rosną tylko niskie brzózki. Svein patrzył na Puszczę Karpacką i był szczerze zdziwiony: macie takie duże drzewa! 





6 komentarzy:

  1. fajnie się czyta, zabawne, że akurat piszemy o tym samym miejscu :). Te wszystkie wrażenia ze szlaku są tak bardzo zależne od przypadku, pogody. Nawet nie to, że subiektywne (też trochę), po prostu za każdym razem to inny szlak. Też bardzo mi się podobała Reisa i tam wrócę, Fajne zrobiłaś zdjęcia wodospadu, mi nie wyszły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajne masz zdjęcia z Reisy, wyłapałaś ciekawe szczegóły. Mnie się trafiło okropne szare mętne światło. No ale tak to bywa, za każdym razem inny szlak.

      Usuń
  2. Herbata za 70 PLN bo przebywanie za dnia w chatce jest płatne, obiecali dać Finom szczyt ale się rozmyślili.. Grunt to sobie przechlapać z sąsiadami, to platynowy pomysł. Tak, pamiętam tę dziewczynę z poprzedniej relacji, która udostępniła Ci dom, no i Odd i leśniczy w tym odcinku, ale Oni są wyraźnie wyjątkowi.. "W Norwegii najbardziej podobała mi się Finlandia" - cudne. Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Północ jest naprawdę lepsza, ale za granicą najlepiej ;-) Pozdrawiam

      Usuń
  3. Coraz bardziej, po prostu jestem zachwycona Laponią. I to wszystko dzięki Pani. Serdecznie pozdrawiam - MariaBo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię się, bo sama się też zachwycam. Laponia ma coś takiego, że przyciąga miłośników dziczy. Pozdrawiam serdecznie

      Usuń