czwartek, 4 września 2025

USA 2024: NET, BMT, Sheltowee Trace i Pacific Northwest Trail - Podsumowanie podróży i podsumowanie sprzętowe

Minęło trochę czasu, odkąd zakończyłam moją letnią podróż przez Stany Zjednoczone od wybrzeża Atlantyku u wybrzeża Cieśniny Long Island do najbardziej wysuniętego na zachód punktu kontynentalnej części USA (poza Alaską) na Cape Alava na wybrzeżu Pacyfiku. Tym razem podsumowanie wędrówki będzie krótkie i połączone z podsumowaniem sprzętowym, które znajdziecie pod koniec. Relacje z wyprawy były obszerne, a zresztą tyle już podobnych podsumowań jest na tym blogu (czwarte o szlakach w USA).

Ta podróż była nietypowa, bo składała się z czterech szlaków pieszych i podróży pociągami.


Statystyki

Pociągami pokonałam 4600 km.

Szczegóły wędrówkowych części wyprawy wyglądały tak:

New England Trail 235 mil (378,2 km) 7.05.2024 - 20.05.2024 14 dni

AT Approach Trail 8,7 mil (14 km) 24.05.2024 1 dzień

Benton Mackaye Trail 287,6 mil (462,8 km) 25.05.2024 - 10.06.2024 17 dni

AT section hike 37,2 mil (59,9 km) 10.06.2024 - 13.06.2024 4 dni

Sheltowee Trace Trail 343 mil (552 km) 15.06.2024 - 3.07.2024 16 dni

Pacific Northwest Trail 1281,4 mil (2062,2 km) 8.07.2024 - 16.09.2024 71 dni


Razem pieszo 3529,1 km czyli 2192,9 mil

Całkowity dystans: 8129 km


Kwestie praktyczne


Dni zero: brak, z wyjątkiem podróży pomiędzy szlakami
Średnia odległość pokonywana w ciągu dnia: 29,9 km (18,6 mil)
Najdłuższy dzień: 39,1 (24,3 mil) na Sheltowee Trace
Najkrótszy dzień: 1 km (0,6 mil) na NET
Suma przewyższeń: 260 km (853 018 stóp), średnio 2,2 km dziennie, w tym wiele bardzo krótkich neros
Liczba zużytych butów: 2 pary Altra Lone Peak 8 (wide i regular)
Najdłuższy odcinek bez zaopatrzenia: 8 dni (na PNT, Port Townsend - Forks)
Największa ilość wypitej wody w ciągu dnia: 8,5 litra
Dni z deszczem (zwykle tylko mżawka): 60, dni bez deszczu: 70 (nieźle!)
Spotkania z niedźwiedziami: 28


Trasa

Trasa na mapie wyglądała tak jak na mapie. Fioletowe linie pokazują odcinki przejechane koleją, czerwone to trzy szlaki na wschodzie USA, a niebieska linia to Pacific Northwest Trail. Zgodnie z planem połączyłam brzegi obu oceanów, Atlantyku i Pacyfiku.





Kierunek i pora wędrówki oraz pogoda

Kierunek wędrówki dyktowały względy praktyczne oraz oczywiście to, że chciałam podróżować ze wschodu na zachód. Zaczęłam wraz z nadejściem wiosny - w Connecticut było już przyjemnie zielono i wiosennie. Na NET jeszcze nie było gorąco, ale to był jedyny szlak, na którym było pod tym względem komfortowo. Na BMT na przełomie maja i czerwca już było trochę za ciepło, choć w sumie nie najgorzej. Naprawdę źle było w czerwcu w Kentucky na STT. Nie spodziewałam się, że będzie tak parno i gorąco. Fala upałów była ponoć nietypowa, ale jednak należało się spodziewać, że chłodno nie będzie. Na wszystkich trzech wschodnich szlakach zdarzały się burze, trochę padało - nic niezwykłego. 

PNT zaczęłam idealnie wtedy, kiedy stopniał śnieg i nie miałam z nim już żadnych kłopotów. Niestety i na północnym zachodnie borykałam się z upałami - temperatura sięgała 40 °C przez 6 tygodni. Upały były potwornie męczące, ale przynajmniej było sucho - inaczej niż na wschodzie. Nie ominęły mnie pożary lasu, aczkolwiek miałam tylko jedno duże obejście. Znakomita większość wędrowców porusza się na PNT ze wschodu na zachód i tak jest szlak pomyślany, żeby podążać za symboliczną kroplą deszczu, która spada w Górach Skalistych, aż do oceanu. Niemniej, jak najbardziej można iść w odwrotną stronę.



Trudności i niebezpieczeństwa oraz przeciwności losu


Wschodnie szlaki miały podobną trudność, podobne ukształtowanie terenu - wszystkie były górskie. Na BMT praktycznie nie było asfaltu, na BMT trochę, na STT sporo. Najniebezpieczniejszy odcinek to tzw. Dog Section na STT, gdzie można się natknąć na bardzo wiele agresywnych psów. Udało mi się pokonać ten odcinek bez szwanku, ostatniego pitbulla obeszłam poradziwszy się w miejscowości. Ze względu na suszę nie miałam problemu z przechodzeniem przez rzeki, ale wiosną na STT jest to duży problem. Regularnie spotykałam czarne niedźwiedzie, jeden był przyzwyczajony do ludzi i niechętnie dał się odstraszyć, ale żadnych kłopotów z nimi ostatecznie nie miałam. Kłopotem były owady i kleszcze, przede wszystkim na STT. Złapałam tam około 300 kleszczy! Czerwiec to sezon na owady, więc to nic dziwnego, ale w połączeniu z upałem owady sprawiały, że nie umiałam odczuwać przyjemności z wędrówki, a mój mózg był nieustannie skupiony na unikaniu ukąszeń.

Przewyższenia jakie pokonałam to w sumie 260 km i to chyba największa trudność tego lata. Po 40 km na każdym ze wschodnich szlaków i 137,3 km na PNT. Ze względu na obejścia moja trasa na PNT wyglądała trochę inaczej niż oficjalna, w jednym przypadku przewyższeń było więcej, a w drugim mniej. Myślę, że wyszło podobnie, około 140 km. To dokładnie 2 km dziennie. Dziwne, bo z reguły robiłam około 3 km dziennie i tylko końcówka nad oceanem była płaska. Może to przez nią średnia trochę się wypłaszczyła.

Nie uważam żeby PNT był szczególnie trudnym szlakiem, jest raczej chwilami po prostu męczący. Przede wszystkim ze względu na przewyższenia, pogoda na pewno zawsze daje się we znaki, aczkolwiek 6 tygodni upałów nie było typowe. Później w sezonie istnieje coraz większe ryzyko wystąpienia pożarów, które zaczynają się niemal zawsze od uderzenia pioruna i potrafią szybko się rozprzestrzeniać. W tym roku pożary objęły ogromne obszary Kanady i sprawiły, że bardzo duże odcinki Pacific Crest Trail były zamknięte. Większa ilość pożarów pojawiła się też na PNT, ale kiedy byłam już dalej na zachód.



Pewnym problemem jest bushwhacking, czyli chodzenie bez szlaku na przełaj, na kilku odcinkach konieczne, bo nie ma tam po prostu ścieżek. Większość takich odcinków jest krótka i jeśli ma się doświadczenie oraz nawigację (moja nawigacja nie działała, ale dałam sobie mimo to radę) nie powinny nastręczyć trudności. Jedynie 10-kilometrowy odcinek od Ball Lakes do przełęczy pod Lions Head i dalej albo wzdłuż Lions Creek albo trudniejsza wersja przez Lions Head są naprawdę trudne. Wybrałam łatwiejszą, ale i tam trzeba było pokonać bardzo stromy i skalisty trawers. Natknęłam się na nim na coś, co prawdopodobnie było norą pumy. Poza tym to po prostu męczące darcie przez krzaki. Bardzo pomagają ścieżki łosi.

Z niebezpiecznych zwierząt na PNT oprócz pum występują jeszcze grzechotniki (widziałam tylko martwe, wcześniej dwa żywe na STT) oraz niedźwiedzie grizzly. Żadnego grizzly nie spotkałam, choć miałam taką nadzieję. Wędrując przez obszary, na których występują niosłam ze sobą gaz. Nie jest niezbędny, ale poprawia samopoczucie. Zawsze zaznaczam, że nosze go tylko na grizzly i że noszenie go w Polsce nie ma absolutnie sensu, nasze niedźwiedzie nie są agresywne. Northport jest miejscem, w którym spokojnie można się gazu pozbyć idąc na zachód.




Wielkim problemem na PNT są pływy oceanu - pod zalewanymi wodami przypływu klifami naprawdę można umrzeć. Miałam niekorzystną sytuację jeżeli chodzi o pływy, bo musiałam najbardziej niebezpieczny odcinek pokonać nocą, ale przynajmniej nie musiałam przeczekiwać.

Z innych kłopotów jakie nastąpiły było ukruszenie zęba i poszukiwanie dentysty (musiałam jechać autostopem do odleglejszej miejscowości, ale udało się ząb naprawić) oraz kontuzja kciuka na bardzo długich zejściach od przeciążenia ręki na skutek intensywnego używania kijków trekkingowych. Z kontuzją niestety borykam się do dziś.


Nawigacja

Dopóki podstawowa aplikacja do nawigacji czyli FarOut działała nie miałam żadnych kłopotów z nawigacją. W razie wątpliwości zawsze sprawdzałam ślad i tyle. Aplikacja pokazuje najróżniejsze punkty wraz z komentarzami użytkowników na ich temat, jest bardzo popularna. Niestety po aktualizacji miała wielkie problemy. Większość użytkowników miała jakieś z nią kłopoty, ale udało się je pokonać instalując aplikację od nowa. U mnie niestety nic nie działało. Zepsuła się w przeddzień startu na PNT i już się nie naprawiła. Korespondowałam bardzo długo z firmą, ale traktowali mnie jak kogoś kto nie wie co robi, niestety. Nie miałam w ogóle map, w połowie trasy mogłam korzystać z samego śladu. Mapy działały online, więc robiłam zrzuty ekranu z punktami. Korzystałam w związku z tym z map papierowych dostępnych do pobrania na stronie PNTA, które wydrukowałam w Cieszynie na lekkim papierze ulotkowym i z niezawodnej aplikacji mapy.cz

Nie miałam amerykańskiej karty SIM, a polskiej użyłam tylko raz do wysłania smsa. Korzystałam tylko z wifi w miastach.


Noclegi

Znakomitą większość nocy tego lata spędziłam pod namiotem. Sporadycznie mnie ktoś zapraszał, czasem trafiła się wiata.

Noclegi pod namiotem: 99
Pod wiatami: 12
Chatki: 2
Hostele: 13
Nocleg w WC: 1
U trail angeli: 6 (specjalne podziękowania dla Izy z Massachusetts!)






Jedzenie i możliwości zaopatrzenia

Jedzenie w USA jest coraz gorsze. Kryzys ekonomiczny sprawia, że producenci już na nic nie zwracają uwagi, a w USA nie ma takich norm jakości jak w Europie, więc jest duża szansa, że się rozchorujecie jedząc amerykańskie jedzenie. Jedzenie dobrej jakości jest tylko dostępne tam, gdzie mieszkają bogaci ludzie, a nie są to rejony, przez które prowadzą długodystansowe szlaki.

Nie ominęły mnie więc zatrucia pokarmowe. Miałam andzieję, że po 5 latach odpoczynku mój żołądek będzie w stanie przyjmować chemiczne jedzenie hikerskie, jednak przekonałam się szybko, że nie. Musiałam bardzo się starać unikać chemii, a nie zawsze było to możliwe, bo najczęściej zakupy trzeba było robić na stacjach benzynowych i w tanich sklepach typu Family Dollar. Rejony przez które prowadziły tegoroczne szlaki były bardzo odludne i wyboru nie było. Byłam może w trzech dużych supermarketach przez całe lato, raz tylko był to Wallmart.

Najdłuższy odcinek między punktami zaopatrzenia był na PNT i wynosił 8 dni, od Port Townsend do Forks.



Woda

Na szlakach wschodnich woda występowała obficie, nawet na STT pomimo suszy, ale tam jest bardzo dużo cieków wodnych. Piłam bardzo dużo z powodu upałów, ale nie nosiłam tam więcej niż 4 litry. Także na PNT udało się uniknąć noszenia większych ilości, ale te 4 butelki zawsze niemal były w plecaku. Źródła miały jeszcze wodę, komentarze w FarOucie mówiły o ich stanie, musiałam więc tylko kalkulować. Problemem była jakość wody - na odcinku środkowym, gdzie występują krowy pasące się ekstensywnie na preriach i w lasach woda była zawsze zanieczyszczona, a źródła rozdeptane. Ten odcinek to od Northport do granicy Pasayten Wilderness. Ze względu na upały piłam ogromne ilości, nawet 8,5 litra dziennie. Nie trawiłam już chemicznych proszków i najlepiej służyło mi wrzucanie plasterków cytryny do wody.







Kraj i ludzie


To z powodu samego USA wróciłam na tamtejsze szlaki. To dziwny kraj, ostatnio jeszcze bardziej, ale jednak tęskniłam za szlakami z prawdziwego zdarzenia, które są ścieżkami. Nie były one tak zadbane jak te najbardziej znane, ale jednak spełniły moje oczekiwania. Na parę słów więcej zasługuje PNT. Amerykanie krytykują ten szlak za to, że ma odcinki drogowe i nie cały jest piękną ścieżką, nie cały jest bardzo dziki. A jednak jest zdecyowanie bardzo dziki, odludny, nieuczęszczany, a okazjonalne spacery drogami sprawiają, że przypomina takie szlaki, jakie mamy w Europie. Europejczykom wydaje się fajny, bo taki normalny. Rozmawiałam o tym ze spotkanymi ludźmi i wszyscy Europejczycy mieli właśnie takie zdanie na jego temat.

Spotkania z ludźmi, z innymi wedrowcami, to było to na co się bardzo cieszyłam, bo przez ostatnie lata wędrowałam w krajach, gdzie nie ma wędrowców, a co za tym idzie kultury szlakowej. Nie rozczarowałam się. Ponieważ ludzi było mało, każde spotkanie było cenne i interesujące. Jako rasowy samotnik bardzo lubię spotkania z ludźmi - taki paradoks. Tak mnie one cieszyły, że liczyłam spotkanych wędrowców. A zatem spotkałam: 1 osobę wędrującą NET, 6 hikerów na BMT i 6 na STT, 32 na PNT. Spotkani na PNT to: Harrison, para z Nowej Zelandii, kontuzjowany hiker, którego imię zaczynało się na "K", Matador, Kevin, Timon, Scratchy i Giulio Verde, Denali, section hiker idący na wschód, który zaczął w Ross Lake, hiker idący na wschód którego spotkałam podchodzącego na Abercrombie Mountain, kolejny wędrujący na wschód Mountain Goat, spotkany tylko raz mężczyzna, który miał zły dzień (i stuptuty w arbuzy), Gaucho, Flick, Agent Orange, Kingpin, Beats, Mash, 2 chłopaków w Olympics, którzy nie doszli do samego końca bo tak ich sfrustrowała nieudana próba alternatywnego przejścia przez góry, Fig, Biff spotkany w Bogachiel State Park na polu namiotowym, Patchwork, Bugfinder, czyli Kamila Kielar i Tomek Larek oraz już w Sztokholmie Manne, Szwed z którym skontaktowałam się już po zakończeniu przejścia. Oprócz tego 3 section hikerki i 2 osoby w namiocie,  do których nie zagadałam, ale na 99% robili PNT. Jeśli ktoś mnie rozpoznaje ze szlaku proszę się zgłosić w komentarzach :-). 




Bardzo powszechne było omijanie tych mniej spektakularnych fragmentów. Niektórzy w związku z tym nie przeszli nawet połowy, a mimo to wpisali się na listę finiszerów. Omijanie asfaltu było na porządku dziennym. Tylko kilka osób idących bardzo wcześnie, które nie miały jeszcze pożaru i przeszły przez zamknięty odcinek w Parku Narodowym North Cascades oraz ja dokonaliśmy kompletnego przejścia i zachowaliśmy tzw. continuous footpath. 


Finanse

Nie oszczędzałam tym razem na wszystkim co się dało, wyszło oczywiście tanio, ale mogło wyjść taniej. Całkowity koszt wyprawy to: 6 009,87. Z tego jedna szósta to wizyta u dentysty.

Loty: 143 PLN autobus do Berlina i 251 euro lot Norse do Nowego Jorku oraz 550 $ lot powrotny z Seattle do Katowic. Podróże tam i z powrotem razem: 859 $

Jedzenie: 2839,14 $

Komunikacja: Pociągi 581 $, 15,25 $ pozostałe

Poczta: 135 $

Permity: 149 $

Hostele: 259 $

Camping: 8 $

Inne: 145,91

Dentysta: 1019 $

Pamiątek nie wliczam, bo to sprawa dowolna. Oprócz tego zakupiłam w USA trochę sprzętu, ale nie wliczam go do kosztów wyprawy, bo z nią nie miał nic wspólnego, a i też pozostałego, już posiadanego sprzętu nie wliczam. W Hot Springs dokonałam zakupów sprzętowych na sumę 250 $ i 120 $ wydałam w Waszyngtonie na Ursack.

Polecam linie lotnicze Norse, to tanie linie które zostały założone przez te same osoby, które były odpowiedzialne za tanie loty transatlantyckie Norwegian.


Sprzęt

Tabela z listą sprzętową jest dostępna we wpisie o przygotowaniach do wyprawy.

Sprzęt wyglądał jak zwykle, więc nie będę już po raz kolejny szczegółowo go opisywać, wspomnę tylko o najważniejszych elementach i o nowościach. Zainteresowanych odsyłam do podsumowań sprzętowych poprzednich wypraw.

Zużyłam dwie pary butów Altra Lone Peak. Na szlakach wschodnich miałam standardowy model 6.0, natomiast na PNT model 8.0 wide, który był wyraźnie szerszy i wygodniejszy. Bardzo polubiłam model 8.0, niestety już zastąpił go 9+. Recenzję 8.0 zamieściłam na swoim kanale: https://youtu.be/UoFLoYsFspc




Specjalnie na tę podróż powstała customowa Koszulka Pustynna Kwark z gładkim dekoltem bez stójki - rewelacja, polecam prosić bez stójki, jeśli kupujecie Pustynną. Stójka zawsze bardzo mi przeszkadzała.




Plecak OMW Triple Crown mojego projektu był tym samym, z którym przeszłam Japonię. Pod koniec urwała mu się pętla transportowa. Po tym sezonie wprowadziliśmy do niego kilka drobnych zmian, takich jak okrągłe zakończenie szelek, drenaż w kieszeniach na butelki czy wzmocnienie pętli transportowej.

Odkryciem tego sezonu był parasol. Używałam modelu Six Moon Designs Silver Shadow Mini, składanego. Wybrałam składany, bo musiał zmieścić się w paczce, ale o wiele lepszy jest prosty i długi, bo wiatr go nie składa. Niemniej i tak byłam bardzo zadowolona, wreszcie nie przemakałam na deszczu i mogłam robić zdjęcia oraz obsługiwać telefon pod parasolem. Mocowanie było firmy ZPacks i parasol wcale się na nim nie trzymał. Musiałam wykonać modyfikację, polegającą na zamontowaniu gumosznurka na loadlifterze plecaka. Dzięki temu parasol był bardziej w pionie. Każdy ma inną budowę ciała i inaczej nosi plecak, stąd nie zawsze standardowe rozwiązania się sprawdzają.






W tym roku miałam straszne problemy z pocztą, która w marcu przeszła reorganizację. Moje paczki nieustannie były gubione, potem poczty straszyły ich odesłaniem, ale ostatecznie wszystkie moje rzeczy przebyły całą drogę od Atlantyku do Pacyfiku. Beczka antyniedźwiedziowa była potrzebna tylko na ostatnich 60 milach, ale cóż, trzeba było ją zabrać. Na szczęście nie trzeba jej na poczcie opakowywać.





Zabrałam nowy śpiwór na 600 g puchu naturalnego gęsiego 850 cui Roberts Outdoor Equipment, który Roman Werdon dowiózł mi osobiście w ostatniej chwili. Jest to taka finalna wersja śpiwora Zebra - ma mocowanie do materaca, brak kaptura i zamka, nie ma wypełnienia na środku pleców i całość jest złożona z komór H.




Przeżyłam wielki zawód jeśli chodzi o materac. Thermarest NeoAir XLite wziął i się rozpadł. Kupiony zaledwie w zeszłym roku w Japonii, po awarii poprzedniego, popękał na szwach. Myślałam, że jest dziurawy, kleiłam kolejne łaty, a okazało się że materiał sam się rozłazi.




Używany już przeze mnie na przejściu Norwegii namiot ZPacks Plex Solo praktycznie dokonał żywota. Byłam rozczarowana, bo poprzednie moje namioty z DCF wytrzymywały trzy sezony. Ten tylko dwa. Materiał tropiku zaczął się rozpadać, powstało wiele mikroskopijnych dziurek, przez które woda dostawała się do środka podczas intensywnego deszczu. Zamek sypialni też przestał działać.


Daszek buff był również rozczarowaniem, był bardzo miękki i nie trzymał kształtu, zwłaszcza na wietrze i kiedy był mokry. Kurtka i spodnie przeciwdeszczowe Montbell Versalite nie były takie złe, ale ale tylko dlatego, że były używane z parasolem. Dobrze oddychały, wodoodporności za bardzo nie posiadały.




Oprócz parasola odkryciem były także męskie bokserki Saxx Quest, które nosiłam w charakterze krótkich getrów. Cudownie grzały pod spodenkami, były elastyczne i miękkie, nie było w nich za ciepło, gumka bardzo wygodna i idealne na moją figurę, tak naprawdę o wiele wygodniejsze niż damskie getry, które zawsze mają dla mnie za ciasne gumki. Polecam.




Na koniec element nie szlakowy, ale transportowy: torba z Ikei. Dostałam ją od trail angelki, była bardzo lekka i minimalistyczna, a bardzo pojemna. Będę nadal używać.





Podsumowanie


To było dobre lato. Pierwszy raz wędrowałam więcej niż jednym szlakiem, łącząc wędrówkę z podróżą koleją. Z jednej strony skutkowało to ogromną ilością zamieszania i trudnościami w przemieszczaniu się z jednego szlaku na drugi, z drugiej strony była to właśnie bardziej podróż i doświadczenie czegoś innego. W pociągu cudownie się odpoczywało. Ale na ostatnim, najdłuższym, szlaku bardzo się cieszyłam, że już aż do końca nie będę musieć się martwić żadnym transportem.

Który ze szlaków podobał mi się najbardziej? Hm! Na pewno najwięcej frajdy miałam na pierwszym, New England Trail, może właśnie dlatego że był pierwszy, a może dlatego, że naprawdę był trochę niespodziewanie bardzo fajny. PNT również pozytywnie mnie zaskoczył, bardzo mi się podobał, na pewno bardziej niż PCT, po którym na długo miałam dość Ameryki. Nie był ani trochę tak zły, jak mówią o nim Amerykanie, nie znający innych poza swoimi idyllicznymi szlakami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz