Przez dluzszy czas spotykalam tychs amych ludzi, poniewaz musialam troche zwolnic. Zakumplowalysmy sie z Two Step, a dogonil mnie takze szybki Forrest. Mial nowy plecak, obecnie zszedl z jego waga do 7 funtow (nieco ponad 3 kilo). Jest tu takie powiedzenie, ze "ultralight don't sleep at night", duzo w tym prawdy, Forrest zawsze "zeruje" czyli kibluje w miescie, kiedy temperatura spada, bo grozi mu hipotermia :-)
W Pennsylvanii bylo duzo pozostalosci po osadnictwie, po kopalniach wegla i miejscach wypalania wegla drzewnego. Jak ktos nie wie to nie zauwazy, ale mnostwo bylo pagorkow pokopalnianych.
Krajobraz juz bardziej rolniczy i tylko to jedno pasmo, ktorym wiedzie szlak bylo zalesione. Od czasu do czasu otwieral sie widok na rowniny obsiane zbozem.
Jedna wiata, 501 Shelter, byla niezwykle luksusowa - byl to domek z czterema scianami, a w dachu bylo okno, przez ktore widac bylo drzewa, jak w dzungli. W ramach trail magic na stole znalezlismy warzywa, z ktorych zrobilam salatke.
Byl to moj ostatni leniwy wieczor, bo potem mialam juz dosc tego slimaczego tempa i nazajutrz ponownie pobilam swoj rekord i przeszlam 30 mil, czyli 49,5 km! Zajelo mi to 14 godzin, a bedac wciaz chora bylam w stanie zjesc tylko 600 kcal tego dnia. I jeszcze zaliczylam 1200 mil, szopa oraz dawny posterunek z czasow wojen z francuskimi Indianami (to wlasnie te wojny z powiesci Coopera).
Wszyscy mowili, ze jestem szalona, bo podobne tempo utrzymalam przez nastepne 100 mil, pokonujac je w 4 dni. Denerwowala mnie Rocksylvania, czyli potwornie kamienisty szlak, z ktorym postanowilam rozprawic sie jak najszybciej. Latwo nie bylo!
Troche sie spoznilam na wschod slonca, ale poranne mgly, przyznacie, urocze...
Podejscie z Leigh Gap bylo ekstremalne, duzo wspinaczki. Bedac niskiego wzrostu czesto musze uzywac rak.
Two Step poczula chec rywalizacji i tak sie scigalysmy, az do Delaware Water Gap, miasteczka na granicy Pennsylvanii i New Jersey. Po drodze nocowalysmy u thru-hikerow weteranow, ktorzy prowadza cos w rodzaju hostelu w swoim garazu.
Moja mina mowi sama za siebie...
A to juz rzeka Delaware - po drugiej stronie New Jersey.
Nocowalam w kolejnym koscielnym hostelu, lozka i kanapy byly dawno zajete, wiec uwilam sobie gniazdko w kacie miedzy stolem a kanapami, akurat na moj rozmiar :-)
Oficjalna granica znajdowala sie na srodku rzeki Delaware, most sie trzasl strasznie.
New Jersey wciaz bylo troche kamieniste, ale kraj0obrazy zupelnie inne. Pojawily sie bagienka i male jeziorka, to pierwsze naturalne jeziora na szlaku. Nad Sunfish Pond minelo 1300 mil, sliczne miejsce, wiec mialo byc piekne zdjecie, a skonczylo sie na fotce z telefonu, bo aparat spadl mi na skaly i tym razem wykonczylam go calkowicie. Cale New Jersey musialam udokumentowac telefonem :-(
Bardzo zalowalam, bo widoki przesliczne, bardzo mi sie ten stan podobal. Szlak prawie zawsze idzie grzbietem, ale nie zawsze cos z niego widac, a jeziorka to juz zupelnie piekne. Niestety stojaca woda to gwarancja wystepowania komarow. Bardzo sa jadowite i sa ich chmary, ale na szczescie ukaszenia nie swedza wiecznie. Bez porownania z nowozelandzkimi meszkami.
Taki oto przydrozny bar zachecal w goracy dzien do wypoczynku nad jeziorem. Wlasciciele prosza hikerow o zajecie miejsc na zewnatrz, poniewaz nieladnie pachniemy...
Wieza znajdowala sie na szczycie najwyzszego wzniesienia New Jersey, High Point. Tam spotykaja sie Pennsylvania, New Jersey i New York. Deszcze ustaly i zrobilo sie upalnie, wiec trail magic bardzo mnie ucieszyla. Panie mialy napoje w lodowce, owoce, w tym truskawki!
Ten lakowy kwiatek na pewno znacie, firletka poszarpana, identyczna jak w Polsce. To moj ulubiony widok wczesnym latem, zatesknilam za domem, widoki tez takie swojskie.
Wyjatkowo bylo przez jakis czas plasko, a szlak okrazyl wielkie rozlewisko, ostoje ptactwa i rezerwat. Nazajutrz straszliwe podejscie, zwane schodami do nieba, z ktorego zdjecia nie mam... A potem slynna kladka przez bagna, wykonana przez osobe prywatna po dlugich staraniach. Jeden z najbardziej znanych widokow na AT.
Potworny upal i komary, tak to bylo wczoraj... Duzo strumykow, jezior, a nastepnie mega skalisty odcinek, ktory zaczal sie tuz przed wyczekiwana granica stanow New Jersey i New York. 8 stanow zaliczonych, 6 do przejscia!
Tak, byla nawet drabinka...
Wlasnie zakupilam nowy aparat, Sony RX100, starsza wersje, mam nadzieje ze z przesylka z Amazona wszystko bedzie ok i w piatek odbiore nowy nabytek. Te zdjecia z telefonu nienajlepsze, czesto nieostre, ale co zrobic...
Pozdrawiam z Greenwood Lake!
No teraz to już jest multi mix widoków:-) Coś podobne do Gór Kaczawskich, Gór Stołowych, Gór Świętokrzyskich no i nawet Kaszuby i okolice Czechowic dało by się tam odnaleźć:-)
OdpowiedzUsuńP.S. Czy szybki Forrest to ten "wydziarany"? Mieliśmy podobnego - wydziaranego - świra na TA - na imię miał Felix i był z Germanii:-)
Śpieszmy się kochać aparaty, tak szybko odchodzą:-)
O wlasnie, dokladnie, wszystkie te Gory razem wziete i Kaszuby, tylko Czechowic nie dostrzegam :-)
UsuńTu bardzo duzo ludzi ma tatutaze i nie jest to nic niezwyklego...
Ojejku z tymi aparatami! Nowy juz jest.
Co by tu rzec? Noo ... zazdroszczę przygody.
OdpowiedzUsuńKomarów już mniej :)
Przygoda spoko, ale komary i meszki koszmarne! Mam po dwiescie ukaszen na jednej nodze...
UsuńGratuluję szopa. Wszystko sie zgadza: Susquehanna, las, jeleń, brakuje tylko Lśniącego Zwierciadła. W Pogromcy zapomniano wspomnieć o komarach! Gek.
OdpowiedzUsuńLsniace Zwierciadlo jest troche bardziej na zachod od tych miejsc. Cooper zapomnial nie tylko o komarach, ale i o tych kamieniach, ktorymi usiane sa sciezki, a wszyscy tam tak raczo biegali w tych powiesciach... Dobrze trafilam czasowo - Pogromca dzieje sie w czerwcu, a teraz wlasnie jest czerwiec :-)
UsuńThe Big Czech sandfly looking forward to meet you again! Enjoy your time!
OdpowiedzUsuńThanks! I'm enjoying but they have pretty nasty sandflies here too...
Usuń