czwartek, 25 października 2018

Kanada: Jasper NP - Icefields Parkway, Whistlers Mountain, Valley of Five Lakes, Overlander Trail oraz Calgary i powrót do Polski

Po dwóch tygodniach pobytu w ciepłych krajach, tzn. Kolumbii Brytyjskiej, w której przeważnie było 15 - 20 stopni, powrót do zimowej Alberty nie zapowiadał się przyjemnie. Choć śnieg w czasie naszej nieobecności trochę stopniał, tradycyjnie przywlokłam go za sobą i nazajutrz biały puch padał z nieba od rana. Tak się złożyło, że był to też dzień moich urodzin. Już drugi raz obchodziłam urodziny z Lukasem i Annette. Pogoda nie sprzyjała żadnej aktywności, był tylko spacer po mieście, a wieczorem impreza.




Zima rozgościła się w Górach Skalistych na dobre. W następnych dniach robiliśmy znów wycieczki po okolicy. W najbardziej mroźną pogodę ponownie wybraliśmy się do Maligne Canyon, który, pokryty surową bielą, wyglądał zupełnie inaczej niż poprzednim razem.




Położone nieco dalej Medicine Lake spiętrzają wiosną wody roztopowe, teraz jednak poziom wody był bardzo niski.



Lukas i Annette nad Lake Annette. Sugerowaliśmy żeby koleżanka nabrała wody do butelki i przewiozła do Niemiec, tak aby móc założyć tam nowe jezioro, nazwane swoim imieniem.


Patricia Lake


Tak... Było zimno.



W wolnej chwili trzeba będzie poprawić horyzont... W każdym razie nad Pyramid Lake daliśmy za wygraną i pojechaliśmy na basen (wyobraźcie sobie, że kostium kąpielowy znalazłam zgubiony przez kogoś na plaży, co prawda miał ohydny oliwkowy kolor, ale był darmowy :-)).



Icefields Parkway

Pogoda zupełnie się odmieniła na kilka ostatnich dni. Choć nadal było mnóstwo śniegu w słońcu temperatura była bardziej sprzyjająca. Pojechaliśmy zaliczyć największą atrakcję w okolicy, czyli jęzor lodowcowy spływający z Pola Lodowego Columbia oraz kilka wodospadów. Icefields Parkway to ta sama droga, którą jechałam w deszczu autostopem następnego dnia po zakończeniu wędrówki CDT, jest to widokowa szosa, biegnąca przez sam środek Parku Narodowego Jasper.

Po drodze kilka punktów widokowych dla turystów samochodowych.



Wodospady Sunwapta Falls, można było udać się tam na 1,5-kilometrowy spacer.









Letnie opony w samochodzie przysporzyły nam obaw, ale słońce pomogło czerni asfaltu i dojechaliśmy bezpiecznie na miejsce - oto lodowiec, spływający z Pola Lodowego Columbia.






Baribal na skraju lasu, już ostatni w tym roku - kanadyjski numer 6, co oznacza, że w tym roku widziałam w sumie 17, dokładnie tyle samo co w zeszłym na wschodzie Stanów.


Rejon Athabasca Falls jest chyba najładniejszym miejscem, jakie można zobaczyć wzdłuż Icefields Parkway. Nie chodzi o sam wodospad, ale też o kanion, który rozciąga się poniżej i rzekę, rozlewającą się w błękitne jezioro u stóp ścian kanionu, zbudowanego z żółtawych piaskowców. Ślicznie kontrastowały z błękitem wody i bielą śniegu.








Whistlers Mountain

Szczyt Whistlers Mountain o wysokości 2463 m n.p.m. jest popularnym celem turystów przebywających w Jasper, znakomita większość z nich wjeżdża tam jednak kolejką gondolową. Na górę prowadzi jednak również szlak pieszy i tam właśnie wybrałyśmy się z Annette w najbardziej słoneczny ze wszsytkich dni spędzonych w kanadyjskich Górach Skalistych.

Podejście nie było bardzo strome, szlak prowadził przez las, a na ścieżce były ślady innych turystów, a także biegaczy (był ktoś w moich butach!), nie było więc kłopotów z grzęźnięciem w głębokim śniegu ani z nawigacją.


Wyżej pojawiły się widoki, a w górze można było dostrzec stację kolejki i sunące w powietrzu wagoniki. Bliżej partii szczytowej pojawiły się przyprószone nieskazitelnie białym śniegiem piargi, było trochę lawiniasto.






Stacja kolejki to jeszcze nie szczyt - jeszcze kilometr czy półtora, z najwspanialszymi widokami, jakie można sobie było wyobrazić. Panorama górskich grani i świadomość, że poza najbliższymi szczytami rozciąga się dzika kraina skał, lodowcowych rzek, nieprzebytych puszcz i niedźwiedzi.



Szczyt zdobyty!



Była to pierwsza wycieczka mojego nowego plecaka kanadyjskiej firmy Northern Ultralight, który zakupiłam jako następcę wysłużonego Arc Blasta.











Zejście wyślizgane przez setki turystów kolejkowych, więc bez raczków ani rusz. Annette postanowiła ze szczytu zjechać, a ja udałam się w samotną drogę szlakiem. Zejście zajęło mi zaledwie dwie godziny, bo w raczkach prawie że mogłam biec, a i plecak spakowany na jednodniową wycieczkę nadzwyczajnie lekki. Żeby tak mogło być zawsze!









Z powrotem do Jasper dostałam się autostopem po pięciu sekundach oczekiwania przy parkingu. Słońce przygrzewało, więc kolejny mały spacer po mieście, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić i przeczuwałam, że niedługo zacznę tęsknić.





Valley of Five Lakes

Także i Jasper ma swoją Dolinę Pięciu Stawów. Tamtejszy szlak to tylko mała pętla, ale korzystając z licznych innych szlaków można było zaplanować kilkunastokilometrową trasę. Na znany Wam już Old Fort Point wybrałyśmy się z Lukasem, który do pracy szedł na popołudnie. Athabasca lśnila w słońcu srebrzyście i niosła mało wody, bo był to ten czas w roku, kiedy lodowce już nie topnieją.



Na szczycie wzgórza przyzwyczajone do ludzi bighorny konsumowały podeschniętą trawę. Ze szczytu widok, podobno każdego dnia inny. Jest to świetne miejsce do obserwowania zorzy polarnej, lecz niestety za każdym razem kiedy w czasie mojego pobytu w Jasper zapowiadano zorzę, było pochmurno.





Resztę trasy musiałyśmy już pokonać bez naszego drogiego kolegi, który udał się na popołudniową szychtę. Dolinny szlak zapowiadał się przyjemnie i bezśnieżnie, a jednak w cieniu leżało trochę białego puchu.




Niebawem doszłyśmy do ciągu pięciu polodowcowych jezior, z których największe było pierwsze.








Overlander Trail

Następnego dnia odjechała Annette, a i na mnie był już czas - pozostały mi już tylko dwa dni. Znad Pacyfiku znów nadciągały chmury, ale to mnie nie zniechęciło - wybrałam się nad Athabaskę, celem przejścia 16-kilometrowego szlaku prowadzącego wzdłuż rzeki. Nie spodziewałam się po nim niczego wielkiego i miło mnie zaskoczył wspaniałymi widokami na rzekę i otaczające góry.


Na początku ścieżka wiodła tuż nad wodą, by później na jakiś czas skręcić w las. Mimo, że gdzieś na drugim brzegu słychać było samochody, można było przy odrobinie wysiłku przenieść się w czasie, bo przecież tą samą ścieżką wędrowali kiedyś traperzy i indiańscy myśliwi.







Dolina miała i dawniej stałych mieszkańców, a szlak mijał dwie takie ludzkie siedziby.


Najlepsze widoki były z wysokiego brzegu, na który wspięłam się pod koniec. Widać było odleglejsze doliny, sięgające północnego krańca parku, a w dole pokazały się łachy białego piasku, żwiru i rzecznych osadów.






Na zboczu, wyraźnie chcąc się najeść przez nadejściem prawdziwej zimy, pasło się stado bighornów i małymi, którym wyrastały już różki. Nie bały się, mogłam przykucnąć i obserwować je przez dłuższy czas.




Szlak kończył się u stóp wzgórza, położonego przy wielkim moście. Nie było trudno złapać okazję - w chłodny i wietrzny wieczór można brać kierowców na litość :-)




Przy asfalcie jak zwykle paradowały jelenie o okazałym porożu.



5000 km!

Niedziela, mój ostatni dzień w Jasper to już dzień pakowania tobołów. Nie wiem jak to jest możliwe, ale za każdym razem w drodze powrotnej przewożę dwa razy tyle bagażu ile mam na początku... W każdym razie wydawało się, że uda mi się to wszysytko wcisnąć w dwa plecaki, więc ruszyłam na ostatni spacer.


Był to spacer wyjątkowy, choć wcale nie chodzi o to gdzie spacerowałam. Chodzi, jak zwykle, o kilometry. Skrupulatnie liczyłam wszystkie drobne szlaki, które miałam okazję pokonać w Kanadzie i bardzo chciałam osiągnąć przejście 5000 km przez Amerykę Północną. Po przejściu 4717 na CDT miałam 283 do przejścia w Kanadzie i teraz brakowało mi już ostatnich 4.

Wybrałam się nad Patricia Lake, znane mi już jezioro, ale jezioro bardzo ładnie położone, bo nad nim piętrzy się masyw Pyramid Mountain, a to przecież był pierwszy obiekt na jaki się wspinałam w Kanadzie. Tak właśnie nad brzegiem jeziora zdobyłam swoje amerykańskie 5000 km!





W poniedziałek o świcie pożegnałam Jasper i zabrałam się samochodem ze znajomą Czeszką, która do Calgary jechała na lotnisko po siostrę. Ponownie przejechaliśmy Icefields Parkway (który to już raz), zatrzymując się nad lustrzanym jeziorem.




Calgary

Pierwszego wieczora zrobiłam tylko mały rekonesans i wróciłam do hostelu, w którym się zamelinowałam. Było bardzo mroźno, wiatr hulał na prerii i hamowała go tylko niewielka grupka wieżowców. Było Święto Dziękczynienia i w centrum nie było żywego ducha, tu i ówdzie snuli się tylko bezdomni i jacyś podejrzani osobnicy. Dziwne miasto. Tak jakby wzięło się z niczego. Powstało u ujścia rzeki Elbow do Bow, na środku pustkowia. Było Chinatown, park nad wodą, a dla mnie najważniejsze - Trans Canada Trail :-)







Na zwiedzanie miasta pozostał mi cały następny dzień. W hostelu było bardzo sennie. Gości było niewielu, prowadzili zwykłe bezcelowe rozmowy i usiłowali nadać sens swoim podróżom. Nie miałam ochoty spędzać czasu w ten sposób i cały dzień spędziłam w Glenbow Museum.


Glenbow to największe muzeum w Calgary, choć trudno nazwać je dużym. Ma w każdym razie trzy piętra.

Ciekawa, choć raczej oszczędna w artefakty, była wystawa dotycząca relacji Inuitów i białych przybyszów.



Kilka sal było poświęconych Indianom ze wszystkich kanadyjskich regionów, od wschodnich lasów, przez prerie i wybrzeża aż po Arktykę.




Najwięcej eksponatów pochodziło z prerii, ponieważ prerie były wokół. Zamieszkiwało je plemię Czarnych Stóp, ten sam lud, który panował niegdyś nad terenami, które przemierzałam na północnym odcinku CDT. Dlatego też ten dział ciekawił mnie najbardziej - w USA mają duży rezerwat, ale trudno tam coś zwiedzić.





Można było wejśc i posiedzieć w tipi, poczytać legendy i odczuć atmosferę, bo w opracowaniu tej ekspozycji uczestniczyli członkowie plemienia Czarnych Stóp i jest ona dokładnie taka jak chcieli.


Wieczorem udałam się autobusem na lotnisko i tam spędziłam noc. Rano napiłam się własnej kawy - kubek wzięłam używany, a kawę, cukier i mleko w proszku miałam ze sobą. Ciepła woda z łazienki i kawa gotowa!



Podróż powrotna była skomplikowana i męcząca... Przeleżałam kilka godzin na wykładzinie lotniska w Toronto, w Londynie musiałam dokonać transferu pociągiem na inne lotnisko. Wszystko to jakoś się udało i hurra, hurra, na tablicy ujrzałam wreszcie KATOWICE!





Cóż może być lepszego od powrotu do domu po długiej nieobecności... Tata odebrał mnie z lotniska, a upieczona przez mamę szarlotka z napisem "CDT" była jeszcze ciepła :-)


24 komentarze:

  1. super, gratulacje :) 5000 km, wow. jestem fanem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Jeśli liczyć cały sezon, razem z polskimi wędrówkami, to właśnie osiągnęłam 5500 km :-)

      Usuń
    2. To jest po prostu kosmos, ja najwięcej przeszedłem 590 na Camino i wszystko mnie bolało :) Szacun i czapki z głów, jesteś kosmitką :)

      Usuń
    3. Bo na Camino jest za dużo łażenia drogami i to musi działać na nerwy, dlatego bolało :-) Dzięki jeszcze raz!

      Usuń
  2. Uff... Nareszcie koniec! Wreszcie będę mógł skupić się na pracy:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważaj, bo Ci zablokują blogspota i umrzesz z nudów w tej robocie :-) Biorę się za podsumowanie CDT i podsumowanie sprzętowe.

      Usuń
  3. Gratulacje !!! Jesteś wspaniała !!
    Jestem bardzo ciekawa podsumowania sprzętowego, szczególnie jak spisał się namiot ???
    Libertys

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Asiu... :-)

      Podsumowanie niedługo, a namiot spisał się doskonale, aż żałuję że nie kupiłam drugiego na zapas, bo przestali go produkować. Mimo, że był najpopularniejszym namiotem thru-hikerskim i wszyscy go uwielbiali. Dziwne posunięcie.

      Usuń
  4. Gratuluję, było co czytać.
    Pozdrow także rodziców, którzy Cię wspierają ale na pewno też czekali na każdą wieść od Ciebie.
    Z jednej strony duma z córki, z drugiej na pewno się martwili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Boguś. Mam nadzieję, że Twoje kolano ma się lepiej. Przekażę pozdrowienia rodzicom, przyzwyczaili się już, ale jeżeli przez tydzień nie mają ode mnie żadnych wieści zaczynają się martwić. Pierwsze co robię po przyjeździe do miasta to szukam wifi i ślę maile do domu. Ale i tak pewnie grizzly i grzechotniki krążą im po głowach...

      Usuń
  5. Witam,

    Odzywam się pierwszy raz na Twoim blogu, ale okazja zacna, więc przerwę to milczenie :). Przede wszystkim wielgachne gratulacje!!! Trzeba mieć dużo determinacji i zapału do takiej wędrówki, ale ja chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną istotną kwestię - systematyczność i konsekwencję w relacjonowaniu. Bardzo mi odpowiada Twój styl blogowania - jest tak naturalny i normalny, że trudno znaleźć drugi taki. Szczerość i prostota w najlepszym wydaniu - bez zadęcia i stylizowania się na dziennikarski profesjonalizm. Lekko i prosto z duszy. Chcę, żebyś o tym wiedziała, że ta "zwyczajność" to wg mnie wielki atut tego bloga, bo świadczy o autentyczności.
    Osobiście też czekam na podsumowanie sprzętowe. Choć większość sprzętu jaki preferujesz jest dla mnie poza zasięgiem, to każda recenzja jest rzetelnie sporządzona i skłania do poszukiwań czegoś lżejszego i lepszego dla siebie. Twoje opisy sprzętowe / ubraniowe to zawsze wielka inspiracja. Tak więc do dzieła! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Zawsze cieszy mnie, kiedy nowi czytelnicy przerywają milczenie. Wydaje mi się, że styl w jakim prowadzę tego bloga nie onieśmiela! Pozowanie na reportera i proroka outdooru wydaje mi się dziwaczne. Relacje pisane w trakcie wypraw nie są nigdy przemyślane i lubię w nich to; systematyczność wymaga pewnych wyrzeczeń, ale Wy macie lekturę, a ja pamiętnik, do którego mogę wracać - pamiętam w jakich okolicznościach dorwałam się do komputera i jakie emocje mi akurat wtedy towarzyszyły. O pisaniu bloga też kiedyś napiszę.
      Mam cała listę tematów, które będę chciała poruszyć tej zimy, więc proszę sprawdzać co nowego :-)

      Usuń
  6. Ale czemu taki plecak? Kiedyś pisałaś, że tylko siatka dystansowa a tu bez siatki a wagowo i cenowo nie ma rewolucji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli się przyjrzeć bliżej ten plecak różni się od innych tego typu. Wagowo, owszem, bez szału - nie chcę plecaka, który będzie się nadawał do naprawy po dwóch miesiącach na szlaku. Coraz więcej plecaków szyje się teraz z X-Paca właśnie z powodu wytrzymałości. Siatki owszem nie ma, ale ma wygięty w łuk stelaż, czyli działa tak jakby siatka była, tyle że bez siatki. Przed zakupem upewniłam się, że wymiary pasa biodrowego i szelek są takie jak bym chciała, a tego w innych plecakach własnie nie było. Cenowo, cóż, zamawiając z USA do innego kraju, z Kanadą włącznie, musiałabym opłacić cło. Z Kanady do Kanady cła nie było.

      Usuń
    2. Dzięki za wyjaśnienie - na zdj wygląda właśnie jakby to był prosty worek a nie wczytywałem się.
      Z wymiarami pasa i szelek chodzi o dł pleców, która jest stała czy może w innych konstrukcjach są zbyt wąskie itp itd?

      Usuń
    3. Są różne rozmiary i pleców i pasów biodrowych, ale tutaj chodziło mi o długość pasa i szerokość szelek - wiele firm produkujących takie plecaki robi te elementy potwornie niewygodne - pasy biodrowe za krótkie, a szelki zbyt wąskie i o twardych krawędziach.

      Usuń
  7. Brawo Ty! Mam nadzieję, że będzie mi dane posłuchać gdzieś tej relacji na żywo 😊

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytane od deski do deski! Kolejna świetna przygoda i wielki wyczyn :)Kanada to przepiękny kraj, wprawdzie nigdy tam nie byłem ale Twoja fotorelacja tylko to potwierdza. Śledzę Twój blog i widziałem/przeczytałem każdy Twój wpis. Śmiem stwierdzić że kraj Klonowego Liścia to chyba najpiękniejsze miejsce jakie odwiedziłaś, ale zaznaczam że to tylko moja subiektywna opinia ;) Krajobrazy powalają a co najbardziej rzuciło mi się w oczy to ta czysta, błękitna woda w jeziorach, ogólnie odnoszę wrażenie że Kanada to taki sterylny i zadbany kraj.
    Słowo na temat aparatu. Przebywasz w bardzo skrajnych warunkach, od piachu pustyni, przez wilgotne lasy, kończąc na mroźnych szczytach górskich. Obecnie są dostępne na rynku aparaty stworzone z myślą o ekstremalnych podróżnikach. Takowe są specjalnie uszczelnione, a piach, umiarkowany deszcz, wilgoć czy mróz nie jest im straszny. Może warto pomyśleć w przyszłości nad taką maszyną ;)
    Raz jeszcze gratuluje całej tej wyprawy! Jesteś wielka dziewczyno :)
    Pozdrówki!

    Marcin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Nie wydaje mi się żeby podróż przez Kanadę to był jakiś szczególny wyczyn, raczej relaks :-) Na pewno trzeba będzie wrócić, Kanada jest tak ogromna, że te parę tysięcy przebytych km to tylko skrawek kraju. Mieszkańców jest tak mało, że zostaje mnóstwo miejsca na nieskażoną przyrodę, ale już wybrzeże jest w znacznej mierze zabudowane, a lasów bardzo dużo się wycina.

      Pancerne kompakty oferują niestety kiepską jakość zdjęć, a znów jakieś kobyły nie nadają się do noszenia na długich szlakach. Z obecnego Sony jestem naprawdę zadowolona.

      Pozdrawiam!

      Usuń
  9. Done.
    Very nice writing. I am happy to discover it after you ended your hike, then I did not had to wait for every report impatiently.
    Very kind to you to take the time to write it along your way. I tried and find it is too much time/energy, a few words on instagram was all I could).
    How many/long road walks did you encountered on the CDT, how does it compare to TA ?
    Were you often alone (camp site included) ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thank you! It's true that it takes a lot of time but I think it is worth it, I just like it.
      I think the amount of roadwalking was pretty much the same, but no busy highways on the CDT. I hiked alone and camped alone most of the time. No huts in the US!

      Usuń